„Matka wymieniła mnie na Olenę i zrobiła z niej przyszywaną córkę, bo ta myje jej okna? Co za absurd”

Rozczarowana kobieta fot. Adobe Stock, PheelingsMedia
Strasznie się wkurzyłam. Żeby zastąpić mnie jakąś, powiedzmy sobie szczerze, przybłędą! Bo kto coś o niej wie, poza tym, że sprząta u ludzi i czasem pomaga na bazarku?! Przyjeżdżam raz na rok i widzę, że wszystko wymyka się spod kontroli.
/ 27.05.2021 12:15
Rozczarowana kobieta fot. Adobe Stock, PheelingsMedia

Owszem, córeczka tej całej Oleny jest śliczna i wygląda na miłą, no ale bez przesady! To przecież dla mojej mamy żadna rodzina!

Ciężko się wyrwać do Polski, ale zawsze się staram chociaż raz w roku zostawić swoje francuskie życie i odwiedzić mamę. Zwłaszcza po śmierci taty, ona czuje się bardzo samotna… W tamtym roku aż serce mi się ściskało, gdy widziałam, jak ciężko jej było rozstać się z wnuczką, gdy jechałyśmy na lotnisko.

Trzymała ją długo w objęciach i prawie musiałam je odrywać od siebie, bo uciekłby nam autobus.Teoretycznie mama zdaje sobie sprawę z tego, w jakiej jestem sytuacji. Nawet wielokrotnie powtarzała, jak to dobrze, że mieszkamy na Zachodzie, gdzie życie jest pewniejsze. W praktyce jednak wszystkie rozstania są dla niej traumatyczne.

Problem jest nierozwiązywalny, bo ona jest zbyt schorowana na podróże, a ja nie mogę być częściej w kraju. Nawet kupno komputera ze skype’em nic nie pomogło, bo mama nigdy nie nauczyła się go obsługiwać. Pozostają tylko listy i telefony. Ostatnio pisała jakby rzadziej, trochę mnie to nawet niepokoiło; może źle się czuje?

Ale podczas telefonicznych rozmów wydawała się normalna, może nawet bardziej pogodzona z losem. Cieszyłam się tym, że ją spotkam, ale i faktem, że sprawdzę, co się dzieje.

Zajechałyśmy z Moniczką do Krakowa w samo południe, mama już czekała na nas z obiadem. Zupa pomidorowa i ukochane pierogi z jagodami – nasze najukochańsze przysmaki.

– Ale tu czyściutko – rozejrzałam się po mieszkaniu. – Jak w pudełku! Szykowałam się, że ci posprzątam, okna pomyję, a tu właściwie nie ma nic do roboty.

– Ładnie, prawda? – uśmiechnęła się mama. – Olena mi porządki zrobiła, to taka dobra dziewczyna! Olena? A któż to? – Pisałam ci przecież – mama zauważyła chyba moją głupią minę. – Ukrainka. Miłe dziecko, w twoim wieku, przyjechała tu od siebie za chlebem. Pomaga mi.

Rany boskie, jeszcze jakąś mafię ściągnie mamie na głowę, gdy się zorientuje, jaka jest bezradna! Ci ze Wschodu wszyscy jacyś szemrani. Próbowałam mamie jakoś to przekazać w oględnych słowach, ta jednak tylko wzruszyła ramionami:

– Ja nie mogę, Agusiu, mieć czystych okien tylko raz w roku, gdy przyjeżdżasz.

– Ale przecież nie dam rady…

– Wiem i jakoś sobie radzę. I przykro mi, że tak mówisz. Tam, we Francji, to ty jesteś ze Wschodu. Co ona mówi?! Wschód to za Bugiem, my zawsze byliśmy częścią Europy!

Nieźle ją już ta Ukrainka przerobiła! 

Zostawiłam na razie tę sprawę, myśląc, że przez dwa tygodnie zdążę ją zbadać i ewentualnie ukrócić. „No ale skoro mama potrzebuje pomocy, dlaczego mi nie powie? Rozejrzałabym się za kimś, zapłaciłabym, niechby kobieta zaglądała kilka razy w tygodniu. Znalazłabym jakąś miłą panią przez znajomych, kogoś z polecenia, a nie obcą”. Monika dostała od babci piękne książeczki w prezencie i razem czytały wieczorem, dzięki czemu mogłam wyskoczyć na spotkanie z dawnymi koleżankami do klubu.

Kiedy szukałam w szafie parasola, natknęłam się na plecaczek „Hello Kitty”. Może mama zamierzała sprezentować go Monice przed wyjazdem? Muszę chyba z nią pogadać, tam u nas to obciach, mała nie będzie go nosić do szkoły, nie ma o czym marzyć… Pogoda trafiła nam się świetna i doskonale się z Monisią bawiłyśmy, wyciągając babcię nad rzekę, do sklepów czy do jednej z koleżanek na działkę, gdzie mama chyba najbardziej lubiła spędzać czas.

Zapomniałam na śmierć o tej całej Olenie, dopóki córka nie przyszła zapytać, czy pozwolę jej iść z babcią na urodziny do tej drugiej wnuczki.

– Co? – myślałam, że nie dosłyszałam.

– No do Toni, drugiej wnuczki – wyjaśniło moje dziecko. – Ona w sobotę kończy dziesięć lat.

Zupełnie zgłupiałam. Halo, przecież jestem jedynaczką! Czyżby tata miał jakieś dzieci na boku?

– Zwariowałaś? – mama spojrzała na mnie jak na psychicznie chorą, gdy poprosiłam o wyjaśnienia.

– Tatuś? Dzieci na boku? Tonia to moja przyszywana wnuczka, nie prawdziwa – stwierdziła, wyjmując z szuflady zdjęcie. Siedziała na nim z dziewczynką ubraną w trochę staromodną sukienkę.

– Jak to przyszywana? – spytałam.

– Normalnie – zniecierpliwiła się mama. – Tonia jest córką Oleny. I wytłumaczyła, że to chyba logiczne: skoro ja wyjechałam, Monika jest razem ze mną daleko stąd, ona przygarnęła do serca Olenę i jej dziecko, które też są oddzielone od bliskich. Pomagają sobie nawzajem i tworzą pewnego rodzaju namiastkę rodziny. No, logikę w tym może by i jakąś znalazł, ale gdzie emocje? Gdzie uczucia? To można tak po prostu zastępować jednych ludzi drugimi, wymieniać ich jak pionki na szachownicy życia?!

– Oj, nie bądź dziecinna, Agnieszko – ucięła moje dywagacje mama. – Jest wiele rodzajów uczuć. Nikogo nie wymieniam na żadnej szachownicy. Strasznie się wkurzyłam. Żeby zastąpić mnie jakąś, powiedzmy sobie szczerze, przybłędą! Bo kto coś o niej wie, poza tym, że sprząta u ludzi i czasem pomaga na bazarku?!

Już nie chciałam jątrzyć i zmieniłam temat, mówiąc mamie o tym plecaku „Hello Kitty”. A mama spokojnie, że to prezent dla Toni, dziewczynka uwielbia gadżety z tymi obrazkami.

– Byłoby miło, gdyby dziewczynki się poznały, jedna i druga nie ma tu za wiele znajomych dzieci – przekonywała.

Wcale mi się ten pomysł nie podobał, nie wydawało mi się, żeby Monia mogła skorzystać na takiej przyjaźni. Tylko czy mogłam odmówić córce? Mama powinna była najpierw zapytać mnie, a potem podpuszczać wnuczkę i obiecywać jej cuda na kiju! Naprawdę niezręczna sytuacja. Rozumiem, że przychodzi tu jakaś kobieta sprzątać, niechby i Ukrainka, ale po co ten kit z przyszywaną rodziną? Czy mama naprawdę nie może po prostu zapłacić i zamknąć drzwi? Musi dorabiać do mycia okien sentymentalne bzdety i wciągać w to rodzinę?

Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy

Redakcja poleca

REKLAMA