„Matka została sama i nagle przypomniała sobie o moim istnieniu. Potrzebowałam jej 30 lat temu, teraz niech się wypcha”

Kobieta porzucona przez matkę fot. Adobe Stock, zinkevych
„Dobrze, że trzymałam się framugi, bo inaczej chyba bym upadła. Serce mi waliło, czułam pulsowanie krwi w skroniach. Trzęsły mi się dłonie. Była niższa ode mnie o kilka centymetrów. Miała kasztanowe włosy, modnie ścięte, delikatny makijaż. To nie była moja matka...”.
/ 29.07.2022 19:15
Kobieta porzucona przez matkę fot. Adobe Stock, zinkevych

Wychował mnie tata i tylko dzięki niemu moje dzieciństwo było wspaniałe. Może nie mieliśmy góry pieniędzy, ale się kochaliśmy, a tata starał się każdego dnia znaleźć dla mnie czas, mimo licznych obowiązków. Wiedziałam, że zawsze mogę z nim pogadać i liczyć na niego w każdej sytuacji. Był dla mnie i ojcem, i matką. Bo mama od nas odeszła.

Nie pamiętam tego zbyt dobrze, tylko jakieś strzępki

Pamiętam, że płakałam i łapałam mamę za nogę. Nie kojarzę jej twarzy, tylko tę nogę w czerwonej szpilce, której się czepiałam jak małpka i szlochałam. Nie chciałam pozwolić jej odejść, ale ona już zdecydowała. Podniosła mnie, pocałowała w czoło – do dziś czuję chłód tego pocałunku – i wyszła. Nigdy potem jej nie widziałam. Nie dzwoniła, nie pisała, nie płaciła alimentów. Przepadła jak kamień w wodę.

Tata na początku nie mówił mi, czemu nie mam mamy, kręcił i migał się, gdy pytałam. Dopiero gdy podrosłam, czyli gdzieś tak w drugiej klasie, posadził mnie pewnego dnia naprzeciwko i wyrzucił z siebie, dlaczego zostaliśmy porzuceni.

Mama zakochała się w innym panu, we Włochu ze słonecznej Toskanii, i wybrała tę nową miłość. A ponieważ wiedziała, że tamten mężczyzna nie zaakceptuje jej dziecka, zostawiła mnie z tatą, z osobą, która najlepiej na świecie potrafiła się mną zająć i która najmocniej mnie kochała. Tak to mniej więcej brzmiało.

Starałam się nie płakać, bo widziałam, że tata jest wystarczająco smutny. Nie chciałam przygnębiać go jeszcze bardziej. Po prostu mocno go przytuliłam.

– Jesteś najlepszym tatą na świecie – szepnęłam. – To mi wystarczy.

To była prawda, wystarczało aż nadto. Poza tym nie miałam tylko taty. Zawsze znalazły się jakieś sąsiadki, krewne i dobre znajome, które pomagały, ile mogły. Zwłaszcza samotnemu ojcu. A to się mną zajęły, a to podrzuciły coś do jedzenia, a to pomogły lekcje odrobić.

Każdy dzielił się tym, co miał: posiłkiem, czasem, uśmiechem. Nieraz słyszałam, jak kobiety mówiły, że podziwiają mojego tatę za to, co robi. Dziękował, a potem zamykał drzwi i sarkał.

– A co tu podziwiać? Co ja niby takiego wspaniałego czy niezwykłego robię? Po prostu kocham swoje dziecko.

Tata naprawdę był bohaterem

Dla mojego taty to było oczywiste, ale w tamtych czasach samotny ojciec był niemal jak jednorożec. Większość stanowili wdowcy, którym pomagała cała rodzina, z obiema babciami na czele, którym się współczuło i stawiono pomniki.

Samotne matki już nie miały takich względów. Nie uważano, że zasługują na medal. Robiły swoje, i tyle. Jednak dla mnie tata naprawdę był bohaterem i ulubioną osobą na caluśkim świecie. Umiał gotować i mnie też nauczył. Lubiłam przygotowywać z nim posiłki, a potem razem je zjadać. Chodziliśmy na spacery, jeździliśmy na rowerach, czasem wybieraliśmy się do kina albo cyrku. Raz w roku wyjeżdżaliśmy w góry albo nad morze, zależy, na co mieliśmy ochotę. Żyło nam się naprawdę dobrze.

Jasne, że brakowało mi matki, dokładniej kobiety, której mogłabym się zwierzyć, poradzić, choć nigdy w życiu nie przyznałabym się do tego przed ojcem, nie chcąc sprawić mu przykrości. Tata bardzo się starał, wiadomo jednak, że o pewnych typowo dziewczyńskich sprawach wolałabym pogadać z mamą.

No ale ona nas porzuciła, a tata nie związał się nigdy z żadną inną kobietą, więc było, jak było. Nie narzekałam. Niektórzy z moich rówieśników w ogóle o niczym nie mogli porozmawiać ze swoimi rodzicami.

Skończyłam studia, znalazłam pracę, długo jednak wahałam się z przeprowadzką na swoje. Nie chciałam zostawiać taty samego. Niby mieszkalibyśmy nadal w jednym mieście i bylibyśmy w stałym kontakcie, ale…

– Dziecko, przestań się tak mną przejmować – wzdychał karcąco tata. – Taka kolej losu, że dorosłe dzieci wyfruwają z gniazda. Fruń więc, daleko i wysoko, skarbie. Ale pamiętaj, że gdybyś czegoś potrzebowała, to jestem.

Taki był właśnie mój ojciec, zawsze mnie stawiał na pierwszym miejscu. No więc pracowałam, mieszkałam w moim pierwszym własnym mieszkanku, spotykałam się z Pawłem…

Cios nadszedł znienacka. Bez żadnego ostrzeżenia

Tata zmarł. We śnie, tak po prostu. Nagła śmierć sercowa, jak orzekli lekarze. To było dla mnie niczym grom z jasnego niego, istna klęska żywiołowa. Ktoś, kto towarzyszył mi przez całe moje życie, nagle odszedł, zniknął. Nieważne, że byłam dorosła, że zarabiałam na siebie, że budowałam poważny związek.

Chciałam, żeby mój tata to widział, żeby był ze mnie dumny, żeby kiedyś bawił się z wnukami. Nie dano nam tej szansy. Śmierć mi go odebrała i zostałam sierotą. Ot tak, z dnia na dzień.

Długo otrząsałam się i uczyłam żyć na nowo, wiedząc, że nie mogę do niego zadzwonić ani wpaść z ciastem i pogadać. Każdego dnia czułam ból. Na szczęście miałam Pawła, który pomagał mi przejść przez żałobę. Bez niego chyba bym się załamała. Powoli dochodziłam do siebie. A ponieważ życie nie znosi próżni, zaczęłam planować dalszą przyszłość, już bez taty, za to z moim narzeczonym, bo się zaręczyliśmy z Pawłem, który sprawdził się w najgorszych dla mnie chwilach.

Dopiero po kilku miesiącach zdobyłam się na odwagę, by wrócić do mieszkania, w którym się wychowałam. Nie było sensu wynajmować kawalerki, skoro tu mieliśmy do dyspozycji trzy pokoje…

Była sobota. Paweł poszedł po zakupy, a ja zmieniałam pościel. Gdy rozległ się dzwonek, uśmiechnęłam się pod nosem. Wciąż nie przywykł, że jest tu u siebie. Albo zapomniał klucza. Otworzyłam drzwi i… zastygłam w pół słowa na widok jakiejś kobiety. Akwizytorka? Żebraczka? Czy zbiera pieniądze na chore dzieci? – zastanawiałam się.

Otworzyłam drzwi i… zastygłam w pół słowa

– Dzień dobry – odezwała się. – Czy…pani to… Karolina…?

Skinęłam głową, coraz bardziej zmieszana. Kim ona jest? Jakaś kuzynka, której przez lata nie widziałam?

– To ja, Karolinko, twoja mama.

Dobrze, że trzymałam się framugi, bo inaczej chyba bym upadła. Była niższa ode mnie o kilka centymetrów. Miała kasztanowe włosy, modnie ścięte, delikatny makijaż. Nerwowo ściskała torebkę w dłoni. Spojrzałam na jej stopy. Czarne buty na niskim obcasie. Żadnych dekadenckich czerwonych szpilek.

– Ja nie mam mamy – szepnęłam, zrobiłam krok w tył i zamknęłam drzwi.

Dzwonek rozległ się ponownie. Nie otworzyłam. Serce mi waliło, czułam pulsowanie krwi w skroniach. Trzęsły mi się dłonie. Nie pamiętałam, jak wyglądała moja mama. Ze zdjęć patrzyła na mnie młoda, ładna kobieta. Ta, która stanęła dziś przed mną, była przystojną, zadbaną kobietą w średnim wieku.

Musiałaby mieć pięćdziesiąt osiem lat, żeby być… Nawet w myślach nie byłam w stanie nazwać jej moją matką. Ale jeśli to naprawdę była ona, czego ode mnie chciała po trzydziestu latach? Dlaczego wróciła? Dlaczego teraz? Siedziałam, roztrzęsiona, póki w zamku nie rozległ się zgrzyt klucza.

– Boże, Paweł, jak dobrze, że… – słowa utknęły mi w gardle, bo Paweł stał na progu mieszkania z tą obcą mi kobietą.

– Karolcia, ta pani twierdzi, że jest twoją mamą. To prawda?

Paweł patrzył na mnie uważnie. Zawsze mu mówiłam, że nie mam matki. Bez wdawania się w szczegóły. Tak było prościej, łatwiej. Teraz przeszłość mnie dogoniła. Dopadła i chwyciła za gardło, niemal pozbawiając tchu.

– Moja matka odeszła, gdy miałam trzy lata. Nie wiem, kim jest ta kobieta. Nigdy jej nie widziałam.

– Ale ja naprawdę jestem twoją matką! Tak, odeszłam wiele lat temu – mówiła szybko, jakby się bała, że nie zdąży, zanim ją wyproszę. – Tak, wybrałam miłość do mężczyzny i zostawiłam cię z tatą. Przepraszam, bardzo cię przepraszam. Możesz mnie potępiać, rozumiem, ale to zdarzyło się dawno temu. A teraz… Teraz Tomek zmarł, Luca… Luca też nie żyje. Zostałyśmy we dwie. Chcę cię odzyskać. Choć odrobinę. Póki jeszcze mamy czas.

Rozpłakałam się. Z nerwów i bezsilności

Z potwornego gniewu i żalu, że ta kobieta śmiała wymienić w jednym zdaniu imię mojego taty i swojego gacha. Że w ogóle wspomniała tatę. Że bezczelnie się pojawiła po niemal trzydziestu latach nieodzywania się. Co innego wybrać faceta ponad rodzinę, co innego całkiem zerwać kontakt z własnym dzieckiem, do cholery!

Uciekłam do sypialni i zamknęłam drzwi. Nie byłam w stanie przy niej zostać, udźwignąć tej sytuacji. Nie chciałam patrzeć na tę kobietę, słuchać jej głupich tłumaczeń i argumentów. Jak śmiała przyjść, ot tak, jakby wpadła na kawkę do znajomej? Co za tupet, zjawić się po tylu latach i strzelić do mnie tekstem: „to ja, twoja mama”!

Matki są przy swoich dzieciach, kochają je, wspierają, chronią, uczą życia. Nie lecą za facetem do Włoch, nie upajają się samolubnie szczęściem w krainie pizzy i słońca, i nie wracają po trzydziestu latach, jakby nic się nie stało.

Czemu wróciła? Bo zatęskniła? Bo na stare lata dopadły ją wyrzuty sumienia? Nie. Bo jej kochaś odszedł i została całkiem sama. Niech się wypcha! Na co mi taka matka? Teraz już jej nie potrzebuję!

Nie chciałam też, by widziała moje łzy, by wiedziała, że rozpadłam się na kawałki w parę sekund. Powinnam być silna, powinnam ją własnoręcznie wyrzucić, zamiast leżeć na łóżku, trzęsąc się i płacząc, mając nadzieję, że czas magicznie się cofnie, ja nie otworzę drzwi i będę żyła tak jak dotychczas, bez świadomości, że ona istnieje.

Przywykłam do tego, że nie mam matki

– Kochanie… Już poszła – Paweł usiadł na łóżku i pogłaskał mnie po plecach. – Powiedziała, że tęskniła za tobą każdego dnia. Zostawiła numer telefonu.

– Tęskniła…? To jakiś, ku***, żart… – chlipałam w poduszkę. – Ona tęskniła? Kpiny w żywe oczy… Zostawiła mnie, gdy miałam trzy lata. Trzy lata! Nigdy nie zadzwoniła, nigdy nie napisała, nigdy nie wysłała nawet złotówki, żeby tata kupił mi prezent na urodziny. Nigdy, rozumiesz? A teraz wróciła, bo jej amant zmarł. Mój tata też, więc nie musi mu patrzeć w oczy. Nie chcę mieć z nią nic wspólnego! Z tą wyrachowaną egoistką bez cienia skrupułów! Nic! Nigdy!

Tak właśnie czułam. Powoli oswajałam się z rzeczywistością, w której nie było taty, z myślą, że jestem sierotą, a… a ona się zjawia nieproszona, niechciana i kolejny raz wywraca mój świat do góry nogami, burzy z trudem wypracowany spokój. Rany boskie, co ona sobie wyobrażała?
Że rzucę się jej na szyję, płacząc ze szczęścia, że odzyskałam matkę?

Nie można odzyskać kogoś, kogo się nie miało. Te trzydzieści lat nie zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie da się ich wymazać jednym słowem „przepraszam”. Zwłaszcza gdy jest nieszczere.

Paweł nie podejmuje tematu, choć patrzy na mnie uważnie i wiem, że jest ciekawy. Czeka jednak, aż sama zacznę o niej mówić. A raczej o jej braku w moim życiu. Jednak na razie nie czuję się na to gotowa. Zresztą nie wiem, czy kiedykolwiek będę… 

Przywykłam do tego, że nie mam matki. Zostałam ciepło przyjęta przez rodziców Pawła i cieszyłam się, że dzięki teściowej nauczę się, co to znaczy być dobrą mamą, zanim sama nią zostanę. Nie chcę takich nauk od kobiety, która zawaliła w tej roli na całej linii. I nie chcę jej nienawidzić, bo takie chore uczucie tylko mi zaszkodzi.

Nie wiem, co bym zrobiła w jej sytuacji. Czasem miłość do mężczyzny oślepia, ogłupia, ale… przecież mnóstwo ludzi się rozwodzi. I ci, którzy nie opiekują się dziećmi na co dzień, zwykle nie znikają bez śladu. Odwiedzają dzieciaki w weekendy, zabierają je na wakacje czy ferie zimowe, wpadają na ich urodziny.

Kupują lody na spacerze, pytają o szkolne oceny. Dzwonią albo piszą maile. Płacą alimenty, żeby ich dzieci miały na chleb i nową bluzkę albo szkolną wycieczkę. Nie przepadają jak kamień w wodę na trzydzieści lat! Jak ona.

Nawet głupiej pocztówki czy maila nie wysłała!

Co teraz? Powiedziała, że za mną tęskniła każdego dnia, więc mam jej z automatu wybaczyć? A jak trafi do domu pomocy społecznej, to mam ponosić koszty jej utrzymywania? Może jeszcze będzie się chciała do nas wprowadzić? Udawać mamę roku i babcię stulecia? Niedoczekanie!

Myśli w mojej głowie jest zbyt wiele. Tłuką się i kotłują, tak że nie mogę w pełni skupić się na niczym innym, bo ta sprawa siedzi we mnie jak cierń i nie przestaje kłuć, uwierać. Nie umiem cieszyć się przygotowaniami do ślubu.

Boję się, że ona się pojawi, a ja całkowicie się wtedy rozsypię. Popełniam głupie błędy w pracy i złoszczę się na siebie, że nie umiem zignorować tej kobiety. Jej obecność tak blisko, nie gdzieś tam, po prostu boli. Bolałoby mniej, gdyby nie wróciła, gdyby nie wkraczała na scenę po trzech dekadach. Po prostu żyłabym jak zawsze. A teraz już nie umiem. Wszystko popsuła. Znowu.

Jej numer telefonu, zapisany na karteczce, leży w głębi szuflady. Udaję, że go nie ma. Nie wiem, czy kiedykolwiek z niego skorzystam. Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek zechcę zobaczyć jeszcze tę kobietę.

Wiem jedno: nie uda się nadrobić straconych lat, nie uda się zasypać tej wielkiej wyrwy, która powstała pomiędzy nami. Nawet jeśli kiedyś złagodnieję na tyle, by dać jej szansę na opowiedzenie swojej wersji historii – nie będzie happy endu.

Zbyt dobrze pamiętam, jak bardzo chciałam ją zatrzymać, a ona i tak odeszła. Zawsze będę tamtym dzieckiem porzuconym przez matkę. Wciąż czuję na czole tamten zimny pocałunek…

Czytaj także:
„Mama poznała moją dziewczynę i załamała ręce. Uświadomiła mi, że od roku sypiam z... własną siostrą”
„Gdy mąż mnie dotyka, zastygam jak kłoda. Kocham go, ale gdy się do mnie zbliża, czuję się, jakbym robiła to z ojcem”
„Przyjaciółka bez mojej zgody, umówiła mnie na randkę w ciemno. Miałam jej nawrzucać, ale dzięki niej odnalazłam miłość życia”

Redakcja poleca

REKLAMA