Wielokrotnie słyszałam, że dzieci zmieniają relacje małżeńskie. I to niestety na gorsze. Wiele moich koleżanek opowiadało, że wraz z narodzinami pociech to właśnie one stały się najważniejsze, a mąż zszedł na dalszy plan. Nie wierzyłam w to. Byłam przekonana, że mojej relacji z Krzyśkiem nic nie popsuje, a wyczekane maluchy jedynie scalą i wzmocnią naszą miłość. Jednak szybko przekonałam się, że to nieprawda. Co gorsza – przekonał się także o tym mój mąż.
Po latach starań zostaliśmy rodzicami
Przez wiele lat staraliśmy się o dziecko, jednak początkowo nic z tego nie wychodziło. Już nawet zaczynałam wątpić w to, czy w ogóle uda nam się zostać rodzicami.
– Spokojnie, jesteście jeszcze młodzi – uspokajała mnie przyjaciółka.
Tylko mnie te słowa wcale nie uspokajały. Co więcej – każde niepowodzenie na teście ciążowym wpędzały mnie w poczucie winy. „Co ze mnie za kobieta, skoro nie mogę obdarować Krzyśka dziećmi?”– wyrzucałam sobie za każdym razem, gdy okazywało się, że i tym razem nasze starania nie przyniosły żadnych rezultatów. Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, że to niekoniecznie ja jestem winna. Zawsze obwiniałam jedynie siebie, co powoli zaczynało wpływać na poczucie mojej wartości.
I sama nie wiem, jakby to wszystko się skończyło, gdyby nie pewien letni poranek. Od kilku dni kiepsko się czułam, a okres spóźniał mi się już od ponad tygodnia. „Ale to przecież nie musi nic oznaczać” – myślałam. Nie chciałam poczuć żadnej nadziei, bo późniejsze rozczarowania zawsze były bardzo bolesne.
Jednak nie tym razem. Gdy oczekiwałam na wynik testu ciążowego, to pierwszy raz od wielu miesięcy pozwoliłam sobie na nadzieję. I ona się spełniła. Po kilku minutach na teście pojawiły się upragnione kreski, które oznaczały tylko jedno.
– Jestem w ciąży! – wykrzyczałam do Krzyśka, który właśnie przygotowywał śniadanie.
– Co ty mówisz? – zapytał zszokowany. Szybko odłożył sztućce i podszedł do mnie.
– Zostaniemy rodzicami! – wykrzyczałam podekscytowana i rzuciłam się Krzyśkowi na szyję. Mój mąż początkowo nie mógł w to uwierzyć, ale gdy pokazałam mu test ciążowy, to ukrył twarz w dłoniach.
– Nie wierzę. Po prostu w to nie wierzę – powtarzał w kółko. I wcale mnie to nie dziwiło, bo chyba już oboje straciliśmy nadzieję na to, że doczekamy tak dobrych wiadomości.
To nie był koniec niespodzianek. Gdy ginekolog potwierdził ciążę, to jeszcze miał dla nas zaskakujące wieści.
– To ciąża mnoga – powiedział, wpatrując się w monitor USG. – Gratuluję, zostaną państwo rodzicami bliźniaków – dodał z uśmiechem.
Ciąża dała mi ostro w kość. Przez kilka pierwszych tygodni niemal nie wychodziłam z łazienki. Dokuczały mi tak duże mdłości, że nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. A potem wcale nie było lepiej. Bóle pleców, opuchnięte kostki, niestrawność, ciągłe zmęczenie i zmiany nastrojów – taka była moja codzienność. Na szczęście Krzysiek znosił to bardzo dzielnie i ani razu nie dał mi do zrozumienia, że jest już zmęczony. Co więcej, bardzo mnie wspierał i cały czas powtarzał, że to wszystko minie.
– Niedługo na świecie pojawią się nasze dwa szczęścia. I o tym musimy pamiętać – powtarzał mi za każdym razem, gdy narzekałam, że jestem zmęczona i już nie daję rady.
Jednak do końca ciąży nie było dane mi się uspokoić. W siódmym miesiącu okazało się, że ciąża jest zagrożona. Trafiłam do szpitala, w którym miałam przebywać aż do porodu. A on nastąpił wcześniej, niż było to zaplanowane. Gdy lekarze podjęli decyzję o wcześniejszym rozwiązaniu ciąży, myślałam, że umrę ze strachu. „Nie mogę ich stracić” – myślałam zrozpaczona.
Na szczęście wszystko poszło dobrze, a od razu po wybudzeniu z narkozy usłyszałam najpiękniejsze słowa w moim życiu.
– Zostali państwo rodzicami dwóch zdrowych i pięknych dziewczynek – powiedział lekarz. I chociaż córeczki musiały jeszcze zostać w inkubatorach, to wszystko dobrze się skończyło. A my oszaleliśmy na punkcie swoich dzieci, które stały się najważniejszymi istotkami w naszym życiu.
Nie chciałam się bez nich ruszyć
Dziewczynki musiały zostać w szpitalu przez kilka kolejnych tygodni.
– Proszę się nie martwić, to standardowa procedura w przypadku dzieci urodzonych przedwcześnie – zapewniał nas lekarz. Jednak ja nie do końca mu wierzyłam. Nie chciałam zostawiać dziewczynek samych i czuwałam przy nich niemal przez całą dobę.
– Dzieci są pod dobrą opieką – mówił mój mąż. – A ty powinnaś odpocząć – przekonywał mnie.
Jednak ja nie mogłam się odprężyć. Tak bardzo martwiłam się o dziewczynki, że nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. A kiedy wreszcie zostały wypisane ze szpitala, to czułam się, jakbym w końcu je odzyskała. W domu nie odstępowałam córek na krok. Nie chciałam, aby ktokolwiek je karmił, przebierał czy usypiał do snu. Nawet Krzyśkowi odmawiałam podstawowych czynności przy dzieciach. Byłam przekonana, że tylko ja zapewnię im najlepszą opiekę.
– Ania z Adamem zaprosili nas na rocznicę ślubu – poinformował mnie Krzysiek pewnego wieczoru.
Dziewczynki miały już pół roku i nic nie wskazywało na to, że mogłyby mieć jakieś deficyty związane z tym, że urodziły się przed czasem. Były zdrowe, pogodne i piękne.
– Pomyślałem, że moglibyśmy skorzystać z okazji. Babcie na pewną z chęcią zajmą się wnuczkami.
Spojrzałam na męża przerażona.
– Oszalałeś? – zapytałam podniesionym głosem. W głowie mi się nie mieściło, że mój mąż myślał o jakichś imprezach.
– Dlaczego? – zapytał zdziwiony. – Dziewczynki są zdrowe i na pewno nic im się nie stanie, jak jeden wieczór spędzą z babciami. A my w tym czasie moglibyśmy się nieco odprężyć – dodał.
– Rozumiem, że dla ciebie opieka nad dziećmi jest męcząca? – zapytałam chłodno. Krzysiek spojrzał na mnie zdziwiony i od razu zaprzeczył.
– Oczywiście, że nie – powiedział. – Ale chyba należy nam się trochę rozrywki.
Nie potrafiłam zrozumieć takiego podejścia.
– Chyba tobie – odpowiedziałam. – Mi wystarczy towarzystwo naszych córek.
Krzysiek tylko spojrzał na mnie i nic nie powiedział. I chociaż nie zabraniałam mu pójść samemu, to jednak nie zdecydował się na to.
Zapominałam, że mam męża
W ciągu kilku kolejnych miesięcy moje życie kręciło się tylko wokół córek. Zdecydowałam się na urlop wychowawczy, bo byłam przekonana, że żaden żłobek lub opiekunka nie zaopiekuje się moimi dziećmi w sposób właściwy. Co więcej – nie oddawałam dziewczynek nawet pod opiekę babć. Po prostu się z nimi nie rozstawałam. Krzysiek coraz częściej zwracał mi uwagę, że nie mogę skupiać się jedynie na córkach.
– Nie tęsknisz za pracą i ludźmi? – zapytał mnie któregoś wieczoru.
– Przeszkadza ci, że nie pracuję? – od razu naskoczyłam na niego.
– Oczywiście, że nie – Krzysiek zaprzeczył. – Po prostu myślę, że czasami dobrze odpocząć od dzieci.
– Ja nie czuję takiej potrzeby – odpowiedziałam oburzona. – Dla mnie dzieci są najważniejsze i żadna praca tego nie zmieni.
Mój mąż tego nie skomentował, ale widziałam po jego minie, że nie do końca się ze mną zgadza. Przez kolejne tygodnie wielokrotnie namawiał mnie na wspólne wyjścia czy wyjazdy. Jednak ja za każdym razem odmawiałam. Nie chciałam zostawiać dzieci. Byłam przekonana, że tylko ja jestem w stanie zapewnić im właściwą opiekę. Przez to nasze małżeństwo zaczęło się psuć. Coraz częściej pojawiały się kłótnie i nieporozumienia. A dodatkowo zupełnie przestaliśmy ze sobą sypiać. Krzysiek wielokrotnie próbował inicjować zbliżenia, ale ja cały czas odmawiałam.
– A co jak dziewczynki się obudzą i mnie zawołają? – pytałam, gdy mąż przytulał się do mnie.
– Lidka, one mają już prawie dwa lata i niemal zawsze przesypiają całą noc – odpowiadał zirytowany.
– Nie zawsze tak jest – mówiłam i odwracałam się do niego plecami.
I tak było za każdym razem – Krzysiek próbował się do mnie zbliżyć, a ja za każdym razem podawałam jakiś powód odmowy. W końcu mój mąż nie wytrzymał.
– Nie zapominaj, że oprócz dzieci masz też męża! – wykrzyknął, gdy kolejny raz odsunęłam go od siebie.
– Ciszej, bo dziewczynki się obudzą – powiedziałam. – A one muszą się wysypiać, a nie słuchać kłótni rodziców – dodałam.
Krzysiek tylko machnął ręką i wyszedł z sypialni. Tę noc spędził na kanapie w salonie. I zdarzało się to coraz częściej. Mnie to nie przeszkadzało, bo po całym dniu opieki nad bliźniaczkami chciałam się po prostu wyspać.
Spakował się i wyszedł
Sama nie wiem, kiedy mój mąż podjął decyzję o odejściu. Gdy któregoś popołudnia wróciłam ze spaceru z córkami, to zastałam go pakującego walizkę.
– Wyjeżdżasz gdzieś? – zapytałam.
Krzysiek spojrzał na mnie i wrócił do układania rzeczy w walizce.
– Wyprowadzam się – powiedział.
– Co ty mówisz? – zapytałam zdziwiona.
– Wyprowadzam się – powtórzył.
– Masz kogoś? – zapytałam. Tak szczerze powiedziawszy, to właśnie to przyszło mi do głowy.
– Nie – odparł Krzysiek.
Nic nie rozumiałam.
– Zmieniłaś się – usłyszałam. – Twoje życie obraca się tylko wokół dzieci.
– To źle, że one są najważniejsze? – zapytałam zdziwiona.
– Oczywiście, że nie – odparł mój mąż. – Dzieci zawsze powinny być najważniejsze. Ale oprócz nich istnieje też życie. A ty go nie masz – powiedział i zapiął walizkę. A potem wyszedł z mieszkania i zostawił mnie samą na środku pokoju.
Początkowo byłam na niego wściekła. Nie potrafiłam zrozumieć tego, że Krzysiek mnie zostawił, bo najbardziej na świecie kocham swoje dzieci. Ale potem doszłam do wniosku, że miał trochę racji. Ja faktycznie nie miałam swojego życia, bo wszystko kręciło się wokół dziewczynek. A przecież tak nie może być w nieskończoność. Kobieta to nie tylko matka. To także żona, pracownica, córka i przyjaciółka. W końcu to zrozumiałam. Mam tylko nadzieję, że nie za późno.
Czytaj także:
„Mąż podrywał kolejne stażystki, a ja w tym czasie po cichu przejmowałam firmę. To taka moja mała zemsta”
„Nie żałuję, że zdradziłam narzeczonego. Romans z milionerem sprawił, że czułam się jak królowa życia”
„Uciekłem z domu, bo dość miałem patologii. Jedynym hobby ojca było sączenie trunków i mówienie, że jestem do niczego”