„Mąż był uzależniony od pracy. Codziennie wracał po 22, a kiedy dostał zawału, nawet nie chciał przerwać spotkania”

Mój mąż był pracoholikiem fot. Adobe Stock, stokkete
Koleżanki opowiadały o rodzinnych weekendach, o wakacjach i o zwykłych wieczorach z kubkiem herbaty. Mój mąż nawet ze mną nie rozmawiał, bo ciągle pracował. Co z tego, że miałam więcej pieniędzy od nich, skoro wciąż byłam sama i nieszczęśliwa?
/ 19.02.2022 07:46
Mój mąż był pracoholikiem fot. Adobe Stock, stokkete

– Popatrz, tu jesteśmy na wakacjach pod namiotem! Komary tak nas pocięły, że Marcin pół nocy nie mógł spać! – opowiadała Bożenka, a ja słuchałam jej z zazdrością.

Nadal z mężem dobrze się czuła i chciała z nim spędzać czas. U mnie w rodzinie już tak nie było. Nie marzyłam o wakacjach w rozpadającym się domku kempingowym. My nie jeździliśmy w takie miejsca. Adam zawsze wybierał dobre hotele w pięknych miejscach, gdzie obsługa dbała o spełnianie naszych zachcianek. Mnie jednak już dawno te egzotyczne wakacje przestały cieszyć. Nie pamiętam nawet, kiedy zniknęła radość z przebywania gdzieś razem z Adamem. Miałam przykre wrażenie, że mój mąż odczuwa podobnie.

Nasze małżeństwo zgasło i wypaliło się

Luksusowe hotele i egzotyczne potrawy nie potrafiły wypełnić pustki, która była między nami. Było mi tym bardziej przykro, że doskonale pamiętałam czasy, kiedy byliśmy zakochani. To dziwne, że pamięć przechowuje takie wspomnienia. Bądź co bądź, to było ponad dwadzieścia lat temu! A jednak w mojej głowie, niczym w sejfie, tamten czas znalazł swoje miejsce.

Zaglądałam tam ostatnio coraz rzadziej. To było dla mnie jednak zbyt bolesne. Poznaliśmy się z Adamem na studiach. Zgłębialiśmy razem tajniki bankowości i ubezpieczeń. Byliśmy w jednej grupie. Często robiliśmy wspólnie projekty, po nocach razem się uczyliśmy. Z czasem zaczęliśmy wspólnie snuć marzenia o przyszłości. Adam mówił o domku na przedmieściach. Ja dodawałam do tego gromadkę dzieci. Zostaliśmy parą. Pobraliśmy się krótko po studiach. Ja chciałam od razu założyć rodzinę. Choć wiele moich koleżanek pięło się po szczeblach kariery, wolałam zrealizować się w roli matki.

Adam nie powstrzymywał moich zapędów, choć sam błyskawicznie dał się wciągnąć w szpony drapieżnego kapitalizmu. Znalazł pracę w jednej z największych firm ubezpieczeniowych w kraju. Codziennie siedział w pracy do późnych godzin nocnych.

– Dopiero zaczynam, muszę się wykazać – tłumaczył mi, kiedy ze łzami w oczach prosiłam, żeby chociaż w dniu naszej pierwszej rocznicy ślubu wrócił wcześniej do domu. – Na moje miejsce czeka kolejka innych, równie zdesperowanych młodych wilczków. Pamiętasz nasze marzenia o domku pod miastem? – pytał.

Pamiętałam, ale z biegiem czasu coraz mniej na tym domku mi zależało. Szczególnie po tym, gdy usłyszałam, że prawdopodobnie zawsze będziemy w nim sami. Diagnoza była bezlitosna.

– Całkowita bezpłodność. Nigdy naturalnie nie urodzi pani dziecka – usłyszałam od lekarza.

Wtedy załamałam się po raz pierwszy. Od zawsze marzyłam o potomstwie. Jeszcze jako mała dziewczynka wymyślałam lalkom imiona i woziłam je w wózeczku, czule szepcząc kołysanki. Co mi teraz pozostało? W tamtym okresie bardzo potrzebowałam pomocy męża. Niestety, Adam miał dla mnie coraz mniej czasu i zupełnie mnie nie rozumiał.

– Co się takiego stało? Podejrzewaliśmy to od dawna – zbywał mnie, kiedy płakałam w nocy w poduszkę. – Jak trochę staniemy finansowo na nogi, adoptujemy dziecko i twoje marzenie się spełni.

Kompletnie nie rozumiałam, co mój mąż ma na myśli. „Kiedy staniemy finansowo na nogi”? Przecież wiodło nam się lepiej niż dobrze! Kiedy nasi znajomi brali kredyt na pierwsze mieszkanie, my mogliśmy sobie pozwolić na kupno wymarzonego domku pod miastem. Ale Adam jakby tego nie dostrzegał.

– To wszystko w każdej chwili może runąć – powtarzał jak w amoku – Nie chcę stracić tego, na co pracowałem tyle lat. Mam szansę na awans w firmie.

Wracał codziennie po dwudziestej drugiej. Nic nie jadł, tylko od razu zamykał się w swoim pokoju i zabierał za przeglądanie biurowych papierów. Kiedy usiłowałam go jakoś sobą zainteresować, wyciągnąć gdzieś, Adam miał dla mnie jedną odpowiedź:

– Znajdź pracę, to będziesz miała czym zająć myśli.

Po namyśle przyznałam mu rację. Akurat usłyszałam, że zwolniło się stanowisko kasjerki w lokalnym oddziale banku. Przyjęłam je z zadowoleniem, choć Adam na myśl o mojej pierwszej pracy dostał ataku śmiechu.

– Jaką pensję ci zaproponowali? Dziewczyno, na co ci to wystarczy? Na waciki?

Ja byłam zadowolona. Pieniądze może rzeczywiście nie były oszałamiające, ale w tamtym momencie ważniejsza była dla mnie szansa wyjścia do ludzi i to, że mogłam przestać myśleć o swojej samotności. A ta się pogłębiała. Adam dostał awans. Zarabiał jeszcze więcej. Kupił apartament w Bułgarii. Cieszył się na tę inwestycję jak dziecko.

– Za grosze kupiłem takie piękne mieszkanie! – aż podskakiwał z radości.

– Po co nam ono? – zapytałam. – Nie mamy czasu wyjechać nawet na weekend, zawsze masz coś ważniejszego do roboty. Kiedy będziemy jeździli do tej Bułgarii?

Ale do Adama nic nie docierało. W naszym apartamencie byliśmy dwa razy. Za drugim po sześciu dniach mój mąż dostał „bardzo ważny telefon”, spakował się i poleciał z powrotem do Warszawy, a ja znowu zostałam sama. Zaczęłam mieć dość tej sytuacji. Koleżanki z pracy opowiadały o rodzinnych weekendach z mężami i dziećmi, o wspólnych wakacjach i o zwykłych wieczorach z kubkiem gorącej herbaty. Co z tego, że miałam o wiele więcej pieniędzy od nich i nie musiałam się martwić, jak przeżyć do pierwszego, skoro wciąż byłam sama i czułam się nieszczęśliwa?

– Słucham ciebie od tylu lat i mam wrażenie, że wasze małżeństwo się wypaliło – usłyszałam pewnego dnia od Bożenki, koleżanki z pokoju. – Nie myślałaś nigdy o rozwodzie? – zapytała.

Prawdę mówiąc, nie myślałam

Wyrastałam w przekonaniu, że ludzie pobierają się na zawsze. Miałam też poczucie, że bez Adama sobie nie poradzę. On je we mnie podsycał. Kiedy mówiłam o swoich koleżankach z banku, kpił:

– I co one mają? Kredyty na trzydzieści lat? Co one użyją z tego życia? Ty dzięki mnie masz wszystko!

I co z tego, skoro i tak jestem nieszczęśliwa... Nigdy nie odważyłam się tego powiedzieć na głos. Dopiero w momencie, gdy Bożenka głośno zadała mi pytanie o sens trwania w takim związku, zaczęłam poważnie zastanawiać się nad rozstaniem. Szkoda mi było stracić to, co miałam… Ale co tak naprawdę miałam? Pustkę i samotność. Godziny w domu, który przypominał muzeum, bo Adam życzył sobie, żeby wszystko było wysprzątane na błysk, nowoczesne i… cholernie niefunkcjonalne.

Czasami miałam wrażenie, że we własnym domu jestem niemile widzianym gościem, bo kiedy tylko zbliżyłam się do jakiegoś wyjątkowo drogiego przedmiotu, mąż piorunował mnie wzrokiem, drżąc, żebym go nie zbiła ani w inny sposób nie uszkodziła. Do tego ciągła cisza. Przejmująca, aż dzwoniąca w uszach.

Adam nie cierpiał gości

Powtarzał, że dość ma ludzi w pracy i w domu należy mu się trochę spokoju. Nie mogłam słuchać muzyki, ponieważ mojemu mężowi przeszkadzał „ten jazgot dla plebsu”. Swobodniej oddychałam tylko wtedy, gdy go nie było. Ale i wtedy czułam ciągłe wewnętrzne napięcie. Dawno ze sobą nie sypialiśmy.

Podejrzewałam, że Adam kogoś ma, bo od czasu do czasu znajdowałam w jego rzeczach rachunki z podmiejskich hoteli. Kiedyś pewnie zrobiłabym mu o to awanturę, teraz było mi obojętne, co robi po pracy. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy ten człowiek zobojętniał mi do tego stopnia, że nawet jego ewentualny romans nie spowodował u mnie ukłucia zazdrości. Czy naprawdę chciałam dalsze życie spędzić z kimś, na kim w ogóle przestało mi zależeć?

To był ten moment, kiedy podjęłam decyzję.

– Dzisiaj powiem Adamowi, że chcę rozwodu – postanowiłam.

Nie spodziewałam się problemów. Od dawna byliśmy ze sobą tylko dla wygody i z przyzwyczajenia, Adam też musiał to czuć. W lepszym niż zwykle nastroju wróciłam do domu. Miałam wrażenie, że kamień spadł mi z serca.

– Dobrze, że już jesteś – usłyszałam słaby głos Adam dochodzący z sypialni, kiedy otworzyłam drzwi do domu.

Zdziwiona od razu skierowałam tam swoje kroki. Było kilka minut po siedemnastej. Adam nigdy nie przyjeżdżał tak wcześnie do domu!

– Jesteś chory? – zapytałam odruchowo, ponieważ mój mąż nawet z infekcją jeździł do biura.

Wcale nie tak dawno uparł się wziąć udział w spotkaniu z prawie czterdziestostopniową gorączką! „Musiało się stać coś poważnego… – pomyślałam. A może w końcu go wyrzucili?” – przemknęło mi przez głowę.

– Coś dziwnego się ze mną dzieje – usłyszałam jeszcze, zanim weszłam do pokoju i zobaczyłam, że z moim mężem jest naprawdę źle.

Adam leżał w fotelu. Od razu widać było, że coś mu dolega. Był bardzo blady i trzymał się za klatkę piersiową. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu.

– W pracy zrobiło mi się słabo – mówił z wyraźnym trudem. – Myślałem, że mi przejdzie, ale chyba jest coraz gorzej… – oznajmił niepewnie.

– Zwariowałeś? Dlaczego jeszcze nie wezwałeś karetki? – warknęłam.

– Było zebranie członków zarządu, nie chciałem wywoływać zamieszania – prawie wycharczał w odpowiedzi Adam. – Mogłabyś zadzwonić po pogotowie? – zapytał słabym głosem.

– Oczywiście – wybrałam szybko numer, jednocześnie czując lodowaty uścisk w okolicy serca.

Adam nigdy wcześniej nie wzywał karetki. Bagatelizował wszystkie dolegliwości. Czy to możliwe, żeby teraz był naprawdę chory? On, mój niezniszczalny mąż? I co to znaczyło dla nas? Pogotowie przyjechało po dziesięciu minutach. Lekarz wprost nie mógł uwierzyć w lekkomyślność mojego męża.

– Pierwszy raz spotykam się z takim zachowaniem. Żeby ktoś z objawami zawału jechał samochodem? Pan mógł zabić siebie i kogoś! – kręcił z niedowierzaniem głową. – Oczywiście musimy zrobić badania, ale na moje oko to zawał.

– Ale kiedy mnie wypuścicie? – wycharczał mój mąż, a lekarz w odpowiedzi spiorunował go wzrokiem.

– Będzie miał pan szczęście, jeśli w ogóle przeżyje do jutra – powiedział ostro.

Mój mąż więcej się nie odzywał. Karetka zawiozła go do szpitala rejonowego. Pojechałam z nim. Już na noszach Adam lekko uniósł powieki.

– Mogłabyś potrzymać mnie za rękę? – poprosił cicho.

Spełniłam jego prośbę, choć w głowie miałam mętlik. Nigdy nie widziałam swojego męża w takim stanie. Oczywiście wiedziałam, że teraz nie mogę go zostawić. Nie miałam do tego głowy, a poza tym… poza tym zrobiło mi się go szkoda. Przecież nie pracował dla siebie. Chciał zapewnić nam lepszy byt. A że gdzieś tam się po drodze pogubił… Ścisnęłam go nieco mocniej za dłoń.

– Słyszałaś, co powiedział ten lekarz? – dobiegły mnie wyszeptane z trudem słowa. – Że będę miał szczęście, jak dożyję do jutra…

Na twarzy Adama malowało się prawdziwe przerażenie. Tak jakby dopiero w tej chwili zrozumiał, że nie jest niezniszczalny i za pieniądze nie kupi wszystkiego.

– Nie przesadzaj… – odpowiedziałam szorstko, tak jak zazwyczaj ze sobą rozmawialiśmy, jednak po chwili na widok ściągniętej strachem twarzy męża dodałam już nieco łagodniejszym tonem. – Już wyglądasz lepiej. Wyjdziesz z tego, Adam. Przecież musisz żyć. Dla mnie.

Badania w szpitalu potwierdziły, że lekarz z karetki miał rację. Adam przeszedł zawał serca. Lekarze wyjaśnili, że teraz będzie musiał się oszczędzać.

– Żadnych stresujących zajęć – powiedział surowo jeden z nich, widząc, że Adam usiłuje przyciągnąć laptopa do szpitalnego łóżka – Zdziwiłby się pan, ilu my tu widzimy takich mężczyzn. Coraz młodszych przywożą. Niektórzy do ostatniej chwili nie mogą się rozstać z laptopami. Firma może poczekać. A życie ma pan tylko jedno. Naprawdę zależy panu na tym, żeby taka urocza żona została sama?

Lekarz spojrzał na mnie z sympatią, a Adam w milczeniu pokręcił głową.

– Nie. Na pewno nie chciałbym zostawić Moniki samej – powiedział poważnie.

Następne tygodnie były dziwne. Niepodobne do tego, co działo się ostatnio. Adam dużo czasu spędzał w domu. Jeździł czasami do firmy, ale wracał o wiele wcześniej i zawsze starał się poświęcić kilka minut na rozmowę ze mną. Ja też niepostrzeżenie wróciłam do zwyczaju przygotowywania dla niego obiadu, który jakoś w ostatnich latach zarzuciłam. Siadaliśmy do tego posiłku razem, jak za młodych lat, i rozmawialiśmy.

Tak zwyczajnie, o tym, co się wydarzyło, jak się czujemy i co planujemy na wieczór. To były zwykłe rozmowy, ale jakoś nas do siebie zbliżające. Pewnego dnia, gdy wróciłam z pracy, ze zdziwieniem zobaczyłam, że Adam zastawił elegancko stół i zapalił świecę.

– Zapomniałam o jakiejś rocznicy? – spojrzałam na niego podejrzliwie.

– Ty o niczym nie zapomniałaś – Adam wziął w dłonie moją twarz. – To ja zapomniałem o tym, co najważniejsze. O nas… Nawet sobie nie wyobrażasz, jak każdego dnia dziękuję Bogu za ten zawał! – dodał po chwili z poważną miną.

Poczułam, że nagle pod przymkniętymi powiekami zbierają mi się łzy. Przecież ja tak długo czekałam na te słowa. I pomyśleć, że byłam o krok od przekreślenia naszego małżeństwa! Przytuliłam się do męża mocno.

– Miałeś umrzeć, a tak naprawdę odzyskałeś życie – wyszeptałam.

Wiedziałam już, że teraz wszystko będzie wyglądało inaczej. Kto by przypuszczał, że odzyskamy siebie w takiej chwili. Przecież niewiele brakowało, a utracilibyśmy się na zawsze.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA