Miałam niewiele do powiedzenia w kwestii ślubu. Bogdan po prostu był „dobrą partią”, zdaniem mojego ojca. Po prostu pewnego dnia usłyszałam, że za niego wyjdę.
Dziś wydaje się to być nie do pomyślenia, ale kiedyś na wsiach i w małych miastach nadal tak załatwiano te sprawy. Z początku się nawet ucieszyłam. Rodziców darzyłam wielkim zaufaniem, ojciec był moim autorytetem. Wierzyłam więc, że wybrał dla mnie dobrze. W końcu przecież zawsze powtarzał, że chce dla mnie jak najlepiej. No cóż, może i chciał, ale to, co rodzice uważają za najlepsze, niekoniecznie jest tym najlepszym w rzeczywistości.
W momencie zaręczyn Bogdana znałam dość pobieżnie. Spotkałam go na kilku przyjęciach u moich rodziców i mijaliśmy się czasem na rynku, gdy chodziłam po zakupy. Wydawał się być miły i był całkiem przystojny. Miałam wtedy dwadzieścia lat, więc tyle mi wystarczało. Nie miałam pojęcia, co więcej powinnam wiedzieć o swoim przyszłym mężu. Oczywiście, jak można się spodziewać, dopiero po ślubie poznałam prawdziwe oblicze Bogdana i przekonałam się, że tak naprawdę nie wiedziałam o nim niczego.
Był władczy i przeświadczony o własnej wspaniałości. Ewidentnie został wychowany w systemie, w którym mężczyzna jest „panem i władcą”, a kobieta jedynie jego służką i ozdóbką na spotkaniach towarzyskich. W domu mogłam decydować jedynie o tym co ugotuję i ewentualnie jakie prezenty kupimy dzieciom na święta. Bogdan zdecydował, że nie będę pracować i zajmę się domem.
Nie miałam nic do gadania
Nie zostałam także zapytana o zdanie, gdy mąż dostał propozycję kontraktu po drugiej stronie Polski. Wyjechał na rok, podczas którego ja zostałam sama z dwójką małych dzieci. Wracał w weekendy, ale oczywiście nie po to, żeby pobawić się z synem i córką czy też porozmawiać ze mną.
Wracał, żeby się wyspać, najeść i żebym zrobiła mu pranie na cały następny tydzień. Pomimo tego, że wiele mi zawdzięczał, nigdy nie słyszałam od niego żadnych słów wdzięczności, ale już krytykę owszem.
Wszystko robiłam „za wolno”, „za mało dokładnie” i oczywiście „gorzej niż teściowa”. Harowałam od rana do nocy, kiedy on po swojej pracy oczywiście jedynie wypoczywał, a jednak nadal regularnie słyszałam, że Bogdan się przy mnie męczy. Bo nic nie jest zrobione na czas, a i na amory nie mam siły i ochoty wieczorem.
Dziwne, żebym miała, skoro codziennie byłam wykończona i traktowana w ten sposób. Szczerze mówiąc, po narodzinach dzieci, kiedy już „nie musiałam” sypiać z mężem, zaczął mnie zwyczajnie brzydzić. Ale znosiłam te jego przytyki i upokorzenia, bo wierzyłam, że nie mam wyboru.
Gdy próbowałam się buntować, Bogdan groził mi, że zostawi mnie bez grosza, a przecież „dzieciatej rozwódki” to nikt inny nie weźmie. Nie miałam żadnej władzy, żadnej sprawczości.
Do czasu…
Jakoś po 55. urodzinach Bogdan poważnie zachorował. Pewnego dnia po prostu przyszedł do domu w grobowym nastroju i oznajmił mi, że otrzymał fatalną diagnozę.
– Leczenie jest niby możliwe, ale potwornie kosztowne. Nie mamy takich pieniędzy. Ja na pewno nie mam ich od kogo pożyczyć. Pomyślałem, że może… – zawiesił głos.
– Co takiego? – zapytałam.
– Może zapytałabyś swoją siostrę, czy nie chciałaby pożyczyć nam dwustu tysięcy złotych? Wiem, że to zawrotna kwota, ale w zamian mogę przepisać na nią część swojej polisy albo jakichś kosztownych pamiątek rodzinnych, żebyś ty nie musiała tego spłacać, gdy umrę. Będzie to miała zagwarantowane na piśmie – mruknął markotnie mąż.
– Nie wiem, Bogdan, to ogromne pieniądze… Czy bez nich nie ma żadnych szans na leczenie?
– Żadnych, Renata. Zwyczajnie zostanie mi kilka miesięcy życia.
Zapadła cisza
Byłam pewna, że moja siostra Beata dysponuje taką kwotą. Jej mąż był prezesem dużego banku, a ona sama posiadała kilka własnych aptek. Nigdy nie prosiłam jej o pomoc, mimo że kilkukrotnie oferowała, bo widziała, że nie powodzi nam się jakoś fantastycznie. Na życie wystarczało, ale o zagranicznych wycieczkach czy eleganckich torebkach mogłam tylko pomarzyć.
Wcześniej nie skorzystałam z żadnej oferty siostry. Chyba byłam na to zbyt dumna. Wiedziałam jednak, że gdyby zdarzyło się coś strasznego i zaszła taka potrzeba, Beata z pewnością chętnie by mi pomogła. Ten moment właśnie nadszedł, ale… złapałam się na tym, że ja wcale nie chcę pomagać Bogdanowi.
„To okropne! Tak nie można! Jesteś strasznym człowiekiem. Żeby własna żona skazywała męża na śmierć?! Wstyd”, rugałam się w myślach.
Pomimo początkowego poczucia winy, nie potrafiłam się jednak zmusić do podjęcia działania w celu „ocalenia” męża. Długo biłam się z myślami, ale w końcu podjęłam decyzję. Bogdan nie zasługuje na moją pomoc.
– Rozmawiałam z Beatą… Bogdan, bardzo mi przykro. Wpadli w problemy finansowe, mają jakieś sprawy sądowe i kiepskie inwestycje. Beata o tym głośno nie mówi, ale jest im teraz ciężko… – oznajmiłam smutno mężowi.
Przez chwilę bałam się, że Bogdan wykryje fałsz w moich oczach lub głosie. Oczywiście wszystko to było kłamstwem. Nawet nie rozmawiałam z Beatą na temat pieniędzy. Kłopoty finansowe i rzekome inwestycje zwyczajnie wymyśliłam. Czułam się bezpiecznie, bo wiedziałam, że Bogdan bardzo wstydzi się swojego braku pieniędzy i nigdy nie rozmawia na te tematy z ludźmi, którzy mają ich więcej.
Szanse, że sam poruszyłby ten temat z moją siostrą, były równe zeru. Poza tym, skąd miałby wiedzieć o tych problemach finansowych? Musiałby się przyznać, że wie o naszej rozmowie.
– Rozumiem… – mruknął. – No cóż, faktycznie ciężko wymagać takich pieniędzy od kogoś. W takim razie wszystko jest w rękach stwórcy.
Mąż zmarł osiem miesięcy po tej rozmowie. Na pogrzebie odgrywałam rolę pogrążonej w smutku żony, ale tak naprawdę wcale nie byłam smutna.
W końcu byłam wolna!
Miałam swoje pieniądze i okazało się, że jest ich więcej, niż się spodziewałam. Mąż miał nie tylko sporą polisę ubezpieczeniową, ale także wiele kosztownych pamiątek po rodzicach. Dysponował także sporymi oszczędnościami. Dużymi, jak na moje samotne potrzeby, ale zbyt małymi, jak na kosztowne leczenie, więc pozostały one praktycznie nienaruszone.
Nasze dzieci same dorobiły się już swoich mieszkań, więc nie potrzebowały mojej pomocy. Wszystko było dla mnie.
W pierwszych tygodniach po pogrzebie męża czułam się winna. Dopiero co owdowiałam, rodzina słała kwiaty i wyrazy współczucia, a jednak, gdy tylko zostawałam sama, zupełnie nie przypominałam kobiety w żałobie.
Odzyskałam radość z małych rzeczy, częściej się uśmiechałam, mogłam w końcu słuchać głośno swojej ulubionej muzyki, iść na obiad do restauracji i nie spędzać całego dnia na pucowaniu domu i staniu w garach. Poczucie wolności uderzyło mi do głowy niczym szampan. W końcu miałam czas i pieniądze na realizację swoich pasji. Na prawdziwe wakacje w przyjemnym hotelu za granicą, a nie tylko w obskurnym ośrodku nad polskim morzem.
Czułam się jakbym dopiero po 50–ce zaczęła naprawdę żyć. Gdy stopniowo odkrywałam, ile rzeczy traciłam przez te wszystkie lata koszmarnego małżeństwa, poczucie winy stopniowo mnie opuszczało.
Córka zauważyła zmianę
– Mamo, wiem, że nie powinnam tego mówić, ale… wyglądasz na szczęśliwszą bez taty – powiedziała któregoś dnia moja córka.
Wtedy po raz pierwszy poczułam zimny dreszcz. „Czy aż tak po mnie widać to szczęście?”, pomyślałam z lękiem. Hania zupełnie mnie zaskoczyła podobnym wyznaniem.
– Nie martw się, nie oceniam cię – uspokoiła mnie szybko. – Ja wiem, jaki tata był. Nie zasłużyłaś na takie traktowanie.
Uśmiechnęłam się do niej blado, a po moim ciele rozlało się ciepłe poczucie ulgi. Musiałam usłyszeć coś takiego z ust własnego dziecka, żeby poczuć się do końca rozgrzeszona ze swojej decyzji.
Bogdan był pijawką, która wysysała ze mnie radość, życie i pozytywne myślenie. Nigdy, przez trzydzieści lat wspólnego życia, nie przejął się moimi uczuciami. Nigdy nie zainteresował się moimi potrzebami. Nawet dzieci widziały, jakim jest człowiekiem. Nie tylko był fatalnym mężem, ale i kiepskim, despotycznym i wymagającym ojcem. Dosyć obwiniania się! Zasłużył na to, co go spotkało.
Czytaj także:
„Mój syn zabawiał się z 3 dziewuchami i zdziwił się, gdy 2 zapukały z brzuchem. W salonie musiałam otworzyć domowe przedszkole”
„Mąż nie mógł pogodzić się z tym, że się starzeje. Młoda kochanka go zostawiła, a ja znalazłam na wakacjach faceta na poziomie”
„Zdradziłem żonę, bo pragnąłem jędrnych przygód. Teraz kiedy ją widzę, ślinię się jak nastolatek”