„Mąż chciał walczyć o nasze małżeństwo, ale ja nie. Moje uczucia do niego wygasły, bo zakochałam się w kimś innym”

Moje uczucie do męża wygasło fot. Adobe Stock, JustLife
Rozsądek podpowiadał, bym zapisała się z mężem na terapię, byśmy wyjechali gdzieś razem i spróbowali ratować małżeństwo. Kłopot w tym, że moje serce biło szybciej, kiedy myślałam o Alessandro, a zwalniało rytm przy Olku.
/ 22.11.2021 14:46
Moje uczucie do męża wygasło fot. Adobe Stock, JustLife

Nie jest dobrze, pomyślałam i spojrzałam na zapatrzonego w telewizor męża. Dwa razy pytałam go już, czy ma pomysł na nasz urlop, ale nie raczył odpowiedzieć. Z nieco znudzoną miną oglądał transmisję jakiegoś meczu.

Ostatnio zachowywał się tak, jakby w ogóle nie słyszał mojego głosu. Wszystkie inne dźwięki docierały do niego bez problemu, ale kiedy tylko ja zaczynałam coś mówić, zachodziła dziwna zmiana i Olek stawał się kompletnie głuchy.

Dawno temu obiecywaliśmy sobie, że nigdy nie dopuścimy do sytuacji typu „żyjemy obok siebie, ale nie ze sobą”. I co?

„Czy zawsze się tak dzieje?” – zastanawiałam się. „Może niektórych rzeczy po prostu nie da się powstrzymać. Przychodzi czas, kiedy miłość słabnie. To normalne, że po dwunastu latach związku między małżonkami przestaje iskrzyć”.

Ludzie radzą, by uczucie i namiętność rozniecić na nowo

Sęk w tym, że ani ja, ani Olek nie mieliśmy na to specjalnej ochoty. Przyzwyczailiśmy się do dzielącego nas dystansu i do monotonii, jaka wkradła się w nasze życie. Nie pytałam już więcej o wrześniowy wyjazd i z ciężkim westchnieniem spojrzałam na książki z włoską gramatyką. Jeden miesiąc pozostał do końcowego egzaminu, dzięki któremu uzyskam certyfikat językowy.

Jeśli wynik będzie wysoki, pracodawca opłaci mi kolejny kurs, a moje kwalifikacje znacząco wzrosną. Lubiłam uczyć się języków, ale niezbyt przepadałam za ćwiczeniami z innymi kursantami. Ostatnio w ramach prowadzonych zajęć lektor nakazał wszystkim kursantom założyć konto na specjalnym portalu internetowym, służącym do nauki języków, wymiany korespondencji i rozmów na żywo.

Gdy zgłosiłam swoje obiekcje, wyjaśniono mi, że żywa, prawdziwa dyskusja najlepiej rozwija umiejętności językowe. Niezadowolona usiadłam przed komputerem i wpisałam odpowiednie dane w celu rejestracji na portalu. Niebawem przeglądałam profile osób oferujących swoją pomoc w ramach nauki języka włoskiego.

Brakowało mi cierpliwości, by szukać kogoś o podobnych upodobaniach, wysłałam więc kilka wiadomości do pierwszych z brzegu użytkowników. Odpowiedziała tylko jedna osoba o nieoznaczonej płci, pochodząca ze Szwajcarii.

Profil tej osoby nie był uzupełniony

W miejscu, gdzie powinno być zdjęcie, znajdowała się fotografia jakiejś zielonej sadzonki.

„Co to za roślina?” – zapytałam na początek.

„Papryczka chilli” – odpowiedział tajemniczy użytkownik. „Mam sześćdziesiąt pięć sadzonek. Moi współlokatorzy nienawidzą mnie z ich powodu”.

„To twoje hobby?” – spytałam.

„Raczej terapia” – nadeszła lakoniczna odpowiedź.

„Jak masz na imię?”.

„Alessandro”.

„Miło mi cię poznać. Jak długo mieszkasz w Szwajcarii?”.

„Od urodzenia”.

„I tak dobrze mówisz po włosku?”.

„W Szwajcarii mamy cztery języki urzędowe. Mieszkam w okolicy, gdzie mówi się po włosku”.

Zrobiło się mi głupio z powodu własnej ignorancji. Od razu otworzyłam Wikipedię i przeczytałam co nieco na temat ojczyzny mojego rozmówcy.

„Znasz jakieś inne języki?” – zainteresowałam się.

„Niemiecki i francuski. To norma w Szwajcarii. Nasze społeczeństwo jest bardzo multi-kulti”.

„Mówiłeś serio o terapii i sadzonkach?” – zapytałam, patrząc na dziwne zdjęcie.

„To smutna historia. Lepiej opowiedz mi o sobie i swoim kraju. Nie wiem zbyt wiele o Polsce”.

I tak zaczęła się nasza znajomość

Tajemniczy Alessandro zaangażował się w szlifowanie mojego włoskiego. Wytykał mi błędy, ale robił to na tyle taktownie, że nie czułam skrępowania. Od dawna z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało, choć praktycznie go nie znałam.

Nie zdradzał zbyt wielu informacji na swój temat, ale czułam, że jest bardzo wrażliwą osobą. Po długich namowach wyznał wreszcie, że ma dopiero dwadzieścia cztery lata i studiuje literaturę na uniwersytecie w Genewie. Czatowaliśmy codziennie. Zaczynaliśmy o dziewiątej wieczorem i kończyliśmy po północy. Najczęściej dyskutowaliśmy o literaturze i odbytych podróżach.

Z czasem nasze rozmowy zaczęły krążyć wokół życia prywatnego i szarej codzienności. Dowiedziałam się, że Alessandro po rozstaniu z dziewczyną wpadł w depresję i próbował się zabić. Hodowanie papryczek chili stanowiło część terapii, która pomagała mu uporać się z chorobą. Kiełkujące, a następnie owocujące rośliny dowodziły, że jego działania przynoszą pozytywne efekty.

Wiadomość o chorobie Alessandro bardzo mnie poruszyła

Sądziłam, że Szwajcaria to kraj mlekiem i czekoladą płynący, a ludzie tam nie mają żadnych większych trosk.

„Jesteś bardzo ładna” – wyznał któregoś razu Alessandro. „Masz zielone oczy?”.

Przez chwilę patrzyłam na monitor, zastanawiając się, jak zareagować na ten niespodziewany komplement. Zwłaszcza że mój mąż był tuż obok.

– Pójdę do drugiego pokoju. Telewizor mi przeszkadza – skłamałam.

Olek kiwnął głową, a ja zamknęłam się z laptopem w sypialni.

„Tak, są zielone. A twoje?”.

„Chcesz zobaczyć?”.

Serce zabiło mi szybciej.

„Przestań” – skarciłam się w myślach. „To tylko dzieciak. Nieważne, czy jest przystojny czy brzydki jak sam diabeł”.

Mimo to zgodziłam się. Fotografia przedstawiała młodego, atrakcyjnego bruneta o pełnych ustach i melancholijnym spojrzeniu. Twarz Alessandro doskonale odzwierciedlała jego wrażliwą naturę, zwłaszcza głębokie, brązowe oczy.

„I co myślisz?” – zapytał, kiedy nie odpisywałam przez kilka minut.

„O tobie?”.

„A o kim?”.

Przełknęłam ślinę i wystukałam nerwowo odpowiedź: „Podobasz mi się”.

„Ty też mi się podobasz, Paola”.

Od tego dnia nasze rozmowy stawały się coraz bardziej intymne, a zdjęcia, jakie sobie przysyłaliśmy, były coraz odważniejsze.

Znów poczułam motyle w brzuchu

Wreszcie ktoś mnie dostrzegał. Wreszcie ktoś mnie pragnął. Mój cały świat kręcił się teraz wokół komputera, a moje myśli krążyły wokół Alessandro. Jedząc obiad, szorując podłogę, przygotowując zestawienie dla szefa, zastanawiałam się, co robi, jak się czuje, czy także o mnie myśli.

Ciągle byłam nieobecna duchem, co w końcu dostrzegł nawet mój mąż. Jakby zabrakło mu moich słów, które zwykł ignorować. Ni z tego, ni z owego usiadł naprzeciwko mnie podczas niedzielnego śniadania. Nie od razu go zauważyłam, wpatrzona w wyświetlacz telefonu połączonego z internetem.

Zainstalowałam sobie odpowiednią aplikację, tak aby być z Alessandro w ciągłym kontakcie.

– Paulina, może porozmawiamy?

Zdziwiona spojrzałam na męża. Nerwowo przygryzał usta.

– Coś się stało?

– Odłożysz wreszcie ten cholerny telefon?

Bez słowa wyłączyłam komórkę. Dawno nie widziałam Olka w takim stanie. Choć właściwie od kiedy Alessandro pojawił się w moim życiu, mąż prawie przestał dla mnie istnieć.

– O co ci chodzi? Czemu tak nagle chcesz ze mną gadać?

– Bo mam dość.

– Czego?

– Tego, co się dzieje. Nie słuchasz mnie. Nie widzisz mnie. Czuję się niewidzialny.

– No to jesteśmy kwita – nie powstrzymałam się od kpiny.

– Proszę cię… – złapał mnie za rękę i ścisnął. – Zróbmy coś z tym.

Do dzisiaj sądziłam, że Olkowi już na mnie nie zależy, ale kiedy spojrzałam mu w oczy, zrozumiałam, że to nie takie proste. Byliśmy razem, od kiedy skończyliśmy osiemnaście lat. To on był moją rzeczywistością, a nie chłopak żyjący gdzieś daleko w Europie.

Rozsądek podpowiadał, bym zapisała się z mężem na terapię, byśmy wyjechali gdzieś razem i spróbowali ratować małżeństwo. Kłopot w tym, że moje serce biło szybciej, kiedy myślałam o Alessandro, a zwalniało rytm przy Olku.

Mimo to postanowiłam postąpić rozsądnie

Tego dnia po raz pierwszy nie zalogowałam się do sieci. Wieczór spędziłam z mężem. Byłam rozkojarzona, ale starałam się skupić na rozmowie. Olek kupił wino i przygotował kolację. Od dawna tego nie robił i chociaż zaserwował zwykłe zapiekane kanapki i sałatkę owocową, sprawił mi przyjemność.

Wino podgrzało atmosferę i tę noc, pierwszy raz od wielu miesięcy, spędziliśmy razem. Wstając rano z łóżka, mimowolnie spojrzałam na komputer, ale go nie włączyłam.

„Koniec z tym” – zdecydowałam, i postanowiłam wytrwać w tej decyzji.

Nic jednak nie było takie, jak powinno być. Nie nastąpił żaden przełom. Wszystko wróciło do poprzedniego stanu rzeczy. Zdawałam sobie sprawę, że tego, co było zaniedbywane przez tak długi czas, nie da się naprawić w jedną noc. Niemniej było mi przykro i czułam się zawiedziona. W środku tygodnia, dokładnie o pierwszej trzydzieści w nocy, nie wytrzymałam i włączyłam komputer.

Na skrzynce komunikatora miałam kilkadziesiąt nieprzeczytanych wiadomości od Alessandro. Ostatnie z nich były naprawdę dramatyczne i pełne złości.

„Przepraszam” – napisałam.

„Byłaś z mężem, tak? – zapytał.

„Tak. On chce wszystko naprawić” – wyznałam.

„A ty chcesz dać mu szansę?”.

„Już sama nie wiem, czego chcę”.

„A gdybym przyjechał?”.

Poczułam uderzenie gorąca

Tak, chciałam go poznać. Chciałam doświadczyć jego bliskości. Byłam ciekawa, jak pachnie, jak brzmi jego głos, niezniekształcony przez mikrofon laptopa.

„Kiedy?” – drżącymi palcami wystukałam pytanie.

„W przyszłym miesiącu”.

To był chyba najgorszy okres w moim życiu. Miotałam się między poczuciem winy a euforią. Olek wiele razy próbował ponownie się do mnie zbliżyć – jakby poniewczasie pojął swój błąd – ale nie umiałam się przemóc.

Przeszłość minęła i czułam, że nie da się wrócić do tego, co było. A w mojej przyszłości widziałam wyłącznie Alessandro. Wiedziałam, że to szaleństwo, że różnica wieku jest spora, zresztą nie tylko wiek nas dzielił, pochodziliśmy z różnych światów, ale pragnęłam tego chłopaka ponad wszystko. Tak sądziłam…

Pierwsze poranne mdłości dopadły mnie na dwa dni przed przylotem Alessandro. Świadomość, co mogą oznaczać te nagłe wymioty, poraziła mnie niczym piorun. Kiedy zrobiłam test, nie było już wątpliwości. Ciąża. Jedna noc wystarczyła, by wszystkie moje marzenia legły w gruzach. Bałam się wyznać prawdę.

Alessandro był tak szczęśliwy, że wreszcie się spotkamy, przytulimy, pocałujemy… Po długiej walce z samą sobą podjęłam decyzję i odważyłam się odezwać. Znowu w środku nocy.

„Nie możesz przyjechać. Przepraszam. To koniec” – napisałam.

Uznałam, że tak będzie najlepiej. Zablokowałam nasze łącze w internecie, bez słowa wyjaśnienia. Z bijącym serem położyłam się obok śpiącego męża. Zasady się zmieniły. Alessandro musi stać się przeszłością, skoro mój mąż i nasze dziecko to teraz przyszłość. Kilka tygodni później Olek odebrał na poczcie przesyłkę – kartonowe pudło.

Od razu zauważyłam, że paczkę nadano w Szwajcarii. Byłam zbyt poruszona, aby ją otworzyć. Zaciekawiony mąż mnie wyręczył.

– Jakiś krzaczek – powiedział. – To od tej znajomej ze Szwajcarii, którą poznałaś na forum?

– Tak – wyszeptałam.

Do rośliny dołączony był liścik.

„Zaopiekuj się nią. Ja już nie potrafię”.

Nie mogłam powstrzymać łez. Miałam nadzieję, że Alessandro mi wybaczył. Modliłam się w duchu, by nie zrobił niczego nieodwracalnego. Chciałam wierzyć, że żyje. Ale nie miałam dość odwagi, by to sprawdzić.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA