„Mąż chce mieć dziecko. Postawiłam mu ultimatum: zajdę w ciążę, jeśli weźmie urlop tacierzyński”

kłócąca się para fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro
„– Mogę zostać mamą, ale na moich zasadach. Jakoś zniosę ciążę, ale później nie licz na to, że rzucę wszystko i poświęcę się dla dziecka. Po minimalnym obowiązkowym macierzyńskim wracam do roboty. Opieka nad dzieckiem będzie na twojej głowie. Weźmiesz urlop tacierzyński”.
/ 15.06.2024 19:30
kłócąca się para fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro

Jesteśmy po ślubie już 7 lat. Gdzieś kiedyś obiło mi się o uszy, że siedem lat małżeństwa to taki moment, kiedy często pojawia się kryzys — i to zdanie jakoś mocno we mnie zapadło, bo u nas akurat sprawdziło się co do joty.

Zanim stanęliśmy na ślubnym kobiercu, oboje byliśmy zgodni co do tego, że nie planujemy powiększać rodziny. Nigdy jakoś specjalnie nie ciągnęło mnie do macierzyństwa, a do tego nie mogłam sobie pozwolić na dłuższą przerwę w pracy. Kariera i podróże zawsze pociągały mnie bardziej niż przewijanie pieluch. Owszem, czasem dzieci naszych znajomych budziły we mnie jakieś cieplejsze uczucia, ale raczej na zasadzie ciekawostki.

Mieliśmy siebie

Mąż się ze mną zgadzał. Nigdy nie należeliśmy do typów rodzinnych — mnie wychowywała samotnie matka, która odeszła parę lat temu, taty nie było mi dane poznać, a rodzeństwa nie posiadam. Od czasu do czasu odwiedzam babcię mieszkającą daleko. Łukasz również jest jedynym dzieckiem swoich rodziców, którzy dekadę temu wyemigrowali do USA. Od dnia naszego ślubu spotkałam ich zaledwie kilkukrotnie, gdy przyjeżdżali co jakiś czas do kraju. Jeden raz to my wybraliśmy się do nich na urlop za ocean.

Odkąd pamiętam, mieliśmy tylko siebie i to nam w zupełności pasowało. Objechaliśmy spory kawałek globu, aż wybuch pandemii Covid–19 pokrzyżował nam plany wypraw. Tamten rok spędziliśmy głównie w czterech ścianach, co chyba sprawiło, że Łukaszowi zaczęły przychodzić do głowy jakieś dziwne pomysły.

Każdego roku zwiedzaliśmy różne kraje. W czasie zimy jeździliśmy na narty w góry Alpy, na święta wielkanocne i majówkę odwiedzaliśmy jakąś europejską stolicę, na urlop lecieliśmy w jakieś tropikalne miejsce, a jesienią robiliśmy sobie dodatkowy wypad, żeby zaczerpnąć trochę słońca w gorącym klimacie. Jedynie Gwiazdkę obchodziliśmy w Polsce — nie mogłam się oprzeć magii świąt w Zakopanem i okolicach, więc za każdym razem rezerwowaliśmy chatę w górach.

No ale wiadomo, w 2020 większość naszych planów wzięła w łeb. Zamiast imprez i wyjść z kumplami, trzeba było polubić swoje cztery kąty. Taki styl życia zupełnie do mnie nie pasuje — lubię, jak dużo się dzieje, ale mój Łukasz chyba jako tako się w tym odnalazł. Wtedy też doznał olśnienia, że jednak pragnie zostać tatą i zaczął mnie męczyć.

Mąż mnie zaskoczył w rocznicę

W kolejnym roku obchodziliśmy siódmą rocznicę ślubu, świętując ją w nadmorskim kurorcie. Mąż zaskoczył mnie wtedy, jak jeszcze nigdy dotąd.

–  Zdaję sobie sprawę, że swego czasu ustaliliśmy co innego, ale... Marzę o dziecku. Nic na to nie mogę poradzić. Sylwia, przecież oboje mamy dobre geny. Po prostu musimy je przekazać kolejnemu pokoleniu. Jeżeli urodzi nam się syn, to bez wątpienia kiedyś przejmie moją firmę. A córeczka... Z pewnością będzie równie śliczna co ty! No sama powiedz, czy nie chciałabyś mieć swojej małej kopii?

Byłam całkowicie zszokowana jego słowami, zupełnie jakby poraził mnie prąd. Pewnie właśnie dlatego, kiedy się odezwałam, palnęłam coś zupełnie nie na temat, naginając sens jego wypowiedzi.

– Czyli marzysz o potomku wyłącznie dlatego, żeby było ładniutki?! A może przy okazji po to, by w przyszłości świetnie wydać latorośl za mąż? Dziecko to nie jest jakaś tam zabaweczka

Łukasz najwyraźniej odetchnął z ulgą, kiedy nie usłyszał ode mnie stanowczej odmowy. Zaczął więc od razu łagodzić napiętą atmosferę:

–  W porządku. W takim razie naszej córeczki nie zamierzamy kształtować na gwiazdę wybiegów, od małego zapewnimy jej naukę angielskiego w żłobku, a poza tym liczy się przede wszystkim edukacja, bez względu na to, czy to chłopiec, czy dziewczynka.

Momentalnie oprzytomniałam.

Sprowadziłam go na ziemię

–  Chwila moment. O jakim dziecku mówisz?! Córka, syn?! Przecież byliśmy zgodni co do tego, że nie planujemy potomstwa! Okłamałeś mnie!

Wspomnienia z tamtego momentu są dla mnie dosyć mgliste, ale wiem na pewno, że po całej sytuacji Łukasz zaczął się bardzo gorliwie usprawiedliwiać. Tłumaczył mi, że dosłownie każdy z jego kumpli ma już pociechy i on zwyczajnie nie daje rady dusić w sobie tej zazdrości. Wyznał, że czas pandemii sprawił, iż jego priorytety uległy zmianie. Tak naprawdę to polubił bycie w czterech ścianach i stwierdził, że chciałby usłyszeć w domu tupot małych nóżek.

Kiedy słuchałam jego wywodu, moja niedowierzanie rosło z każdą sekundą. W panice oznajmiłam, że musimy wziąć rozwód. Tłumaczyłam, że nie jestem w stanie i nie pragnę urodzić mu dziecka, że różnimy się w tak fundamentalnej sprawie. Miałam wrażenie, jakby w jednym momencie całe moje szczęśliwe życie legło w gruzach przez idiotyczny wymysł ukochanego.

Zdenerwował mnie

Łukasz starał się uspokoić napiętą atmosferę. Delikatnie gładził moją dłoń, mówiąc, że być może uda mi się jeszcze to wszystko dokładnie rozważyć. Zapewniał, że nie wywiera na mnie żadnej presji. Stwierdził, że jest ze mną bardzo szczęśliwy, ale to szczęście nie jest stuprocentowe. Wspomniał też o tym, że jego rodzice pragnęliby zostać dziadkami.

Pamiętam, że ten argument podziałał na mnie jak czerwona płachta na byka. Też coś — wnuki jako żywe maskotki, które będą oglądać przez Skype'a z drugiego końca świata, a raz na jakiś czas odwiedzą je na kilka dni! Zdenerwowana odburknęłam tylko, że nie mam zamiaru rodzić dzieci tylko dlatego, że ktoś ma taki kaprys.

Myślałam, że da mi spokój

Później przeszliśmy na inne wątki, ale napięta atmosfera wciąż wisiała w powietrzu. W ciągu następnych dni traktowaliśmy się dość oschle. Z czasem jednak nasze relacje zaczęły się normować, a Łukasz nie poruszał już tematu posiadania potomstwa. Pomyślałam, że chyba dotarło do niego, że palnął głupotę. Albo po prostu dopadły go chwilowe rozterki. Ewentualnie wino, które wypiliśmy, uderzyło mu do łba.

Moje oczekiwania okazały się całkowicie błędne, gdyż po paru tygodniach, zupełnie niespodziewanie, mój małżonek ponownie zaczął rozmawiać o pociechach. Naturalnie zapytał, czy zmieniłam zdanie w tej kwestii. Zareagowałam dość ozięble, mówiąc, że nie zastanawiałam się nad tym, ponieważ potraktowałam naszą poprzednią rozmowę jako zwykłe nieporozumienie.

Gdy mój wzrok spoczywał na Łukaszu coraz dłużej, utwierdzałam się w przekonaniu, iż to nie żadna fanaberia czy zwykłe nieporozumienie. On autentycznie pragnął zostać rodzicem. Zdawałam sobie sprawę, że ta kwestia będzie powracać niczym bumerang, a nierealne pragnienie zburzy nasz perfekcyjny związek małżeński. W odpowiedzi rzuciłam jedynie, że się nad tym zastanowię. Mąż się na mnie obraził na jakiś czas, a ja skutecznie się sprzeciwiałam przez kolejne dwa lata.

Zaproponowałam mężowi układ

Sprawa powiększenia rodziny ponownie wypłynęła kilka miesięcy temu. Tym razem byłam na to doskonale przygotowana i wiedziałam, co mu odpowiedzieć.

– Jeśli chodzi o macierzyństwo, to mogę zostać mamą, ale na moich zasadach. Jakoś zniosę ciążę, ale później nie licz na to, że rzucę wszystko i poświęcę się dla dziecka. Z tego co czytałam, minimum to 20 tygodni takiego obowiązkowego macierzyńskiego, więc tego nie przeskoczę. Jakoś przeżyję ten czas w domu, ale zaraz potem wracam do pracy. Opieka nad dzieckiem będzie na twojej głowie. Weźmiesz urlop tacierzyński

– Co? – mąż się aż zakrztusił.

–Za bardzo mi na tobie zależy, żeby cię unieszczęśliwiać, więc dam ci to dziecko. Ale z drugiej strony, nie dam rady się zmienić. Może później zatrudnimy jakąś nianię, nie wiem. Jak dzieciak skończy roczek, to pewnie pójdzie do żłobka. Wieczorami chętnie spędzę z nim trochę czasu, pobawię się. Ale od razu ci mówię — zapomnij o tym, że będę wstawać po nocach albo karmić naturalnie. Jeśli ci tak na tym zależy, to sam się poświęcaj.

Nie chciał się zgodzić

Łukasz sprawiał wrażenie zaskoczonego i zdezorientowanego. To sprawiło, że aż zamilkłam. Co jest grane? 

– Posłuchaj, Sylwia... Może jeszcze później dojdziesz do innych wniosków. Dziecko potrzebuje bliskości mamy. –  Jasne, mogę wstawać do niego w środku nocy, ale... urlop tacierzyński? Żaden mój kumpel go nie brał. To strata kasy.

– To będziesz pierwszy. Czy to problem? Ktoś przecież go po coś wymyślił i przypominam, że to ty bardzo chcesz mieć dziecko.

– Ale mi zależy mi tylko na tym, co będzie najlepsze dla dziecka.

– I to niby mam być ja? – parsknęłam pod nosem.

Niech sobie mówi, co mu się żywnie podoba. Byłam pewna swojego stanowiska i wiedziałam, że go nie zmienię. Nigdy w życiu. Choć w końcu, jeśli urodzi się dziewczynka, być może faktycznie będzie trochę do mnie podobna? 

Od jakiegoś czasu próbujemy zostać rodzicami. Jednak sama nie jestem pewna, czy z miesiąca na miesiąc nie odczuwam większej ulgi, że jak dotąd nasze starania spełzły na niczym.

Sylwia, 34 lata

Czytaj także: „Zostałam zdradzona przez męża i dzieci. Moim rosołem pluli na kilometr, a schabowe teściowej wychwalali pod niebiosa”
„Mąż kłamał, że spłaca kredyt, żeby nie płacić za zakupy. Zdziwił się, gdy zobaczył w lodówce tylko światło i szron”
„Gdy miałem 16 lat, matka wyrzuciła mnie z domu. Zaczęła wychowywać mnie ulica, a ja musiałem sobie jakoś radzić”

Redakcja poleca

REKLAMA