Nikt się specjalnie nie dziwił, gdy wyjechałem na studia do wielkiego miasta. W naszym miasteczku nie było uczelni, a nauczyciele mi powtarzali, że z moimi wynikami powinienem sięgać wysoko, daleko. Warszawa, Kraków, Wrocław… Ostatecznie dostałem się wszędzie, gdzie złożyłem papiery. Poczytałem w internecie opinie i wybrałem Wrocław. Już niedługo, cieszyłem się, programowanie i robotyka, zawód przyszłości!
Ona była ulepiona z tej samej gliny
Gdy zameldowałem się w akademiku i zacząłem chodzić na zajęcia, niemal od pierwszego dnia poczułem się jak ryba w wodzie. Byłem stworzony do studenckiego życia i do wielkiego miasta.
Na mały minus zaliczę fakt, że niewiele na naszym wydziale było dziewczyn, więc z początku, póki nie otrzaskałem się z nową rzeczywistością, nie ogarnąłem zasad, niuansów i miejscówek, mało miałem okazji do poznania jakiejś fajnej koleżanki, ale w końcu na jednej z imprez w klubie studenckim… Wpadła mi w oko Monika.
Nie nazwałbym jej piękną, ale ja też nie byłem jakimś adonisem. Stawiałem bardziej na swój chłopięcy urok i dar do podrywania dziewczyn niż na męską urodę i muskuły w stylu macho. Ona była ulepiona z tej samej gliny. Powiedziałbym, bratnia dusza.
Nie tyle śliczna, co intrygująca, dziewczęca chłopczyca z uroczymi piegami i zadartym nosem, z krótką czupryną, w sam raz do targania, nieco złośliwa, z ciętym poczuciem humoru i mocną głową jak facet. Klęła też jak facet. Mnie się to akurat podobało, wolę konkretne, śmiałe dziewczyny, a nie jakieś mimozy, co usłyszą mocniejsze słowo i zaraz się rumienią albo obrażają.
Na początku chodziło tylko o wspólne imprezowanie i dobrą zabawę, bo świetnie się czuliśmy w swoim towarzystwie. Powinowactwo dusz się potwierdzało, byliśmy jak bliźnięta. Ale Monia miała takie cudne, pełne usta, takie kuszące… że nie umiałem się powstrzymać, by nie sprawdzić, jak smakują i jak nam pójdzie całowanie. Poszło lepiej niż dobrze.
Jak zaczęliśmy się całować, nie mogliśmy przestać. Zaciągnęła mnie do siebie, wylądowaliśmy w jej łóżku i kontynuowaliśmy odkrywanie, jak świetnie do siebie pasujemy. Nim się obejrzeliśmy, zostaliśmy parą i nie rozglądaliśmy się za nikim innym.
Nie uzgadnialiśmy tego, nie padły wielkie słowa o miłości, nie proponowałem „chodzenia”, a ona nie kazała mi się określić. Wydawało się oczywiste, że skoro wspólnie imprezujemy, jemy, śpimy i kończymy za siebie zdania, to jesteśmy razem, a nie osobno, że tekst „my tylko się przyjaźnimy”, to w naszym przypadku połowa prawdy.
Nie wiedziałem, czy to ta jedyna, w końcu mieliśmy po dwadzieścia parę lat i jeszcze wiele rzeczy mogło się wydarzyć, ale było nam dobrze razem, bardzo dobrze… Moja mama wyraźnie się ożywiała, gdy w naszych rozmowach coraz częściej przewijało się imię Moniki.
Nie mieliśmy wobec siebie poważnych planów
Martwiła się, że tak daleko od domu spędzam samotnie czas po zajęciach. Cieszyła się więc, że znalazłem sobie znajomych, potem dziewczynę… Nie tylko była zadowolona i nam kibicowała, koniecznie też chciała poznać Monikę.
– Mamo, ale po co? Żeby ją wystraszyć tekstami, ile wnuków chcesz mieć? Jeszcze za wcześnie na przedstawianie sobie rodzin – przekonywałem.
Owszem, traktowałem Monikę serio, ale mimo że spotykaliśmy się już ponad rok, nie mieliśmy wobec siebie poważnych planów typu ślub, dzieci, wspólny kredyt. Moje protesty nie miały tak naprawdę nic wspólnego z Moniką – wobec nikogo nie miałbym na razie takich wielkich planów. Wypadałoby najpierw choć skończyć studia.
Rodziców Moniki poznałem niejako przy okazji. Wpadli do Wrocławia na jakąś wystawę. Zamieniliśmy kilka zdań, zanim zostawiłem ich samych, żeby Monika mogła spędzić trochę czasu ze staruszkami. No ale kiedy moja mama o tym usłyszała, nie dawała mi spokoju.
– Co, ja gorsza?
Tak mi wierciła dziurę w brzuchu, że w końcu dla świętego spokoju zgodziłem się przywieźć Monię na weekend. Akurat zbliżały się urodziny babci, więc rzucę ją na głęboką wodę. Pozna większą część mojej rodziny od razu, za jednym zamachem – zdecydowałem.
Mama była wniebowzięta. Naszykowała tony jedzenia, jakbym przywiózł stado głodnych kumpli z akademika, a nie jedną chudzinę, i starała się nie krążyć wokół nas jak satelita, ale widziałem, że jest czujna niczym jastrząb. Byłem w szoku, że sama z siebie przygotowała nam wspólny pokój. Cóż, najwidoczniej moja mama żyła w tym samym stuleciu co ja. Nie zawsze to takie oczywiste.
Urodziny babci były skromne, ale uroczyste. Babcia nie lubiła robić wokół siebie szumu. Zaproszono więc najbliższą rodzinę i dwie jej psiapsiółki. Były dobre jedzenie, tort, kwiaty i drobne upominki.
Co matkę napadło?
– No, no, Pawełku, ale dziewczynę to sobie znalazłeś taką, jakby od nas była! – pochwaliła mnie babunia, gdy Monia wyszła do łazienki. – Bałam się, że jakaś miastowa pannica zawróci ci w głowie, a ty sobie normalną dziewczynę wybrałeś. Nie jakąś wypacykowaną, wydekoltowaną lafiryndę…
– Mamo! – obruszyła się moja mama.
– No co, przecież mówię, że porządna, miła, ładna. Mówiłeś, że jak się nazywa?
– Monika.
– Imię pamiętam, sklerozy, chwalić Boga, jeszcze nie mam.
Kiedy wróciliśmy do domu, mama zaczęła zachowywać się dziwnie. Natarczywie i nerwowo wypytywała Monikę o różne rzeczy, pytała też o jej rodziców. Jakby śledztwo przeprowadzała albo test na przyszłą synową. Jeszcze chwila, a na badanie krwi by ją wysłała.
Aż mi było głupio przed Monią. Co matkę napadło? Zachowywała się zupełnie inaczej niż wczoraj, gdy ścieliła nam w moim pokoju. No nic, zrzuciłem to na karb emocji i kilku kieliszków w wina. Szybko się pożegnaliśmy i pobiegliśmy na pociąg, żeby wrócić do Wrocławia i naszego studenckiego życia.
Mama zadzwoniła do mnie jeszcze tego samego wieczoru. Upewniła się, że jestem sam, i zażądała:
– Synku, musisz zerwać z Moniką. Przykro mi, ale nie ma innej opcji, wasz związek jest wykluczony.
– Mamo, o co ci chodzi? – zirytowałem się. – Nie wiem, co się stało, że nagle Monika przestała ci odpowiadać, choć wczoraj byłaś nią zachwycona…
– To twoja siostra! – wyrzuciła z siebie i rozpłakała się.
Przez długą chwilę pomiędzy nami wisiała ciężka cisza.
– To jakiś głupi żart? – warknąłem.
Nie mogłem w to uwierzyć
Nie sądziłem, by mama dowcipkowała w takiej sprawie, ale to przecież nie mogła być prawda!
– Chciałabym. Ale wcale mi nie do śmiechu. Przepraszam, synku… Kto by pomyślał, że w tym wielkim świecie wpadniecie akurat na siebie i że się w sobie zakochacie? Co za niefortunny zbieg okoliczności…
Niefortunny?
– Mamo, ty… ty mówisz poważnie… Ale jakim cudem to może być moja…? Adoptowaliście mnie czy jak?
– Nie, synku, ja… ja miałam romans ze Zbyszkiem W. Tuż przed ślubem z twoim tatą spanikowałam, naszły mnie wątpliwości… on był tu na małych wakacjach, i był taki inny… potem wyjechał, a ja… ja zorientowałam się, że jestem w ciąży. Z nim, bo z tatą nigdy… no, czekaliśmy do nocy poślubnej…
– I wrobiłaś tatę w cudzego dzieciaka?!
Moja mama, ta dobra, do rany przyłóż kobieta, zawsze oddana mojemu ojcu, za którym nadal tęskniła, choć minęło już pięć lat, odkąd zginął w wypadku… Jak mogła mu zrobić coś takiego?
– Tata wiedział. Przyznałam mu się, choć los panny z dzieckiem w małym mieście to byłaby gehenna… A tata mi wybaczył. Powiedział, że dalej mnie kocha i będzie kochał ciebie. Bo ojcem nie jest ten, kto spłodził dziecko, a ten, kto wychowuje. I był najlepszym ojcem, jakiego mogłeś mieć.
– Więc… Monika jest moją… – zakręciło mi się w głowie i poczułem mdłości.
Jak wypowiedzieć tego słowa w kontekście osoby, z którą niedawno się kochałem?
– Pawełku, bardzo cię przepraszam, tak mi przykro… Dlatego ją tak wypytywałam, i za dużo jest podobieństw, by nazwisko tylko przypadkiem było takie samo. Rozumiesz, że musiałam ci o tym powiedzieć, prawda? Nie możesz z nią być. To też rozumiesz, tak? Synku…
– Kończę. Muszę to przemyśleć.
Nie mogłem z nią dalej rozmawiać, nie byłem w stanie jej słuchać. Miałem ochotę krzyczeć. Wrzeszczeć. Na nią, na Boga, na los. Dlaczego? Czemu my? Czy to kara za mamę? Za grzech rodziców płacą dzieci? Jak mogła zdradzić narzeczonego tuż przed ślubem? Z jakimś letnikiem! I mój tata o wszystkim wiedział?
Nigdy nie dał mi odczuć, że nie jestem jego biologicznym synem, zawsze czułem się jego dzieckiem. Kochał mnie, tego jestem pewien na sto procent. Pytanie, czy mama mówiła prawdę. Może skłamała, bo nie spodobała jej się Monika? W niektórych matkach rodzą się jędze, gdy syn sprowadza do domu dziewczynę, obcą…
Niepewność mnie dobijała
Pojechałem do mieszkania, które Monika wynajmowała z koleżankami. Sprawdziłem numer telefonu do jej ojca, gdy na chwilę wyszła z pokoju. Wyszedłem bez pożegnania i zadzwoniłem.
– Czy dwadzieścia trzy lata temu miał pan romans z Karoliną W. z Konina? – spytałem bez żadnych wstępów.
– Kim jesteś? Co to za bzdury? – warknął ojciec Moniki po chwili ciszy.
– Miał pan czy nie?! – podniosłem głos, chcąc poznać prawdę, choć już ta cisza po moim pytaniu powiedziała mi wszystko.
– Skąd ty… Co to za bzdury?! – powtórzył i rozłączył się.
Spróbowałem zadzwonić ponownie, ale odrzucił połączenie, a potem odpowiadała mi już tylko poczta głosowa. Teraz miałem pewność, że mama nie kłamała. Zadzwoniłem do Moniki i zerwałem z nią.
– Dlaczego?
– Bo tak.
– Nie spodobałam się twojej mamie?
– To nieważne. Już nie chcę z tobą być. Po prostu. Znudziłem się. Nie szukaj mnie, nie dzwoń, nie poniżaj się, okej? – celowo byłem podły.
– Ty dupku… – wyszeptała. – Ty tchórzu… Nie miałeś jaj, by powiedzieć mi to w twarz? Paweł, jak… jak…
Poznałem po jej głosie, po przyspieszonym oddechu, że siłą powstrzymuje się od płaczu. Moja kochana. Moja biedna. Rozłączyłem się. Niech ma mnie za dupka. Niech mnie znienawidzi. Lepsze to niż powiedzenie jej prawdy. Po co oboje mamy się z tym męczyć? Po co oboje mamy czuć wstręt do siebie?
O Boże… Sypiałem z własną siostrą!
Bratnie dusze? Duchowe bliźnięta? Co za piekielna ironia losu. Jednak nie to jest najgorsze, nie to poczucie moralnej odrazy. Teraz, gdy nieodwracalnie ją straciłem, gdy stała się tabu, zrozumiałem, jak bardzo ją kocham. Była dla mnie tą jedyną.
Każdą następną będę z nią porównywał, z moją siostrą. Los skazał mnie na piekło za życia. Jej tego oszczędzę. To nie może się wydać. Każdy wytykałby nas palcami. Mniejsza o mnie, nie pozwolę, by ona przez to przechodziła. Więc niech tak będzie: ona mnie znienawidzi, a ja będą ją kochał. Ona będzie jeszcze kiedyś szczęśliwa, ja skażę się na mrok, ciągłą tęsknotę i wyrzuty sumienia.
Przeniosłem się na inną uczelnię, do Warszawy, byle jej nie widywać, byle nawet przypadkiem na nią nie wpaść. Z matką też już pół roku się nie widziałem. Rozmawiamy przez telefon, ale w oczy wciąż nie potrafię jej spojrzeć, nie bez żalu. Pół roku, a ja nadal mam wrażenie, że to nie jawa, a jakiś koszmarny sen.
Chcę się obudzić i nie mogę. Muszę w nim żyć. Pociesza mnie jedynie, że Monia nic nie wie. To moje poświęcenie i największy dowód mojej przeklętej miłości.
Czytaj także:
„Moje małżeństwo było więzieniem. Mąż traktował mnie jak niewolnicę i wydzielał każdy grosz. Kiedy zmarł, zaczęłam żyć”
„Gdy wyjechałem, żona szybko znudziła się tęsknotą. Chciałem ją przyłapać z kochankiem, więc wróciłem do domu z zaskoczenia”
„Wujek w obleśny sposób komentował wdzięki mojej 18-letniej córki. Drań proponował jej randki i jeszcze gorsze rzeczy”