„Mąż dawał mi 500 zł na miesiąc, a potem krzyczał, że jemy najtańsze parówki. Znalazłam lekarstwo na jego skąpstwo”

kobieta w sklepie fot. iStock by Getty Images, Joos Mind
„– Łukasz, nie było już pieniędzy – starałam się mówić spokojnie, ale ton zdradzał moje zmęczenie. – Budżet na ten tydzień jest wyczerpany. – Co? Jak ty to w ogóle liczysz? – uniósł brew. – 500 złotych to nie jest mało. Po prostu nie umiesz planować”.
/ 19.11.2024 16:00
kobieta w sklepie fot. iStock by Getty Images, Joos Mind

Nie byłam zła. Przynajmniej na początku. To była raczej frustracja, taka, co narastała powoli. Codziennie siadałam przy tym samym stole z kalkulatorem i kartką papieru, próbując rozplanować te nieszczęsne 500 złotych. W pierwszych dniach miesiąca wydawało mi się, że dam radę – ziemniaki, marchew, najtańsze jajka. Ale im bliżej końca, tym więcej dylematów: chleb czy mleko? Jedno i drugie już nie mieściło się w budżecie. 

Łukasz wtedy niczego nie zauważał. Wracał z pracy zmęczony, rzucał swoje standardowe: „wszystko jest za drogie, bo kobiety nie umieją gospodarować pieniędzmi”, po czym siadał do obiadu, który jakimś cudem jeszcze miałam czym przygotować. Siedziałam z nim przy stole, słuchając tego, i czułam, jak we mnie coś pęka. 

Każdego dnia walczyłam, żeby udowodnić, że się da. Że mogę utrzymać dom na tych śmiesznych pieniądzach. Nie mówiłam nic, bo przecież to on zarabiał. On pracował. Ja tylko siedziałam w domu, licząc grosze i udając, że wszystko jest pod kontrolą. Ale ile można? Kiedy patrzyłam na pustą lodówkę, wiedziałam, że nie wytrzymam długo. 

Mąż miał pretensje

– Gdzie jest mój ser? – zapytał Łukasz, otwierając lodówkę z miną, jakby właśnie odkrył w niej pustynię. 

Byłam akurat zajęta krojeniem cebuli na zupę, więc rzuciłam przez ramię: 

– Skończył się. 

Jak to skończył? – w jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie. – Wczoraj jeszcze był. 

Westchnęłam i odwróciłam się do niego. 

– Wczoraj był, dzisiaj nie ma. Proste. 

– No ale mogłaś kupić. – Łukasz zamknął lodówkę z takim impetem, że aż zachybotały szklanki na blacie. – Przecież wiesz, że lubię ser do kanapek. 

Łukasz, nie było już pieniędzy. – Starałam się mówić spokojnie, ale ton zdradzał moje zmęczenie. – Budżet na ten tydzień jest wyczerpany. 

– Co? Jak ty to w ogóle liczysz? – uniósł brew. – 500 złotych to nie jest mało. Po prostu nie umiesz planować. 

To jedno zdanie wystarczyło, żeby coś we mnie pękło. Odłożyłam nóż, wycierając ręce o ścierkę, i spojrzałam mu prosto w oczy. 

– Nie umiem planować? Serio? To może sam spróbujesz? Zobaczysz, jak to jest przeżyć za te 500 złotych. 

Łukasz zaśmiał się, jakbym właśnie opowiedziała mu kiepski żart. 

– Kobiety zawsze przesadzają. Zamiast narzekać, wystarczy trochę pomyśleć. 

– Pomyśleć?! – Mój głos mimowolnie się podniósł. – Naprawdę sądzisz, że to kwestia myślenia? Kiedy ostatnio spojrzałeś na ceny w sklepie? 

– Alicja, daj spokój. Robisz dramat z niczego. 

Chciałam mu wtedy wszystko wykrzyczeć – jak liczę każdy grosz, jak kombinuję, żeby dzieciaki miały co jeść, jak zostawiam sobie najmniej, żeby tylko starczyło na resztę. Ale nie powiedziałam nic. Zamiast tego odwróciłam się z powrotem do blatu i wróciłam do krojenia cebuli. 

Wtedy właśnie zdecydowałam: skoro wie lepiej, to czas, żeby się przekonał. 

Chciałam dać mu nauczkę

Od następnego dnia zaczęłam działać. Było mi trudno – nie powiem, że nie – ale w środku czułam cichą satysfakcję. Skoro Łukasz twierdził, że 500 zł wystarczy, to postanowiłam trzymać się tej kwoty jak żołnierz rozkazu. Na liście zakupów znalazły się ziemniaki, najtańszy makaron, parówki za 15 zł za kilogram i kilka puszek konserw. Zero wędlin, zero sera, zero „luksusów”. 

Pierwsze dni przeszły bez większych zgrzytów. Gotowałam proste, tanie dania – ziemniaki z jajkiem, zupa z resztek warzyw, makaron z sosem pomidorowym. Dzieci pytały, czemu nie ma ich ulubionych płatków na śniadanie, ale tłumaczyłam, że trzeba oszczędzać. Łukasz, jak zwykle, niczego nie zauważył. 

Ale w końcu zaczęło mu to doskwierać. Trzeciego dnia wrócił z pracy, otworzył lodówkę i powiedział: 

– Co tu się dzieje? Przecież tu jest pusto! 

– Jest wszystko, co potrzeba – odpowiedziałam spokojnie, chociaż w środku aż buzowałam. 

– Jak wszystko? – wyciągnął z lodówki puszkę pasztetu i spojrzał na mnie, jakbym mu to specjalnie podłożyła. – Nie ma normalnego jedzenia. Gdzie wędlina, gdzie ser? 

W budżecie się nie zmieściło – rzuciłam, mieszając zupę. 

Znów się na mnie złościł

Próbował jeszcze coś mówić, ale zignorowałam go. Następne dni wyglądały podobnie. Czasami udawało mi się upichcić coś bardziej zjadliwego, ale częściej były to powtarzające się ziemniaki z odrobiną masła i mleka. Łukasz zaczął się irytować coraz bardziej. 

Tego się nie da jeść na okrągło! – rzucił w końcu pewnego wieczoru, kiedy na stole wylądowały placki ziemniaczane. 

– Przecież zmieściłam się w twoim budżecie – odparłam, starając się nie zdradzać satysfakcji. 

Patrzył na mnie długo, ale nie powiedział nic. W jego oczach widziałam jednak, że coś zaczyna do niego docierać. Może pierwszy raz? A może tylko tak mi się wydawało? 

Myślał, że robię to specjalnie

Minęło kilka kolejnych dni. Łukasz coraz bardziej kręcił nosem na obiady, a ja uparcie trzymałam się swojego planu. W lodówce wciąż były tylko najtańsze produkty – ziemniaki, mleko, margaryna i resztka pasztetu w puszce. Kiedy wrócił z pracy pewnego wieczoru, otworzył szafkę i wyjął paczkę makaronu za dwa złote. 

– Naprawdę? Tylko to mamy? – zapytał, wyciągając też zupkę instant i oglądając ją z niesmakiem. – Co to za badziewie? 

Nie odpowiedziałam od razu. Chciałam, żeby ten moment sam zrozumiał. Ale nie, musiał iść dalej. 

– Ty to chyba specjalnie robisz, co? – powiedział z przekąsem. – Żeby mi pokazać, że się nie da, tak? 

To mnie ruszyło. Zamknęłam książkę kucharską, którą przeglądałam, i spojrzałam na niego chłodno. 

– Specjalnie? Myślisz, że mam czas i energię, żeby robić ci na złość? 

A co to jest, jak nie złośliwość? – rzucił, wskazując na makaron. – Naprawdę musisz kupować takie świństwa? 

– To wszystko, na co mnie stać za 500 złotych. – Wyciągnęłam z szuflady plik paragonów, które zbierałam przez ostatnie tygodnie. Rzuciłam je na stół. – Proszę bardzo, możesz sobie przejrzeć. 

Łukasz wziął je do ręki, ale po kilku sekundach machnął nimi, jakby były nic niewarte. 

Pokłóciliśmy się

– Te twoje paragony niczego nie zmieniają. Wydajesz na głupoty. Mogłabyś lepiej planować. 

– Lepiej planować?! – Nie wytrzymałam. – Każdy grosz, Łukasz, każdy grosz liczę. Zamiast dziękować, że jeszcze mamy co jeść, to ty mnie oskarżasz, że źle gospodaruję? 

– Nie musisz się tak unosić – odparł, podnosząc ręce w obronnym geście. – Mówię tylko, że dałoby się to lepiej zrobić. 

Czułam, że zaraz eksploduję. Zebrałam resztki siły, żeby nie zacząć krzyczeć. 

Wiesz co? Sam rób zakupy, gotuj, planuj. Ja mam dosyć

– Alicja, przestań. Przesadzasz. 

Nie odpowiedziałam. Wzięłam torbę i wyszłam do drugiego pokoju. W środku czułam, że żadna ilość dowodów go nie przekona. On po prostu nie chciał zrozumieć. 

Wmawiał mi, że to moja wina

Kilka dni później siedziałam przy stole z kalkulatorem i starymi paragonami, próbując ułożyć listę zakupów na kolejny tydzień. Z kuchni dobiegały odgłosy Łukasza, który grzebał w szafkach. Usłyszałam, jak coś cicho przeklął. W końcu wszedł do pokoju, trzymając w ręku pustą puszkę po pasztecie. 

To jest wszystko, co mamy? – zapytał, rzucając ją na stół. 

Nie spojrzałam na niego. 

– Tak, wszystko. A co miałoby być więcej? 

– Nie wiem, Alicja, może coś normalnego? Mięso? Wędlina? Jakikolwiek normalny obiad? – W jego głosie narastała irytacja. 

Odłożyłam kalkulator i spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem. 

– Przecież już ci mówiłam, że na to wszystko nie starcza pieniędzy. A to jest twój budżet, przypominam. 

Łukasz prychnął, jakby właśnie usłyszał coś absurdalnego. 

– A ja ci mówię, że ty źle gospodarujesz. To nie jest tak trudne, jak próbujesz to przedstawić. 

Poczułam, jak fala złości ponownie zalewa mi głowę. 

– Naprawdę? To może mnie oświecisz, jak to zrobić. Masz 500 zł na cały miesiąc. Kup jedzenie, środki czystości, cokolwiek. Pokaż mi, jak to zrobić lepiej. 

– Przestań dramatyzować. Przecież to nie jest jakiś wielki problem. – Jego ton był nadal lekceważący, jakby chciał zamknąć temat jednym zdaniem. 

– Wiesz co? – Wstałam i wskazałam mu stół. – Próbowałam ci to pokazać na wszystkie sposoby, ale ty nadal nie widzisz problemu. Zawsze jest moja wina. Nie chcesz zobaczyć, że to ty narzuciłeś ten nierealny budżet, który ledwo pozwala nam przeżyć. 

– Może dlatego, że nie widzę żadnych efektów twoich wysiłków? – odpowiedział spokojnie, ale jego słowa uderzyły we mnie jak bat. 

Nie mogłam w to uwierzyć

Starałam się, liczyłam każdy grosz, zmieniałam zakupy w logistyczną operację, a on nadal twierdził, że to moja porażka. Łzy napłynęły mi do oczu, ale szybko je przełknęłam. Nie dam mu tej satysfakcji. 

– Wiesz co? Masz rację – powiedziałam zimno. – Od teraz to twój problem. Rób zakupy, gotuj, zarządzaj. Ja przestaję się tym zajmować. 

Przestań histeryzować, Alicja – westchnął, jakby mówił do rozkapryszonego dziecka. 

Ale ja nie przestałam. Tym razem postanowiłam dotrzymać słowa. Jeśli miał się nauczyć, to tylko na własnej skórze. 

Niech sam się przekona

Łukasz podjął wyzwanie, choć nie wyglądał na przekonanego. W piątek wieczorem wrócił z zakupów, stawiając na stole dwie siatki. 

– No, to mam wszystko – powiedział z dumą. 

Podniosłam wzrok znad książki. 

Za 500 złotych? Na tydzień? 

– Oczywiście. – Wyciągnął zakupy: chleb, paczkę kiełbasy, kilka puszek fasoli, makaron i jakieś słodycze. Na pierwszy rzut oka było tego niewiele. 

– Myślisz, że to wystarczy? – zapytałam chłodno. 

– Nie przesadzaj. – machnął ręką, jakby odrzucał moją krytykę. 

Poczekałam cierpliwie, aż miną pierwsze dni. Szybko okazało się, że jego zapasy topniały w zastraszającym tempie. W środę Łukasz zaczął przeszukiwać szafki, a w czwartek, kiedy na obiad podał dzieciom makaron z twarogiem, usiadł przy stole z miną człowieka, który w końcu coś zrozumiał. 

– No dobra, masz rację – rzucił cicho, wpatrując się w pustą lodówkę. 

Powinnam była poczuć triumf, ale zamiast tego poczułam zmęczenie. 

– Nie chodzi o to, żebyś przyznał mi rację – odpowiedziałam. – Chodzi o to, żebyś zaczął nas traktować poważnie

Łukasz skinął głową, ale nic więcej nie powiedział. I choć wiedziałam, że to początek zmian, to w jego milczeniu kryło się coś więcej – cień, który czułam między nami od dawna. 

Mamy nowy budżet

Od tamtego momentu Łukasz zaczął angażować się bardziej w sprawy finansowe. Uzgodniliśmy nowy budżet – wyższy, bardziej realistyczny. Razem robiliśmy listy zakupów, a on częściej sam wybierał się do sklepu. 

Czułam jednak, że zamiast zbliżyć nas do siebie, cała ta sytuacja zostawiła pomiędzy nami niewidzialną rysę. Zrozumiał, że się mylił, ale nigdy tego nie powiedział wprost. A ja, choć miałam rację, nie czułam się zwyciężczynią. Codzienność była łatwiejsza, ale emocjonalny dystans narastał z każdym dniem. 

Czasem patrzę na niego przy stole – na jego pochylone plecy, na skupioną twarz, gdy kroi chleb – i zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś poczuję tę bliskość, którą mieliśmy na początku. Może tak, a może już za późno. 

Alicja, 35 lat

Czytaj także: „Szef się na mnie mścił, bo mu nie uległam. Puścił w obieg taką plotkę, że umierałam ze wstydu”
„Nie dałam siostrzenicy kasy na ślub, bo sama nie miałam na chleb. Reakcja siostry przeszła moje oczekiwania”
„Moja pasierbica to zło wcielone. Tej piekielnej smarkuli nawet wiadro wody święconej nie pomoże”

 

Redakcja poleca

REKLAMA