„Mąż chciał mieć za syna młodego herosa, a dostał niemrawego szczawika. Zamiast pochwał, biedne dziecko słyszy tylko krytykę”

ojciec strofuje syna fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„– Lucjan, tak dalej nie może być – głos mi się załamał i umilkłam, zbierając myśli. – Dlaczego ciągle w tak bezwzględny sposób krytykujesz Maćka? Oceniasz, wyśmiewasz, nie dostrzegasz w nim żadnych zalet. Czy ty go w ogóle kochasz?”.
/ 22.03.2023 20:30
ojciec strofuje syna fot. Adobe Stock, Prostock-studio

– Jak mecz? Kto wygrał? – równie dobrze mogłam nie pytać.

Na pewno nie VI a. Maciek miał nos zwieszony na kwintę i spuszczoną głowę, jakby ogromny ciężar przygniatał mu plecy.

– Nie przejmuj się, to nie koniec świata – próbowałam go przytulić, ale wyrwał się niecierpliwie.

No tak, ciągle zapominałam, że mój mały chłopczyk dorasta.

– Przegraliście? – spytałam cicho i dmuchnęłam mu w grzywkę.

Ten gest zawsze go rozweselał, teraz syn też się lekko uśmiechnął.

– Nie – pokręcił głową.

– Nie? A więc wygraliście – zdziwiłam się. – To dlaczego się smucisz?

Maciek wzruszył ramionami.

– Nie niańcz go jak jakąś ciamajdę, tak nigdy nie wydorośleje – do pokoju wszedł Lucjan, rzucając mi karcące spojrzenie.

Moi panowie wrócili ze szkolnych rozgrywek piłki nożnej, które miały ich zbliżyć, bo nie ma to jak męska wyprawa na mecz, tak przynajmniej zakładałam. Chyba coś poszło nie tak. 

– Jak było? – spytałam ostrożnie.

– Nawet nieźle grali – mąż usiadł przy stole i zaczął bawić się okularami. Robił tak tylko wtedy, gdy się denerwował. – Wiedziałaś, że Maciek nie dostał się do głównego składu i jest rezerwowym? – spytał, podnosząc lekko głos. – Prawie cały mecz przesiedział na ławce, trener wpuścił go na boisko zaledwie na kilka minut przed ostatnim gwizdkiem.

Spięłam się w sobie, jak zwykle, kiedy Lucjan zaczynał krytycznie oceniać małego. Był nim zawiedziony, oczekiwał więcej, a co dostawał? Zwykłego małego chłopca, drobnego chudzinę. Lucjan nie mógł uwierzyć, że jego syn nie interesuje się sportem, jak on sam. Ciągle wypominał mu słabości tak fizyczne, jak i charakteru, spodziewał się po nim odpowiedzialności, punktualności, zręczności, siły i wielu innych baśniowych cech, nie mieszczących się w szczupłym ciele dwunastolatka.

Maciek cierpiał i buntował się, twierdząc, że ojciec go nie kocha, a Lucjan gryzł się i zamartwiał „brzydkim kaczątkiem”, które zły los podrzucił mu w miejsce wymarzonego tytana. 

Traktował Maćka jak rekruta w wojsku

Bo mąż był prawdziwym mężczyzną, twardym, nieugiętym i odpowiedzialnym. Za rodzinę i żołnierzy, którymi dowodził. Wysoko cenił odwagę i honor, przymykał oczy na spryt, nienawidził kłamstwa, krętactwa i cwaniactwa. Można powiedzieć, że trafił mi się szlachetny szeryf, wszystkie koleżanki mi go zazdrościły, bo w dodatku był niezmiernie przystojny.

Kiedy urodził się Maciek, Lucjan szalał ze szczęścia. Garnizon trzy dni świętował pojawienie się na świecie syna pułkownika. Na szczęście syna, nie córki! Następcy i kopii ojca. Mąż był pewny, że po latach pieluch, ząbkowania i niemowlęcej nieudolności, pod jego dachem zamieszka młody heros, chłop na schwał, duma i oczko w głowie ojca. Nie wiem, skąd brał pewność, że syn będzie dokładnie taki jak on. Spodziewał się tego i kropka. Tak miało być.

Martwiłam się. Maciek dorastał, potrzebował akceptacji ojca, a dostawał wyłącznie połajanki. Teraz, usłyszawszy słowa Lucjana, podniósł buntowniczo głowę.

– I co z tego? A może nie lubię piłki nożnej?

– Co ty wygadujesz? Wszyscy chłopcy lubią, a ty nie? – zdenerwował się mąż. – Jesteś słaby, bo nie trenujesz. Nie masz silnej woli, nie pracujesz nad sobą. Po kim ty to masz? Całymi dniami trzymasz nos w komputerze, nic innego cię nie interesuje.

– Lucjan! – powiedziałam ostrzegawczo, bo zaczął się rozpędzać.

– Nie broń go, i tak jest maminsynkiem. Będzie mu trudno wyrosnąć na ludzi, jeśli wciąż będzie trzymał się twojej spódnicy.

– Jesteś dla niego niesprawiedliwy. Co cię tak zabolało? Że Maciek nie zabłysnął w czasie meczu? 

– A chociażby. Muszę od niego wymagać, inaczej nie będzie miał dobrych wyników.

– Lucjan, do licha, opamiętaj się! To nasz syn, a nie żołnierz w trakcie szkolenia!

– Ale zasada jest ta sama. Nie mogę mu pobłażać, nigdy nie jest za wcześnie na podnoszenie poprzeczki. Ja w jego wieku...

Nie słuchałam go. Wybiegłam za Maćkiem, który zaszył się w swoim pokoju. Siedział bez ruchu, łzy spływały mu po policzkach. Zrobiło mi się strasznie żal dziecka.

– Tato nie miał nic złego na myśli, on bardzo cię kocha – zaczęłam bezradnie.

– Dajcie mi święty spokój – krzyknął Maciek i zakrył twarz.

Wyszłam po cichu, zamykając drzwi. Serce biło mi jak szalone. Miałam ochotę udusić męża.

Siedział przybity, w podobnej pozie jak syn. Czy tylko ja dostrzegałam, jak bardzo są do siebie podobni?

– Lucjan, tak dalej nie może być – głos mi się załamał i umilkłam, zbierając myśli. – Dlaczego ciągle w tak bezwzględny sposób krytykujesz Maćka? Oceniasz, wyśmiewasz, nie dostrzegasz w nim żadnych zalet. Czy ty go w ogóle kochasz?

– Przecież to mój syn – obruszył się Lucjan.

– To zachowuj się jak ojciec, a nie sierżant. Maciek nie jest rekrutem! – krzyknęłam, nie mogąc utrzymać nerwów na wodzy.

– Chcę tylko, żeby wyszedł na ludzi, kiedyś mi za to podziękuje.

– Wątpię – pozwoliłam sobie.

W dzieciństwie był mały, dopiero potem wyrósł

Nigdy tak otwarcie nie przeciwstawiałam się mężowi, byłam mistrzynią domowej dyplomacji, szyją, która kręciła głową domu. Jednak w tym wypadku wytoczyłam działa i poszłam na wojnę.

– Maciek zamknął się w swoim pokoju, jest nieszczęśliwy, nie rozumie, dlaczego tak go traktujesz. Czy to chciałeś osiągnąć?

– Czasem trzeba ponieść koszty, żeby osiągnąć cel, ale ty tego nie zrozumiesz – wyjaśnił Lucjan, podnosząc się. – Porozmawiam z nim, jak się trochę uspokoi. I zapiszę na karate. To męski sport, wyrabia zręczność i siłę.

Opadły mi ręce. Wróciliśmy do punktu wyjścia, do prób przerobienia Maćka na stuprocentowego faceta, najlepiej od razu dorosłego.

Telefon zapowiadający wizytę Teresy, starszej siostry męża, przyjęłam z ulgą. Pomyślałam, że kilkudniowa obecność szwagierki poprawi domową atmosferę, spodziewałam się też, że znajdę w niej sojuszniczkę. Teresa uwielbiała bratanka. Nie wyszła za mąż, nie miała dzieci i wszystkie uczucia przelała na Maćka.

– Cześć, kochana – powitała mnie ciepło od progu, pakując się z bagażem do środka i nie dając dojść do słowa.

Patrzyłam na nią z przyjemnością, chociaż musiałam w tym celu zadrzeć głowę. Teresa była wysoką kobietą, prawdziwą Horpyną, silną, umięśnioną, a mimo to całkiem zgrabną. Promieniowała ciepłem i życzliwością.

– Właściwie dlaczego nie wyszłaś za mąż? – spytałam ją kiedyś.

– Nie mogłam znaleźć kandydata o odpowiednim wzroście – odparła, błyskając wspaniałymi zębami. – A poza tym wszyscy się mnie bali.

– Ciocia! – Maciek rzucił się witać Teresę, a ona podniosła go do góry jak piórko.

– Niech ci się przyjrzę, prawdziwy przystojniak z ciebie – minęła Lucjana, obdarzając go życzliwym kuksańcem i nie wypuszczając bratanka z rąk, podniosła swoją walizkę. – Gdzie będę spała? – zwróciła się do mnie.

Trudno jej było nie lubić.

Teresa odwiedzała nas regularnie. Najmniej z jej wizyt cieszył się Lucjan, a to dlatego, że siostra miała kłopotliwy zwyczaj nazywania go Mikrusem.

– Bo widzisz – opowiadała Maćkowi – z nas dwojga to ja byłam tą dużą. Dziewczyny rosną szybciej i w podstawówce są wyższe od chłopaków.

– U nas w klasie też tak jest – ucieszył się Maciek.

– No widzisz. A twój tata był młodszy o rok i strasznie mały. Dopiero w liceum wystrzelił w górę.

Lucjan nie lubił wspomnień.

– Nie opowiadaj małemu głupot – przerywał siostrze niezadowolony.

– Bo co? – śmiała się. – Korona ci z głowy spadnie? Każdy kiedyś był mały, ty też. A pamiętasz jak...

– Daj spokój – prosił mąż.

Byłam ciekawa, co przed nami ukrywa, toteż obiecałam sobie, że pod jego nieobecność wypytam Teresę.

Któregoś dnia Maciek nie wrócił do domu

Następnego dnia Maciek nie wrócił ze szkoły. Czekałam spokojnie, biorąc poprawkę na życie towarzyskie syna, mógł się zagadać z kolegami. Co prawda nigdy tego nie robił, ale zawsze kiedyś jest pierwszy raz. Nie chciałam być nadopiekuńcza, uwagi męża trafiły na podatny grunt. Dopiero o 17 zadzwoniłam do Maćka. Miał wyłączoną lub rozładowaną komórkę. A tyle razy go prosiłam, by sprawdzał stan baterii telefonu! Przejrzałam zapisane kontakty i wybrałam numer mamy Piotrka. Chłopcy często razem wracali ze szkoły.

– Właśnie miałam dzwonić do pani – kobieta była bardzo zdenerwowana. – Czy w szkole były dodatkowe zajęcia? Syn spóźnia się, a mąż bardzo rygorystycznie traktuje kwestię punktualności. Ja też się niepokoję, obiad stygnie, a małego nie ma.

– Maciek też jeszcze nie wrócił. Pewnie zatrzymano ich w szkole – pocieszyłam ją, nie bardzo wierząc w to co mówię. – Sprawdzę to.

– Pójdę do szkoły, może chłopcy siedzą na boisku – powiedziałam do Teresy. – Ty zostań, na wypadek gdyby Maciek wrócił. Nie zawiadamiaj Lucjana, nie chcę, żeby się denerwował.

Drogę do szkoły przebyłam biegiem. Mieszkaliśmy na służbowym osiedlu, przy garnizonie, w małej podmiejskiej miejscowości. Wszędzie było blisko, mieszkańcy się znali. Maciek i jego koledzy mieli dużą swobodę, nie trzeba było czuwać nad ich bezpieczeństwem, w każdym razie tak do tej pory myślałam. A jeśli się myliłam? 

Już z daleka widziałam, że na szkolnym boisku rozgrywany jest mecz. Kibice siedzieli na trawie, część uwagi poświęcali zawodnikom, a część głośnemu życiu towarzyskiemu.

– Nie widzieliście Maćka? – wpadłam między dzieci jak burza. – Nie wiecie, gdzie jest? Dokąd mógł pójść?

– Nie. Chyba nie – pokręciła głową jedna z dziewcząt. – On się z nami nie koleguje.

– A z kim? – spytałam.

– Z Piotrkiem. I czasem z Rafałem.

Pewnie poszli na tor, wypróbować nową deskorolkę Pitera – wtrącił szczupły chłopak.

– Park dla skatów jest po drugiej stronie ruchliwej szosy – jęknęłam. – Maćkowi nie wolno tam chodzić!

– Nikomu z nas nie wolno – chłopak pokiwał filozoficznie głową. – Co nie znaczy, że tam nie chodzimy.

Był tak denerwujący, że ledwo się powstrzymałam, żeby mu nie powiedzieć paru słów do słuchu. Nastolatki!

Na torze było kilku chłopaków. Tylko jeden zareagował na moje rozpaczliwe znaki, przerywając na chwilę karkołomne ewolucje. Zapytałam go o Maćka i Piotrka.

– Ja tam nie wiem – młody żuł gumę i wyglądał na wyjątkowo wyluzowanego. – A mają jakieś ksywki?

Wyobraźnia podsuwała mi niechciane obrazy

Zacisnęłam dłonie w pięści i odetchnęłam kilka razy, żeby nie przyłożyć mu w ucho.

– Krzywy! – chłopak rozdarł się, nagle, wykazując inicjatywę.

– No? – wołany zeskoczył ze stopnia i zahamował widowiskowo.

– Widziałeś jakieś małolaty?

– Coś się pętało, ale wymiękli.

Co on powiedział? – nie odpuszczałam młodemu, który próbował mnie opuścić w poczuciu spełnionego obowiązku.

Spojrzał na mnie, jak mi się wydawało, z politowaniem.

– Byli jacyś, ale poszli. Tu trzeba coś umieć, początkujący jeżdżą na osiedlu.

Wskoczył na deskorolkę i tyle go widziałam. Zadzwoniłam do Teresy.

– Maciek nie wrócił?

– Nie, ale Lucjan już jest. Powiedziałam mu o wszystkim, właśnie organizuje poszukiwania.

Mogłam to sobie wyobrazić. Mąż postawi na nogi cały garnizon. Wszyscy wolni od służby ruszą w teren przeczesywać okoliczne pola i lasy, na żołnierską solidarność zawsze można było liczyć. Nie pozostawało mi nic innego jak wrócić do domu i czekać. Przekazałam informacje uzyskane od deskorolkowca, po czym postanowiłam jeszcze raz zadzwonić do mamy Piotrka. Ona też martwiła się o syna, powinna wiedzieć, gdzie widziano go po raz ostatni.

Czas mijał, ściemniało się. Narastał we mnie pierwotny lęk o dziecko.

– Znajdziemy Maćka – Lucjan objął mnie za ramiona i zajrzał w oczy. Z jego słów biła pewność.

– Wiem – uśmiechnęłam się na siłę.

Ale wcale tak nie myślałam. Wyobraźnia podsuwała niechciane obrazy, które podnosiły włosy na głowie. Zakrwawione ciała chłopców na poboczu szosy. Dwa drobne ciałka stłoczone na pace samochodu uwożącego ich w nieznanym kierunku. Przerażony Maciek zagubiony w lesie i wiele innych, o których chciałabym dziś zapomnieć.

Dźwięk telefonu poderwał nas na nogi.

– To mój! – krzyknęłam, odbierając połączenie.

– Dzwonię, bo pewnie umiera pani z niepokoju – to była mama Piotrka. – Zguby się znalazły – dodała z przekąsem, którego nie rozumiałam.

– Maciek się odnalazł! – krzyknęłam uszczęśliwiona, gromadząc koło siebie bliskich.

Przełącz na tryb głośnomówiący – zażądała Teresa. – Też chcemy usłyszeć co i jak.

Zrobiłam, jak chciała i jej ostatnie słowa dotarły do mamy Piotrka.

– Chłopcy wrócili w pożałowania godnym stanie – zaczęła.

Są ranni? – przerwał jej Lucjan.

– Właściwie nie – kręciła mama Piotrka.

– Idziemy do państwa. Po syna – znów wszedł jej w słowo zniecierpliwiony Lucjan.

– Ja właśnie w tej sprawie. Powinniśmy się spotkać. Zaraz u was będziemy, właśnie wychodziliśmy.

– Wyjdę im na przeciw – zawołałam i wybiegłam z domu, zostawiając mężowi telefon.

– Idę z tobą – Teresa zerwała się z miejsca.

Wreszcie mógł być dumny z naszego syna

Rodzina Piotrka mieszkała blisko nas. Zobaczyłyśmy ich za zakrętem.

– Dziecko – przypadłam do Maćka. – Co ci się stało?

Syn wyraźnie kulał i miał poobijaną twarz. Piotrek też wyglądał jak ofiara bokserskiego spotkania.

– Trzeba ich opatrzyć, ale to potem – ojciec Piotrka dziwnie lekko podszedł do tematu. – Najpierw musimy porozmawiać.

– Oczywiście, zapraszam – poprowadziłam całe towarzystwo do domu.

– Musimy coś wyjaśnić – zaczął tata Piotra. – Maciek? Opowiesz, jak to było?

Maciek spojrzał na ojca przyjaciela.

– Chciałem pojeździć na deskorolce, dlatego ją zabrałem. To moja wina. Piotrek dogonił mnie w skateparku, chciał ją odebrać i się pobiliśmy.

– Niemożliwe – szepnęłam.

Spojrzałam na męża. Słuchał z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– A jednak to prawda – ojciec Piotrka kontynuował. – Potem pozwolili odebrać sobie deskorolkę jakimś łobuzom. Ja bym walczył – zwrócił się do chlipiącego syna.

– Dobrze, że tego nie zrobiłeś, nie słuchaj taty – ożywiła się mama Piotra.

– Porozmawiam z Maćkiem. Po męsku – odezwał się Lucjan. – Obiecuję.

– To mi wystarczy. Słowo pułkownika dużo dla mnie znaczy – ojciec Piotra zagarnął rodzinę ku wyjściu.

Gdy wyszli, Teresa uśmiechnęła się tajemniczo do brata.

– Mam deja vu. Ty też? – skomentowała. – Jaki ojciec, taki syn.

– Tak – Lucjan przykucnął koło Maćka. – Na coś takiego czekałem.

– Na bójkę? – nie wytrzymałam. O czym wy mówicie?

– Wziąłeś winę na siebie, prawda? – między ojcem i synem coś się działo.

– Skąd wiesz? – ton Maćka był arogancki, to nie było przyznanie racji.

– Bo też tak kiedyś zrobiłem. Żeby ochronić siostrę.

– Ale najpierw ja musiałam bronić ciebie, chuchraku – wtrąciła się Teresa. – Twój tata naraził się dwóm takim, z którymi lepiej było nie zadzierać – zwróciła się do Maćka. – Załatwili by go na cacy, gdyby nie ja.

– To prawda – uśmiechnął się Lucjan. – Nie mogli uwierzyć, że dziewczyna potrafi tak się bić.

Byłam większa od nich – przyznała Teresa. – I silniejsza. Popędziłam im kota.

Maciek zachichotał.

– I co było dalej?

– Lucjan wziął winę na siebie, żeby nie wyrzucili mnie ze szkoły. Był kujonem o nieposzlakowanej opinii, a ja miałam już na koncie kilka takich walk. A jak było z tobą?

Maciek wahał się przez chwilę.

– Poszedłem z Piotrkiem, bo chciał wypróbować nową deskę. Zaczepili nas starsi chłopcy. Zabrali nam deskę i trzepnęli Piotrka w ucho. On się wkurzył i ruszył na nich. Co miałem robić? Nie mogłem go zostawić.

– Jasne, synu, zrobiłeś, co musiałeś – przytaknął mu Lucjan.

– Ale nie odebraliśmy deskorolki – spuścił oczy Maciek.

– Tylko dostaliście łomot – odgadł trafnie Lucjan. – To żaden wstyd, zrobiliście tyle, ile było można. 

– Piotrek bał się wrócić do domu, ma surowego ojca, dlatego wziąłem winę na siebie – dokończył Maciek.

Lucjan odwrócił twarz i zamrugał oczami. Mój twardy mąż się wzruszył!

– Dziękuję, synu – przytulił Maćka.

– Ała! – wyrwał się z objęć poszkodowany w bójce syn. – Za co to?

– Za to, że ty nie bałeś się wrócić do domu – powiedział Lucjan. – Mam wspaniałego syna. 

Wzruszenie złapało mnie za gardło.

– A na karate i tak cię zapiszę – dodał Lucjan zwykłym tonem.

Westchnęłam. A już zaczęli się dogadywać.

Czytaj także:
„Mąż jest typem sportowca, nasz syn to mózgowiec. Tata go upokarza, bo mały nie chce ćwiczyć i nie interesuje go karate”
„Nie chciałam, żeby mój syn zadawał się z >>prostym ludem<<. Wysłałam go do elitarnej szkoły, żeby miał kolegów na poziomie”
„Mąż nie wierzył, że zrobię z syna aktora i uważał to za fanaberię. Ale ja byłam wytrwała, dążyłam do celu i opłaciło się”

Redakcja poleca

REKLAMA