Przeżyłam z moim mężem dwadzieścia osiem lat. W większości były to dobre lata. Dzieliliśmy miłość, przyjaźń, przywiązanie. Były bolesne kłótnie i słodkie pojednania, trochę nudy i trochę przygód. Dorobiliśmy się własnego domu, wychowaliśmy wspólnie troje mądrych, zaradnych dzieci. I po tych wszystkich latach, po tych wszystkich doświadczeniach, on powiedział:
– Chcę rozwodu.
Pomyślałam, że się przesłyszałam.
– Co?
– Rozwiedźmy się, proszę.
Wciąż w szoku zapytałam po prostu:
– Dlaczego?
– Przepraszam. Zakochałem się. Spotykam się z nią już ponad pół roku. To coś poważnego. Nie chcę cię dłużej oszukiwać, nie chcę jej wciąż zwodzić. Za bardzo was obie szanuję. Oczywiście zadbam o ciebie, będę ci płacił alimenty…
Patrzyłam i nie wierzyłam. Własnym oczom i uszom. Długo sobie przygotowywał ten tekst? Sarkazm włączył mi się automatycznie, chyba na zasadzie mechanizmu obronnego.
– Za bardzo nas szanujesz… obie. Jak miło. Na tym samym poziomie żona i kochanka. Podejrzewam, że szacunek aż się z ciebie wylewał, kiedy mnie zdradzałeś… Kim ona jest? – warknęłam.
– To nie ma znaczenia.
– Dla mnie ma!
– To nie jej wina. Na długo, zanim ją poznałem, nie żyliśmy ze sobą, ale obok siebie.
Co za żałosna wymówka!
Obok siebie? W domu, w samochodzie, na zakupach, przy stole, na kanapie, w trakcie rozmów, posiłków, snu, odwiedzin u rodziny, imprez ze znajomymi, na wywiadówkach dzieci, na wakacjach, w chorobie i zdrowiu, w smutku i radości, w gniewie i chandrze… Obok siebie?!
Może w łóżku niezbyt nam się ostatnio układało i kłóciliśmy się jakby częściej, i ciche dni sobie fundowaliśmy, czego wcześniej nie było, ale myślałam, że to przejściowe. Pięćdziesięciolatkom się zdarza. Menopauza, andropauza, hormony, nastroje, brak albo nadmiar ochoty, przeciąganie liny milczenia, przerzucanie się słowami. To minie – powtarzałam sobie – tak bywa, niejedno już przetrwaliśmy…
A jednak nie zauważyłam nic przez ponad sześć miesięcy, przez blisko trzydzieści tygodni nie zorientowałam się, że nasz układ to już trójkąt, i że to ja staję się w nim zbędna. Ironia, sarkazm, złość, potężny zawód, wszystko to się we mnie kotłowało…
Czym go zauroczyła?
Nad całością górował jednak szok niedowierzania. Wciąż nie mieściło mi się w głowie, że mój mąż, mój ukochany mężczyzna i najlepszy przyjaciel zarazem, że mój Adaś okazał się inny, niż zawsze myślałam, że zdradzał mnie i oszukiwał. Wierzyłam, że zawsze będziemy razem, że się wspólnie zestarzejemy i umrzemy jedno po drugim, bo to, które zostanie, będzie za bardzo tęsknić, by zostać długo samo. Wierzyłam, że cokolwiek by się działo, Adam nigdy nie ulegnie pokusie i pozostanie mi wierny, że coś takiego jak rozwód nas akurat nie dotyczy. Dałabym sobie za to rękę uciąć. I bym ją straciła…
– Kim-ona-jest? – powtórzyłam pytanie przez zaciśnięte zęby.
Nie wiem, czemu tak się upierałam, ale chciałam wiedzieć. Chciałam detali. W czym była lepsza? Czym go zauroczyła? Co takiego miała, że postanowił się dla niej ze mną rozwieść, że rujnował wszystko, co razem budowaliśmy? Rodzinę, lojalność, oddanie, miłość i przyjaźń, wzajemne zaufanie. Ale Adam nie chciał o niej mówić.
– Proszę, bądź rozsądna. Chyba nie zamierzasz nam tego utrudniać?
Martwił się o nią, czy o mnie?
– W końcu i tak się dowiem, więc lepiej powiedz sam. Kto to jest?
– Skoro się upierasz…
Ustąpił i opowiedział mi o tamtej. Nie przerywałam mu spowiedzi, choć była jak gwóźdź do trumny naszego małżeństwa. Ubierał to w ładne słowa o zafascynowaniu, zauroczeniu i nowej miłości, która dodała mu sił, wiatru w żagle, pewności i wiary w siebie, ochoty do życia i działania. Ale ja między wierszami czytałam coś innego.
Dopadł go kryzys wieku średniego, może nawet początki depresji, z czym poradził sobie jak… samiec. Znalazł młodszą samicę, która dowiodła, że wciąż jest jurny i silny. Poznał jędrną trzydziestolatkę, która go uwiodła, oczarowała kompletami i ekstraseksem, która patrzyła w niego jak w obraz i chwaliła go za sam fakt, że oddycha, więc stracił dla niej głowę. Ona miała młodość, świeżość, same ochy i achy na podorędziu. To wystarczyło, żeby człowiek, którego kochałam, zaparł się naszej przeszłości i przekreślił naszą przyszłość.
Zapłonął we mnie gniew
Wymagałam od niego dużo, fakt, ale sama też dawałam niemało. Osiągnął, co osiągnął, również dzięki mnie. Jego sukcesy nie wzięły się znikąd. Pracowaliśmy na nie wspólnie. Ja – prowadząc dom, zajmując się dziećmi i wspierając Adama. On – zarządzając firmą i zarabiając pieniądze. Tamta przyszła na gotowe i ukradła mi męża. A ten idiota dał się ukraść, dał się zwieść uśmiechom, miłymi słówkom, pocałunkom i… całej reszcie pakietu. Złość przejęła nade mną władzę. Chciałam mu dopiec do żywego, zranić go, jak on mnie.
– Miałam cię za inteligentnego, nietuzinkowego mężczyznę z klasą. A ty okazałeś się żałośnie typowy. Masz romans z sekretarką, rzucasz starą żonę dla młodszej kochanki, rozwodzisz się po blisko trzydziestu latach małżeństwa…
– Na pewno ułożysz sobie życie beze mnie! Jesteś silna, mądra, znajdziesz sobie kogoś, nie jesteś jeszcze taka…
– Nie waż się – przerwałam mu. – Nie waż się tego mówić ani tym bardziej litować nade mną. Oczywiście, że sobie poradzę. I założę się, że to ty będziesz żałował, nie ja. Ale wtedy będzie już za późno. To, co było między nami, tu i teraz umarło. Zdechło i nic ani nikt tego nie reanimuje. Wynoś się! Nie chcę na ciebie patrzeć!
Wyszedł natychmiast, nawet się nie spakował. Pewnie miał u tamtej kobiety komplet zapasowych rzeczy… Kiedy zostałam sama, dałam się ponieść szalejącej we mnie wściekłości: płakałam, przeklinałam, rzucałam czym popadnie.
Gdy się uspokoiłam, poszłam spać. Wstałam, upiłam się i znowu poszłam spać. Obudziłam się skacowana. Wzięłam prysznic, potem poszłam pobiegać, następnie znowu prysznic, w trakcie którego zaczęłam obmyślać plan zemsty. Zastanawiałam się, jak mogę zaszkodzić mojemu mężowi, i znalazłam na to wiele sposobów. Mogłam doprowadzić do tego, że straci firmę, kasę i szacunek, że odwrócą się od niego znajomi, rodzina, nawet nasze dzieci. Te myśli przyniosły mi ulgę.
Następnego dnia nadal byłam zaabsorbowana planowaniem zemsty: wyobrażałam sobie, co powiem o moim mężu na rozprawie rozwodowej, jak go ośmieszę, jak skompromituję, jak dobiję… I nadal dawało mi to pociechę.
Dziwne, ale czułam się… świetnie!
Jednak na trzeci dzień zrozumiałam, że wcale nie chcę tej małżeńskiej wojny. Nadal czułam się zdradzona, oszukana i poniżona, ale dotarło do mnie, że mszczenie się na najbliższym mi mężczyźnie, który okazał się inny, niż myślałam, nie ukoi mojego bólu. Wręcz przeciwnie – będzie jak rozdrapywanie świeżej rany. Poza tym, mieliśmy dzieci.
Gdybyśmy się znienawidzili, gdybyśmy się rzucali sobie do gardeł, to musiałoby się na nich negatywnie odbić. Próbowałyby mediować, opowiadać się po jednej ze stron lub zachować neutralność. Tego brakowało, by z powodu naszego rozwodu pokłóciły się nasze dzieci – z nami albo między sobą.
Przestałam więc myśleć o odwecie i zaczęłam się uczyć życia w pojedynkę. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, okazało się, że jestem wprost stworzona do samotności! Tylko że nigdy nie miałam okazji się o tym przekonać. Najpierw mieszkałam z rodzicami, dzieląc z siostrą jeden pokój. Potem szybko zostałam żoną, matką, panią domu, kimś, na kim opierała się cała rodzina, i kto nie miał kawałka przestrzeni tylko i wyłącznie dla siebie.
Teraz miałam cały dom. Jako singielka z odzysku odkrywałam proste przyjemności codziennego dnia: delektowanie się poranną kawą w spokoju i ciszy, oglądanie bez przeszkód ulubionego serialu, gotowanie takich potraw, na jakie ja mam ochotę, wstawanie i chodzenie spać, kiedy chcę, godzinna kąpiel…
Niby same drobiazgi, ale jakże cudowne! Chodziłam na długie spacery i do kina albo do kawiarni, czasem sama, czasem z kimś znajomym. Wróciłam także do mojej dawno zapomnianej pasji z młodości: malowania na szkle. Rodzina i przyjaciele mówili mi, że rozkwitłam. I rzeczywiście tak się czułam. Wiosennie. Wcale nie jesiennie.
Podsumowując, podejrzanie szybko otrząsnęłam się z szoku, a moje zdumienie nad podziw łagodnie przeszło w akceptację sytuacji. Dotarło do mnie, że wcale nie jestem zrozpaczona ani zazdrosna, niespecjalnie boję się przyszłości, raczej jestem jej ciekawa, i nie wypłakuję sobie oczu za minionym szczęściem.
Oczywiście, Adam mnie rozczarował i zawiódł swoją zdradą oraz trwającym pół roku kłamstwem, ale nadal był dla mnie kimś ważnym, bliskim i nie życzyłam mu źle. Po pragnieniu zemsty nie zostało ani śladu. Jeśli coś mnie szokowało, to mój spokój, moja wspaniałomyślność. Byłam aż tak dobrą i pozbawioną egoizmu osobą, czy raczej to Adam miał rację, twierdząc, że już dawno coś się między nami wypaliło?
Nie zgodzę się, że żyliśmy obok, ale bardziej przypominaliśmy rodzeństwo niż małżeństwo. Może po tylu latach związku niektórym parom się to zdarza. Dalej się kochają, dbają o siebie, ale już bez tego ognia, bardziej po kumpelsku niż romantycznie. Dlatego zabolała mnie jego zdrada, ale nie zniszczyła i nie sprawiła, że miałam ochotę zabić jego, siebie albo ją.
Czy chciałam, by wrócił? Nie
Dałam mu moje mentalne błogosławieństwo. Krzyżyk na drogę, Adaś. Ale on wrócił. Po trzech miesiącach od wyprowadzki. Myślałam, że przyszedł, żeby wreszcie wręczyć mi pozew rozwodowy, tymczasem on usiadł w kuchni, jak zwykł czynić, gdy chciał pogadać, i zrobił minę, jakby miał się rozpłakać. Też usiadałam i gapiłam się zdumiona.
– Stało się coś? Chory jesteś?
Spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa.
– Tęsknię za tobą…
– Że co?
– Wpakowałem się, Miśka. Miałaś rację, że będę żałował. Popełniłem ogromny błąd… Westchnął ciężko i nerwowo przeczesał palcami włosy, ja zaś lekko spanikowałam.
– Tylko nie mów mi, że chcesz wrócić…
– A mógłbym? – spojrzał na mnie z nadzieją.
– Żartujesz. Pogoniła cię, czy o co chodzi?
– Jest w ciąży.
Rozdziawiłam usta. Niby nic dziwnego, skoro nowa kobieta mojego męża przekroczyła już trzydziestkę. Najwyższa pora na dzieci, patrząc z jej punktu widzenia. I zdecydowanie po czasie, biorąc pod uwagę nastawienie Adama. Pamiętam, jak po narodzinach naszej najmłodszej latorośli ustaliliśmy, że na tym poprzestaniemy, że trójka tego szczęścia nam wystarczy. I to właśnie Adam bardziej nalegał.
Mówił, że im więcej dzieci, tym dłużej będzie trwało nim odejdą z domu na swoje, a my się doczekamy upragnionej wolności tylko we dwoje. No i co? Ja się doczekałam wolności solo. Za to on na półmetku życia zamiast zwolnić bieg, zafundował sobie przyspieszenie z noworodkiem w tle. W wieku, kiedy bliżej mu do dziadka niż ojca, wpakował się znowu w pieluchy, szczepienia, zupki, całą tę kołomyję ze szkołą, dojrzewaniem, nastoletnim buntem, stresem egzaminów… O matko i córko! No, pogratulować panu odwagi albo jego pani sprytu.
Patrzyłam na żałosną minę Adama, na opuszczone smętnie ramiona i myślałam współczująco: chłopie, aleś się urządził. Nie chciałam dla niego kary za zdradę, ale los nie odpuścił i wymierzył mu ją za mnie. Zostanie tatusiem na stare lata… Niby radosna wieść, a zarazem przytłaczająca. No i prawda jest taka, że nie mogłam się powstrzymać: zachichotałam.
– Bawi cię to? – mruknął urażonym tonem.
– Troszeczkę…
– Triumfujesz?
– Może odrobineczkę.
W małżeństwie szczerość jest szkodliwa
Spojrzał na mnie, znowu westchnął ciężko i też się krzywo uśmiechnął.
– Czyli nie dasz mi wrócić?
– Znaczy uciec? Nie.
– To co ja mam zrobić?
– Musisz wziąć odpowiedzialność – powiedziałam i… wybuchnęłam śmiechem.
Gromkim. Nie mogłam się opanować. Dostałam jakiegoś napadu głupawki. Pokładałam się po stole i płakałam ze śmiechu, aż mnie brzuch rozbolał. Może to było nerwowe, ale chyba nie w tym rzecz. Nie czułam się zdenerwowana, oburzona ani zraniona faktem, że Adam będzie miał dziecko z inną kobietą. W sercu już się z nim rozstałam. Dokładnie tak. Chyba ani przez chwilę nie rozważałam sytuacji, że do mnie wróci, a ja mu na to pozwolę.
Rozstanie nigdy nie jest winą wyłącznie jednej ze stron, co nie znaczy, że odpowiedzialność rozkłada się po równo. Przeoczyłam sygnały, skupiłam się na sobie i popłynęłam na fali egoizmu, on tymczasem zanurkował w samoużalanie się, zniechęcenie, w niekończącą się chandrę.
Nie uratowałam go w porę i tamta na tym skorzystała. Wyszedł z dołka dzięki niej, bo robiła to co ja kiedyś: biła brawo, chwaliła, głaskała, popychała, ciągnęła, inspirowała, sprawiała, że czuł się wielki. Okej. Popełniłam błąd, ale gdyby mnie kochał jak kiedyś, w życiu by mnie, nas nie zdradził. Więc już nie był moim Adasiem. Tym samym nie było powrotu do dawnych nas.
Co nie zmienia faktu, że obecna sytuacja wydawała mi się absurdalna. Musisz wziąć odpowiedzialność…? Boże! Szykowałam się kiedyś do takich rozmów z synami, ale nie musiałam ich przeprowadzać. Dopiero z własnym mężem…
Targnęła mną kolejna fala rozbawienia
– Już? Przeszło ci? No to mi coś doradź. Co mam zrobić? Wiem, że to bezczelna, wręcz bezwstydna prośba, ale tylko twoja opinia w tej kwestii będzie dla mnie ważna. Nie mam innego tak bliskiego przyjaciela…
Spoważniałam i spojrzałam mu prosto w oczy. Był przestraszony, zmieszany, zagubiony. Szukał u mnie rady, wsparcia, pomocy, jak zwykle. Ale nawet jeśli nie mieliśmy jeszcze rozwodu, nie był już dla mnie mężem. Czy była możliwa dla nas przyjaźń? Choćby ze względu na dzieci? Za jakiś czas, gdy znowu go polubię? Być może. Ale teraz? Czy stać mnie będzie na szczerość?
Uśmiechnęłam się. O dziwo, czułam, że teraz z tą szczerością będzie łatwiej. W małżeństwie pełna szczerość jest szkodliwa. Może bowiem zniechęcić zamiast zmotywować. Paw chce się pysznić swoim ogonem przed partnerką, chce jej imponować.
Jak mu więc pawica zacznie wytykać braki w kolorach, postawie i chodzie, paw stuli ogon, zamiast błyszczeć z tym, co ma. W przyjaźni można być ostrzejszym i bardziej dosadnym w radach i osądach.
– No cóż… Są rzeczy, które musisz zrobić. I takie, które powinieneś.
– Może bez zagadek?
– Musimy się rozwieść i zakończyć ten etap. To raz. A dwa, musisz zatroszczyć się o dziecko i jego matkę, ale nie musisz się żenić, choć uważam, że powinieneś.
Westchnął głęboko, chyba aż z pięt.
– Boję się.
– Pomogę ci.
– Dlaczego właściwie? – spojrzał na mnie z nagle obudzoną podejrzliwością.
– Przypominam, że ty tu przylazłeś po prośbie. Ja cię nie zapraszałam.
Pokiwał znękany głową.
– Racja. Sorry.
– Ale ci powiem. Pomogę ci, bo uważam, że powinnam, dla naszego szeroko rozumianego wspólnego dobra. Ja jestem matką twoich dzieci, ona nią zostanie. Nasze dzieci będą rodzeństwem. Dlatego wolę współtworzyć tę dziwaczną rodzinę, niż ciągnąć kołdrę w swoją stronę. Będzie ciężko. Nie łudź się, że nie. Takie układanki nigdy nie są proste. Na przykład ona zawsze będzie miała kompleks na moim punkcie. Będzie zazdrosna o nasze wspólne lata i wspomnienia, o naszą komitywę. A im będziemy się lepiej dogadywać, tym bardziej będzie się czepiać. Nawet o nasze wnuki może być zazdrosna, jak się pojawią. Pogódź się z tym. Ja nie zamierzam z nią iść na wojnę, ale nie zamierzam też przejmować się waszymi uczuciami bardziej niż własnymi. Nie licz na taryfę ulgową. Ta się skończy wraz z rozwodem, przyjacielu.
Czytaj także:
„Wkraczałam w jesień życia i kompletnie mnie to dołowało. Pewien rudzielec przyszedł mi z pomocą i rozbudził we mnie pasję”
„Moja siostra zachowuje się jak stara dewota. Siedzi całymi dniami w oknie i szpieguje sąsiadów przez lornetkę”
„Myślałam, że to pazerna synowa chce zagarnąć majątek Karola. Łapserdak nie był takim niewiniątkiem, jak mówił”