Wreszcie, po powitalnych piskach i wycałowaniu dzieciaków, Beata wzięła na cel mojego męża.
– Hej, przystojniaku! – uśmiechnęła się kokieteryjnie i nadstawiła policzek, a Jurek cmoknął ją chętnie.
Powinnam się właściwie cieszyć, że nie wpisują się w stereotyp rodem z dowcipów. Ale czy naprawdę kobieta w jej wieku, pięćdziesiątka z okładem, musiała podrywać każdego faceta w zasięgu wzroku? Nawet własnego zięcia…
– Cześć, mamo – mruknęłam.
– Witaj, Małpeczko, skarbie ty mój! – rzuciła się do ściskania „córuni”.
Kiedyś koleżanki zazdrościły mi równej, tolerancyjnej matki, pozwalającej mówić do siebie po imieniu i darzącej mnie pełnym zaufaniem. Było, minęło. Objęłam Beatę niezgrabnie, zwalczając skrępowanie. Ostatnio często czułam się w jej obecności nieswojo. Za dużo niewyrażonych żalów, pretensji… Narastały we mnie od paru lat, gdy wreszcie pojęłam, że niby idealna rodzicielka wcale nie była bez skazy, a moje dzieciństwo do sielankowych nie należało.
– Co mnie tak jak krowę klepiesz? – nie dała się nabrać na zamarkowany entuzjazm. – Przytulże starą matkę porządnie. Stęskniłam się. Dzieciaki przez wakacje wyrosły, że hej. Ale w końcu trzy miesiące się nie widzieliśmy! W trakcie których słowem się nie odezwaliście – wytknęła. – O tym, że zaproponowano ci awans, też dowiedziałam się pocztą pantoflową. Nieładnie, córcia…
Momentalnie się zjeżyłam.
– W rozjazdach byłaś – przypomniałam jej. – Złapać cię między jedną podróżą służbową a drugą zakrawa na cud. Jeżeli coś tracisz z naszego życia, to na własną… – nie dokończyłam; jej zbolałe spojrzenie skutecznie mnie przystopowało.
– Aleś ty niesprawiedliwa – pokręciła ze smutkiem głową. – Co to, telefonu nie masz? Od napisania krótkiego maila też ci ręce nie odpadną. Mogłabyś się czasem wysilić. To działa w obie strony, nie ja jedna jestem od pielęgnowania więzów rodzinnych – westchnęła mistrzyni odwracania kota ogonem.
Próbowała mnie przerobić na swoje kopyto
Ona chorowała na nadmiar aspiracji, ale to ja wychodziłam na wyrodne stworzenie! Od kiedy pamiętam, praca mojej matki znajdowała się na pierwszym planie. Ojciec zmył się nagle, bez ostrzeżenia. Prawie jak w filmach: wyszedł po papierosy i nie wrócił. Pół roku później zażądał rozwodu. Z dnia na dzień została mi tylko mama, jedyna oaza bezpieczeństwa w niepewnym świecie. Domyślałam się, że nie było jej łatwo samej, ale poradziła sobie.
Że moim kosztem? Taki los dziecka pracoholiczki. Niby narzekała na harówkę, wieczny brak czasu, ale ogromna ambicja, głód sukcesów wciąż pchały ją dalej i wyżej. Doktorat, habilitacja, awans na kierownika instytutu, ciągłe konferencje, walka o nowe granty, profesura, wreszcie wybór na prorektora. Nie umiała sobie powiedzieć stop. W efekcie mnie non stop brakowało matki. Nie dziwota, że mierziły mnie jej puste gesty na pokaz. Ale oczywiście dla wygody widziała sprawy po swojemu.
– Co się tobą porobiło, Małgosiu? Czemu nie umiemy już normalnie rozmawiać? Kiedyś byłyśmy przyjaciółkami, a teraz…? Wyniosły ton, chłodne obejście. Więcej ciepła i zrozumienia znalazłabym w igloo Eskimosa niż w domu własnej córki! Aż się lękam wyznać nowinę, z którą przyszłam… – dramatycznie ściszyła głos. – Więc może innym razem, jak atmosfera będzie przychylniejsza. Może na neutralnym gruncie, gdzieś w kawiarni. Na przykład jutro, w samo południe, co ty na to? – spojrzała na mnie z nagłą powagą.
Skinęłam głową, choć wcale mi się nie paliło do pojedynku na słowa.
– Świetnie! A teraz opowiadajcie, co u was. Jak tam dziewczynki w szkole sobie radzą? To już cały miesiąc… Jureczku, dobrze widziałam, na podjeździe stoi całkiem nowe auto?
No i zaczęła się spowiedź rodzinna. Na szczęście mogłam milczeć, gdyż mąż i córki wyręczali mnie, pytlując na wyścigi. Beata słuchała, dorzucała swoje trzy grosze, lecz cały czas zerkała na mnie ponad ich głowami, uważnie, z troską. Rany, już się bałam jutrzejszego maglowania!
Kłopot w tym, że nie umiałam rozmawiać z Beatą szczerze, otwarcie, na spokojnie. Jak jedna dorosła kobieta z drugą. Ja się denerwowałam, ona obrażała. Sytuacja między nami nabrzmiała jak wrzód; kusiło, by wygarnąć jej od serca, ale szacunek powstrzymywał. Nie byłyśmy równorzędnymi partnerkami w żadnym poważniejszym sporze. Jako matka pozostała stroną uprzywilejowaną, roszczącą sobie prawo do racji.
Wciąż próbowała przerobić mnie na swoje kopyto. Nie przebolała, że rzuciłam studia, gdy zaszłam w ciążę. Wciąż apelowała do mojej ambicji, namawiała na kontynuowanie nauki, poszukanie bardziej inspirującej pracy. Nie docierało do niej, że kocham swoje obecne życie, i wcale nie chcę być taka jak ona. Odpowiadała mi posada w urzędzie miejskim na stanowisku referenta do spraw socjalnych. Robota od–do, bez zarywania nocek, weekendów, wakacji.
O ironio, sprawdzałam się w niej tak dobrze, że chcieli mnie awansować na kierownika działu. Większy prestiż i pensja, lecz odpowiedzialność i obowiązki też spore. Na co, po co? Jerzy dość zarabiał. Zdanie matki znałam bez pytania o radę. Więc o czym miałyśmy rozmawiać?
Na spotkanie stawiłam się jednak punktualnie. Już czekała i zdawała się równie spięta co ja – bawiła się zapalniczką, a przecież rzuciła palenie.
– Już zamówiłam nam kawę – powiedziała z bladym uśmiechem. – Dla ciebie ze śmietanką.
– Dzięki. – Rozejrzałam się po pustawej kawiarence. – O czym chciałaś pogadać? Sam na sam, acz w miejscu publicznym. Boisz się scen czy jak?
– Nie, znaczy może trochę… – zawahała się. – Lekko nie będzie, więc walnę z grubej rury. Wiesiek mi się oświadczył i go przyjęłam.
– Że co…? Kto…? – przytkało mnie. – Za mąż chcesz wyjść?! Nową rodzinę zakładać!
– Boże, nie patrz tak na mnie! I nie krzycz. Chyba mam prawo ułożyć sobie wreszcie życie? Poznałam Wieśka na jednej z konferencji. Lubię flirtować, ale nie sądziłam, że jeszcze kiedyś się zakocham. Nadajemy na tych samych falach. Duchowych, intelektualnych i…, i nie tylko – zarumieniła się. – On…
– Jezu, mamo! Daruj mi intymne szczegóły! – warknęłam.
– Już dobrze, dobrze – zamachała rękami. – W każdym razie spotykam się z Wieśkiem od roku.
– Od roku?! I pary z ust nie puściłaś? Mnie zarzucasz, że mało się zwierzam, a sama…
– Bałam się twojej reakcji – uśmiechnęła się smutno. – Słusznie, jak widać. Znowu panikujesz. Spróbuj zrozumieć, zaakceptować. Praca to nie wszystko. Sukcesy sukcesami, ale czuję się samotna, coraz bardziej. Dorosłaś, masz własny dom, rodzinę, nie potrzebujesz mnie, rady lekceważysz. Okej, twoje prawo. Ale czemu wciąż nie pozwalasz mi być szczęśliwą? Dość już tych poświęceń…
– Że co?! – jej hipokryzja normalnie wcisnęła mnie w krzesło, palce zaciśnięte na krawędzi blatu zbielały.
Ja byłam zaborcza? Ona chyba żartuje!
Gorycz i zadawnione pretensje podeszły do gardła, niemal mnie dusząc. Cóż takiego dla mnie poświęciła? Z czego zrezygnowała? Bo nie z pracy, do cholery! Z przedszkola i świetlicy odbierała mnie zawsze tuż przed zamknięciem. Od drugiej klasy latałam z kluczem na szyi. Wciąż narzekała na więdnące więzi, ale gdzie była, gdy jej potrzebowałam?!
Gdy dostałam pierwszy okres, gdy się pierwszy raz pocałowałam z chłopakiem, gdy w liceum groziła mi dwója z matmy na półrocze? Nawet nie wiedziała, bo nie miała czasu na wywiadówki chodzić! Poradziłam sobie sama, jak zwykle. Dzieciak wiele wybacza, nie umie albo nie chce dostrzec prawdy. Jednak dorosłam i klapki spadły mi z oczu. Dosyć taryfy ulgowej! Bez pardonu i skrupułów wyplułam gromadzony latami żal. Prosto w jej pobladłą twarz. Chciała szczerości, chciała widzieć, skąd ta oschłość? Służę uprzejmie!
– Boże, Małpeczko, przepraszam! – wyszeptała i pogłaskała mnie po zaciśniętej dłoni. – Nie wiedziałam, że tak to odbierasz. Sądziłam, że byłaś dumna z mojego zaufania…
– O, bardzo wygodna interpretacja! – prychnęłam, cofając rękę. – Uczelnia, kolejne konferencje i awanse były ważniejsze ode mnie. A teraz nagle odkryłaś, że praca to nie wszystko? I komu poświęcisz swój czas? Facetowi! Nie mnie, cholera. Znowu! Więc pytam, z czego niby takiego istotnego dla mnie zrezygnowałaś?
– Z miłości… – szepnęła ze łzami w oczach. – Szczerość za szczerość, Małgosiu. Lepiej późno niż wcale. Przepraszam, że czułaś się skrzywdzona, pomijana, zazdrosna. Wreszcie rozumiem, czemu byłaś tak okropnie zaborcza.
– Ja?! – obruszyłam się.
– A kto? Ledwo jakiś samiec przekroczył próg naszego domu, zaraz zaczynałaś stroić fochy. Gdy delikwent odważył się zabawić dłużej, zostać na kawie czy obiedzie, robiłaś się naprawdę nieprzyjemna. Docinałaś, zadawałaś krępujące pytania.
– Nie przypominam sobie – mruknęłam, lekko zaniepokojona.
– Pamięć to dziwna rzecz, córeczko. Mocno subiektywna. Niby tę samą historię opowiadamy, a jednak każda zapamiętała ją inaczej. Pamiętam, jak kiedyś wróciłaś wcześniej z wakacji i zastałaś mnie…
– W łóżku z obcym facetem! – syknęłam. – W naszym domu. Jak mogłaś? Przeżyłam wstrząs.
– Delikatnie powiedziane. Wpadłaś w histerię. A przecież nie byłaś dzieckiem, miałaś siedemnaście lat. Dość, żeby wybrać się pod namiot z chłopakiem. Za mało, by dostrzec w matce… kobietę, i pozwolić jej na podobną intymność. Musiałam wystawić gościa za drzwi niemal w skarpetkach. No i zawiesiłam na kołku marzenia o stałym związku. Wolałam się nie angażować, żebyśmy potem obie nie cierpiały.
– A praca? – próbowałam się bronić, zwalczyć nagłe wyrzuty sumienia.
Bo wspomnienia przedstawione od strony Beaty nabrały innych, zawstydzających barw. Ja też nie byłam ideałem. Chciałam, by traktowała mnie jak dorosłą kobietę, a sama… Nawet teraz uważałam, że mam wyłączne prawo do jej uwagi i miłości.
– Praca – westchnęła. – Na szczęście trafił mi się zawód, który kocham. Bo przecież musiałam pracować, brać prace zlecone, zajęcia w weekendy z zaocznymi, walczyć o kolejne stopnie naukowe, awanse, wiążące się z dodatkowymi profitami. Twój ojciec zostawił nas z długami, z kredytami na auto i mieszkanie. Gdyby nie ty, załamałabym się. Kompletnie. Prócz ciebie tylko praca trzymała mnie w pionie. W pracy nie myślałam, nie tęskniłam… Naprawdę kochałam twojego tatę, mnie też zawiódł…
– Ja nic nie widziałam – dla odmiany mnie zaszkliły się oczy.
– A co miałam mówić sześciolatce? Że jej ukochany ojciec to samolubny drań, który zostawił nas bez środków do życia? Czekałaś na niego, wpatrując się w drzwi i telefon.
– W końcu przestałam.
– Ale nadal winisz mnie za jego odejście – podsumowała mama.
Tak, to była moja największa tajemnica. Uroiłam sobie, że to Beata wystraszyła ojca, wpędziła go w kompleksy swoją ambicją, feminizmem, rozmachem. Odszedł, nie wytrzymawszy presji życia z kobietą sukcesu. Pomyliłam skutek z przyczyną.
Siedziałyśmy, wpatrując się w siebie. Zmęczone, wypompowane trudną rozmową, ale spokojniejsze. Może nie wszystko zostało wyjaśnione, wybaczone, jednak bolesne zwierzenia oczyściły atmosferę, nieprzyjemne uczucie skrępowania zniknęło. Wyciągnęłam rękę, mocno ścisnęłam jej dłoń. To była moja mama. Kochałam ją. A ona mnie. Ta kwestia nigdy nie podlegała dyskusji.
– Przyjmij ten awans, córcia. Szkoda marnować okazję – powiedziała.
– Dobrze, zastanowię się – obiecałam. – Rozważę za i przeciw. Ty też pomyśl, zanim dasz się zaobrączkować. Przetestuj porządnie ewentualnego dziadka swoich wnuczek.
– Okej – zgodziła się. – Może nawet skorzystam z pytań, którymi bombardowałaś i odstraszałaś moich absztyfikantów. „Czy będzie pan preferował swoje rodzone dzieci, dyskryminując pasierbicę?” – zacytowała. – Oj, naprawdę byłaś zołzą! – zaśmiała się.
Zawtórowałam jej od serca.
Czytaj także:
„Diana wygląda jak milion dolarów i wozi się autem droższym niż mieszkanie mojej matki. Pokochałem dziewczynę gangstera”
„Córka rzuciła próbnie męża i zwaliła się do mnie z wnukiem. Zięć baluje w ich mieszkaniu, a u mnie zrobili sobie dom schadzek”
„Zobaczyłem ojca pod rękę z dużo młodszą i ciężarną kochanką. Rodzice okłamywali mnie, prawie zniszczyli mi życie”