„Mąż był dobrym kierownikiem i murem stał za pracownikami. Gdy wyleciał za to z roboty, wyciągnęli do niego pomocną dłoń”

mąż i żona fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„– No tak. Nic dziwnego, że mnie pan nie pamięta. Ja wtedy troszkę inaczej wyglądałem. Nie chodziłem w takich garniturach – zaśmiał się. – A może kojarzy pan cichego Janka? Tak na mnie wtedy wołali... – zapytał. No i Wojtka wtedy olśniło”.
/ 18.03.2023 12:30
mąż i żona fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Mój mąż jest tokarzem od trzydziestu pięciu lat. Solidnym, rzetelnym fachowcem. Z punktu widzenia pracodawcy ma jednak jedną zasadniczą wadę. Nie chowa głowy w piasek i nie daje się wykorzystywać. Zawsze mówi to, co myśli. Nie zmienił tego nawet awans na kierownika. Gdy dziesięć lat temu Wojtek został szefem zmiany w dużym zakładzie, obiecał sobie, że nie będzie poganiał swoich ludzi ani ograniczał ich praw, bo pan prezes tak chce.

Takie zachowanie miało swoje konsekwencje. Często wzywano go na dywanik, by wypytywać o motywacje, przekonywać do koncepcji kierownictwa, wzywać do lojalności. Zdarzało się też, że po takim sprzeciwie nie dostał premii, chociaż inni kierownicy je otrzymywali. Nawet urlop zawsze dostawał w innym terminie niż chciał.

Ale dla Wojtka najważniejsze było to, że żył w zgodzie z samym sobą. Ludzie go szanowali, a on miał satysfakcję z tego, że kieruje dobrym zespołem. Lubił swoich ludzi i chciał, by byli uczciwie traktowani i wiedzieli, że ich przełożony dba o to, by nie zostali wykorzystani. A sytuacji, w których musiał ich bronić, było naprawdę sporo.

Zawsze stawał w obronie pracowników

Najczęściej szło o nadgodziny. Ileż to razy prezes próbował tak obejść przepisy, by nie płacić za nie dodatkowych stawek. Kombinował z czasem przepracowanym w miesiącu, wymyślał sposoby na przesunięcie szycht, na zmiany zapisów w umowach. Wojtek się temu sprzeciwiał, a jednocześnie starał się przekonać innych kierowników do swojego sposobu myślenia. No i zazwyczaj stawali po jego stronie, bo wstyd im było przed załogami. Razem mieli dość siły, żeby powstrzymać niekorzystne zmiany.

To były te większe batalie. Wojtek starał się też być dobrym człowiekiem na co dzień. W chwilach, gdy pracownicy potrzebowali drobnej przysługi.

– Szefie, samochód mi nawalił. Muszę go dzisiaj oddać do warsztatu, bo nie będę miał na weekend, a zaplanowaliśmy wyjazd z rodziną. Mogę dzisiaj przyjść do pracy dwie godzinki później? – pytał męża z samego rana jeden z pracowników.

– Spokojnie. Bądź o dziewiątej.

– Tylko że ja mam do wytłoczenia obejmy, które dzisiaj mają wyjechać z zakładu. Nie zdążę…

– Siądę na razie za ciebie. Przyjdziesz, to dokończysz – mówił Wojtek i robił za tego chłopaka, a swoje zajęcia odkładał na bok.

Innym razem wywalczył podwyżki dla trzech chłopaków, których prezesi ominęli przy uaktualnianiu stawek dla załogi. Poszedł do szefa, choć wiedział, że będzie to trudna rozmowa.

– Ale widział pan, ile oni mają dni chorobowego? No jak ja mam im dać podwyżki, za co? – pytał prezes.

– Panie prezesie, to są młodzi ojcowie. Dzieci im chorowały, to chodzili na zwolnienia. Ale to było w zeszłym roku. Teraz już im pociechy podrosły, więc i na opiekę nie chodzą. Niech pan sam sprawdzi.

– Mam im dać te podwyżki za bieżący rok? Awansem? – irytował się szef.

– Ich nie trzeba zachęcać. To są dobrzy fachowcy. Nie wstawiałbym się za nimi, gdyby na to nie zasługiwali.

No i wywalczył. A chłopaki chorobowego już nie musieli brać. Zresztą, jak mieli problemy w domu, to mąż też ich krył. Pozwalał przyjść później do pracy, wyskoczyć wcześniej, gdy raz na jakiś czas była taka potrzeba. Zdarzali się tacy, którzy to wykorzystywali: próbowali kombinować, oszukiwać, coś zyskać na jego dobroci. Ale takich cwaniaków Wojtek umiał w mig rozszyfrować. W pracy zostawali tylko ci, którzy potrafili docenić atmosferę panującą na jego zmianie.

Bo brygada Wojtka była zgrana i pracowita. Myślę, że to właśnie jakość ich pracy wiele razy uchroniła męża od zwolnienia. Wojtek znał swoich ludzi, wiedział, jak się z nimi obchodzić. Sam decydował o tym, z kim chce pracować, i zazwyczaj przyjmował właściwych ludzi. Wiedział, kto jest uczciwy, pracowity, w kogo warto  inwestować. Nieraz miesiącami uczył jakiegoś chłopaka fachu. Młodziaka, który nic nie umiał, ale rokował, więc Wojtek siedział z nim po godzinach.

Wykorzystują cię i nic z tego nie masz

– Oj, Wojtek, Wojtek… Obcy ludzie, a ty prywatnym czasem szastasz – wzdychałam czasami.

– Ela… Dajże spokój. Mnie też ktoś kiedyś wszystkiego uczył. Dlaczego ja nie miałbym się podzielić wiedzą?

– No przecież się dzielisz. Osiem godzin dziennie. Po co jeszcze zostawać po godzinach?

– Czasem trzeba.

– Jesteś naiwny. Dajesz się wykorzystywać i nic z tego nie masz.

– Jak to „nic”? A szacunek chłopaków to co? Nic?

– Ciekawa jestem tylko, co ci z tego szacunku przyjdzie, jak cię w końcu wywalą z roboty?

Na to pytanie Wojtek nie potrafił udzielić odpowiedzi. Oboje zresztą mieliśmy nadzieję, że go jednak nie zwolnią. Że mimo wszystko dopracuje w tym zakładzie do emerytury. Ale byliśmy w błędzie, bo w końcu, po dziesięciu latach pracy, nadszedł ten dzień. Firma została sprzedana. Zmienił się prezes i ten nowy – widocznie za podszeptem kogoś mało życzliwego – postanowił pozbyć się mojego męża. Jak postanowił, tak zrobił.

Wojtek opowiedział mi bardzo dokładnie, jak wyglądała rozmowa, w czasie której wręczyli mu wymówienie. Nowy prezes zaprosił go do siebie i bardzo kulturalnie wyjaśnił, że w związku z restrukturyzacją likwidują stanowisko mojego męża. Zapewnił, że Wojtek dostanie odprawę, a jego wkład w rozwój firmy będzie „długo pamiętany”.

– Bardzo panu dziękujemy i niezmiernie nam przykro. Ale, sam pan rozumie, unowocześniamy zakład i musieliśmy podjąć pewne decyzje… No a panu już niewiele brakuje do emerytury i jakoś pewnie pan dociągnie. A młodzi mają rodziny na utrzymaniu – mówił.

– Rozumiem. Spodziewałem się tego – odpowiedział mąż.

– W takim razie jest pan na pewno przygotowany na taką ewentualność. Człowiek z pana doświadczeniem i umiejętnościami szybko coś znajdzie. Życzę panu powodzenia i jeszcze raz dziękuję – uśmiechnął się fałszywie.

Wojtek się nie wykłócał, nie zrobił też awantury. Postanowił odejść z godnością. Mimo że nie dali mu wiele czasu na pożegnanie. Powiedzieli, że nie musi stawiać się w pracy już od następnego tygodnia. Pewnie bali się, że jego obecność może wywołać kiepskie nastroje w firmie. No i, szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że tak się stanie. Nie liczyłam na strajk, ale wyobrażałam sobie, że ludzie będą gadali, że może nawet wyrażą swoje niezadowolenie, że staną w obronie Wojtka, który tyle lat występował w ich imieniu, nadstawiał za nich karku.

Przecież właśnie za to go zwolnili. Jego odejście nie miało nic wspólnego z kompetencjami. Byłam tego pewna. Wojtek też nie miał wątpliwości. Oboje uznaliśmy jednak, że nie warto walczyć w sądzie o prawdę. Mąż miał za sobą zbyt dużo starć z szefostwem – na ten ostatni krok nie starczyłoby mu siły. Jedyne, co nam pozostało, to liczyć na satysfakcję związaną z reakcją  jego kolegów, załogi.

Z początku Wojtek go nie poznał

Dochodziły nas słuchy, że chłopaki klną cichcem na nowego szefa i z sentymentem wspominają Wojtka, ale nikt nie odważył się powiedzieć tego na głos.

– To nie fair. Mogliby pójść do prezesa w twojej sprawie… – narzekałam.

– Daj spokój. To są młodzi ludzie, mają żony i dzieci na utrzymaniu. I tak by nic nie wskórali… Zresztą, to nie koniec świata, nie walka o wiarę i ojczyznę – uspokajał. – Takie czasy. Wolny rynek tak działa. Dziś się pracuje, jutro nie – bagatelizował sprawę.

Ale wiedziałam, że się tym wszystkim gryzie. Zapewniał mnie, że szybko znajdzie nową pracę, ale oboje wiedzieliśmy, że gdy ma się pięćdziesiąt sześć lat na karku, to nie jest łatwo. Że może się skończyć dłuższym bezrobociem albo zatrudnieniem na znacznie gorszych warunkach niż do tej pory.

Kolejne dni podniosły nas jednak trochę na duchu. Chłopaki może i nie wzniecili buntu, ale dawali nam dowody sympatii. Co jakiś czas dzwonił któryś z nich, żeby się z Wojtkiem pożegnać, pocieszyć go albo mu podziękować. A gdy mąż przyszedł do zakładu załatwić ostatnie formalności, pożegnali go na hali brawami. To było bardzo wzruszające.

Ale jeszcze bardziej poruszyło nas to, co stało się tydzień potem. Zadzwoniła do Wojtka bardzo miła dziewczyna. Przedstawiła się jako sekretarka pewnej firmy i zapytała, czy miałby czas i ochotę przyjechać do nich nazajutrz na rozmowę w sprawie pracy. Próbował się dowiedzieć, skąd ta kobieta ma jego numer, jak go znalazła – na próżno. Nic nie chciała zdradzić, ale obiecała, że Wojtek wszystkiego dowie się na miejscu.

Zgodził się do nich pojechać i następnego dnia był tam na pół godziny przed czasem. Dziewczyna potraktowała go bardzo życzliwie. Poczęstowała kawą, ciastkiem i była niezwykle sympatyczna. Czekali na jej szefa, który nieco się spóźniał. W końcu jednak wszedł do biura. Nie od razu zauważył Wojtka, bo mąż siedział w głębi dużego sekretariatu. Za jego plecami.

– Jest..? – zapytał prezes sekretarki.

– No tak – odpowiedziała uśmiechnięta dziewczyna. – Za panem, panie prezesie! – wskazała, a on się wtedy obrócił, spojrzał na męża i uśmiechnął serdecznie.

– Panie Wojciechu, dzień dobry! – wyciągnął rękę, a mąż zdębiał. – Nie pamięta mnie pan?

– No nie, przepraszam, nie przypominam sobie.

– No tak. Nic dziwnego, że mnie pan nie pamięta. Ja wtedy troszkę inaczej wyglądałem. Nie chodziłem w takich garniturach – zaśmiał się. – A może kojarzy pan cichego Janka? Tak na mnie wtedy wołali... – zapytał. No i Wojtka wtedy olśniło.

– O matko, no jasne! – uderzył się dłonią w czoło, bo przypomniał sobie znajomość sprzed lat. – Młody chłopak, po szkole… To pan?

– To ja, panie Wojciechu.

Robili dla niego to, co on dla nich

– Pan miał wtedy ze dwadzieścia lat!

– A teraz mam trzydzieści sześć. Ale zawodu uczyłem się u pana. Pamięta pan, jak mnie pan niańczył? Bo ja tak. Do dzisiaj. Trudno było zapomnieć pana cierpliwość. Nie każdy ma takie szczęście, gdy stawia pierwsze kroki w zawodzie. Czasem to prawdziwa szkoła życia, a ja mam miłe wspomnienia, bo trafiłem na pana.

– Dziękuję bardzo. Miło z pana strony – mąż poczuł się nieco zakłopotany tymi komplementami. – I to pana firma?

– Tak. Założyłem ją z kolegą siedem lat temu. Ale to długa i nudna historia. Czy ja mogę pana prosić do siebie?

– Jasne. Ale w jakiej sprawie?

– No w sprawie zatrudnienia.

– A skąd pan wie, że ja szukam pracy? – zdumiał się mój mąż.

– Powiedzmy, że od naszych wspólnych znajomych. Poinformował mnie o tym ktoś, kto też miał przyjemność z panem pracować. No, zapraszam pana do mnie do gabinetu. Porozmawiamy sobie spokojnie.

Mąż opowiadał mi, że to było bardzo dziwne spotkanie. Kwestię zatrudnienia panowie rozstrzygnęli w kilkanaście minut. Ten człowiek powiedział Wojtkowi, że właśnie szuka kierownika linii tokarek i widzi na tym stanowisku właśnie jego. Bardzo konkretnie przedstawił swoje wymagania i warunki pracy. Od razu podał też kwotę, za którą jest gotów męża przyjąć. Wojtek był tym wszystkim trochę oszołomiony, ale nie wahał się długo. Suma była przyzwoita, nawet trochę wyższa niż w poprzedniej firmie, więc się zgodził.

No i gdy już przypieczętowali wszystko męskim uściskiem dłoni, nowy szef wyjaśnił mężowi, skąd wie o jego zwolnieniu. Opowiadał, że skontaktowały się z nim w tej sprawie – niezależnie od siebie – aż trzy osoby, z którymi obaj kiedyś pracowali. Wieść o nieuczciwym potraktowaniu człowieka, którego darzyli szacunkiem, rozeszła się lotem błyskawicy. Oburzeni niesprawiedliwością, jaka dotknęła Wojtka, z własnej inicjatywy dzwonili i pytali, czy gdzieś nie ma dla niego odpowiedniej pracy.

– No a ja od razu pomyślałem, że chętnie bym pana widział w moim zespole – zakończył pan Jan.

– Kurczę, to naprawdę zawstydzające – zarumienił się małżonek.

– Zawstydzające byłoby, gdyby nikt do pana ręki nie wyciągnął. Zasłużył pan sobie na to wieloma latami rzetelnej pracy i odpowiednim stosunkiem do podwładnych. Ja oczywiście wiem, że z panem nie będzie łatwo, panie Wojtku. Ja wiem, że pan jest charakterny, a kiedy trzeba, zasadniczy. Niech pan nie myśli, że my tu tylko tak na przyjemnie i wesoło sobie będziemy gawędzili – uśmiechnął się do męża. – Ale mam nadzieję, że z naszej współpracy wyniknie wiele dobrego. Dobrze mówię?

– Postaram się – obiecał mąż.

Wojtek wrócił do domu trochę oszołomiony. Nie spodziewał się takiego uśmiechu losu. Muszę przyznać, że ja też nie. Ale miał rację ten facet: mąż naprawdę sobie na to sam zapracował. A mnie jest teraz wstyd, że kiedyś pytałam Wojtka, co będzie miał z tego, że bezinteresownie pomaga innym. Teraz wiem, że dobro zawsze wraca, a w życiu nie wolno kalkulować.

Czytaj także:
„Chciałem być dobrym szefem, a stałem się nieczułym katem. Z satysfakcją patrzyłem na przerażenie w oczach moich kolegów”
„Codziennie wypruwam z siebie żyły w pracy, a szef i tak chce mnie zwolnić. Wszystko dlatego, że mam małe dziecko...”
„Syn ma dziecko w drodze i kredyt na karku i właśnie wyleciał z pracy. Został na lodzie, bo szef wolał zatrudnić kolegę”

Redakcja poleca

REKLAMA