„Mąż ciągle mnie wyzywa i kontroluje, a ja później tak po prostu szykuję mu jajecznicę. Nie potrafię się z tego wyrwać”

pokłócone małżeństwo fot. Adobe Stock, C Coetzee/peopleimages.com
„Kończyło się zaciśniętymi pięściami, ostrą wymianą zdań i obietnicami dozgonnej nienawiści. Wszystko to działo się tylko w głowie. Przed poduszką przemoczoną od łez. Akceptowała to wszystko, a potem nadchodził świt i życie wracało do normalności. Mimo wszystko kochałam Rafała. To mój mąż, mieliśmy razem dziecko, dom i działkę na Mazurach”.
/ 25.10.2024 22:00
pokłócone małżeństwo fot. Adobe Stock, C Coetzee/peopleimages.com

Z anielską cierpliwością przez długi czas znosiłam tę sytuację, przytakując, kiwając głową, a nocami tłumiąc płacz w poduszce. Jednak tym razem wypłynęła ze mnie fala goryczy, którą gromadziłam latami.

Miałam serdecznie dość, nie tyle samego małżeństwa, choć w gruncie rzeczy o to właśnie chodziło, co raczej mojego miejsca w tym związku. Pozycji diametralnie odmiennej od tej, którą przez całe dorosłe życie marzyłam zająć i udawałam, że zajmuję, zarówno przed otoczeniem, jak i przed sobą. Moje własne oszukiwanie siebie jawiło mi się jako coś niedorzecznego, a mimo to trwałam w nim – z jakiego powodu? Tego nie da się logicznie wyjaśnić.

Czy da się egzystować w permanentnym konflikcie ze swoim wnętrzem? Jak się okazuje, owszem. U mnie ten stan rzeczy ciągnął się przez dwadzieścia lat. Czy jestem Rafałowi cokolwiek winna? Wszystko przemawia za tym, że był o tym święcie przekonany. Niektórzy faceci uwielbiają tak o sobie dumać: jacy to oni wspaniali, wyjątkowi i niezastąpieni, że bez ich obecności wszystko legnie w gruzach, a wybrana z łaski dziewczyna sobie nie poradzi, bo niby jak miałaby podołać, bidulka?

Złudzenie, które budzi zazdrość u innych. Jasne, że płeć piękna też czasem tak ma, ale zdecydowanie rzadziej i raczej na mniejszą skalę. Sama marzyłabym, żeby egzystować z taką iluzją – wszystko byłoby wtedy prostsze. Fajnie byłoby zdawać sobie sprawę z faktu, jak wiele zależy od tego, że jestem na tym świecie. To nieźle zadziorny i arogancki pogląd, ale za to jaki patent na pozytywne samopoczucie!

Chciałam zostać przy swoim nazwisku

Kiedy to wszystko się zaczęło, wydawało się zupełnie nieszkodliwe, a przynajmniej tak mi się wtedy zdawało. Gdy wychodziłam za swojego chłopaka, z którym spotykałam się od paru lat oraz darzyłam go szczerym uczuciem, podjęłam decyzję, by nie zmieniać nazwiska. Wpadłam na taki pomysł i czasy temu sprzyjały. To moje życzenie nie miało żadnego sensownego wytłumaczenia, którym mogłabym się zasłonić przed „świętym” zwyczajem, według którego żona bierze nazwisko po mężu.

– Od zawsze tak było i tak będzie, nie ma co się obrażać na cały świat i odwracać się do niego tyłem – usłyszałam błyskawiczną i stanowczą odpowiedź.

Gdy po raz pierwszy dostrzegłam tę cechę na twarzy ukochanego, nie sądziłam, że z czasem stanie się ona tak wyraźna. Wkrótce nauczyłam się ją bezbłędnie identyfikować, choć miała być źródłem wielu moich zmartwień.

– Rafale, nie chcę Cię urazić, pragnę tylko zrobić to na swój sposób…

– Na swój sposób? Łamiąc tradycję? Ignorując zwyczaj praktykowany od wieków?

– Uważam, że to anachroniczny, nieadekwatny do dzisiejszych czasów i po prostu absurdalny obyczaj

– Kochanie, jeśli naprawdę mnie kochasz, to chyba oczywiste, że powinnaś wziąć moje nazwisko. Tak przecież od lat robią wszystkie kobiety.

– To znaczy, że nie mogę darzyć Cię miłością, będąc sobą? Tak jak do tej pory?

– Nie, kiedy już będziemy małżeństwem. Po ślubie staniemy się jednością.

– A może byśmy stworzyli tę jedność, nosząc moje nazwisko? Skoro musimy nazywać się identycznie, to równie dobrze Ty mógłbyś przyjąć moje. To też jest opcja.

– No co Ty, przecież to niemożliwe. Czemu w ogóle o tym rozmawiamy? To nie ma sensu.

Westchnęłam i dałam za wygraną. Niech już będzie po jego myśli, skoro tak bardzo przywiązany jest do tradycji, a może po prostu obawia się tego, co powiedzą rodzina i znajomi – pomyślałam z rezygnacją.

Liczy się to, że go kocham i pragnę dzielić z nim los, na dobre i na złe. On też mnie kocha, więc po co sprzeczać się o błahostki? Niech się dzieje, co chce z tym nazwiskiem. Mimo wszystko... Kiedyś sytuacja na planszy przedstawiała się zupełnie inaczej, oboje mieliśmy taką samą liczbę pionków i bierek.

Zaczęłam ponownie mu ulegać

Pierwszy raz ustąpiłam pola. Niewielki skrawek, ale potem już poszło z górki. Jakiś dziwaczny, niejasny dla mnie mechanizm psychologiczny sprawia, że ulegamy raz, a potem – zamiast uprzeć się przy swoim, na zasadzie coś za coś, raz Ty wygrywasz, raz ja – ulegamy ponownie. I jeszcze raz. Gubimy pionki, a następnie figury. Zostajemy zmatowani.

Pomimo tego, że nasze istnienie nie przypomina rozgrywki, jest ono jeszcze bardziej złożone i zawiłe.

– Nie wolno Ci dać mu się zdominować.

Niczym zaklęcie, wciąż powtarzam te słowa moim przyjaciółkom. Chętnie dzielą się ze mną swoimi troskami, gdyż mam duszę towarzyską i uważają mnie za dobrą słuchaczkę. Ileż to już się nasłuchałam. Moja reakcja za każdym razem jest pełna bojowego nastawienia.

– Czemu akceptujesz takie zachowanie? Nie wolno Ci ulegać wszystkim zachciankom małżonka. To nie Twój szef ani władca. Gdy nie masz ochoty współżyć, jechać w niedzielę do jego rodziców albo wybrać się na stok, mimo że boisz się wysokości – po prostu powiedz: „nie”. Wytłumacz mu dlaczego, omówcie to na spokojnie, jak przystało na dorosłych.

– Problem w tym, że on nie potrafi zachować spokoju, zupełnie jak małe dziecko – od razu wpada w złość, przytupuje nogami i rzuca obelgami. Chodzi obrażony, a ja tak nie znoszę, gdy się do siebie nie odzywamy i w domu panuje taka martwa atmosfera.

– Dasz radę to ogarnąć. On również. Kiedy zauważy, że Twój sprzeciw ma sens i jesteś w tym nieugięta, że nie robisz tego, aby go zdenerwować, tylko po to, żeby postawić na swoim, wtedy to do niego dotrze i da Ci spokój.

– Hmm, nie jestem przekonana... czasami wydaje mi się, że jedno z nas musi wykazać się większym rozsądkiem.

– Czyli uważasz, że powinnaś się poddać? Czemu akurat Ty?

– Sama nie wiem. Ten, kto jest mądrzejszy, ten ustępuje. Nie chcę się zacinać w swoim uporze. Niekiedy trzeba odpuścić dla wspólnego dobra.

– Nonsens. Bycie potulnym nie ma nic wspólnego z byciem mądrym. Słyszałaś kiedyś, że „posłuszne dziewczyny trafiają do raju, a nieposłuszne – tam, gdzie mają ochotę?”. Nieistotne, sam slogan wystarczy. Miej to na uwadze i rób swoje. Nie udawaj świętej, bo i tak nikt tego nie doceni ani nawet nie zwróci na to uwagi. Będziesz świętoszką tylko we własnym mniemaniu, a na dodatek bardzo nieszczęśliwą i sfrustrowaną...

W środku byłam zbuntowana

– Żebym ja tylko mógł pojąć, o co tym wariatkom z feminizmu chodzi.

Małżonek spoglądał na mnie z wyrazem twarzy, który aż kipiał od prowokacji i wrogości. Rzucał mi rękawicę. Powoli zaczynałam się do tego przyzwyczajać.

– Wielka szkoda, że przezywasz je wariatkami, bo doskonale Ci wiadomo, i to nie od wczoraj, że ja również z dumą do nich należę.

– Słuchaj, naprawdę nie rozumiem i chciałbym, żebyś mi to wyjaśniła. Studiujecie na tych samych kierunkach, co faceci, zdobywacie tytuły naukowe, robicie kariery w polityce, zostajecie szefowymi firm, rządów i państw. Zasiadacie za sterami samolotów, a nawet podbijacie kosmos. Zarabiacie niezłe pieniądze i dysponujecie nimi według własnego uznania. Czego jeszcze oczekujecie, zwariowane babki? Kiedy wreszcie skończy się to Wasze wieczne narzekanie i pretensje o nie wiadomo co?

Zebrałam się w sobie. Jak mu to wyjaśnić? Najprościej na konkretnych przykładach. Sytuacjach z naszego wspólnego pożycia.

– Nie zasuwam po to, by trwonić kasę. Po jakiego grzyba nam nowy odkurzacz? Ten, co mamy, działa bez zarzutu, czego mu nie wystarcza?

– No bo już wiekowy, tymi nowymi prościej się sprząta...

– Brednie.

– To może sam spróbuj?

– I co mam jeszcze robić? Mało, że od świtu do nocy tyram przy kompie? Ledwo zipię, a kręgosłup mi pęka.

Sama mogę zadecydować o zakupie nowego sprzętu AGD czy RTV, takiego jak odkurzacz, telewizor albo laptop. Nie potrzebuję niczyjej zgody. Mam własną pracę i dochody, a na dodatek wspólne konto z mężem, więc w każdym momencie mogę wybrać potrzebną sumę. Nic nie stoi na przeszkodzie bym podjechała do sklepu, przywiozła odkurzacz do mieszkania lub zamówiła go online. Postawiłabym go na środku salonu i z satysfakcją popatrzyła małżonkowi prosto w oczy, znosząc jego zabójcze spojrzenie.

Jakże trudno jest się zbuntować i samodzielnie o czymś zdecydować. Dlatego też posłusznie schylałam głowę. Niech ma swoją wolę. W im większym stopniu namawiałam przyjaciółki, by pamiętały, że są niezależnymi osobami, mają swoje podstawowe prawa człowieka i muszą ich zaciekle bronić, tym mocniej grzęzłam we własnym destrukcyjnym związku małżeńskim.

Momentami odnosiłam wrażenie, jakbym była małą dziewczynką, która spod skrzydeł taty trafiła wprost pod nadzór męża, a to w żaden sposób nie zmieniło jej uległej postawy pełnej uniżoności. Może z tą różnicą, że w relacji z tatą mogła odrobinę śmielej okazywać swój sprzeciw.

– „Każdą decyzję mojego małżonka omawiamy razem” – taki napis na makatce powinien wisieć nad naszym posłaniem.

Tylko nie w kuchni, bo jeszcze ktoś go dostrzeże...

Z czasem zaczęły się wyzwiska

– Zamknij jadaczkę, idiotko.

Początkowo nie dowierzałam temu, co usłyszałam. Jeszcze nigdy nikt nie odzywał się do mnie w taki sposób. Czyżbym dostawała świra?

– ...i skończ pleść te swoje głupoty.

– Te „głupoty” to moje zdanie. Chyba mogę je mieć? I je wypowiadać?

Ostatnio wdaliśmy się w dyskusję na tematy polityczne, co nam się rzadko zdarza, podobnie jak w ogóle rozmowy ze sobą. Z niepokojem zauważyłam, że nasze gusta, sympatie i ogólnie sposób postrzegania świata zaczynają się coraz bardziej różnić.

– Tylko ludzie inteligentni mają poglądy, a to co Ty opowiadasz, to jakaś bzdurna sieczka. Media zrobiły Ci kompletne pranie mózgu. Całkowicie zgłupiałaś. Kretynka.

– Słuchaj, Rafał, co Ty wygadujesz? Ty spośród wszystkich osób? Mój własny mężczyzna?

– I tu jest pies pogrzebany – znam Cię jak nikt inny. Reszta świata może dać się nabrać, ale ja doskonale zdaję sobie sprawę, że od małego byłaś podatna na wpływy z każdej strony. Nic w Twoim umyśle nie jest tak naprawdę „Twoje”, choć wydaje Ci się inaczej. Pomimo tego, co sądzisz, nie masz w sobie odrobiny oryginalności ani grama niezależnego myślenia.

– Serio masz o mnie takie zdanie?

– Odkąd Cię znam!

– W takim razie po co braliśmy ślub? Jak uważasz, że jestem głupia jak but, mam sieczkę zamiast mózgu...

– No wiesz, kiedyś byłaś niezłe ciacho, ale teraz, nie oszukujmy się, to już przeszłość.

Należało się spakować i odejść w siną dal. Znosić takie upokorzenia od faceta, z którym się związało, dzieli cztery kąty, całą codzienność?

To było nie do zaakceptowania

Kończyło się standardowo. Zaciśniętymi pięściami, ostrą wymianą zdań i obietnicami dozgonnej nienawiści. Wszystko to działo się tylko w głowie. Przed poduszką przemoczoną od łez. Akceptowała to wszystko, a potem nadchodził świt i życie wracało do normalności. Mimo wszystko kochałam Rafała. To mój mąż, mieliśmy razem dziecko, dom i działkę na Mazurach. Jak miałabym zaczynać wszystko od zera?

Chwilową ulgę przynosiły słowa kierowane do kolejnej przyjaciółki: „Nie pozwól się zdominować”. Na mądrą radę coraz bardziej doświadczonej Mirki zawsze można było liczyć. Stąpając po polu minowym, nigdy nie masz pewności, kiedy wylecisz w powietrze. Jeden fałszywy ruch i… bum!

Sytuacja nie była niczym nadzwyczajnym, wręcz przeciwnie – można by rzec, że całkiem standardowa. Rafał po prostu zakupił miejsca na wycieczkę lotniczą, nawet nie pytając mnie, co o tym sądzę.

– Inne kobiety skakałyby z radości, cieszyły się, że mąż tak o nie dba i je rozpieszcza. Ty jak zawsze masz jakieś „ale”. Wiesz co, dogodzić Ci to doprawdy arcytrudna sprawa. A niech to licho!

– Przestań się denerwować, bardzo Cię proszę. Mogłeś mnie wcześniej poinformować o tym wyjeździe, wtedy razem coś byśmy wykombinowali. Styczeń absolutnie nie wchodzi w grę, to niemożliwe. Inny termin? Spoko, ale nie teraz. Szefowa mnie zabije, mamy urwanie głowy w robocie...

– Dlaczego? I tak Cię nie zwolni, nie ma tyle odwagi. Jesteś zbyt dobra w tym, co robisz.

– Nie w tym rzecz. Nie dam rady tego jej zrobić ani innym dziewczynom z pracy.

– Czyli liczą się bardziej niż ja – przełożona, a także współpracownice.

– Nieprawda, że są ważniejsze. Jakbyś dał mi znać zawczasu...

Huknięcie drzwiami. Próbowałam coś wykrzyczeć, dostałam histerii, popłakałam się. Trafiłam tylko na twardy opór zlodowaciałego serca.

W tamtym momencie coś we mnie pękło – powiedziałam stanowczo: „koniec”. Koniec, koniec i jeszcze raz koniec. Nie dam rady ani chwili dłużej. Mimo wszystko nie podjęłam żadnych kroków.

Minął miesiąc. Wylegując się na ciemnej, wulkanicznej plaży na Teneryfie, sączę drinka z miętą i wpatruję się w korony palm, próbując wyrzucić z głowy myśli o pracy. Wiem przecież, że firma nie zawali się beze mnie, jakoś sobie poradzą – powtarzam to sobie jak mantrę, aż brzmi jak zdarta płyta. Rafał radośnie pluska się w wodzie, dając mi znaki, żebym do niego dołączyła. Ale taka zimna. Leniwie podnoszę się z koca, strząsam z siebie ziarnka piasku. Ruszam powoli w kierunku lazurowych fal.

Alicja, 38 lat

Czytaj także:
„Eks uważał, że mam za małe ambicje jako księgowa. Wzięłam się w garść i teraz to on będzie nosił mi kawę do gabinetu”
„Sypianie z mężem przestało mnie kręcić. Nie będę się zmuszać, a mamą zostanę w inny sposób”
„Byłam szczęśliwą żoną, dopóki nagle nie poznałam tajemnicy męża. Teściowa kryła go przez 5 lat”

Redakcja poleca

REKLAMA