„Kumpel zaplanował mi randkę z dziewczyną moich marzeń. Gdy zobaczyłem, co wymyślił, miałem ochotę zatłuc jajcarza”

para na randce w teatrze fot. Adobe Stock, Seventyfour
„Zacząłem mieć nieprzyjemne przeczucie, że coś tu nie gra. Publiczność, mimo wieczornej pory, składała się głównie z dzieci i ich rodziców. Usiedliśmy w fotelach, a gdy wybrzmiał dzwonek, na scenie pojawił się – właśnie tak – ogromny różowy prosiak, który kwiczał i turlał się przez dobre pięć minut. Potem dołączyły do niego króliki, kury i koń”.
/ 24.08.2022 08:30
para na randce w teatrze fot. Adobe Stock, Seventyfour

Przyszła do pracy równo rok temu. Piękna jak anioł, pewna siebie, kompetentna. Koleżanki się naburmuszyły, a facetom odjęło mowę z wrażenia. Najbardziej to mnie. Do tego stopnia, że gdy podeszła do mnie i podała mi swoją piękną, smukłą dłoń ozdobioną złotymi bransoletkami, mówiąc: – Cześć, jestem Weronika, od dziś pracuję z wami – to nie umiałem nawet się przedstawić, tylko wpatrywałem się głupkowato w te jej niesamowite zielone oczy.

– A ty? – spytała.

– Ja nie – wydukałem.

– Co ty nie?

– Ja nie jestem Weronika – naprawdę nie żartowałem, po prostu miałem kompletną pustkę w głowie, ale ona wzięła to za żart i parsknęła śmiechem.

– Dowcipny jesteś…

– Artur, jestem Artur – powiedziałem na wdechu, mając jednocześnie pretensje do ziemi, że nie potrafi się rozstąpić pod człowiekiem na zawołanie.

– Miło mi, Arturze – zatrzepotała rzęsami, nim zniknęła za szklanymi drzwiami swojego pokoju.

Zapytałem, a ona... się zgodziła!

Nie miałem szans nawet na kawę w jej towarzystwie, a co dopiero na randkę… Przez cały rok nie było ani jednego dnia, ani jednej godziny, żebym o niej nie myślał. Jednak w któryś czwartek, jadąc windą, podsłuchałem, jak Adam z działu obsługi klienta opowiadał Natalii z recepcji, że Weronika rozstała się ze swoim narzeczonym i dlatego chodzi zła jak gradowa chmura.

„Ej – pomyślałem – a jeśli to znak od losu?” W dodatku mój sublokator, który kształci się na aktora i ciągle ma jakieś darmowe zaproszenia, przyniósł mi dwa bilety do teatru.

– Sam bym poszedł, bo to reżyseruje moja kumpela, gdybym nie miał meczu koszykówki – powiedział. – Niestety, w życiu nie można mieć wszystkiego – dodał filozoficznie.

– Co to za przedstawienie?

– Nie wiem, ale podobno cholernie dobre. Takie intelektualne, głębokie. Po prostu rewelacja, stary. O miłości czy coś… Zaproś może wreszcie tę laskę, do której tak wzdychasz.

– Oszalałeś, wyśmieje mnie!

– Nie świruj, spójrz w lustro. – Tu mój kumpel pchnął mnie w kierunku lśniącej tafli. – Popatrz na to inteligentne spojrzenie, troszkę zezowate, ale to ci tylko dodaje uroku, na ten garbaty nos świadczący o czujności, na odstające uszy gotowe złowić najdrobniejszy szelest…

– Ej, przestań już… Bez twojej zachęty wiem, że nie mam szans.

– Słuchaj – przyjaciel spoważniał – wyglądasz normalnie, ale to nie ma znaczenia. Znaczenie ma, że super z ciebie gość. Romantyczny, rycerski, laski kochają takich facetów. Jeśli dziewczyna ma dobrze w głowie, a dla innej byś tak nie szalał, to zorientuje się, z kim ma do czynienia. Musisz się tylko odważyć.

– Czyli co mam zrobić?

– Proste. Podchodzisz i walisz prosto z mostu: Weroniko, czy nie poszłabyś ze mną dziś do teatru – a potem zdajesz się na los, który na pewno będzie łaskawy. Zresztą, co mi zależy, pomogę ci, bo cię lubię. Tylko masz mnie wziąć na ojca chrzestnego waszych dzieci. Zaraz ci powiem, co zrobisz… – a potem gadał, gadał i gadał, aż w pewnej chwili naprawdę uwierzyłem, że to się może udać.

Nogi się pode mną uginały, czułem suchość w gardle, a serce waliło mi w piersi tak głośno, że chyba wszyscy je słyszeli. Weronika zerknęła na mnie znad papierów.

– Co się stało? Zaglądasz do mnie już trzeci raz.

– Nic, nic, właściwie... – zaczerpnąłem powietrza i wreszcie wydukałem: – Chciałem spytać, czy nie poszłabyś może ze mną dziś do teatru…

– Świetny pomysł – odpowiedziała dziewczyna moich marzeń.

Nie wierzyłem własnym uszom. A że byłem przygotowany na jej odmowę, więc palnąłem.

– No trudno…

– Trudno? – Weronika uniosła brwi.

– To znaczy cudownie, cieszę się!

Jej perlisty śmiech wypełnił cały przeszklony pokój.

– Rety, zawsze jesteś taki żartowniś. Dowcipny z ciebie człowiek. Czuję, że będziemy się dobrze bawić… A co to za sztuka?

– O miłości, podobno doskonała.

– W takim razie cieszę się podwójnie. Przyjedziesz po mnie?

– Tak, będę punktualnie o szóstej!

– Umowa stoi!

Myślałem, że zatłukę kumpla

Czasem dobry los wie, czemu nie spełnia naszych zachcianek. Dla naszego dobra. Marząc, nigdy nie przewidujemy efektów ubocznych – na przykład tego, że będziemy mieć sensacje żołądkowe ze strachu przed kompromitacją albo że nagle okaże się, iż nasze konto świeci pustkami, a wymarzonej dziewczynie warto przecież po przedstawieniu postawić choćby herbatę…

– Spoko – mój sublokator był naprawdę niezastąpiony – kopsnę ci parę groszy, żebyś mógł trzymać fason. A potem pożyczył mi swoje najlepsze ciuchy, dał parę światłych rad starego wyjadacza i tak przygotowany ruszyłem na podbój serca wyśnionej kobiety.

– Cześć – przywitała mnie na progu mieszkania. Była tak olśniewająca, że ledwo zdobyłem się na odpowiedź. Szczęśliwie za wiele mówić nie musiałem – przed nami było przedstawienie, które, jak mniemałem, miało nam dostarczyć dodatkowych tematów do rozmowy.

Jednak gdy już zjawiliśmy się na miejscu, zacząłem mieć nieprzyjemne przeczucie, że coś tu nie gra. Publiczność, mimo wieczornej pory, składała się głównie z dzieci i ich rodziców. Usiedliśmy w fotelach, a gdy wybrzmiał dzwonek, na scenie pojawił się – właśnie tak – ogromny różowy prosiak, który kwiczał i turlał się przez dobre pięć minut. Potem dołączyły do niego króliki, kury i koń.

Miałem ochotę umrzeć i w myślach przepowiadałem rozmaite tortury, którym zamierzałem poddać mojego sublokatora. Weronika, która na początku rzucała mi zaniepokojone spojrzenia, najwyraźniej jednak wciągnęła się w akcję sztuki. Chichotała i biła brawo, dokładnie tak samo jak pozostała część widowni. W moim sercu na nowo zaświtała nadzieja, że być może nie wszystko stracone…

– Spłakałam się jak norka – powiedziała potem. – Naprawdę, Artur, z ciebie jest po prostu taki kawalarz, że głowa mała. Żaden chłopak nie zabrał mnie na przedstawienie dla dzieci. Żaden nie miał tyle fantazji – jej zielone oczy wysyłały radosne błyski, a ja poczułem, że wszystko we mnie śpiewa.

– No właśnie, pełen fantazji – wybełkotałem. – To u nas rodzinne. Może poszlibyśmy coś przekąsić po tych teatralnych emocjach?

– Z przyjemnością!

– Świetnie się składa, tu w pobliżu jest miły lokal…

Siedzieliśmy sobie, chichocząc, nad węgierskim gulaszem, gdy podszedł do nas sprzedawca kwiatów. Zakrztusiłem się na jego widok kawałkiem papryki, a ten, zupełnie niespeszony wypalił:

– Może kupi pan różyczkę dla tej ślicznej damy?

– Może potem…

– Potem nie istnieje – przerwał mi łajdak jeden. – Tak urocza dama powinna być obsypywana kwiatami.

– Dobrze. Po ile są?

– Jak dla pana, to piętnaście...

– Oszalałeś?! – wyrwało mi się.

– O nieładnie, skąpi pan damie…

W głowie przesuwały mi się rzędy liczb… Najgorsze było to, że nie spytałem, ile pieniędzy tak naprawdę przelał mi na konto mój drogi sublokator…

Czy na pewno starczy na rachunek?

– Poproszę jedną różę…

– Jedną?! Dla takiej księżniczki przynajmniej tuzin!

Pot lał się ze mnie ciurkiem, a Weronika chichotała i zalotnie mrugała rzęsami. Widać było, że wszystko to bardzo ją bawi…

– Dawaj tuzin – syknąłem, uśmiercając drania w myślach.

– No, i to jest postawa godna romantycznego kochanka, co nie? – mrugnął do mojej towarzyszki, a ona odpowiedziała perlistym śmiechem. – Za tę hojność dam panu zniżkę, za całość należy się tylko sto pięćdziesiąt.

– Tylko… – zbladłem i nie umiałem opanować drżenia rąk.

– Ty głuptasie, nie musiałeś – uśmiech Weroniki wynagrodził mi ten wydatek. No i, Bogu dzięki, wystarczyło mi na rachunek.

Ruszyliśmy spod restauracji. Odetchnąłem z ulgą, wyglądało na to, że choć szanse na pożegnalnego całusa są mizerne, to jednak wieczór nie był totalnym blamażem. I gdy oddawałem się tym pogodnym rozważaniom, nagle na maskę wpadł mi jakiś człowiek…

– Rany boskie – krzyknęła Weronika i natychmiast wyskoczyła z auta.

Ja nie mogłem się ruszyć z przerażenia.

– Nic się panu nie stało? – pomogła podnieść się z ziemi sprzedawcy róż…

– Chyba nie… na pewno nie – nie wyglądał na poturbowanego – poza tym jednym, że jestem okropnie głodny.

– Chyba musimy pojechać do szpitala?

– To zbędne, naprawdę…

– Ja jednak wolałabym mieć pewność, że panu nic nie dolega.

– No, skoro tak pani nalega, to dam się zaprosić na kanapkę z szynką i herbatę – wypalił gość, puszczając do mnie oko.

W mieszkaniu Weroniki sprzedawca róż zachowywał się jakby był u siebie. Usadził się przy kuchennym stole, pozwolił się obsługiwać i gadał jak najęty. „Moja” dziewczyna chichotała i wyglądała na zachwyconą. Poczułem się zbędny. Było mi łyso. Ktoś mnie tu robił w konia.

– No cóż – powiedziałem więc – chyba już pójdę… – w rzeczywistości nie zamierzałem się wycofywać, chciałem tylko, żeby ta cudowna dziewczyna powiedziała, że chce, abym został.

– Faktycznie, późno – uprzedził ją sprzedawca. – Idź chłopie, odpocznij sobie, a ja już zaopiekuję się damą.

Dama tak się śmiała, że nie dała rady wykrztusić ani słowa. Nieźle wkurzony, wyszedłem. Wsiadłem do auta. Włączyłem radio. Patrzyłem w okna Weroniki. Z głośników leciała „Autobiografia” Perfektu. Wysłuchałem więc piosenki. Potem popatrzyłem na zegarek. Minęło pięć minut, odkąd opuściłem jej mieszkanie. Naprawdę, zirytował mnie ten gość. Co on sobie właściwie wyobraża?!

Wysiadłem z auta i wróciłem na górę. Drzwi nie były zamknięte, a po drugiej stronie słychać było pełen strachu głos dziewczyny. Z hukiem wpadłem do środka. Sprzedawca róż stał nad moją królową, wyciągając w kierunku jej łabędziej szyi swoje mordercze łapska. Miał demoniczny wyraz twarzy. Prawdziwy psychopatyczny morderca.

Moje akcje w jednej chwili urosły

– Zostaw ją, ty draniu! – ryknąłem i runąłem na niego.

Moja pięść wylądowała na jego podbródku. Potem pchnąłem go na ścianę, nawet nie tak mocno, ale on wyłożył się jak długi.

– Nic ci nie jest? – pochyliłem się nad moją ukochaną, a ona przytuliła się do mnie, cichutko szlochając.

Demoniczny zabójca skorzystał z naszej nieuwagi, czmychnął i tyleśmy go widzieli.

– Nie wiem, co by ze mną było, gdybyś nie wrócił. – Weronika wciąż trzęsła się ze strachu. – Nie zostawiaj mnie, proszę!

Cóż, wcale nie miałem takiego zamiaru. Do domu wróciłem dopiero rano, żeby się szybko przebrać przed pracą. Nie muszę chyba mówić, że moje akcje plasowały się teraz naprawdę wysoko i wszystko wskazywało na to, że ja i Weronika – to będziemy już „my”. Przysięgałem sobie, że tego nie spaprzę.

– I jak? – zabulgotał z łazienki sublokator.

– Nie odzywaj się do mnie! Sztuka o miłości?! Z prosiakiem?!

– Nie bądź taki strasznie serio, myślałem, że to normalne przedstawienie. Dopiero potem się okazało, że jest dla dzieci.

– Przeginasz, mówię ci! Byłem na ciebie tak wkurzony, że zamierzałem ci dać w zęby!

– No i dałeś – kumpel potarł szczękę i lekko się skrzywił. – Nie mogłeś markować ciosu?

– Ciesz się, że ci mocniej nie przylałem. Oddawaj sto pięćdziesiąt za róże!

– Jeszcze czego! Zapłaciłem prawdziwej kwiaciarce – za to, że pozwoliła mi wejść na swój teren. To ty mi wisisz trzy stówy, które ci przelałem na konto. Niewdzięczniku!

Dzięki, stary – klepnąłem go po ramieniu. – Nie wiem, jak ci się to udało, ale się udało.

– Szatański wdzięk, demoniczna inteligencja – kumpel błysnął zębami. – W końcu jestem aktorem. Tylko pamiętaj, co obiecałeś. Mam być ojcem chrzestnym!

– Masz to, chłopie, jak w banku!

Czytaj także:
„Niedoszła teściowa mieszała mnie z błotem, a jej synalek grzecznie przytakiwał. Zmarnowałam 5 lat na tego maminsynka”
„Wydałam krocie na edukację córki, a ona rezygnuje ze studiów. Zamiast zgłębiać tajniki biologii, chce masować bogaczy”
„Wróciłam do pracy kilka miesięcy po porodzie i zapłaciłam za to wysoką cenę. Córka bardziej się cieszyła na widok niani niż mnie"

Redakcja poleca

REKLAMA