„Mąż był ze mną, by połechtać swoje ego. Gdy zaczęłam odzyskiwać rezon, uciekł do innej zahukanej naiwniaczki"

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Gregory Lee
„Byłam dla niego lustrem, w którym widział siebie jako niezwyciężonego króla. Tylko że się zmieniłam i wszystko zepsułam. Dałam Mateuszowi rozwód bez problemów. Byłam mu wdzięczna, bo dzięki niemu mnie teraz widzę własne prawdziwe odbicie".
/ 04.07.2022 15:15
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Gregory Lee

Jestem jedną z tych dziewcząt, które wiedzą, jakie to straszne uczucie być obiektem kpin w szkole. Jak to jest siedzieć samotnie w kącie na przerwach, patrząc z tęsknotą na śmiejące się szczupłe, fajnie ubrane koleżanki, flirtujące z przystojnymi chłopakami.

Tak bardzo chciałam być jedną z nich

Moja pewność siebie miała wartość ujemną, co całkowicie przekreślało moje aspiracje. Po szkole wracałam do domu, a tam babcia stawiała przede mną talerz pierogów, gęsty krupnik czy ziemniaki z omastą.

– Jedz – mówiła. – Musisz mieć siły, by pokazać im wszystkim, że nie mają nad tobą władzy.

Nie bardzo rozumiałam, co miała na myśli, ale gdy pytałam, tylko kręciła głową i odchodziła powoli na słoniowatych, opuchniętych nogach, które z ledwością wytrzymywały ciężar obfitego ciała.

Potem do stołu siadał mój brat, który za kilkanaście lat miał dorównać tuszą mojemu ojcu. Tak jak ja miałam się stać kopią mojej mamy, która z roku na rok coraz bardziej przypominała babcię.

– Taka jest nasza rodzina – mama głaskała mnie po włosach, kiedy czasem wieczorami płakałam. – Geny, jak mówią. Jesteśmy duzi i mamy wielkie apetyty. Na jedzenie i na życie. I na miłość. Wiesz, że ja i tata się kochamy? I ty też znajdziesz kogoś, kogo pokochasz z wzajemnością. Kogoś takiego jak ty. Zaakceptuj siebie i świat, w którym spędzisz swoje życie. Tylko tu nigdy nie będziesz musiała się siebie wstydzić. A tylko wtedy będziesz szczęśliwa.

Zżymacie się, że wypowiedź mojej mamy jest stygmatyzująca? To prawda. Ale to nie słowa mojej mamy są źródłem stygmatyzacji, tylko nastawienie społeczeństwa jako ogółu.

Stąd ta moja samotność w szkole, kpiny i nieprzyjemne określenia, z których „krowa” było najłagodniejszym. Gdybym była pewna siebie, nie wycofywałabym się z życia, przepraszając za swoje istnienie. Ale jestem jaka jestem.

Czemu on do mnie zagaduje?!

Skończyłam studia ekonomiczne i zatrudniłam się jako księgowa w dość dużej firmie rachunkowej. Nadal mieszkałam z rodzicami (babcia odeszła w spokoju).

Każdy dzień był podobny do poprzedniego. Praca, dom, telewizor, książka. Czasem spotkanie z koleżankami. Ale one wykruszały się, wychodziły za mąż, rodziły dzieci. Ja byłam zbyt wycofana, zbyt niepewna siebie, zbyt niewidzialna, by zwrócić czyjąkolwiek uwagę.

Kilka miesięcy po moich trzydziestych urodzinach do firmy przyszedł nowy kierownik. Mateusz. Wysoki, przystojny trzydziestoparolatek z ciałem wytrenowanym na siłowni. Miał duże piwne oczy. I piękny, lśniący uśmiech. Oślepił mnie nim podczas naszego pierwszego spotkania.

Gdy zorientowałam się, że moje serce przyspieszyło bieg, przestraszyłam się. Pomyślałam: uciekaj, głupia dziewczyno. Zakochasz się na zabój i już będziesz nieszczęśliwa przez resztę swojego życia. Ten facet jest spełnieniem twoich marzeń. A wiesz, jak to jest z marzeniami… Wkurzają Boga, który każe za nie płacić zbyt wysoką cenę.

Ale właściwie było już za późno. Chciałam na niego chociaż patrzeć. A gdzieś na dnie głupiego serca zalęgła się nadzieja, że może… może jakiś cud… Taka byłam głupia. I ta głupia nadzieja rozkwitała i potężniała w trakcie kolejnych tygodni, podsycana zainteresowaniem pana kierownika.

Który często mnie zagadywał, gdy w kuchni robiłam sobie kawę. Jak do tej pory robiłam ją samotnie, tak teraz ledwo włączyłam ekspres, a on już się zjawiał. Jakby czekał…

No, oszalałaś, idiotko, strofowałam się w myślach. Ale… przecież on mnie zauważał. Uśmiechał się. Rozmawiał. Najpierw na tematy zawodowe. Potem spytał, jakie książki czytam. I raz czy dwa zauważyłam, że omiatał spojrzeniem moją postać.

W końcu nie wytrzymałam i wspomniałam o nim Iwonie, mojej kuzynce.

– Problem jest inny niż to, że on wydaje się tobą zainteresowany – pochyliła się do mnie. – Czy ty pozwolisz mu na to. Czy wyjdziesz ze swojej skorupy i zauważysz, że jesteś równie warta miłości jak każda inna kobieta. 

Powtarzałam sobie te słowa kuzynki, gdy jakiś czas później Mateusz zaprosił mnie do kina. Zgodziłam się. Pół roku później oświadczył się.

– Kocham cię – powiedział. – Czekałem na ciebie całe życie.

I tak wyszłam za mąż za swoje marzenie

To słowa, które chciałaby usłyszeć każda zakochana kobieta, prawda? Ale w tej beczce miodu była także łyżka dziegciu. Mateusz był bezpłodny. Ale dla mnie nie było to ważne. Ważny był on.

Kochałam Mateusza całym swoim stęsknionym sercem. Byłam z nim szczęśliwa przez niemal pięć lat. Aż pewnego dnia w firmowej łazience usłyszałam:

– Nie rozumiem, jak on może być z tą eh...

– No, żeby chociaż dobrze się ubierała albo była bystra.

– Takie prawdziwe ciacho zasługuje na lepszą kobietę.

Dwie moje koleżanki wyszły z łazienki, a ja siedziałam w kabinie, wstrząśnięta, czując, że coś się we mnie zmienia. Twardnieje, podejmuje decyzję. Uznałam, że one mają rację. Coś muszę ze sobą zrobić.

I wcale nie o to chodzi, że się bałam, że inna kobieta mi go odbierze. Wierzyłam, że Mateusz mnie kocha. Po prostu chciałam, żeby mężczyźni mu mnie zazdrościli. Chciałam, żeby był ze mnie dumny.

A tak naprawdę ta krótka wymiana zdań wybiła mnie z mojej strefy komfortu. Znów poczułam się jak za dawnych czasów i wkurzyło mnie to. Że też ludzie muszą oceniać, dzielić, wsadzać w szufladki. Ten nie pasuje do niej, tamta nie powinna być z tamtym.

Więc wzięłam się za siebie. Tym razem zaparłam się i przeszłam na dietę. Ciężko było, ale po miesiącu już nie skręcało mnie na widok miodu i białego sera. Przestałam czuć wszędzie zapach świeżego ciasta drożdżowego.

Zszokowana przeczytałam tę kartkę

Kiedy zaczęłam tracić kilogramy, mogłam kupić sobie fajniejsze rzeczy. Wydałam kupę kasy u fryzjera, ale zdolny stylista znalazł idealną dla mnie fryzurę. I wreszcie naprawiłam zęby. No i zapisałam się na psychoterapię.

Ta moja metamorfoza trwała dwa lata. I chociaż nigdy nie będę szczupła, to z każdym spojrzeniem w lustro czułam się coraz lepiej.

A będąc bardziej pewną siebie, częściej się odzywałam. Znajomi stwierdzili ze zdumieniem, że nie tylko mam dużo do powiedzenia, ale i bywam dowcipna. Z poczwarki przeobrażałam się w motyla. Zaczęłam przyciągać męskie zainteresowane spojrzenia.

Zachwycona zmianami, przekonana, że wszystkim to odpowiada, przeżyłam szok, gdy pewnego dnia na stole w kuchni zobaczyłam kartkę. „Wybacz, ale zakochałem się w innej. Odchodzę. Zostawiam ci to mieszkanie. I życzę wszystkiego dobrego”.

Pomyślałam, że znalazł młodszą, ładniejszą… A może był jednym z tych mężczyzn, którzy wolą puszyste kobiety? Przecież zawsze namawiał mnie na ciasto, nie lubił, gdy ćwiczyłam. I faktycznie, jego niezadowolenie zaczęło się, kiedy postanowiłam się zmienić. Ale nie zwracałam na to uwagi. Nie przyszło mi do głowy, że on tego nie chce.

Dwa tygodnie później zobaczyłam ich razem. Mateusza i jego nową miłość. Była mała, chuda i niezbyt urodziwa. Patrzyła w niego jak w obrazek. Jak ja kiedyś. Moja psychoterapeutka tylko pokiwała głową.

Dałam Mateuszowi rozwód bez problemów

– Tak zachowują się mężczyźni granicznie niepewni siebie. Mówisz, że Mateusz jest bezpłodny?

– Tak.

– To musiało zachwiać jego poczuciem własnej wartości, a nawet męskości. Do tego nałożyło się odejście ojca. Założę się, że w głębi duszy uważa, że ojciec odszedł, bo był rozczarowany synem, który nie przedłuży rodu. I dlatego Mateusz jest bardzo niepewny siebie. Żeby w związku czuł się bezpiecznie, musi czuć, że jest lepszy od swojej partnerki, że jest dla niej bogiem. On nigdy nie zainteresuje się kobietą równą sobie. Zawsze będzie przed nimi uciekał.

Kiedy potem zastanawiałam się nad jej słowami, nagle dostrzegłam, że mój mąż rzadko robił czy mówił coś, co wzmacniałoby moją pewność siebie. Pewnie dlatego, żebym zawsze czuła zachwyt i wdzięczność za to, że ktoś taki jak on zwrócił uwagę na kogoś takiego jak ja.

Byłam dla niego lustrem, w którym widział siebie jako niezwyciężonego króla. Tylko że się zmieniłam i wszystko zepsułam. Dałam Mateuszowi rozwód bez problemów. Byłam mu wdzięczna, bo dzięki niemu mnie teraz wystarczy lustro w łazience i moje własne, prawdziwe odbicie.

Czytaj także:
„Mąż dosłownie oszalał na punkcie naszej córki. Bałam się, że przez nadopiekuńczość wychowa ją na bezwolne ciele”
„Butelka była moją jedyną przyjaciółką i lekarstwem na smutki. W porę zrozumiałam, że staczam się na samo dno"
„Nie chciałam gratów męża w mieszkaniu. Przesadził, gdy zrobił warsztat lutowniczy z mojej świeżo odremontowanej kuchni"
 

Redakcja poleca

REKLAMA