Nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia, to była konieczność. Martwi mnie raczej zbyt krótki wyrok, trzy miesiące, co to jest? Czy zdążę przez ten czas dojść do siebie na tyle, by wróciły mi siły? Jestem już starszym człowiekiem, a Rafał, chociaż jest dorosły, wciąż mnie potrzebuje i tak będzie do końca życia. Mojego. Co się potem z nim stanie? Zawsze pozostaje nadzieja, ale nie lubię o tym myśleć.
Rafał w dzieciństwie niczym się nie różnił od rówieśników. Żywy łobuziak, był uroczym maluchem. Wszędzie było go pełno, ale wiadomo, chłopak musi się wyszaleć. Byliśmy z żoną dumni, że trafił się nam tak odważny synek. Nie wiedzieliśmy, że to, co braliśmy za śmiałość, w rzeczywistości było brakiem zahamowań, nasze dziecko nie przestrzegało żadnych norm i ograniczeń, bo ich nie znało. W jego świecie nie istniały zakazy i nakazy, Rafałem rządziły impulsy, które trudno było przewidzieć, nigdy nie wiedzieliśmy, co mu strzeli do głowy.
Ludzie uważali, że jest uroczy. Dopóki był mały...
Szczególnie dobrze pamiętam pewien ciepły czerwcowy wieczór na mazurskim kempingu. Pojechaliśmy całą rodziną wypocząć nad jeziorem, trzyletni Rafałek miał pierwszy raz zobaczyć prawdziwy, grzybny las i popływać w kajaku. Całą drogę o tym mówił, zabawnie zniekształcając słowa, buzia mu się nie zamykała, był bardzo podekscytowany.
Po przyjeździe na miejsce zająłem się rozstawianiem namiotu, a Iwona poszła zameldować nas w recepcji kempingu. Myślałem, że zabrała Rafałka, a ona z kolei uważała, że dziecko jest ze mną. Dość szybko zorientowaliśmy się, że zgubiliśmy synka. Kemping był ogrodzony, więc staraliśmy się nie panikować, tylko ruszyliśmy dokoła, wypytując, czy ktoś nie widział małego chłopczyka. Owszem, wszyscy widzieli.
Rafał zostawił za sobą szeroki ślad, kempingowicze uśmiechali się, wspominając śmiałego i zaradnego chłopczyka, który potrafił o siebie zadbać. Okazało się, że Rafał, zafascynowany nowym miejscem i zapachami, zorganizował sobie kolację i tymczasowych opiekunów. U jednych pożywił się smażonymi kiełbaskami, gdzie indziej poczęstowano go owocami. Znaleźliśmy go zajadającego cukierka przed namiotem starszej pary.
– Właśnie miałam zaprowadzić małego do recepcji – kobieta odetchnęła z ulgą na nasz widok. – Mam wnuki w jego wieku, ale nawet w połowie nie są tak przedsiębiorcze jak państwa syn. Świetnie sobie poradził, zamiast płakać wniebogłosy, obszedł namioty po kweście. Zuch chłopak.
Śmialiśmy się, dumni, że mamy takie udane dziecko. Rafał u każdego budził życzliwość. Zaczepiał obcych ludzi, chętnie z nimi rozmawiał, pokazywał zabawki albo zaglądał do siatek z zakupami w poszukiwaniu słodyczy. Nawet jeśli stawał się namolny, ludzie mu to wybaczali. Był słodkim maluchem.
Jego nadmierna jak na panujące zwyczaje bezpośredniość i brak jakichkolwiek zahamowań nie budziły zdziwienia, dopóki nie podrósł. Iwona i ja przyzwyczailiśmy się do nietypowego zachowania syna i nie potrafiliśmy ocenić, do jakiego stopnia jest niewłaściwe. Musiał mi to powiedzieć obcy człowiek. Był to przechodzień, którego pięcioletni wówczas Rafał dopadł na ulicy i trochę na siłę próbował zajrzeć do jego nesesera. Wiedziałem, że mały jest po prostu ciekaw zawartości teczki, ale właściciel nesesera odebrał to inaczej.
– To pana dziecko? Proszę je zabrać – zażądał surowym tonem. – Dlaczego pozwala mu pan na takie zachowanie? Nie widzi pan, że chłopiec próbuje wyrwać mi teczkę?
Mężczyzna był oburzony, a ja dopiero wtedy zobaczyłem to, co powinienem był dostrzec wcześniej. Słowa mężczyzny zdarły mi z oczu zasłonę przyzwyczajenia. Zrozumiałem, że syn napadł na przechodnia i szarpie się z nim, chcąc zabrać mu teczkę. Nieważne, dlaczego to robi. Takie zachowanie jest niedopuszczalne, Rafał rośnie i powoli przestaje być słodkim maluszkiem, któremu się wszystko wybacza.
Gdyby syn chodził do przedszkola, wychowawczyni wcześniej zwróciłaby uwagę na nietypowe zachowanie dziecka. Ale Rafał nie dostał się do państwowej placówki, na prywatną nie mieliśmy pieniędzy, więc został w domu z babcią i dorywczymi opiekunkami.
Stopniowo wszyscy przyzwyczailiśmy się do jego niespożytej energii, którą rozładowywał, biegając bez ładu i składu, a także do zastanawiającej bezpośredniości. Rafał nie uznawał żadnych barier ani norm. Do dorosłych mówił po imieniu, zaczepiał ich i krzyczał, jeśli mu się coś nie spodobało, a gdy czegoś chciał, po prostu to brał. Wydawało się, że ciało syna dojrzewa, ale wewnątrz wciąż tkwi dwuletni chłopiec, który nie wie jeszcze, co jest dobre, a co złe. Co można, czego nie. Zanim jednak zdaliśmy sobie z tego sprawę, musiało upłynąć trochę czasu.
Mężczyzna z teczką otworzył mi oczy na problem, ale nie przełamał oporów. Kto chciałby źle myśleć o własnym dziecku? Ja również zamiotłem wszystko pod dywan. Wytłumaczyłem sobie, że Rafał jest trochę rozpieszczony, i rzeczywiście czasem źle się zachowuje, ale to przejściowe. Trzeba po prostu zwrócić baczniejszą uwagę na jego wychowanie, nie pozwalać mu na wszystko.
Wciąż wierzę, że syn się zmieni
Za wady syna winiłem własną matkę, bo jak wiadomo, babcie rozpuszczają wnuki. Zamiast posłuchać, co miała do powiedzenia, schowałem głowę w piasek. Już wtedy czułem, że nie wszystko jest tak, jakbym sobie tego życzył, a Rafał coraz bardziej odstaje od rówieśników.
– Biedny chłopiec, nie ma się z kim bawić – opowiadała babcia, ale ja puszczałem jej uwagi mimo uszu.
Dzieci odrzucały Rafała, nie chciały mieć z nim nic wspólnego. Czy to w piaskownicy, czy na huśtawkach, synek nie mógł znaleźć kolegi. Niektóre dzieci nawet chętnie zawierały z nim znajomość, ale prędko zmieniały zdanie. Widziały to, czego ja nie chciałem dostrzec. Pocieszałem się, że wszystko się zmieni, kiedy Rafał pójdzie do szkoły. Nie przypuszczałem, że będzie jeszcze gorzej, że stanie się szkolnym wyrzutkiem, odizolowanym od reszty outsiderem, wyśmiewanym dziwakiem.
Było to o tyle dziwne, że syn intelektualnie rozwijał się prawidłowo. Nie miał kłopotów z nauką. Nie przodował, jednak zawsze byli gorsi od niego. Jego ułomność zaczynała się tam, gdzie trzeba było nawiązać relacje z rówieśnikami i nauczycielami. Pierwszą i drugą klasę skończył, mając na koncie jedynie niepowodzenia towarzyskie. Począwszy od trzeciej klasy, uwagi do jego zachowania zaczęli mieć także nauczyciele.
– Obserwuję chłopca od dwóch lat, Rafał dostał szansę na rozwój umiejętności społecznych – mówiła pani pedagog wspierana przez wychowawczynię. – Niestety, jego opóźnienie w tym względzie pogłębiło się. Obrazowo mówiąc, został w miejscu, podczas gdy jego rówieśnicy pobiegli do przodu.
Byłem w szoku.
– Co macie mu do zarzucenia? – najeżyłem się, bo każdy rodzic broni swojego dziecka.
– Rafał nie przyjmuje do wiadomości norm. Sprawia wrażenie niegrzecznego, trochę dzikiego dziecka. Woła do nauczycieli po imieniu, przerywa im, kiedy chce i nie pozwala się uciszyć. Chodzi po klasie, zaczepiając inne dzieci. Wyrywa im zeszyty, kredki.
Przypomniałem sobie Rafała szarpiącego na ulicy teczkę obcego mężczyzny.
– Syn jest po prostu ciekaw, co koledzy napisali – powiedziałem cicho.
Chciałem go wytłumaczyć, ale wiedziałem też, że tak dalej być nie może.
Odpowiada za siebie, bo nie ma diagnozy
Niestety, terapia i nauka zachowania, jakiej został poddany Rafał, nie przyniosły oczekiwanych efektów. Syn ma w głowie defekt, który nie pozwala mu zrozumieć, że jeśli szarpie na ulicy ładną dziewczynę, to ona się go boi. Ja wiem, że Rafał chce tylko zwrócić na siebie uwagę, ale jego postępowanie w połączeniu z wyglądem, który nie wskazuje na odchylenia od normy, nadają mu pozory chuligana. Szczególnie teraz, gdy jest już dorosły.
Od lat chronię go przed konsekwencjami jego czynów. Żona już dawno się poddała, ja jeszcze walczę. Przepraszam poszkodowanych, płacę za zniszczone przedmioty, wyjaśniam, że Rafał jest lekko zaburzony, ale nieszkodliwy. Nikt mi nie wierzy, syn nie wygląda, jakby mu czegoś brakowało. Wszyscy, łącznie z policją, uważają go za chuligana.
Bo Rafał jest już notowany, a nawet dostał wcześniej wyrok z zamianą na grzywnę. Zaskarżyła go kobieta, której wyrwał torebkę. Syn odpowiada za swoje czyny, ponieważ zadbałem, żeby w jego papierach nie było lekarskiej diagnozy. Nie ufam psychologom, nie chcę, żeby osądzili go, na zawsze wykluczając ze społeczeństwa. Wierzę, że kiedyś Rafał się pozbiera, dorośnie. Zajmie mu to więcej czasu niż innym ludziom, ale w końcu syn się ogarnie. Bo jak inaczej? Jak będzie żył, gdy mnie zabraknie?
Dlatego nie próbowałem uchronić go od kary za przejażdżkę cudzym samochodem. Wóz był mój, Rafał wziął go samowolnie, bo przecież nie ma prawa jazdy. Skorzystałem z okazji i zgłosiłem policji kradzież. Że sprawcą był syn? Nie szkodzi. Nie wycofałem oskarżenia i Rafał odsiaduje wyrok. Będą go tam dobrze pilnować, a ja przez ten czas odpocznę.
Czytaj także:
„Żona oskarżyła sąsiadkę o kradzież i zrobiła aferę na cały blok. Ludzie gadają po kątach, a ja nie wiem, gdzie oczy podziać”
„Moja szwagierka jest gorsza niż teściowa. To babsko z piekła rodem wyżera mi lodówkę i robi z mojego domu darmowy hotel”
„Przyjaciółka urządziła sobie polowanie na milionera. Umówiłaby się z byle durniem, jeśli miałby kasę, willę i drogą brykę”