„Nie chciałam, żeby mój syn zadawał się z >>prostym ludem<<. Wysłałam go do elitarnej szkoły, żeby miał kolegów na poziomie”

Odeszłam od męża, kiedy spowodował śmiertelny wypadek fot. Adobe Stock, nadezhda1906
„Nie wszyscy mają szczęście urodzić się w rodzinie lekarzy. Czy to grzech, że dorastałam w umiarkowanym dobrobycie? Każdy chciałby mieć pieniądze i otaczać się luksusem, ale nie każdemu w smak wysiłek, który trzeba włożyć w zdobycie dóbr. Moim zdaniem trafiliśmy w miejsce, gdzie mieszkali nieudacznicy i lenie, ot, i cała filozofia”.
/ 19.12.2022 19:15
Odeszłam od męża, kiedy spowodował śmiertelny wypadek fot. Adobe Stock, nadezhda1906

Nawet pogoda była tu do bani. Ciągły wiatr zostawiał na szybach mikroskopijne drobiny dżdżu, które z czasem skupiały się i spływały w dół, zbierając po drodze kurz. Powinnam umyć te okna, ale nie miałam na to sił ani ochoty. Zabrakło mi energii już przy rozpakowywaniu kartonów z ubraniami – wkładałam to, co akurat leżało na wierzchu. Tylko rzeczy Kuby leżały w szafie, wyprane, pachnące i równo poukładane.

Nasz upadek nie ma prawa rzutować na jego życie

Nie pozwoliłam nawet przepisać syna do innej szkoły. Codziennie woziłam go na drugi koniec miasta, gdzie kiedyś mieszkaliśmy i gdzie mali chłopcy nie nosili po kieszeniach noży.

– Przesadzasz, Helena – uspokajał mnie mąż. – Żaden dwunastolatek nie chodzi z nożem, nawet w dzielnicy jak ta. Komórka to wszystko, czego im potrzeba do szczęścia.

– A pewnie – przyznałam mu rację. – Kuba akurat ma na tyle wypasiony model, by budził w łobuzach pożądanie. Spuść go z oka, a sam się przekonasz!

– Kochanie – przekonywał. – Wychowałem się w podobnej okolicy i przeżyłem.

Nie wszyscy mają szczęście urodzić się w rodzinie lekarzy. Czy to grzech, że dorastałam w umiarkowanym dobrobycie? Każdy chciałby mieć pieniądze i otaczać się luksusem, ale nie każdemu w smak wysiłek, który trzeba włożyć w zdobycie dóbr. Moim zdaniem trafiliśmy w miejsce, gdzie mieszkali nieudacznicy i lenie, ot, i cała filozofia.

– Bardzo upraszczasz – upierał się Paweł.

Co w takim razie robimy w tym miejscu?

– Przypadek. Każdemu może się powinąć noga. I staramy się wydobyć na powierzchnię, a nie tkwimy w marazmie.

Firma męża przestała dobrze prosperować

Pozostały długi, dom przeszedł w inne ręce, a my wylądowaliśmy w wynajętej norze. Na podwórko przed domem zajechał dwukołowy wózek wyładowany złomem. Sąsiad z naprzeciwka, przemoczony do nitki, z trudem wepchnął go pod swoją szopkę i stanąwszy pod daszkiem, zapalił papierosa. Mimochodem spojrzał w moje okno, a ja szybko odsunęłam się od firanki. Nie lubiłam go, był stary, wymięty i niedogolony. Przegrał już pojedynek z życiem. Dla mnie ta dzielnica była tylko etapem, dla niego i innych, którzy się tu gnieździli – finiszem.

Nie należałam do tego świata i nie zamierzałam zawierać tu żadnych znajomości. Nie chciałam też, by syn znalazł tu kolegów, dlatego pozwalałam mu odwiedzać przyjaciół ze szkoły. Zaglądał do nich po lekcjach, a ja odbierałam go wieczorem. Kategorycznie zabroniłam zapraszać kogokolwiek do nas.

– Czemu? – spytał. – Przecież teraz, gdy tatuś wyjeżdża, będzie mnóstwo miejsca.

Jeszcze się nie rozpakowaliśmy – próbowałam znaleźć logiczne wytłumaczenie. – I ściany w dużym pokoju trzeba pomalować. Trochę nam to zajmie.

Nie wydawał się przekonany, ale nie dyskutował więcej na ten temat. Paweł rzeczywiście wyjeżdżał – było to absolutną koniecznością, byśmy mogli znów stanąć na nogi. Pojawiła się szansa na założenie firmy we Francji, gdzie mieliśmy rozbudowaną sieć kontaktów. Trzeba było osobiście spotkać się z odpowiednimi ludźmi, którzy mogliby nam pomóc w początkowej fazie. Paweł był dobrej myśli, a później, w rozmowie telefonicznej, potwierdził, że sprawy idą nieźle i za dwa, trzy tygodnie powinien pozapinać wszystko na ostatni guzik. Byłam gotowa czekać nawet dłużej, byle wydostać się z tego rynsztoka.

Tylko dzięki nadziei trzymałam jeszcze fason. Kubę ciężko było utrzymać w mieszkaniu – a to wyskoczył po długopis do sklepu, a to złapał kosz ze śmieciami, by je wyrzucić. Znikał, a ja cierpłam ze strachu, że ktoś go pobił albo okradł. Stary z naprzeciwka nieustannie go intrygował i ze dwa razy widziałam, jak Kuba zamiast iść do śmietnika, znika w jego szopce. Z pół godziny tam siedział, zanim zdecydowałam się otworzyć okno i zawołać go do domu.

– Jeszcze trochę – Kuba wychylił się z szopki. – Proszę.

Nie przeszkadza mi – menel też wystawił rozczochraną głowę zza drzwi. – To bardzo grzeczny chłopak.

Też mi komplement!

Widziałam, że jest grzeczny, bo na takiego go wychowywałam. Nie umiałam jednak powiedzieć prosto w oczy temu człowiekowi, że nie jest odpowiednim towarzyszem dla mojego dziecka.

– Za kwadrans obiad – oznajmiłam tylko i zamknęłam okno.

Pan Wacław buduje pertepum mobile – oznajmił Kuba po powrocie z wypiekami na twarzy.

– Perpetuum mobile – poprawiłam go i pomyślałam, że jest gorzej, niż myślałam.

Facet był świrem.

– Nie sądzę, byś był tam potrzebny, Jakubie – powiedziałam. – Lepiej pozostań przy towarzystwie rówieśników.

– Pan Wacław mówi, że lubi, jak do niego zaglądam, i jest dumny z takiego pomocnika – Kuba gadał jak nakręcony. – Pracujemy nad silnikiem napędzanym magnesami neodymowymi, a ten wiatrak nad szopką nie jest tylko do ozdoby, wiesz? Jest podłączony do prądnicy i jak wieje, to w szopce świeci się żarówka. Zielona energia, mamo.

Najchętniej zabroniłabym dziecku kontaktów z sąsiadem, ale naprawdę polubił tego dziwaka i sprawiało mu frajdę majsterkowanie z nim. Może to i lepsze niż chłopaki z dzielnicy? Przynajmniej siedzi przy domu, a nie szwenda się po bramach, podpalając papierosy, albo i coś gorszego. Postanowiłam mieć oko na tę dziwną przyjaźń. Dziś trochę się zagapiłam i ledwo zdążyłam zrobić zakupy na urodziny Kuby i odebrać syna ze szkoły. Po powrocie zjedliśmy obiad, potem wyjęłam tort czekoladowy i odśpiewałam solenizantowi „Sto lat”. Na prezent młody dostał markowe adidasy, które od dawna chciałam mu kupić.

– Fajne – powiedział, ale jakoś bez przekonania.

Tort lepiej wyglądał, niż smakował, urodziny wyszły smutne i byle jakie. Nie tak to powinno wyglądać. Powinni być goście, ale skąd, skoro zabroniłam synowi zapraszać kolegów? Wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzałam na Kubę: czyżby kogoś zaprosił bez konsultacji ze mną? Wzruszył tylko ramionami i dalej skubał swój tort.

– Kto tam? – spytałam przez drzwi.

– To ja – usłyszałam i nastąpiła długa pauza. – Sąsiad z naprzeciwka. Przyniosłem prezent dla Jakuba.

– Pan Wacław! – syn zerwał się z  miejsca.

Zanim zdążyłam zaprotestować, przekręcił zamek i otworzył drzwi.

Na wycieraczce stał sąsiad

W wymiętej, sztruksowej marynarce. W rękach trzymał spory karton starannie owinięty szarym papierem.

– Wszystkiego najlepszego – powiedział, wręczając pudło synowi.

Nie wiem, czy możemy przyjąć… – zaczęłam, ale Kuba już odwijał papier.

– Ojej! – usłyszałam z tyłu jego okrzyk. – Model silnika parowego. Ale wypas!

– To nic wielkiego – mężczyzna poprawił marynarkę, w której wyraźnie czuł się nieswojo. – Kiedyś sam zmajstrowałem, a teraz tylko przeszkadza w warsztacie.

– Wygląda jak prawdziwy – zachwycał się syn. – Spójrz, mamo, wszystko się obraca.

Odwróciłam się: wśród papierów stał starannie wykonany model maszyny parowej z miniaturowym, mosiężnym kotłem, kołem zamachowym i paleniskiem.

Możesz tam włożyć świeczkę i podgrzać wodę – odezwał się pan Wacław. – Wtedy maszyna zacznie pracować.

– Jaa – jęknął z zachwytu Kuba.

– Czy to bezpieczne? – wyrwało mi się.

– Najzupełniej – zapewnił sąsiad. – Zainstalowałem zawór bezpieczeństwa. Nie dałbym dziecku czegoś, co może zrobić krzywdę. Mam wnuki w jego wieku… – głos mu się załamał. – Tyle że daleko, aż w Australii.

„Gdzie twoja klasa, Heleno” - spytałam sama siebie.

Oto stoi tutaj samotny stary człowiek, który pamiętał o urodzinach twojego dziecka, a ty nie wpuszczasz go nawet za próg?

Niech pan wejdzie – powiedziałam. – Jest pan przecież gościem Jakuba i musi skosztować urodzinowego tortu.

Wszedł, choć z ociąganiem, i okazał się naprawdę wspaniałą osobą. Mimo podeszłego wieku miał bystry umysł i rozmowa z nim sprawiła mi prawdziwą przyjemność. Z czasem został przyjacielem rodziny, dzięki niemu inaczej spojrzałam na życie. Ostatnio zaprosiłam na kawę sąsiadkę z piętra wyżej, miłą dziewczynę, pracującą w zakładzie fryzjerskim. Obiecała, że przed powrotem Pawła zrobi mi wystrzałową fryzurę. Biznes we Francji na razie nie wypalił, ale ta wiadomość nie wstrząsnęła mną jakoś szczególnie. Tu też sobie poradzimy, ale najpierw muszę rozpakować resztę pudeł i poukładać ubrania w szafie. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA