„Mąż dał mi warunek: mam rodzić dzieci lub iść do pracy. Nie widzi we mnie >>Matki Polki<<, tylko lenia na ciągłym macierzyńskim”

Kobieta terroryzowana przez męża fot. Adobe Stock, pololia
„Mamy ładny, czysty dom, możemy pozwolić sobie na dobre jedzenie, nie takie najtańsze, na wakacje też nas stać. I nagle okazuje się, że mój mąż wcale nie jest zadowolony z takiego życia i ze mnie. Wstydzi się mnie, uważa mnie za powój, który go dusi, za wysysającą go z soków hubę. Bo nie rodzę dzieciaka za dzieciakiem? Bo nie uśmiecha mi się pozycja superkobiety, która ogarnia 5 etatów naraz?”
/ 08.10.2022 09:15
Kobieta terroryzowana przez męża fot. Adobe Stock, pololia

Kiedy podejmowaliśmy decyzję o dziecku, byliśmy, jak to się mówi, ustawieni. Dzięki pomocy rodziców mieliśmy dom, a że oboje pracowaliśmy na kierowniczych stanowiskach w korporacji, dobrze nam się wiodło. Liczyłam się z tym, że kiedy zajdę w ciążę, na kilka miesięcy wypadnę z obiegu, choć miałam w planach pracę do samego porodu i powrót do biura maksymalnie po pół roku od narodzin dziecka. 

Życie szybko zweryfikowało moje plany

Już w trzecim miesiącu pojawiły się plamienia, a potem problemy ze skracającą się szyjką macicy. Musiałam leżeć, nie stresować się i myśleć tylko o dziecku. Marek chodził koło mnie na paluszkach, a ja zżymałam się, że nie mogę pracować i tylko leżę jak tłumok.

– Becia, już się napracowałaś, zobacz, ile osiągnęłaś w kilka lat. Nic się nie stanie, jeśli na jakiś czas zwolnisz.

Wróciłam więc do książek, na które od kilku lat nie miałam czasu. Jak nie czytałam, to oglądałam filmy w telewizji albo spałam. Starałam się maksymalnie zrelaksować, żeby dziecko mogło sobie spokojnie rosnąć. Tak dotrwałam do porodu, a potem całkowicie pochłonęła mnie opieka nad synkiem.

Zwariowałam na jego punkcie. Totalnie się zakochałam. Mogłam patrzeć na niego godzinami. Odnalazłam się w roli matki; naprawdę nie myślałam, że będzie mi to sprawiało tyle radości. Karmienia piersią też się bałam, a teraz to uwielbiałam. I kochałam chodzić z małym na długie spacery, choć gdy rodzice wysyłali mnie na dwór z wózkiem, w którym spała moja młodsza siostra, miałam ochotę zmienić rodzinę.

Minus? Zostałam zwolniona z pracy. Gdy zadzwoniłam z pytaniem, czy mogę wrócić po upływie pół roku, usłyszałam, że lepiej będzie, jak poczekam do końca urlopu macierzyńskiego, a potem mam wykorzystać jeszcze zaległe urlopy, i ten bieżący… Pani dyrektor udzielała mi rad takim tonem, że doskonale wiedziałam, co to oznacza.

Spełniałam się jako matka i gospodyni domowa

– No i dobrze, wykorzystasz całość. Czym się tu martwić, Beatko? Potem możesz złożyć podanie o wychowawczy. Przecież i tak nie mamy co zrobić z dzieckiem, żłobka w okolicy brak, a wozić małego codziennie z nami do miasta i z powrotem… – Marek znalazł rozwiązanie raz-dwa. – Ja zarobię na naszą trójkę, a ty później, na spokojnie, poszukasz takiej pracy, by dało się ją połączyć z opieką na Julkiem.

Zatem stanęło na tym, że zostałam z synkiem i pilnowałam domowego ogniska, a Marek „polował na mamuty”. Kiedyś takiej opcji nie rozważałbym nawet przez minutę, a teraz byłam zadowolona. Dbałam o synka i dom, założyłam ogródek kwiatowo-warzywny, gdy mąż wracał, zawsze było posprzątane, dobry obiad na stole…

No kto by pomyślał, że tradycyjna rola matki Polki podpasuje tak niezależnej osobie, jaką byłam przed ciążą, a tu proszę. I z ręką na sercu mogłam powiedzieć, że jestem zadowolona z mojego życia, wręcz szczęśliwaJulek miał już trzy lata, kiedy w pobliżu otworzono przedszkole, bo coraz więcej rodzin z dziećmi budowało domy w okolicy. Hm, może to znak, by posłać tam synka, a samej wrócić na rynek pracy? No może, ale myśl o tym napawała mnie niechęcią.

Polubiłam mój nowy styl życia. Julek nie chorował na żadne przywleczone z przedszkola choróbska, dom był zadbany, posiłki przemyślane. I nie musieliśmy sobie niczego odmawiać, bo Marek zarabiał wystarczająco, żebyśmy żyli spokojnie. Może bez szaleństw, ale dostatnio. Zresztą rodzice też o nas dbali i nie pozwalali, by ich dzieciom, a przede wszystkim ukochanemu wnusiowi, czegokolwiek zabrakło.

Niby szukałam jakiejś pracy, ale… głównie szukałam dziury w całym. Ta oferta była za daleko od domu, tamta za żenująco niską pensję, tu nie było stabilnie, tam wymagali dyspozycyjności… Tak naprawdę wcale nie chciałam wracać do pracy. Było mi dobrze tak, jak było.

– Może już czas pomyśleć nad powrotem, co? – rzucał Marek.

– Myślę – odpowiadałam. – I raczej nie chcę wracać do korpo. Może założę własną firmę…

– Jaką?

– Nie wiem jeszcze, właśnie nad tym myślę – ucinałam. – Badam teren. Szukam możliwości.

Odpychałam temat z miesiąca na miesiąc, aż do czwartych urodzin Julka. Dosłownie dzień po nich Marek powiedział, że musimy poważnie porozmawiać. Zastanawiałam się, o co może mu chodzić. Coś złego działo się z jego rodzicami? Chorowali i wymagali naszej opieki? A może coś w pracy? Boże, oby go nie zwolnili – pomyślałam lekko spanikowana – bo wtedy faktycznie będę musiała wrócić do pracy, nie ma zmiłuj.

– Wystarczy już tej zabawy w kotka i myszkę – usłyszałam.

– Chyba nie rozumiem…

– Więc powiem wprost: albo wracasz do pracy, albo zachodzisz w ciążę. Dość tego obijania się.

– Że niby kto się obija? Ja? – zrobiłam wielkie oczy. – Ja nic nie robię?!

W środku aż się we mnie gotowało

– Robisz bardzo dużo, pytanie, czy z sensem. Mam dość roli bankomatu w naszym związku. Julek skończył już cztery lata, powinien być w przedszkolu, z innymi dziećmi, integrować się, uspołeczniać. Moi rodzice tyle razy oferowali się, że się nim zajmą. Dobrze by mu zrobiło, gdyby odczepił się na trochę od twojej kiecki. A ty powinnaś wyjść z domu, do ludzi, do świata, i zacząć coś robić. Oraz dokładać się do budżetu. Wtedy ja mógłbym pracować mniej i więcej czasu spędzać z wami, moją rodziną, z moim synem. Zapomniałaś, że on ma też ojca, a nie tylko matkę?

Zamrugałam powiekami, totalnie zaskoczona tymi… zarzutami, żalami, pretensjami. Wychodziło na to, że zamykam się z synem w domu, izoluję go od innych, a męża finansowo wykorzystuję.

– A twoim zdaniem tak łatwo dziś młodej matce znaleźć pracę? – burknęłam. – Ciągle szukam i…

Uśmiechnął się kpiąco.

– Nie jestem idiotą. Szukasz tak, żeby nie znaleźć – wzruszył ramionami. – Jak dla mnie, możesz siąść nawet na kasie w markecie, akurat szukają kogoś tu u nas.

– To żart? Byłam kierownikiem działu personalnego!

– Więc znajdź sobie pracę. Choćby chałupniczą albo otwórz tę własną firmę. Jak nie, to robimy drugie dziecko. Myśleliśmy o rodzeństwie dla Julka, pięć lat to już spora różnica wieku, nie ma co czekać dłużej.

– To jakiś szantaż? – oburzyłam się. – Idziesz do pracy albo zachodzisz w ciążę? Co to ma być?! Za kogo ty mnie masz?

Co Marka opętało? Mieliśmy poważnie porozmawiać, a on mnie stawia pod ścianą i przystawia pistolet do głowy! Byle jaka praca albo ciąża? Co to za wybór w ogóle? Mam być rozpłodową klaczą albo wołem roboczym?

– Za kogo cię mam? Za żonę, która traktuje mnie jak kartę płatniczą na dwóch nogach, a sama nie robi nic, co wykraczałoby poza umiejętności kogoś z podstawowym wykształceniem. Chcesz uprawiać pomidory i sałatę? A uprawiaj, ale po pracy. Albo z brzuchem i niemowlakiem przy piersi, żeby mnie szlag nie trafiał, żebym wiedział, dlaczego muszę tak tyrać, żebym się nie musiał wstydzić za wygodnicką, leniwą żonę. Tak leniwą, że nawet o samą siebie ci się zadbać nie chce! – dociął mi na koniec. – Rozłazisz się, pod każdym względem, umysłowo, fizycznie i duchowo. Pogadać z tobą nie ma o czym, bo twój świat kręci się wokół Julka, wyrywania chwaścików i ścierania kurzu, który nawet nie zdąży się zebrać. Właśnie tego mam dość. Nie z taką kobietą się żeniłem, do cholery!

Może się zaniedbałam…

Nie odpowiedziałam i nie odzywałam się do niego przez tydzień. Spałam razem z Julkiem w jego pokoiku, byle nie musieć leżeć obok Marka, byle na niego nie patrzeć, nawet jego oddech mnie drażnił. Jak mógł być taki niesprawiedliwy? I taki chamski?!

Nie rozumiałam, co go nagle wzięło z tym ultimatum. Praca albo kolejne dziecko… Bo co? Bo nie chce się mnie wstydzić? Ktoś musiał mu coś powiedzieć, ale kto? Ktoś z pracy, z rodziny? Rozłażę się? No owszem, po ciąży przybyło mi kilkanaście kilogramów, i dotąd nie udało mi się zrzucić, ale… matka nie musi już być laską, prawda? Fryzjer, kosmetyczka, modne ciuchy? Przecież na to trzeba mieć czas i kasę.

Teraz Marek marudzi, że robi za bankomat, więc co by mówił, gdybym wydawała „jego” pieniądze na szminki i paznokcie? Dopiero bym się nasłuchała, że przepuszczam jego krwawicę na bzdety… Niby mogłabym zarobić na swoje luksusy sama, ale… nie czułam takiej potrzeby.

Skoro nie chodziłam do pracy, nie musiałam się malować ani stroić. Ja się sobie podobałam, nie miałam kompleksów. Wszędzie hasła typu „pokochaj siebie”, więc się kocham, a mój mąż mi wytyka, że się zaniedbuję, rozłażę, osiadam jak stułbia czy inny jamochłon i tylko unoszę się w opływającym mnie oceanie… Naprawdę?

Myśli tłuką mi się w głowie. Nie mam pojęcia, co zrobić, co wybrać. Chciałabym w tym stanie, w którym jestem, pozostać przez lata. Czy to grzech? Chcę być panią domu, a nie służącą własnej rodziny. Chcę dbać o moich bliskich z przyjemnością, a nie ganiać z wywieszonym językiem z pracy do przedszkola, na zajęcia dodatkowe, a potem, ledwie utrzymując uniesione powieki, o dziewiątej wieczorem składać pranie albo zmywać podłogi.

Czy czegokolwiek nam brakuje? Mamy ładny, czysty dom, możemy pozwolić sobie na dobre jedzenie, nie takie najtańsze, na wakacje też nas stać. I nagle okazuje się, że mój mąż wcale nie jest zadowolony z takiego życia i ze mnie. Wstydzi się mnie, uważa mnie za powój, który go dusi, za wysysającą go z soków hubę. Bo nie rodzę dzieciaka za dzieciakiem? Bo nie uśmiecha mi się pozycja superkobiety, która ogarnia pięć etatów naraz?

Sama nie wiem, co myśleć o człowieku, którego żoną byłam od niemal dekady. Jak mam z miłością na niego patrzeć, jak mam się z nim kochać, by zrobić to drugie dziecko, skoro spojrzeć na niego nie mogę bez żalu i urazy, nie czując goryczy w ustach? Póki co staram się go unikać, wymijać bez słowa w korytarzu, ale w końcu będę musiała stanąć z nim i tym problemem twarzą w twarz.

A najgorsza jest myśl, że Marek może mieć rację

Nikomu nie powiedziałam o żądaniu Marka. Rodzice na pewno by chcieli drugiego wnuka, jeszcze lepiej wnuczkę. Teściowie… Bałam się, że to oni nagadali coś Markowi. Radzenie się koleżanek nie miało sensu. Wiedziałam, co powiedzą. Te robiące karierę doradzą mi jak najszybsze usamodzielnienie się, zostawienie Marka i puszczenie dziada w skarpetkach.

Te siedzące w domu będą optować za kolejnym dzieciakiem, a najlepiej trójką, co rok prorok, żeby już więcej takie pomysły, jak wysyłanie mnie na kasę w markecie, nie przyszły mojemu mężowi do głowy. Muszę sama podjąć decyzję, najlepszą dla nas wszystkich. Nie mam pojęcia, co zrobić, no po prostu nie mam pojęcia…

Może faktycznie stałam się zbyt wygodna? Może „okradam” go nie tyle z pieniędzy, co z czasu, jaki mógłby spędzać z synem? A jeśli wychowuję Julka na maminsynka? Może wcale mi nie podziękuje za to, że spędzam z nim każdą chwilę?

Co będzie, jak podrośnie, pójdzie do szkoły i też zacznie się mnie wstydzić? Matki bez żadnej pasji, bez własnych pieniędzy, bez szacunku w oczach własnego męża, na dokładkę chodzącą w dresie i nieśmiertelnej kitce?

Sądziłam zawsze, że bycie kurą domową to też praca, ale… ile mi to zajmuje? Tak naprawdę. Czy to, co robię, nie przypomina przestawiania półek w pustym sklepie? Nie wiem… już nic nie wiem…

Czytaj także:
„Gdy przestało mi iść w biznesie, zamiast od razu się wycofać, utrzymywałem grę pozorów. Zapłaciłem za to wysoką cenę”
„Facet mojej siostry to furiat. Podczas napadów szału bije ją i upokarza. Ewa wie, że powinna go rzucić, ale się boi...”
„Sąsiad zamienił nasz raj w piekło na ziemi. Bezkarnie zatruwa życie połowie wsi. Odpłaciliśmy mu się pięknym za nadobne”

Redakcja poleca

REKLAMA