Jestem nie taka. Mam nie taką figurę, wzrost i kolor włosów, nie taki wyraz twarzy, a do tego podwójny podbródek, który nie wiadomo po kim odziedziczyłam. Nie udałam się mamie. Czy jestem brzydka?
Znowu coś wymyślam, przecież ona wcale tego nie powiedziała. Stara się, poświęca dla mnie, a ja tego nie doceniam. Jestem prawdziwym wrzodem, rakowatą tkanką, która rozrosła się na jej ciele, zabierając to, co najlepsze.
Moja matka mnie nienawidzi
Długo opierałam się przed zaakceptowaniem oczywistej prawdy wyzierającej z każdego jej spojrzenia, gestu i słowa. Starałam się zasłużyć na miłość lub choćby akceptację, być taka, jaką chciała mnie widzieć.
Starałam się przypodobać mamie, w dzieciństwie byłam rozdarta między udawaniem cichej myszki a robieniem dzikich awantur, które pomogłyby jej zauważyć córeczkę. Raz tak, raz inaczej, jak na huśtawce.
Sobą mogłam być tylko u babci, u której spędzałam dużo czasu, bo matka oddawała mnie przy każdej okazji. Kiedy miałam katar, zwichnęłam rękę, w każdy weekend i święta. Przy okazji obgadywała mnie, nie dbając o to, że stoję obok i słucham.
– Ona jest dziwna, nie potrafię się z nią porozumieć – rzadko używała mojego imienia, zwykle mówiła o mnie w trzeciej osobie, ze zniechęceniem, bo nie miała już do mnie sił. Przecież byłam nie taka.
– Karolinka to żywe, pogodne dziecko, szkoda, że tego nie widzisz – odpowiadała babcia ze smutkiem w głosie.
Wiedziała już, że nie przekona mamy, choćby użyła nie wiadomo jak trafnych argumentów. Martwiła się tym, często szeptali po kątach z dziadkiem, dbając o to, bym ich nie podsłuchała. Rozmawiali o mojej mamie, ale ja byłam pewna, że mówią o mnie, o tym, że jestem nie taka, więc nie zasłużyłam na miłość matki.
Szkoda, że babcia nie powiedziała mi, jak jest naprawdę. Lepiej zniosłabym wiadomość, że matka mnie nie kocha, niż to ciągłe zastanawianie się, co powinnam zrobić, żeby upodobnić się do innych dzieci.
Ich mamy miały miłość wypisaną na twarzy, bezwiednie dotykały córeczek i synków, poprawiały im zapięcia kurtek, a one wyrywały się zniecierpliwione. Co ja bym dała, żeby być na ich miejscu!
Bałam się, że mnie porzuci
Czułam się jak bezdomny psiak. Dużo przesiadywałam w swoim pokoju, bo kiedy tylko wyszłam, natykałam się na spojrzenie matki, które mówiło: „znowu tu jesteś?”. Potem udawało jej się schować prawdziwe uczucia pod maską uprzejmości.
– Potrzebujesz czegoś?
Tak mówiła do dziecka. Miałam zaledwie kilka lat, potrzebowałam prawdziwego uczucia, a nie chłodnej grzeczności. Szybko się nauczyłam, że tego nie dostanę, choćbym nawet stanęła na głowie. Próbowałam wymusić zainteresowanie mamy, ale osiągnęłam zupełnie inny efekt.
– Nie płacz! Nie wytrzymam ani chwili dłużej! – krzyknęła, podnosząc ręce i kryjąc w nich twarz.
Jej ramiona zaczęły drgać, usłyszałam ciche łkanie. Umilkłam przestraszona, a potem wiedziona litością objęłam ją niezdarnie rączkami.
– Zostaw mnie – powiedziała prawie spokojnie, ale wrogo.
Potem otarła oczy i kazała mi iść do swojego pokoju. Nic z tego nie rozumiałam. Siedziałam na podłodze i nasłuchiwałam odgłosów. Strasznie się wtedy bałam, że mama odejdzie i zostawi mnie samą. Nie musiała mówić, wiedziałam, że miała na to wielką ochotę.
– Chciałabym się wyrwać z domu, odzyskać trochę wolności. Zasługuję na to. Jeszcze tyle mogłabym zrobić i przeżyć, gdyby nie obowiązki – powiedziała kilka lat później w rozmowie z koleżanką.
Miała na myśli mnie. Mimo wszystko czuła się za mnie odpowiedzialna i to trzymało ją na uwięzi. Stałam w korytarzu, wstrzymując oddech, żeby mnie nie usłyszały. Podsłuchiwałam. Instynkt przetrwania ostrzegał mnie, że od tego zależy moja przyszłość.
Odtrąciła mnie, ale spróbowałam jeszcze raz
Ciągle miałam wrażenie, że matka chce mnie porzucić. Nie znosiła mnie, z coraz większą niecierpliwością wypełniała narzuconą jej rolę matki. Ograniczałam ją, przeze mnie nie mogła starać się o zagraniczne stypendium naukowe ani ułożyć sobie życia. Mężczyźni nie chcieli się obarczać cudzym bachorem.
– Karolina jest już dużą dziewczynką, niedługo stanie się samodzielna, będzie ci lżej – pocieszyła ją koleżanka.
– Nie mogę się doczekać – odparła niby żartem mama.
Zawsze się pilnowała, żeby nie ujawniać do końca swoich prawdziwych uczuć. Podsłuchana rozmowa dała mi nadzieję, uświadomiła, że nie jestem skazana na matkę. Kiedyś dorosnę, wyprowadzę się, uwolnię ją od siebie i nie będę musiała codziennie się zastanawiać, dlaczego mnie nie kocha.
Wymyśliłam, że wyjadę do innego miasta na studia, a potem tam zamieszkam. Ucieknę od niej, nie będę słyszeć kąśliwych uwag i oglądać wiecznie skwaszonej na mój widok twarzy. Im byłam starsza, tym mniej mi na zależało na jej akceptacji.
Wreszcie mogłam być sobą
Nie słuchałam pokornie, gdy bez skrępowania omawiała mój nie taki wygląd, niewłaściwy wybór ubrań i przyjaciół oraz nie takie zdolności, jakich się po mnie spodziewała.
Córka humanistka! Cóż to jest, ona wolałaby matematyczkę. I tak w kółko. Kłóciłyśmy się do utraty tchu, żadna nie chciała ustąpić. W jej oczach widziałam niechęć, gniew i święte oburzenie, moje pałały chęcią odwetu. Byłyśmy do siebie podobne, może dlatego mnie tak nie znosiła?
Uwolniłam ją od siebie według planu, dostałam się na studia, zamieszkałam 200 kilometrów od domu w akademiku i kontaktowałam się z matką najrzadziej, jak mogłam. Moja nieobecność dobrze jej zrobiła, poznała kogoś i chyba wreszcie zaczęła być szczęśliwa.
Andrzej był przyzwoitym facetem, często zapraszał mnie do domu, nieświadom panującego między mamą i mną napięcia. Martwił się, że nie chcę spędzać z nimi świąt i wakacji. Matka się nie odzywała, pozostawiając w jego rękach nawiązanie rodzinnych kontaktów, dziwiłam się, że prostodusznego Andrzeja nie zastanawia jej bierność.
Minęły lata, widziałam się z matką dwa razy: na moim ślubie i pogrzebie Andrzeja, który nagle zmarł.
– Nie chciałaby mama trochę z nami pomieszkać? Wolałbym, żeby mama nie była teraz sama – zaproponował ciepło Rafał.
Wyszłam za mąż za dobrego człowieka – pomyślałam, obserwując reakcję matki.
Nie chciałam, żeby z nami została, ona zresztą też nie.
A kto powinien się zająć chorą matką?
– Dziękuję ci, synku, ale nie trzeba. Poradzę sobie – dotknęła pieszczotliwie ręki zięcia i odeszła spod cmentarnej bramy, nie żegnając się z nikim więcej.
Przez chwilę widziałam ją taką, jaką mogła być dla mnie. Miłą i czułą.
– Podbiłeś jej serce, a to nie lada sztuka – powiedziałam z niezamierzonym przekąsem. – Nie wiem, jak to zrobiłeś, mnie nigdy nie udało się skruszyć lodowej powłoki.
– Przesadzasz, matka cię kocha. Każda matka kocha swoje dziecko – powiedział naiwnie Rafał.
Nigdy nie poznał gorzkiego smaku odrzucenia, nie przeszedł przez to, co ja. Rodzice go kochali, czekali na niego i z radością powitali na świecie. Swoim pojawieniem się nikomu nie zepsuł życia i nie odebrał kuszących możliwości.
Wychodząc za Rafała, zostawiłam za sobą dawną Karolinę, zmieniłam się w kochaną żonę, a później matkę małego Piotrusia. Przez kilka lat prawie nie kontaktowałam się z matką, co bardzo dziwiło męża.
Nie próbowałam mu niczego tłumaczyć, rzucałam jakieś ogólnikowe wyjaśnienia. Nie nastawał, ale przyglądał mi się uważnie, jakby chciał poznać moją tajemnicę. Wszystko się wyjaśniło, gdy Rafał przywiózł matkę do nas.
Złamała nogę w biodrze, czekała ją operacja i rehabilitacja, na razie była zdana wyłącznie na opiekę innych ludzi. A kto powinien się zająć chorą matką? Oczywiście córka.
Obsługiwałam ją, dbając o formy grzecznościowe, które miały zamaskować to, co naprawdę czułam. A byłam wściekła, że znów wróciła do mojego życia. Leżała, świdrując mnie oceniającym wzrokiem, nic nie mówiła, ale wiedziałam, co o mnie myśli. Byłam nie taka.
I tak dalej, dzień za dniem
Wytrzymała w milczeniu kilka dni, a potem rozzuchwalona życzliwością zięcia powróciła do dawnych obyczajów. Nie mówiła o mnie źle, skąd to przypuszczenie? Wydawało mi się. Dla mojego dobra zwracała mi uwagę, że jestem nie taka, jak powinnam.
Za szeroka w biodrach, z dodatkowymi kilogramami, które nie dodają mi wdzięku. Z dziwną fryzurą. Powinnam się zastanowić nad swoim życiem, bo jak dotąd niczego nie osiągnęłam. Kieruję działem dużej firmy? O, wa! I cóż to jest! Syn Marioli wykłada na uniwersytecie. Że specjalnie robi mi przykrość? Przecież nic takiego nie powiedziała.
Nawet do Rafała dotarła smutna prawda, że nie każda matka musi kochać swoje dziecko. Moja była tego żywym dowodem. Po operacji matka szybko wyzdrowiała i pojechała do siebie. Żegnałam ją z niewysłowioną ulgą, ciesząc się, że kolejne lata spędzę, nie patrząc na nią.
Wiem, że tylko tyle, bo przecież ona kiedyś wróci. Będzie potrzebowała opieki, a kto ma się zająć starą matką jak nie córka? Rafał w końcu zrozumiał, dlaczego nie utrzymuję kontaktów z matką. Zobaczył, jaka jest naprawdę.
Czytaj także:
„Mąż twierdził, że nie nadaję się na kierowcę, a po 50. roku życia bez sensu robić prawo jazdy. Pokazałam mu, że się myli”
„Syn z synową zamiast wziąć kredyt na mieszkanie i kupić porządne auto, wywalają kasę na podróże. Źle im na naszej działce?
„Dopiero gdy córka dorosła, ośmieliłam się zajrzeć w swoje samotne serce. Po latach posuchy w końcu posmakowałam miłości”