„Nie tak wyobrażałam sobie życie na wsi. Czuję się tu samotna, a mąż bawi się w najlepsze”

Małżeństwo w kłótni fot. iStock, LightFieldStudios
„Idealne życie na wsi, zamiast być sielanką, stawało się udręką, a zamiast swobody fundowało mi swego rodzaju więzienie. A mój mąż nie chciał zrozumieć moich odczuć, żądając ode mnie >>ogarnięcia się<<”.
/ 04.07.2023 20:15
Małżeństwo w kłótni fot. iStock, LightFieldStudios

Poprzedni dzień zakończył się awanturą, a dzisiejszy się nią zaczął, zresztą tak samo jak wszystkie poprzednie przez ostatnie dwa tygodnie, a może i trzy, straciłam rachubę. Idealne życie na wsi, zamiast być sielanką, stawało się udręką, a zamiast swobody fundowało mi swego rodzaju więzienie. A mój mąż nie chciał zrozumieć moich odczuć, żądając ode mnie „ogarnięcia się”.

Nasze kłótnie zaczęły się w momencie, gdy ośmieliłam się delikatnie napomknąć, że bardziej odpowiadało mi życie w mieście i czuję się tu na wsi samotna i jakby zamknięta. Po minie Radka od razu się zorientowałam, że się wkurzył.

– Jeszcze niedawno dowodziłaś, że miasto cię przytłacza i pragniesz spokoju – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jak ci brakuje plot z psiapsiółkami, to się umów, wsiądź w samochód i za dwadzieścia minut będziesz się z nimi ściskać. Na zakupy możesz sobie pojechać, do biblioteki, kina, gdziekolwiek. Po prostu się rusz!

– To wredne, co mówisz! I okrutne. Doskonale wiesz, dlaczego nie mogę tego zrobić! – krzyknęłam.

– Nie histeryzuj mi tu teraz, kiedy flaki sobie wypruwałem, żeby zrealizować twoje marzenie o domku na wsi. I nie mów, że nie możesz, bo samochód, zresztą zatankowany do pełna, stoi w garażu – dalej udawał, że nie wie, o co chodzi.

– Nawet nie próbujesz mnie zrozumieć! Nic do ciebie nie dociera!

– Za to do ciebie wszystko wybitnie dociera! Mistrzyni empatii normalnie, która chce z męża zrobić osobistego szofera! Tylko bić brawo!

Wcale nie chciałam okazywać słabości, ale łzy same stanęły mi w oczach. Zbyt dużo emocji przywołało wspomnienie mojej ostatniej jazdy za kierownicą. Mój mąż też się wtedy przejął, a teraz…

Wylazł z niego zimny drań!

Szybko wybiegłam z pokoju, żeby nie widział, jak się do reszty rozklejam. Nie dam mu tej satysfakcji. Tyle razy wałkowaliśmy ten temat. Tłumaczyłam, że nie dam rady, że się boję, że strach mnie paraliżuje, aż dech mi odbiera, a całe ciało sztywnieje… Ale Radek wiedział lepiej. Upierał się, że dla mojego własnego dobra powinnam się przełamać.

Nie dałam się przekonać, więc zadziałał po swojemu i po prostu kupił samochód tylko dla mnie. Nic mi wcześniej nie powiedział, nie uprzedził, tylko podjechał nim pod dom. Kiedy wsunął mi do ręki kluczyki, rozryczałam się, a Radek, myśląc, że to z zachwytu, puszył się jak paw, dumny, jak raz-dwa rozwiązał mój nierozwiązywalny problem.

– Wiem, wiem – kiwał głową. – Nie musisz mi dziękować. Wiem, że jest śliczny. Po prostu wsiadaj i zasuwaj. Tylko nie pchaj się od razu do miasta, poćwicz najpierw gdzieś tu u nas, na polnych drogach.

W odpowiedzi cisnęłam mu kluczyki pod nogi.

– Odbiło ci?! – warknął i szybko podniósł je z ziemi.

Uciekłam do domu i przepłakałam w sypialni resztę dnia. Radek, zamiast pozbyć się nowego nabytku, wstawił go do garażu. Widząc auto, czułam się jak skazaniec, nad którego głową wisi topór. Dlatego przestałam tam wchodzić, nawet po rowerek dla synka.

Samochód, moje przekleństwo, największy koszmar – odkąd niemal nie zginęłam, jadąc w ciąży na wizytę do dentysty. Czułam się tamtego dnia wręcz rewelacyjnie, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, zaczęłam słabnąć. I to gwałtownie. W ciągu kilku chwil niemal straciłam świadomość, a groza sytuacji polegała na tym, że działo się to na głównej drodze, zaś przy mnie nikogo nie było. Z sekundy na sekundę słabłam coraz bardziej, czułam, że zaraz zemdleję…

A tu na obu pasach nieprzerwany sznur samochodów, za mną i przede mną ciężarówki, jak tylko zwolnię lub się zatrzymam, to mnie sprasują, zatrzymać się ani skręcić nie ma gdzie. Patowa sytuacja. Impas. Makabra. Tylko jedna myśl pozwalała mi się nie rozsypać. Weź się w garść, powtarzałam sobie, bo inaczej zginiesz, gorzej, zginiecie oboje, ty i dziecko w tobie, więc nie waż się zemdleć!
Jakimś cudem udało mi się przejechać następne kilkadziesiąt metrów, nim po lewej stronie wypatrzyłam parking obok sklepu.

Bez zastanowienia, bez migacza, nie zwalniając ani na moment, skręciłam i przecięłam lewy pas. Widać opatrzność nadal nad nami czuwała, bo akurat trafiłam w lukę między samochodami jadącymi z naprzeciwka. Zatrzymałam się i dyszałam ciężko. Po chwili doszłam do siebie, wezwałam pomoc i dopiero wtedy osunęłam się w ciemność…

Wściekał się, że musi mnie wozić

Od tamtego dnia minęły dwa lata, a ja wciąż nie potrafiłam się przemóc do prowadzenia samochodu. Jedynie jako pasażer nie bałam się jeździć. Gdy mieszkaliśmy w mieście, nie było to dla mnie kłopotliwe i właściwie niewiele o tym myślałam.

Dopiero po przeprowadzce na wieś wszędzie zrobiło się daleko i nastąpiła konfrontacja z moim lękiem. Niestety, odkryłam to już po fakcie. Sielskość stała się ograniczeniem, bo autobusów nie uświadczysz, a Radek jako mój osobisty taksiarz się wkurzał, ponieważ sam musiał dojeżdżać do pracy dwadzieścia kilometrów w jedną stronę. Może dlatego wygodnie uważał, że po tym, co przeżyłam, wystarczy się tylko przełamać.

Nieoczekiwanie przed wejściem do domu zrobiła się jakaś kotłowanina, wyrywając mnie ze smętnych myśli. Radek najwyraźniej się z kimś sprzeczał, ale słyszałam tylko jego krzyki. Odgłosy przybrały na sile, potem coś łupnęło w posadzkę i… wszystko ucichło. Wyszłam sprawdzić, co się dzieje, i moim oczom ukazał się widok tak straszny, że wytarł mi z myśli i z pamięci wszystko inne.

Krzesła na tarasie były poprzewracane, a Radek półleżał na schodach. Wyglądał, jakby zasłabł, lecz gdy do niego podbiegłam, zobaczyłam rękojeść noża wystającą z jego koszuli na wysokości brzucha i wielką plamę krwi dokoła niej. Głos zamarł mi w gardle, nie wiedziałam, co robić, panika zaczęła mnie pożerać. Podbiegłam do Radka na trzęsących się nogach. Gdy pochyliłam się nad nim, złapał mnie za nadgarstek i słabnącym głosem wyszeptał:

– Szpital…

Do najbliższego mieliśmy piętnaście kilometrów. Mogłam wezwać karetkę. Ale zanim się jej doczekamy, Radek może się wykrwawić. Co robić? Może biec po sąsiada?!

– Zawieź mnie do szpitala – błagalnie wyszeptał Radek. – Nie pozwól mi umrzeć.
– Cicho, kochanie, nic nie mów.

Wróciłam do domu, odszukałam kluczyki i pędem poleciałam do garażu. Nie zastanawiając się, wsiadłam za kierownicę, trzęsącymi się rękami uruchomiłam samochód, po czym podjechałam pod dom najbliżej, jak się dało. Niesiona adrenaliną zyskałam nadludzkie siły i wtaszczyłam Radka do auta. Ułożyłam go na tylnej kanapie i ruszyłam do szpitala.

Pokonałam trasę w rekordowym tempie, jakimś cudem nie powodując wypadku, choć przez łzy niewiele widziałam. Powtarzałam tylko w kółko: „Nie umieraj, nie umieraj”. Zaparkowałam pod izbą przyjęć i odwróciłam się do męża.

Jak on mógł to zrobić

– Jeszcze chwilkę, zaraz ci pomogą… – głos uwiązł mi w gardle, bo Radek siedział i uśmiechał się do mnie szeroko.

– Brawo, dzielna dziewczynka, wiedziałem, że dasz radę.

– Umarłeś i rozmawiam z duchem? – bąknęłam. – Gdzie i kiedy pozbyłeś się ciała?

Radek wybuchnął śmiechem.

– Lepiej przeparkuj wóz, zanim wlepią nam mandat.

Zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje, czy mam się śmiać, czy płakać. Na razie posłusznie wykonałam polecenie. Potem wyłączyłam silnik i ponowiłam pytanie:

– Kim jesteś i co zrobiłeś z moim mężem?

– Nie świruj, Lenka. Nic mi nie jest, nie umarłem, jestem cały i zdrowy. Możesz mnie pomacać, jak chcesz.

Nie chciałam. Bałam się. Tego, że moja ręka przejdzie przez jego pozornie ziemskie ciało. I tego, że faktycznie nic mu nie jest, bo to by znaczyło…

– Kochanie, będziesz musiała mi wybaczyć tę małą mistyfikację. Spójrz! – z uroczym uśmiechem rozpiął koszulę.

Spojrzałam. Nie było żadnej krwi. Trzonek noża pozbawiony ostrza Radek przykleił sobie taśmą do brzucha, na czerwono umazana była tylko koszula.

– Musiałem to zrobić, inaczej nigdy byś się nie uwolniła od tej swojej fobii. Byłoby coraz gorzej, a ja wiedziałem, że dzielna z ciebie dziewczynka.

Szczerze mówiąc, do dziś nie mam pojęcia, czemu to wszystko nie skończyło się rozwodem albo zbrodnią w afekcie…

Czytaj także:
„Mój tata miał sklep z gadżetami dla dorosłych. Bałem się, że dziewczyna z oazy ucieknie przede mną, gdy się o tym dowie”
„Bałam się bezczynności na emeryturze, więc zajęłam się… łapaniem przestępców! Adrenalina rekompensowała mi samotność”
„Wodziłam chłopaka za nos, bo bałam się małżeństwa. Nie chciałam, żeby pierścionek zamienił mnie w zołzę z teściową na karku”

Redakcja poleca

REKLAMA