„Moja siostra zachowuje się jak stara dewota. Siedzi całymi dniami w oknie i szpieguje sąsiadów przez lornetkę”

Starsza pani w oknie fot. iStock by GettyImages, COROIMAGE
„Kiedy Iga złamała nogę, bałam się, że oszaleje w domu. I nie myliłam się. Rozsiadła się w fotelu pod oknem i szpiegowała sąsiadów. Na jednego nawet nasłała policję. Wstyd na całe osiedle”.
/ 03.10.2023 11:15
Starsza pani w oknie fot. iStock by GettyImages, COROIMAGE

Obawiałam się tej zimy. Nawet bardzo, ale nic w tym dziwnego, bo to zawsze ciężki okres dla mojej siostry ogrodniczki. Od wiosny do jesieni Iga siedzi non stop na działce i pieści swoje zielsko, ale jak się już zrobi szaro i zimno, to ratuj, panie Boże… Jak narkoman na odwyku!

A tym razem zapowiadało się na prawdziwą tragedię, bo taszcząc wiadra z kompostem do obsypywania róż, pośliznęła się tak fatalnie, że złamała nogę i była unieruchomiona na amen.

Ileż ona wytrzyma na tym fotelu pod oknem?

Na wszelki wypadek naznosiłam jej kryminałów z biblioteki.

– Zyta, mówiłam ci już – burknęła na widok sterty książek. – Nie ma żadnych nowych wydań Agathy Christie. Już to wszystko czytałam!

Potem jednak, gdy zauważyła, że wśród lektur jest też autobiografia jej ulubionej autorki, rozchmurzyła się.
Zjadłyśmy obiad, potem Iga wróciła na swój fotel i odsunęła firankę.

– Widziałaś tego nowego lokatora z naprzeciwka, Zytko?

Czy ona wstydu nie ma, żeby tak podglądać zza firan niczym stara plotkara?! Dobra, wcale nie taka stara. A plotek nie nosi, bo niby jak z tą nogą? I do kogo właściwie? Chyba na cmentarz, bo tam już ma więcej znajomych niż w innych okolicach!

Wiedziałam, że w końcu zrobi się zgorzkniała. Niedobrze, że pół dnia siedzi sama, bo obiecałam wnuczce pomóc przy dziecku na czas, gdy jej mąż wyjechał za granicę.

Zaproponowałam Idze, że zrobimy kilka ćwiczeń, żeby rozruszać tę nieszczęsną kończynę, ale jak to ona, zaraz postawiła warunek: dobrze, ale najpierw muszę zerknąć na nowego sąsiada. Jest taki przystojny! Całkiem podobny do jej świętej pamięci Tadeusza za młodu!

Gdzie ona się jakiegoś podobieństwa dopatrzyła, to nie wiem. Mąż Igi był niskim blondynem, a ten to chudy brunet. Wyglądał na wysokiego, choć trudno powiedzieć, bo wcale nie wstawał od biurka, na którym jarzył się ekran komputera.

– Ten facet jest w głębokiej depresji – orzekła Iga. – Wiesz, że siedzi tak o suchym pysku od rana?

– Młody jest, nie umrze – przerwałam. – A teraz ćwiczymy, raz, raz!

Ciekawska podglądaczka

Nazajutrz, gdy wróciłam od wnuczki, Iga znów warowała przy oknie, tym razem z lornetką. Diabli nadali, niby ruszać się nie może, obiadu nie zrobi, ale jak jej się coś ubzdura, wytrzaśnie to i spod ziemi! Na moje pytania, skąd ma lornetkę, tylko wzruszyła ramionami: oj, czy to takie ważne? Przecież nie ukradła!

Wreszcie raczyła się przyznać, że zadzwoniła do swojego chrześniaka, którego syn jest zapalonym ornitologiem – amatorem. Zimą raczej niewiele jest do obserwowania, bo niby co? Gawrony? A jej się lornetka przydała i to bardzo. Miałam rację, że facet z naprzeciwka nie jest zupełnie podobny do Tadeusza, przecież to brunet! Od początku jej kogoś przypominał, ale dopiero teraz dostrzegła szczegóły i już wie…

Kubek w kubek podobny jest do Janeczka z Krakowa, tego, co się zabił z nieszczęśliwej miłości. Tym razem sama zaproponowałam, że sprawdzę, pewnie dlatego, że rzeczony Janeczek baaardzo mi się kiedyś podobał i ubolewałam, że to nie mnie tak szaleńczo kochał. I on by przeżył i ja miałabym przystojnego męża, a nie Karola, co się tak roztył po ślubie, że miał zawał na twarzy wypisany.

– No i co, mam rację, prawda? – dopytywała Iga.

– Czy ja wiem? W sumie to już tyle lat… Może i ma w sobie coś takiego, jakiś smutek?

Żeby i on nam się nie zabił – zamartwiała się siostra. – Mówię ci, że jest w depresji. Nic tylko klika i klika… Może pisze listy do jakiejś kobiety?

– Jasne. A może jest księgowym i robi bilans roczny? Albo architektem i projektuje domy? A najpewniej to jeden z nałogowców gier komputerowych. Strzela do wirtualnych czołgów i zapomina o bożym świecie, jak syn tej z parteru – skwitowałam.

Ale Iga miała swoją koncepcję i szła w zaparte – ona wie lepiej. Czy pamiętam, jak panna Marple rozwiązywała zagadki kryminalne? Właśnie poprzez szukanie podobieństw do znajomych osób odgadywała charakter postaci!

A trudno, niech już sobie będzie aniołem stróżem lokatora z naprzeciwka, byleby tylko nie zauważył, że ona go wciąż obserwuje, bo będzie wstyd na całe osiedle!

Sytuacja była rozwojowa

Codziennie po powrocie od wnuczki czekała na mnie relacja. Janeczek, bo tak go roboczo ochrzciłyśmy, faktycznie prowadził ekscentryczny tryb życia. Wstawał późno, siadał do komputera i klikał, paląc przy tym jak wściekły i pijąc hektolitry kawy. Kuchnię miał tak zapuszczoną, że nawet się nie zdziwiłam, że wolał od czasu do czasu zadzwonić po pizzę, niż przedzierać się przez stosy brudnych naczyń do lodówki. Albo faktycznie był w depresji albo był flejtuchem, jakich mało.

– Mówiłam ci, że chodzi o kobietę! – powitała mnie któregoś dnia Iga triumfalnym okrzykiem. – Ja to mam oko! Aa?

No i zaczęła opowiadać. Przyjechała jakaś koło południa, eleganckim samochodem. Raczej mało mądra – kto jeździ zimą w kabriolecie? Wysztafirowana, jak one wszystkie teraz, jakby ją ktoś przez magiel przepuścił.

– Zazdrosna jesteś czy co? – przerwałam wreszcie tę falę krytyki. – Iga!

Spojrzała na mnie z politowaniem.

– Po prostu nie lubię takich nienaturalnych kobiet, zrozumiano? Jakby zeszła prosto z fabrycznej taśmy! Poza tym, od momentu, gdy weszła, wsiadła na naszego Janeczka, facet skulił się pod jej okiem jak robak. Nawet pokazał jej te listy, które pisał na komputerze, co zresztą trochę ją ułagodziło. Ale niewiele. Zołza jakich mało – podsumowała siostra. – Tyle dobrego, że po jej wyjściu posprzątał w kuchni. A teraz znowu siedzi i pisze. I pali jak smok. Mówię ci, on się zabije.

– Nie zdąży – stwierdziłam. – Ten tryb życia go wykończy.

Nie chciałam tego mówić głośno, ale ten tryb życia mógł też wykończyć moją siostrę… Trudno powiedzieć, że Janeczek chodził spać, po prostu w którymś momencie padał na twarz, a Iga uparła się, żeby go obserwować cały czas. Ktoś w końcu musi nad biedakiem czuwać, prawda? Twierdziła, że zachowuje się coraz dziwniej. Ponoć często wydzwania, bardzo się przy tym piekląc, zaczął też spacery po mieszkaniu połączone z trzaskaniem drzwiami.

– Nerwy mu puszczają całkiem – orzekła. – Co ja właściwie powinnam zrobić, gdy się zacznie wieszać albo co?

– Dzwoń po policję – zbyłam ją, znużona tą monotematycznością. – A wiesz, że w ogrodniczym ponoć pojawiły się już kapersy z floksami? – zanęciłam.

Zero reakcji! No, tego jeszcze nie było, słowo daję.

Całe szczęście, że jutro ostatni raz idę do wnuczki. Potem już będę w domu i wezmę się za Igę, dość tego siedzenia na mostku kapitańskim! Zagonię ją do ćwiczeń, upieczemy jakieś ciasto. Nie zaszkodzi jej odrobina normalności.

To pisarz?!

Nazajutrz jednak rzeczywistość zdecydowanie mnie przerosła. Od razu, gdy tylko zobaczyłam policję na podwórzu, byłam pewna, że Iga ma z tym coś wspólnego. Pobiegłam na górę, jakby mi dwadzieścia lat ubyło.

– To twoja sprawka? – wydyszałam od progu.

– Uratowałam go – odwróciła się blada i dumna. – Wsadził głowę do piekarnika! Zareagowałam w porę, karetka przyjechała, ale nawet nie musieli go zabierać.

Miałam się właśnie dopytać o szczegóły, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Otwieram, a tam stoją dwaj mundurowi i pytają, czy to ja wezwałam policję. Powiedziałam, że siostra i zapytałam, co u lokatora
z naprzeciwka. Jeden już wypalił z gotową formułką, że nie wolno im udzielać informacji, ale drugi przerwał:

– Daj spokój, Jacek. Niech się panie nie martwią, to jakiś wariat, eksperymenty robił.

– Nie wariat, tylko pisarz – sprostował służbista. – Chciał sprawdzić, jak to jest, bo bohater jego książki tak popełnia samobójstwo.

– Pisarz? – powtórzyła Iga. – Eksperymenty? No to się wygłupiłam.

Wcale nie, orzekli, tym razem zgodnie. Postąpiła, jak należy. Kto wie, jakby się to skończyło! Mógł nawet kamienicę wysadzić w powietrze! Artysta! Pokiwali głowami, a potem podziękowali Idze za czujność i wyszli.

Siostra pokuśtykała do stołu i wypiła duszkiem stojącą tam, Bóg jeden wie jak długo, herbatę.

– To co mówiłaś Zytko? – zapytała słabym głosem. – Floksy rzucili do ogrodniczego?

Podeszłam do parapetu i sięgnęłam po lornetkę, żeby ostatni raz rzucić okiem. Stał tam, na tle jasnego okna i patrzył na mnie. Potem pokazał mi środkowy palec i zasunął zasłonę.

Pisarz nie pisarz, chamidło na pewno – stwierdziłam. – Tak, floksy, Iguś. Pojutrze przyjedzie po nas Natalka, żeby jechać na kontrolę do lekarza, to od razu wpadniemy do ogrodniczego.

Przez resztę wieczoru siostra czytała książkę o kwiatach. O lokatorze z naprzeciwka już nie gadałyśmy, zresztą teraz nie odsłaniał okien nawet w dzień, więc nie było o czym. Niech uśmierca swojego bohatera bez naszego udziału.

A jednak!

W czwartek, tak jak było ustalone, przyjechała wnuczka i powiozła nas do chirurga. Idze zdjęto gips, dostała kule i mogła na własne oczy sprawdzić asortyment w ogrodniczym. Odbiła sobie za wszystkie czasy, nakupiła floksów, jakieś cebule, nasiona i od razu humor jej się poprawił. W samochodzie gadała tylko o zielsku, co oznaczało, że wszystko wraca do normy.

Zajechałyśmy do domu, a tam znów na podwórzu policja i zbiegowisko. Taka spokojna okolica, a ostatnio jak na jarmarku!

Zaraz na schodach zaczepiła nas ta z parteru.

– Zabił się jednak – wydyszała cała czerwona z poruszenia. – Tym razem się powiesił, ta pannica go znalazła – pokazała brodą na elegancką dziewczynę skuloną za kierownicą czerwonego kabrioletu.

– Janeczek? – zapytałam bez tchu.

Ten pisarz? Na rany Chrystusa, oby nie, przecież Iga tego nie przeżyje!

– A ja wiem, co on za jeden? – burknęła sąsiadka. – Teraz to już wszystko jedno, żaden z niego pisarz czy inny malarz, ino nieboszczyk.

Oparłam się o lamperię, bo poczułam, jak wszystkie siły mnie opuszczają. Taki był łobuz arogancki, tak mi palec pokazał… Specjalnie się życia pozbawił, żeby pokazać, że żadne stare baby go nie dopilnują czy co?

Szlag by to trafił! – zaklęła Iga. – Cholera jasna!

„No, teraz się zacznie” – pomyślałam. „Teraz wyjedzie, że od razu wiedziała, że panna Marple i tak dalej. A potem gotowa paść mi tu trupem albo przynajmniej dostać histerii jak wtedy, gdy na imieniny Krystyny ktoś jej wszystkie róże oberwał na działce”.

Pomyślałam ze zdziwieniem, że wcale nie znam swojej siostry, chociaż mieszkamy ze sobą od lat, a potem przypomniał mi się mój mąż Karol. W sumie, miałam dużo szczęścia, że to jednak on, a nie Janeczek mnie adorował…

Czytaj także:
„Myślałam, że to pazerna synowa chce zagarnąć majątek Karolowi. Łapserdak nie był takim niewiniątkiem, jak mówił”
„Miałam życie jak w Madrycie. Czar prysł gdy się okazało, że mój mąż to powiatowy Casanova, który brał, co chciał”
„Nowa koleżanka w pracy się panoszy i myśli, że długie nogi wystarczą zamiast kompetencji. Nawet szef ślini się na jej widok”

Redakcja poleca

REKLAMA