„Mąż dosłownie oszalał na punkcie naszej córki. Bałam się, że przez nadopiekuńczość wychowa ją na bezwolne ciele”

Nadopiekuńczy mężczyzna fot. Adobe Stock, anoushkatoronto
„Krzysztof zaczął bzikować już wtedy, gdy byłam w ciąży. Zabraniał mi jakiegokolwiek wysiłku. Pilnował mnie do tego stopnia, że nie mogłam sama zawiązać sznurówek, schylić się do zmywarki czy nosić jakichkolwiek zakupów. Później było tylko już coraz gorzej”.
/ 28.06.2022 05:30
Nadopiekuńczy mężczyzna fot. Adobe Stock, anoushkatoronto

Krzysztof pochodzi z domu dziecka. Jeszcze gdy byliśmy narzeczeństwem, pytałam go o te czasy. Prosiłam, żeby opowiedział mi, jak tam było – czy to takie smutne i straszne miejsca, jak się często słyszy, jak ludzie mówią. Myślałam, że nie będzie miał z tym problemu, ale się myliłam. Nie zdawałam sobie jeszcze wtedy sprawy, że dorosłego faceta mogą paraliżować wspomnienia z dzieciństwa.

Opowiadał o budynku, w którym wszyscy mieszkali, o tym, że jedzenie było nie najlepsze, o ciasnocie, o jednym czy dwóch kolegach… Czułam jednak, że choć rozmawiamy, nie mówi mi nic ważnego, nie zwierza się, jedynie ukrywa za tymi banałami. Dalej więc dopytywałam, aż w końcu przegięłam i pewnego razu naprawdę się zdenerwował.

Bardzo długo zbywał mnie ogólnikami

– Kaśka, a co ty byś chciała usłyszeć?! No, powiedz, co cię tak ciekawi? – wybuchnął niespodziewanie któregoś wieczoru, gdy leżeliśmy w łóżku, a ja znów zaczęłam temat. – Że nas bili wychowawcy, że nas dręczyli? Że zasypiając, nie wiedziałem, czy w nocy nie stanie mi się krzywda, czy ktoś nie ukradnie mi zabawki, plecaka albo jednego buta dla zgrywu? To byś chciała wiedzieć, o tym posłuchać? Czy może o tym, że po nocach przytulałem się do zwiniętego w rulon koca, udając, że to ktoś żywy?!

– Nie. Przecież wiesz, że nie o to mi chodziło… – powiedziałam.

– To o co?

– O szczerość. Żebyś dał się poznać z każdej strony. To jest kilka lat z twojego życia, o których nic nie wiem – prosiłam trochę naiwnie.

– I lepiej, żeby tak zostało – powiedział twardo. – Po o ci to wiedzieć? Czy nie wystarczy ci to, kim jestem teraz?

– Wystarczy! Oczywiście, że wystarczy. Już się nie złość. Obiecuję, że więcej nie zapytam, przepraszam – tuliłam się do niego, bo obrócił się obrażony plecami. – No, Krzysiu, nie gniewaj się. Już nie będę taka wścibska. Zachowałam się jak przekupka targowa…

– Wcale nie… – szepnął w końcu. – To ja zareagowałem jak jakiś furiat. To ja przepraszam. Ale proszę cię też, żebyś mnie więcej o to nie pytała. Nie chcę o tym rozmawiać. To byłem inny ja, to był inny świat, którego już nie ma. Dobrze? Niech tak zostanie.

Przez długi czas musiałam się bardzo starać, żeby zapomnieć, bo przecież człowiek tak już ma, że chciałby wiedzieć wszystko o swoim ukochanym, ale potem pokonałam ciekawość i już nie wracałam do tematu. W życiu jednak jest tak, że kwestie spychane w podświadomość, zapominane na siłę prędzej czy później wracają. Nie da się ich wymazać, trzeba się kiedyś z nimi zmierzyć. No i dla Krzyska też przyszedł taki okres – po narodzinach naszej córki Malwiny.

On sam wszystkiego pilnował

Krzysztof zaczął bzikować już wtedy, gdy byłam w ciąży. Zabraniał mi jakiegokolwiek wysiłku. Pilnował mnie do tego stopnia, że nie mogłam sama zawiązać sznurówek, schylić się do zmywarki czy nosić jakichkolwiek zakupów. A gdy rano wstawaliśmy z łóżka, Krzysiek zrywał się pierwszy i pokrzykując: „Czekaj, czekaj”, biegł na moją stronę, żeby pomóc mi się podnieść.

– Krzysiu… – ciężko wzdychałam, coraz częściej przytłoczoną tą nadmierną troską.

– No co? Dbam tylko o ciebie i małą.

Dbał tak, że ledwo dało się żyć. To on pilnował wizyt lekarskich, to on zapisywał mnie na dodatkowe konsultacje, gdy tylko wydarzyło się coś niepokojącego. Czytał i słuchał o wszystkich zagrożeniach dla zdrowia i życia naszego dziecka. Zmusił mnie do drogich badań prenatalnych, choć oboje mieliśmy wtedy tylko dwadzieścia siedem lat i nie było żadnych wskazań.

To jednak nic w porównaniu z tym, co działo się, gdy Malwina przyszła na świat. Już w pierwszym dniu jej życia Krzysiek dał przedsmak swojego przewrażliwienia. Wyobraźcie sobie, że nie chciał wyjść wieczorem ze szpitala. Szeptał do mnie, że boi się, że w razie jakichś problemów nikt do mnie nie przyjdzie, że pielęgniarki nie będą reagować na moje prośby.

– Krzysiu, uspokój się. – powiedziałam.

– Mam tutaj naprawdę dobrą opiekę.

Zaczynałam się martwić o jego nadopiekuńczość

Gdy wyszłyśmy już ze szpitala do domu, wszystko było przygotowane. Krzysiek pozabezpieczał wszystkie rogi na meblach, zablokował specjalnymi plastikami szuflady, wyrzucił z domu rzeczy, które mogły stanowić dla córki jakiekolwiek zagrożenie. A kiedy Malwina spała, co chwila do niej wstawał i sprawdzał, czy oddycha, bo przecież naczytał się o śmierci łóżeczkowej.

Niesłychanie poważnie podszedł również do kwestii rodziców chrzestnych. Naturalne było, że poprosimy moją siostrę i kuzyna, bo Krzysiek nie miał rodziny. Zanim jednak wystosowaliśmy tę prośbę, Krzysztof przeprowadził z nimi bardzo poważną rozmowę, w której wypytał, czy aby na pewno są świadomi, że w razie gdyby nas zabrakło, oni muszą przejąć opiekę nad Malwiną. Że przede wszystkim o to nam chodzi.

– Krzysiu, i tak bym ją do siebie wzięła, jeśli już musimy rozmawiać o takich sprawach… Nawet gdybym nie była chrzestną – uśmiechnęła się siostra.

– Czyli mam twoje słowo, twoją przysięgę. I twoją też? – pytał jej męża, a oni przytakiwali tak długo, aż Krzysiek uznał, że traktują sprawę z dostateczną powagą.

Z przyszłym chrzestnym Malwinki przeprowadził taką samą rozmowę.

Nie dawał jej swobody

Myślałam, że mój mąż może się trochę uspokoi, gdy córka wyjdzie z wieku niemowlęcego, kiedy podrośnie i będzie już wiadomo, że dobrze się rozwija.

Ale gdzie tam! Kiedy mieliśmy za sobą ten okres, weszliśmy w etap zamartwiania się, żeby nic jej się nie przytrafiło. Krzysiek chodził za nią krok w krok, nie odstępował ani na chwilę – ciągle asekurował. Na schodach, na placu zabaw, na krześle, na huśtawce z poręczami, na chodniku, a nawet w piaskownicy.

– Może się wywrócić i uderzyć o bandę. Tutaj, gdzie się siedzi, zobacz! – pokazywał z troską na konstrukcję piaskownicy, a ja wywracałam oczami z niedowierzania.

Ciężko wzdychałam, próbowałam go przekonać, że musi dać małej trochę swobody, ale nie kłóciłam się z nim, nie stawiałam większego oporu. Skupiałam się raczej na tym, ile Malwinka dla niego znaczy, jak bardzo ją kocha i jak się jej poświęca.

Całymi popołudniami siedzieli u niej w pokoju i malowali, urządzali przyjęcia, układali klocki, czesali lalki i bawili się pluszakami w przedszkole. Albo w namiot z koca rozciągnięty między krzesłami. Ileż razy zasnęli tam na popołudniową drzemkę…

Wszystko z miłości i troski 

– Krzysiu… Krzysiek! Obiad zrobiłam, zjesz ze mną? – dobudzałam go, a on patrzył na mnie nieprzytomnie. Potem zerkał na Malwinę wtuloną w jego ramie i kręcił głową, że nie idzie.

– Poczekam aż się obudzi – pokazywał na swoje ramię wsunięte pod jej główkę, jakby nie mógł go wyjąć do czasu, aż mała wstanie.

Kupował jej tony zabawek, a w żłobku czy przedszkolu był pierwszy do zgłaszania uwag i próśb dotyczących opieki nad dziećmi. Wszystko z miłości i troski – choć trzeba dodać, że napędzały go jeszcze inne emocje.

Krzysiek szalał na punkcie Malwiny również przez lęk, przez strach, który w nim pozostał z czasów, gdy porzucili go rodzice i musiał zamieszkać w domu dziecka. Skąd wiem? Bo w końcu przyszła chwila, kiedy te emocje eksplodowały i dowiedziałam się, co czuje mój mąż, gdy tak wariuje na punkcie naszej córki.

Malwina miała już wtedy pięć lat i wybraliśmy się z nią do teatru lalek na „Jasia i Małgosię”. Nawet nie przeszło mi wtedy przez głowę, że nasza córka może wystraszyć się tego przedstawienia. Formuła spektaklu była prosta – aktorzy nosili po scenie ogromne lalki przedstawiające postaci występujące w bajce.

Krzysiek już nie wytrzymał

No i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pojawiła się Baba Jaga. Była tak odpychająca, że nawet mnie serce drgnęło na jej widok. Malwinka natomiast spanikowała. Najpierw złapał się kurczowo uchwytów fotela, a potem przysunęła się w moją stronę. Spojrzałam na jej buzię i zobaczyłam,
że się boi.

– Hej, kruszynko, co jest? – zapytałam cichutko, bo przecież widowisko trwało. – Boisz się? Hej, niunia… – spojrzałam jej w oczy. – Chcesz na kolana? – zapytałam, a ona natychmiast się na nie wdrapała.

Przytuliłam ją i spojrzałam na męża. Zdałam sobie wtedy sprawę, że on wygląda jeszcze gorzej niż córka. Twarz mu stężała, oczy się zwęziły, a lewa ręka zaczęła pocierać czoło. Znam go już na tyle dobrze, by rozpoznać oznaki największego wzburzenia. Tak jest, Krzysiek był wściekły i co chwila patrzył to na scenę, to na Malwinę.

A tam czarownica coraz bardziej się rozkręcała. Właśnie zwabiła Jasia i Małgosię do klatki. Wepchnęła ich do środka, a potem ryknęła złowieszczym śmiechem, aż wszystkie dzieci na sali westchnęły.

Właśnie wtedy Malwinka rozpaczliwie pisnęła, a Krzyśkowi puściły nerwy. Poderwał się z krzesła, wyrwał mi córkę z rąk i wyniósł między rzędami, przykuwając uwagę wszystkich widzów, a nawet części aktorów.

Nie miałam wyjścia, wybiegłam za nimi

– Krzysiu, co jest? – zapytałam na korytarzu.

– Jak to – co jest?! Nie widzisz, jak mała się boi? Co za durnie robią takie przedstawienie dla dzieci? Co to za teatr? – pokrzykiwał, wywabiając portiera z jego kantorka. – To nie teatr, tylko jakaś amatorska speluna! Już po wszystkim, kochanie… – głaskał Malwinę po główce, choć córka nie sprawiała już wrażenia wystraszonej, tylko raczej zdziwionej jego zachowaniem.

– Proszę tak nie krzyczeć, trwa przedstawienie… – poprosił portier, a Krzysiek odpyskował do niego.

– Pan to gówno nazywa przedstawieniem?!

– Proszę się uspokoić, dobrze? Proszę nie robić awantury.

– Nie zrobię, choć powinienem. Wychodzimy! – zarządził

Pojechaliśmy wtedy do domu, a ja przez całą drogę milczałam. Nie chciałam przy Malwinie dyskutować z Krzyśkiem o jego zachowaniu. Wolałam zaczekać, aż będziemy sami. Po co fundować małej większy stres?

I tak była już nieźle wystraszona dziwną reakcją taty – jego złością i pokrzykiwaniem. Krzysztof chyba tego nie rozumiał i całą drogę tłumaczył Malwince, żeby zapomniała o czarownicy, bo to tylko kukła, lalka niesiona przez aktora. Był strasznie nakręcony.

Położył się koło mnie i patrzył w sufit

Okazja, żeby porozmawiać z nim o tym, co się stało, nadarzyła się dopiero wieczorem, kiedy już całkiem spokojny przyszedł do łóżka po uśpieniu córki. Myślę, że do tego czasu sam już doszedł do wniosku, że przesadził. Teraz tylko nie wiedział, jak zacząć o tym rozmowę. Więc ja zaczęłam.

– Co tam się dzisiaj wydarzyło?

– Gdzie? – udał, że nie rozumie.

– W teatrze.

– Sam nie wiem…

– Myślę, że wiesz, tylko jak zwykle nie chcesz powiedzieć.

– Masz rację. Nie chcę.

– A ja bym nie chciała, żeby zdarzały ci się takie histerie. Wystraszyłeś małą bardziej niż to przedstawienie, niż ta durna Baba Jaga.

– Bo przesadzili.

– To ty, Krzysiu, przesadziłeś – powiedziałam dobitnie.

Ciężko westchnął. Jeden, drugi, trzeci raz, aż w końcu zdobył się na parę słów szczerości.

Krzysiek się posypał...

– Bo wiem, jak to jest się bać. Pamiętam, jak ja się w jej wieku bałem. Czy ty przypominasz sobie, jak bezwarunkowe jest to uczucie? Jak człowieka w całości pochłania, jak nie da się go opanować, nie da poskromić. Cały świat się osuwa, a ty zostajesz z resztką przytomności i balansujesz, żeby nie polecieć w dół… Śni ci się czasem coś takiego?

– Nie… Ale chciałabym,  żebyś wiedział, że nasza córka tak się dziś nie bała. Że przypisujesz jej swoje emocje z dzieciństwa. Ciebie zżerał strach, bo nie miałeś nikogo, kto by cię przed nim bronił. A ona ma ciebie…

– Wiem.

– Ciebie kocha ponad wszystko, w twojej sile odnajduje poczucie bezpieczeństwa. Jeśli ty nie będziesz silny, ona też stanie się słaba. Nie możesz tracić opanowania! Nie możesz jej straszyć życiem!

Krzysiek się posypał. Przez następną godzinę opowiadał mi, jak było mu źle w domu dziecka, jak się strasznie czuł całymi godzinami, dniami, latami… Koszmary z dzieciństwa tak złapały za gardło, że ledwo mówił.

Zrozumiał jednak tego wieczora, że nie może przekładać swoich wspomnień na życie naszej córki, bo wyrządzi jej krzywdę. Dlatego właśnie zgodził się pójść na terapię. Pracuje nad sobą już od dwóch lat i ciągle się zmienia.

Coraz odważniej podchodzi do samodzielności Malwiny, daje jej coraz więcej swobody. Sam też jest szczęśliwszy, bo w końcu nie tłumi tych emocji, tylko o nich opowiada. Nie tylko psychoterapeucie, ale i mnie, dzięki czemu i ja lepiej go poznaję.

Czytaj także:
„Po operacji sądziłam, że na zawsze utraciłam kobiecość. To Michał uświadomił mi, że dzięki chorobie zyskałam dużo więcej”
„Kamila dała mi kosza, ale znalazłem pocieszenie u jej przyjaciółki. Nagroda pocieszenia stała się kobietą mojego życia”
„Mąż traktował mnie jak mebel, więc znalazłam kochanka. Uwierzyłam w czułe słówka, a ten drań wycyckał mnie z pieniędzy”

Redakcja poleca

REKLAMA