Kiedy osiemnaście lat temu dostałam propozycję pracy w Warszawie, szczebiotała:
– Jedź, jedź do tej stolicy. Ja się od rodziców nie zamierzam ruszać. Gdzie mi będzie tak dobrze?
Więc pojechałam. Nie minęły jednak dwa lata, a królewna już zmieniła zdanie.
Sońka zawsze potrafiła się urządzić. Niby kochająca córeczka, oddana rodzinie, a jak tylko pojawiły się jakieś spodnie na horyzoncie, to od razu wielka miłość, natychmiast zapomniała o obowiązkach – i wyjechała na drugi koniec Polski. Mężuś szybko zmajstrował jej dwoje dzieci, a ona udawała, że jest tym zachwycona. Na sto procent udawała! Przecież zawsze twierdziła, że dzieciaki i to całe macierzyństwo jest przereklamowane.
Interesowała ją tylko sprzedaż domu
Ograniczyła troskę o rodziców do dwóch telefonów w miesiącu. Kochana córeczka! Do mnie już w ogóle nie dzwoniła. Po naszej ostatniej rozmowie, kiedy ją zrugałam, postanowiła się obrazić. Księżniczka. Jeszcze miała czelność coś tam mamrotać:
– Nie masz pojęcia o prawdziwym życiu, samolubie. Udajesz, że rodzice są dla ciebie tacy ważni, a tak naprawdę żyjesz tylko dla siebie! Co z tego, że ich odwiedzasz, skoro mama po twoich wizytach dochodzi do siebie przez dwa dni!
To był koniec siostrzanych kontaktów. Przesadziła. Oczywiście piła do tego, że nie mam męża i dzieci. No tak! Przecież każda normalna kobieta musi mieć chłopa i gromadkę dzieci… Zazdrościła mi, że wydaję pieniądze tylko na siebie. Ona liczyła każdy grosz, miała kredyty do spłacenia i bachory, które potrafiły z człowieka wycisnąć ostatnią złotówkę. Nie żałowałam jej. Każdy ma to, co chce. Mogła żyć tak jak ja.
Nie rozmawiałyśmy ze sobą do śmierci rodziców. Mama zachorowała nagle i po dwóch miesiącach odeszła. Tatko nie potrafił bez niej żyć. Odszedł za mamą, zanim minęło pół roku. Oczywiście cała organizacja pochówku była na mojej głowie. Księżniczka przyjechała prosto na pogrzeb. Jeden, potem drugi. Uwieszona na ramieniu swojego mężusia, z piszczącymi dzieciakami przy spódnicy.
– Mieszkasz bliżej, poza tym jesteś sama, łatwiej jest ci się wyrwać. Dzieci mają szkołę, nie mogę wszystkiego rzucić – tłumaczyła się. – Nie bądź egoistką!
Czuła się winna, to pewne. Kwiaty na grobie tatki nie zdążyły jeszcze zwiędnąć, gdy Sońka zadzwoniła do mnie z pytaniem, co będzie z domem.
– Jak to, co będzie? – w pierwsze chwili nie zrozumiałam. – Trzeba go sprzedać, to pewne. Musimy tylko ustalić, kiedy i za ile – usłyszałam rzeczową odpowiedź.
– Niedoczekanie twoje – ryknęłam i rzuciłam słuchawką.
Przez tydzień była cisza w eterze. Cisza przed burzą.
– Kryśka, przecież musimy się dogadać. Mieszkamy w różnych miastach. Każda z nas ma mieszkanie, po co utrzymywać ten dom? Poza tym ja potrzebuję pieniędzy. Przecież wiesz. Kredyt do spłacenia, dwoje dzieci, które mają potrzeby. Szkoła, zajęcia pozalekcyjne, języki obce, to wszystko kosztuje. A w dzisiejszych czasach bez tego ani rusz – tłumaczyła Sońka.
– Przestań mi tu wyjeżdżać z dzieciakami – przerwałam jej. – Nie bierz mnie na litość. To twój miód i twój problem. Ja nigdy nie sprzedam domu po rodzicach. Przez ostatnie lata w niego inwestowałam. Mam nadzieję, że pamiętasz, kto naprawiał dach i wstawiał nowe okna? – wytknęłam jej.
– Co nie zmienia faktu, że obie mamy prawo do spadku. Nie zapominaj o tym. I nie wrzeszcz na mnie. Nie chcesz sprzedać domu, proszę bardzo, spłać mnie i będziemy kwita. Jeśli nie, spotkamy się w sądzie. Nie dam sobie wejść na głowę. Rodzice ci na to pozwalali, ale ja nie.
– Ty wstrętna, obrzydliwa… – zaczęłam, ale nie zdążyłam dokończyć, bo odłożyła słuchawkę.
Sędzia – nie taka już młoda, wyfiokowana kokota z obrączką szeroką na dwa centymetry, którą kłuła po oczach – oczywiście przyznała rację mojej siostrze. Cholera jasna!
– Takie jest prawo – usłyszałam.
Sońka próbowała mnie zatrzymać po wyjściu z sali sądowej, ale odepchnęłam ją. Wołała za mną jeszcze, żebym się opamiętała. Dobre sobie! Nie chcę jej znać. Spłacam więc kochaną siostrzyczkę, chociaż nadal uważam, że to jawna niesprawiedliwość!
Czytaj także:
„Narzeczona zostawiła mnie, bo wylądowałem na wózku. Ona nie chciała życia z kaleką”
„Mąż regularnie zdradzał mnie ze swoją klientką. Możecie mnie nazwać naiwną, ale wybaczyłam mu i nadal go kocham”
„Zrobiła z matki sprzątaczkę, niańkę i bankomat. Jance nie wystarczało na rachunki, a córunia latała do kosmetyczki"