„Gdy mąż prawi mi komplementy, mam je w nosie. Wiem, że robi to tylko po to, bym dała mu spokój”

niezadowolona kobieta na zakupach fot. Adobe Stock, Drazen
„Trzeba się cieszyć i korzystać z okazji, zanim się rozmyśli. W nieodległym centrum handlowym nie było jeszcze tłoku z racji dość wczesnej pory. Nic nie podpowiadałam, bo byłam ciekawa, gdzie mąż mnie zaprowadzi. I czy trafi sam, bez instrukcji. On tymczasem szedł pewnym krokiem, jakby dokładnie wiedział, gdzie ma iść”.
/ 03.06.2023 10:30
niezadowolona kobieta na zakupach fot. Adobe Stock, Drazen

Kiedy stuknęła mi trzydziestka, wpadłam w dołek. Nawet mój mąż wyczuwał, że coś jest nie tak, ale taktownie milczał, nie komentował. Za to ofiarnie zmywał naczynia, żeby poprawić mi humor. Ale to niespecjalnie działało. Nie tym razem.

W którąś sobotę, po drugim śniadaniu, kiedy stanęłam przed trudną decyzją – oglądać telewizję czy czytać książkę – mój mąż, patrząc na mnie tajemniczo, znacząco i trochę tak jakby uwodzicielsko, rzucił śmiertelnie poważnym tonem:

– Wiesz co? Wybierzmy się na zakupy…

W pierwszej chwili mnie zamurowało

To była naprawdę niecodzienna propozycja. Jacek, jak każdy facet zresztą, organicznie nienawidzi zakupów, jeśli ich przedmiotem nie są nowe opony, ewentualnie jakieś elektronarzędzia do warsztatu.

– A ty się dobrze czujesz? – spytałam podejrzliwie i przyłożyłam mu rękę do czoła. – Grypa znowu cię bierze?

– Niby czemu? – zdziwił się.

Bo bredzisz! Nie znosisz chodzić ze mną na zakupy. Marudzisz, że cię nogi bolą, że ci gorąco, że nie mam umiaru…

Zamilkłam, bo naprawdę się wystraszyłam, że się chłop spłoszy. Ale on nic, twardy był i uparty.

– Skarbie, ja nie planuję jałowej wędrówki po sklepach z butami, w których sznurówki kosztują tyle, co jedna moja pensja. Ja chcę ci… coś kupić. Coś bardzo konkretnego.

– A co? – chciałam wiedzieć.

Wzruszył ramionami.

– Jeszcze nie wiem, coś do ubrania. Coś ładnego, ekstrawaganckiego i seksownego.

– Ale czemu? Skąd ten pomysł? Tak bez okazji? A może coś przeskrobałeś? Może…

Zamachał gwałtownie rękami.

– Nic z tych rzeczy, nie bądź taka podejrzliwa! Chcę ci coś kupić, bo… bo cię kocham, ty zrzędo. I chcę ci sprawić przyjemność. Chcę kupić ci jakiś ładny ciuszek, w którym twa uroda zalśni niczym diament…
Aż mnie zatkało. On to umie bajerować!

Przestałam dociekać

W końcu jeżeli facet – zdrowy na ciele i umyśle – z własnej woli chce mnie zabrać na zakupy, trzeba się cieszyć i korzystać z okazji, zanim się rozmyśli.

W nieodległym centrum handlowym nie było jeszcze tłoku z racji dość wczesnej pory. Nic nie podpowiadałam, bo byłam ciekawa, gdzie mąż mnie zaprowadzi. I czy trafi sam, bez instrukcji. On tymczasem szedł pewnym krokiem, jakby dokładnie wiedział, gdzie ma iść.

Aż wreszcie stanęliśmy przed… moim niegdyś ulubionym sklepem z ciuchami. Nie byłam tam już od paru lat. Punkt dla niego za to, że pamiętał; był tu ze mną na pewno, ale wtedy prowadziłam go za rękę przez całe centrum handlowe. Wiadomo, że facet w takim miejscu bez mapki gubi się już po trzecim zakręcie.

– Droga żono, czy zaczniemy tutaj? – spytał niewinnie mój ślubny.

Skinęłam łaskawie głową i czekałam, co będzie dalej. On też czekał. I manekiny na wystawie czekały – chyba z tego czekania wychudły prawie na wiór, a że odziane były w najmodniejsze w tym sezonie szarości, biele i czernie, to wyglądały nie tylko na głodne, ale i na smutne. A mnie nagle coś uderzyło tak, że aż skrzywiłam się do własnych myśli.

– Hm… ale masz świadomość, że to jest sklep dla młodzieży, co…?

Przez twarz Jacka przemknął cień niepokoju, jakby nagle się zorientował, że chyba strzelił gafę, niemniej brnął dalej, z wdziękiem słonia w składzie porcelany.

– A ty co, stara baba niby jesteś? – oburzył się teatralnie. – Przecież… przecież kupiłaś tu sobie dwie śliczne bluzeczki, czyż nie?

Potaknęłam i niechętnie doprecyzowałam:

– To było trzy lata i trzy kilogramy temu…

Wzruszył tylko ramionami

A ja za nim, posłuszna żona, pełna coraz gorszych przeczuć. Jego niekłamany entuzjazm działał na mnie przygnębiająco. Zaczęłam trochę lepiej rozumieć, co on mógł czuć, gdy ciągałam go po tych wszystkich sklepach, do których wcale nie miał ochoty wchodzić…

Dział ze spodniami z krokiem w okolicy kolan ominęłam, nawet nie patrząc. Przyciągnęło mnie natomiast stoisko z bluzkami. Jedyne miejsce, które kolorami przypominało bujny czerwiec, a nie burą zimę.

– Wiedziałem, że od tego zaczniesz – na usta męża wypełzł uśmiech pełen wyższości. – W końcu wiosna się zbliża – zreflektował się, ale wybrnął: – Już za kilka miesięcy będzie słonecznie i ciepło. Czego szukamy?

– Czegoś w moim rozmiarze – odpowiedziałam ponurym głosem.

Zazwyczaj noszę M, ale biorąc poprawkę na to, że sklep jest młodzieżowy, kazałam mu wyszukać wszystkie L. Poszedł między stojaki, zbajerował ekspedientkę i już po chwili był z powrotem. Przyniósł dokładnie cztery bluzki. Cztery! Tylko tyle znalazł w tym całym wielkim sklepie.

Przeżyłam kolejne upokorzenie

Bluzka, która najbardziej mi się podobała, taka luźna, w stylu lat 70., niby wisiała na mnie jak worek, ale za to piła pod pachami jak… No, bardzo piła.

– Co to ma być? – wściekłam się. – Czy te dziewczyny w ogóle nie mają ramion?

Mąż patrzył na mnie i starał się szybko – i skutecznie – interweniować:

– Nie przejmuj się, skarbie najdroższy, zawsze mi się podobały twoje bary godne pływaczki. Włóż następną bluzkę.

Kolejna była za luźna w biuście, za to za ciasna wszędzie indziej. A niech to wszyscy diabli! – pomyślałam wściekła.

– Kasiu, a może przymierzysz teraz tę ze sznureczkami na plecach – kusił niezmordowanie mój małżonek. – Na pewno będziesz w niej wyglądała… pysznie.

Istotnie. Wyglądałam pysznie, ale nie w takim sensie, jak to sobie wyobrażał Jacek.  Do złudzenia przypominałam – i niestety tak samo się czułam – baleron związany ciasno sznurkiem. Co gorsza, uwięzłam w tej bluzeczce i groziło mi, że będę musiała zapłacić za ciuszek, który trzeba wcześniej podrzeć, żeby się z niego wydobyć.

Nie rechocz! – warknęłam do Jacka, który z rozbawieniem obserwował moje zmagania z opornym materiałem. – Pomóż mi, do diabła, bo ją rozerwę.

Zanim się uwolniłam, spociłam się jak mysz i kompletnie straciłam ochotę na przymierzanie ostatniej bluzki.

– Wychodzimy stąd! – zaordynowałam ze złością, a Jacek nie oponował.

Byłam bliska powrotu do domu

Mąż wykazał się prawdziwie męskim charakterem i wytrwał w swojej chęci sprawienia mi przyjemności. Przechodziliśmy akurat koło sklepu z dżinsami, kiedy rzucił:

– Wspominałaś ostatnio, że przydałaby ci się nowe spodnie…

– Tak, czarne – wycedziłam wściekła.

Zaśmiał się tylko, chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Weszliśmy do sklepu, gdzie trwała nieustająca promocja. Szybko zakręciła się koło nas młoda, energiczna ekspedientka.

– Dżinsy, biodrówki, lekko rozszerzane na dole, takie jak te – Jacek, udając znawcę, a muszę przyznać, że robił to przekonująco – wskazał na spodnie, które akurat miałam na sobie. – Tylko czarne – dodał.

Pani sprawdziła rozmiar i podała mi… czarne dżinsy z kolekcji młodzieżowej! Mieląc w ustach przekleństwa, zaszyłam się z nimi w przymierzalni. Tak jak było do przewidzenia, włożyłam spodnie, ale nie mogłam się dopiąć.

– Większy rozmiar – syknęłam, wystawiając zza zasłony rękę ze spodniami.

W następne jakoś się wcisnęłam; przedefilowałam przed oczami zachwyconego męża, ale dla bezpieczeństwa poprosiłam o jeszcze większy rozmiar. I co usłyszałam? Że ta kolekcja nie przewiduje większej rozmiarówki.

Nie wiedziałam: śmiać się czy płakać

– Ależ, skarbie, wyglądasz świetnie, szałowo! – piał małżonek. – Nie waż się ich zdjąć. Bierzemy! Sprzeciwu nie uwzględniam!

Stanęliśmy przy kasie w różnych nastrojach: ja wściekła, on rozpromieniony.

I wtedy, chyba tylko po to, żeby już do końca mnie dobić, napatoczyła się… była sympatia mojego męża. Czekałam na kąśliwe uwagi, że na siłę robię z siebie młódkę, ale, o dziwo, zamiast ironii dostrzegłam w jej oczach… zazdrość.

– Szczęściara, ja nie zdołałam ich nawet  na siebie wcisnąć… – powiedziała, a raczej wysapała z ciężkim westchnieniem.

Potem przeszła do standardowego numeru „podrywanie Jacusia”, ale nawet to nie mogło mi zepsuć nastroju.

Odmłodniałam w jednej chwili. Zaczęłam nawet przemyśliwać, czy nie wrócić i nie przymierzyć jeszcze raz tej ostatniej, czwartej bluzki… A że nie lubię za dużo myśleć, więc się pożegnaliśmy i wróciliśmy do sklepu z bluzkami.

Już w domu, kiedy podziwiałam się w lustrze w nowych spodniach i bluzce, Jacek posmutniał, po czym stwierdził:

– Nie rozumiem tego… Mogę cię zapewniać od rana do wieczora, że jesteś śliczna i zgrabna, ale ty i tak mi nie wierzysz. A wystarczy, że jakaś kobieta pozazdrości ci wyglądu, i od razu rosną ci skrzydła.

Cóż, ironia losu. Wydawać by się mogło, że stroimy się dla mężczyzn. Nic bardziej mylnego. Dla nich… zrzucamy z siebie ciuszki, a ubieramy się głównie dla innych kobiet. Im mocniej nam zazdroszczą, tym lepiej się czujemy. Ja zaś się czułam wybornie. Chandra minęła, ciuchy zostały.

Czytaj także:
„Zdrada męża mnie nie ruszyła, ale zdrada kochanka to był cios. Skoro odszedł >>dla mojego dobra<<, mógł to skonsultować”
„Moje małżeństwo było jałowe, a w sypialni wiało nudą. Sądziłem, że mały romans przywróci dawny żar. Przeliczyłem się”
„Przyjaciółka odradzała mi zamieszkanie z ukochanym. Myślałam, że się o mnie troszczy, a ta zdrajczyni z nim sypiała”

Redakcja poleca

REKLAMA