Robert i ja po raz pierwszy spotkaliśmy się, gdy oboje pracowaliśmy w tej samej firmie. W tamtym czasie był jednym z wielu pracowników w dziale sprzedaży. Trzeba jednak przyznać, że od razu zwrócił na siebie uwagę szefostwa – w końcu skończył dobrą uczelnię i odbył roczny staż w Anglii. Zarząd widział w nim spory potencjał, a ten perfekcjonista szybko udowodnił, że pokładane w nim nadzieje były w pełni uzasadnione. I zaczął piąć się po szczeblach kariery.
Rozstaliśmy się
Inaczej było u mnie. Zaraz po zakończeniu edukacji zatrudniłam się w tym miejscu i od tego czasu nie ruszałam się zza biurka, sumiennie zajmując się rachunkowością. Choć dawałam z siebie wszystko i, nie chwaląc się, szło mi to całkiem nieźle, to jednak moi szefowie nie zwracali większej uwagi na rozwój mojej ścieżki zawodowej.
Cóż, mogę powiedzieć, że postrzegali mnie jako atrakcyjną osobę. Jestem wysoka i mam zgrabną sylwetkę. Od kiedy zaczęłam tu pracować, kręciło się wokół mnie sporo eleganckich facetów w garniturach, zajmujących wysokie stanowiska. Jednakże wszystkim odmawiałam. Moim wybrankiem został właśnie Robert. Problem w tym, że on bardzo szybko piął się w górę po szczeblach kariery, a ja utknęłam w miejscu, od którego zaczynałam.
Zastanawiałam się, czy przyczyną naszego rozstania było to, że nie spełniałam jego oczekiwań. Możliwe też, że nigdy nie był wobec mnie całkiem serio. Ale dlaczego w takim razie zdecydował się na małżeństwo ze mną?
Chciałam uciec
Od momentu spakowania walizek i przeprowadzki do matki te pytania nie dawały mi spokoju. Odpowiedź pozostawała dla mnie zagadką. No cóż, stało się i tego nie zmienię. Mam w sobie dość siły, by poradzić sobie z trudnościami. Jednak to wcale niełatwe, gdy wciąż natykam się na swojego eks w pracy.
– Słuchaj, mówiłaś kiedyś, że chcesz podjąć nową pracę – zagadnęła mnie pewnego razu Jola, koleżanka jeszcze ze studiów.
– No pewnie!
– Tak szczerze mówiąc nie mam dokładnych informacji, o tej ofercie napomknął mi kolega kolegi, ale chyba chodzi o jakąś prywatną stadninę koni.
Aż wciągnęłam powietrze. Serio, konie? Uwielbiam zwierzaki pod każdą postacią! Poza tym „stadnina” brzmi prestiżowo. W jednej chwili ujrzałam siebie w wyobraźni, siedzącą na trybunach okalających tor wyścigowy, wystrojoną jak na angielskie damy przystało podczas słynnych wyścigów w Ascott.
– Jest tylko jedno „ale” – mówiła dalej Jolka. – To jest w okolicach Zamościa. Bo widzisz, ta stadnina znajduje się gdzieś na totalnych peryferiach, z dala od cywilizacji…
To brzmiało wspaniale
Skuszona perspektywą, że nie będę musiała codziennie oglądać uśmieszku triumfującego Roberta, poprosiłam Jolę o namiary na dyrektora stadniny. Nie czekając ani chwili, wykręciłam numer. Ech, pewnie na takie stanowisko jest masa kandydatów!
Okazało się, że mam farta. Oferta nadal obowiązywała. Gość oznajmił, że mogę zacząć pracować natychmiast. Jedyny problem to kasa. Zaoferował mi ponad połowę mniejszą wypłatę niż moja dotychczasowa. Ale – szybko się pocieszyłam – przecież wydatki na wsi też są sporo niższe. Żadna rzecz nie mogła stłumić mojego pozytywnego nastawienia.
– Dam sobie radę! – powiedziałam pewnym głosem, patrząc na siebie w lustrze.
Po zakończeniu kolejnego dnia w pracy złożyłam wypowiedzenie za porozumieniem stron. Po paru dniach, dopytując po drodze o właściwy kierunek, w końcu dojechałam do tego miejsca. Faktycznie, totalne pustkowie. Niewielka wioska w pobliżu Zamościa, tuż przy granicy.
Zaparkowawszy samochód przed wjazdem do całkiem sporego budynku, wyszłam z auta i zaczęłam się rozglądać dookoła. Gdzie ta cała stadnina? A tor wyścigowy? Wybiegi dla koni? Stajni też nigdzie nie widać! O pomieszczeniach do pracy biurowej już nawet nie wspomnę! Lawirując nogami odzianymi w buty na obcasach, daremnie usiłując nie wdepnąć w kałuże, podeszłam do bramki i nacisnęłam przycisk na domofonie.
To jakiś żart…
– Chciałabym porozmawiać z kierownikiem ośrodka jeździeckiego.
W odpowiedzi usłyszałam jedynie chichot.
– Kierownik ośrodka jeździeckiego, też coś!
Nagle jednak zabrzmiał dzwonek i mogłam przekroczyć próg. W środku oczekiwał mnie mężczyzna po czterdziestce. Przyprószony siwizną, odrobinę za szczupły jak na moje preferencje, z przenikliwym, badawczym wzrokiem.
– Zdaje się, że nastąpiło małe zamieszanie – powiedział. – W trakcie naszej telefonicznej rozmowy, gdy pani wspomniała o „stadninie”, nie zaprotestowałem, bo uznałem to za żart. Ale teraz do mnie dociera, że liczyła pani na coś w stylu tego kompleksu hodowlanego pod Białymstokiem…
Rzuciłam pracę, wymeldowałam się od mamusi, upaprałam najfajniejsze buty, a ten oto jegomość insynuuje, że…
– Czy mam rozumieć, że to, co pan proponuje już nie obowiązuje?
– Skądże znowu! – zaprzeczył energicznie, widocznie dostrzegając, że krew odpłynęła mi z twarzy. – Nic się nie zmieniło, konie znajdują się na terenie. Obydwa.
Spojrzałam na faceta jak na przybysza z innej planety. Co to za stajnia, która ma jedynie parę rumaków?
– Moja była żona uwielbiała jazdę konną, dlatego sprawiłem jej klacz arabską – wyjaśnił. – A naszej córce kupiłem kucyka. Kiedy mnie zostawiła i zabrała małą, zupełnie nie wiedziałem, co zrobić ze zwierzętami. Przydałby mi się ktoś, kto sprzeda konie, siodła i zajmie się całym tym kramem. No i ktoś, kto ureguluje rachunki z gospodarzem, u którego trzymam konie. Nie mam czasu się tym zająć, bo muszę pilnować interesów. Wspólnie z partnerem biznesowym kupiliśmy niedawno firmę w Zamościu i chcę ją zreorganizować.
Poczułam, że zaraz zemdleję
Czy to naprawdę miała być moja kolejna praca? Następny rozdział mojego życia? Handel sprzętem jeździeckim? I ile niby będę się tym zajmować? Ze cztery tygodnie? A co będzie dalej?
Niestety, spaliłam za sobą wszystkie mosty. Powrót do starej pracy nie wchodził w grę. Co mi więc zostało? Wzięłam adres faceta, u którego mój nowy szef (prosił, żeby mówić mu „Wojtek”) trzymał konie, i pojechałam na rekonesans. Ale najpierw się przebrałam.
Gospodarz, u którego Wojtek ulokował swoje wierzchowce, to miły, wiekowy człowiek. Miał spory kawał ziemi – kilkanaście hektarów gruntów ornych i pastwisk, obszerny wybieg dla koni oraz stajnię mogącą pomieścić kilkanaście zwierząt. Niegdyś cały ten majątek był w świetnej kondycji – pola uprawiane, łąki wykoszone, a stajnia tętniła życiem. Niestety, obecnie wszystko zaczęło niszczeć i popadać w ruinę, co bardzo martwiło poczciwego dziadka.
– Teraz na starość jestem osamotniony – westchnął pan Zdzisław. – Dwaj moi chłopcy od lat mieszkają w mieście, a córka wyjechała do Szkocji. Poślubiła tam miejscowego, więc z chłopem, z którym się sparowała, nawet pogadać jak człowiek z człowiekiem nie mogę. Moja małżonka odeszła od nas trzy lata temu, a ja już pomału niedomagam, chociaż w sercu wciąż mam ochotę coś pożytecznego robić. Już mi się nie chciało tych świnek i krówek trzymać, więc je sprzedałem, a i ziemia leży odłogiem, bo nie mam komu pola uprawiać.
Było mi ich żal
Przekroczyliśmy próg stajni i znalazłam się twarzą w twarz z klaczą. Jej wielkie czekoladowe oczy emanowały łagodnością.
– Nie wiem, co z nimi zrobić. Te konie mają już swoje najlepsze czasy dawno za sobą. Zapewne kupi je jakiś handlarz, a co potem…
Wilgotne chrapy dotknęły mojej dłoni, gdy kobyłka o imieniu Naomi szturchnęła mnie delikatnie. Poczułam lekki niepokój, w końcu te zwierzęta są o wiele większe od kotów, jednak pogłaskałam jej aksamitny nos. Wydała z siebie ciche rżenie.
Wojtek zaoferował mi wynajem pokoju w pobliskim budynku, do którego prowadziło niezależne wejście. Oprócz sypialni miałam tam też własny komfortowy prysznic oraz przytulny pokoik do pracy. Wykąpałam się, wślizgnęłam pod kołdrę, ale nie mogłam zasnąć. W głowie ciągle kłębiły się myśli o dwóch koniach. Kręciłam się z jednej strony na drugą prawie do samego rana. Kiedy jednak zerwałam się z łóżka o siódmej, od razu wpadłam na pomysł, jak rozwiązać ten problem.
Narzuciłam na siebie ciuchy i czym prędzej pobiegłam do mieszkania Wojtka, żeby zdążyć go złapać, zanim pojedzie do Zamościa.
– A może by tak założyć agroturystykę? – rzuciłam, a on wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. – Gospodarstwo pana Zdzisława jest tuż przy lesie, rzut beretem od rzeki. Fantastyczne miejsce na piesze wędrówki i przejażdżki konne. Ze starej stodoły zrobimy pensjonat po gruntownym remoncie.
Spodobał mu się pomysł
Gapił się na mnie przez moment, nic nie mówiąc. W końcu stwierdził, że to najdziwniejszy plan o jakim w życiu słyszał. Jednak jako biznesmen potrafi docenić kreatywność, więc daje mi wolną rękę.
Minął już rok od pamiętnej jesieni. Przez ten czas pracowałam ciężko, miewałam lepsze i gorsze momenty, ale udało mi się zrealizować swój plan. Hotelik właśnie otworzył swoje podwoje dla odwiedzających, a dzieciaki mogą się przejechać na Naomi albo na kucyku. Zaopatrzeniem zajął się pan Zdzisław, a ja dbam o to, żeby wszystko sprawnie funkcjonowało. Wygląda na to, że kolejny rok powinien przynieść nam pierwsze profity!
– Wiesz, szczerze mówiąc byłem zaskoczony twoimi wynikami – wyznał mi niedawno Wojtek. – Ale pokazałaś, że masz świetne umiejętności zarządzania. I tak sobie myślę… Jest jedna spółka, którą nabyłem jakiś czas temu. Chętnie widziałbym cię w jej kierownictwie.
– O jaką firmę chodzi? – zapytałam z zainteresowaniem.
Usłyszawszy nazwę, o mało nie zaliczyłam gleby. Przecież to ta sama spółka, z której kiedyś zrezygnowałam, pracując jako szara myszka w księgowości! I pomyśleć, że mam tam znowu zawitać, tym razem zasiadając w fotelu członka zarządu! No to teraz Robert będzie pode mną. Zastanawiam się, jaką minę zrobi, gdy znów wpadniemy na siebie na korytarzach biurowych.
Aneta, 33 lata
Czytaj także:
„W mojej firmie wybuchł skandal. Gdy dotarłyśmy do prawdy, nie mogłyśmy uwierzyć własnym oczom”
„Mąż skąpił kasy na wakacje nad morzem. Zdziwił się, bo liczył na luksus za grosze, a musiał spać w brudnym łóżku”
„Sądziłem, że gdy ja zarabiam na życie, żona baraszkuje z kochankiem. To, co wyprawiała, było o wiele gorsze”