Siedzę i patrzę na jedno z moich ulubionych zdjęć. Mam na nim osiemnaście lat, następnego dnia wyjeżdżałem z domu do wojska na dwa lata powszechnego poboru.
„Dwa lata męki, dwa lata wycięte z życiorysu” – tak wtedy myślałem.
Na tym zdjęciu stoję obok ojca – wysoki jak ja, o takich samych kędzierzawych włosach i ciemnych oczach.
Byłem jego młodszą wersją
Zawsze się rozumieliśmy i wspieraliśmy – na tym zdjęciu ojciec też obejmuje mnie opiekuńczo ramieniem.
– Nie martw się, Tomek – mówił mi poprzedniego dnia, gdy piliśmy piwo. – To w życiu mężczyzny niezwykły czas. Jeśli dobrze do tego podejdziesz, mądrze, wiele się nauczysz, zmężniejesz, staniesz się silniejszy nie tylko fizycznie. Dobrze dobieraj przyjaciół, a zostaną ci na całe życie. Moi najlepsi przyjaciele są właśnie z wojska – i choćbyśmy latami ze sobą się nie kontaktowali, to jak któryś potrzebuje pomocy, może walić jak w dym do kumpla z woja. Wszyscy mogą zdradzić, wszyscy, ale nie kumple z woja.
Siedziałem z tym piwem w ręce, dumny, że wreszcie jestem dorosły, i mogę się z ojcem napić alkoholu. Chociaż ojciec piwa za alkohol nie uważał. Nie za prawdziwy. Ale wódkę to obiecał wypić ze mną, dopiero jak wyjdę z wojska i będę już prawdziwym mężczyzną. Nie mogłem się doczekać. Nie tyle tego, by ojciec widział we mnie równego mu mężczyznę, ale żeby to wojsko było już za mną.
To był ciężki czas
Powinienem bardziej ojcu zaufać. Nie było lekko, nie będę oszukiwał. Ale kiedy w kuźni spoceni od żaru i wysiłku kowale tłuką w rozpalone żelazo wielkimi młotami – to czy temu żelazu jest przyjemnie? Czy tej poniewieranej materii jest wygodnie być rozciąganą, kształtowaną, rozpalaną i chłodzoną na przemian, i znów męczoną? Ale w efekcie powstaje miecz – coś, co jest o wiele bardziej przydatne niż zwykły kawał rudy. Miecz, tarcza, podkowa… wszystko to wykuwa się w znoju i bólu. Mężczyzna też.
Kiedy po służbie wróciłem do domu, byłem innym człowiekiem. Znałem gorycz porażki i słodycz zwycięstwa, także nad sobą samym. Wiedziałem, jaki jestem, na co mnie stać. Na ile mogę się ugiąć, a kiedy można mnie złamać. I miałem nowych przyjaciół, o których wiedziałem, że będą mi wierni, choćbyśmy już więcej się nie zobaczyli.
Jak zwykle ojciec miał rację. Na tamtym zdjęciu rodzinnym, tym zrobionym na dzień przed moim wyjazdem do wojska – w czasach, gdy byłem jeszcze niewinnym, nieopierzonym pisklakiem – stoi też matka.
Nie znałem jej zbyt dobrze
Kiedy teraz patrzę na współczesne, młode rodziny, widzę zarówno to, co straciły na związkach partnerskich, na innym podejściu do małżeństwa niż tzw. tradycyjne – a także to, co zyskały. I nie wiem, jaki jest bilans tych zysków i strat. Mój ojciec nauczył mnie, że szacunek dla mężczyzny jest w rodzinie najważniejszy. Ale szacunek i poważanie dla głowy domu – w jego wersji przynajmniej – wykluczały bliskość między małżonkami, wspólnotę duchową. Może to za wielkie słowo, ale chodzi o to, że w tradycyjnej rodzinie był świat mężczyzn i świat kobiet.
Te światy rzadko kiedy się przenikały. Matka mnie urodziła, pielęgnowała, karmiła, opierała, prowadzała do przedszkola, szkoły, lekarza… ale to ojciec ze mną rozmawiał, uczył, wychowywał. Matka w tych sprawach usuwała się w cień, roztaczając swoją kobiecą magię nad córką. Hela, moja siostra. Młodsza o pięć lat. Właściwie obca mi istota – i chyba już nie muszę powtarzać, dlaczego. Dwa światy. Na zdjęciu ma trzynaście lat i siedzi na ziemi przed ojcem, z uniesioną głową, wpatrzona w niego. To właśnie spojrzenie jest powodem, dla którego wyjąłem to zdjęcie z rodzinnego albumu. Myślę, że gdybym dobrze je zinterpretował wiele lat temu, nie znalazłbym się w obecnej sytuacji.
Bez pieniędzy, bez domu, bez rodziny, bez tożsamości
W pewnym sensie to też moja wina. Zauważyłem, że coś się dzieje, ale tak naprawdę tego nie widziałem. Od pewnego czasu, kiedy przychodziłem do matki, ona patrzyła na mnie spod oka, odsuwała rękę, gdy chciałem ją pocałować, jak dobry syn powinien. Powinienem był spytać, co się dzieje, ale zrzucałem to na karb wieku – miała przecież już 80 lat. Ale tak naprawdę niczego nie widziałem. Matka to była matka. Kobieta. A kto za kobietami trafi? Nie ja.
Mój ojciec twierdził, że właśnie ta odmienność, to „szaleństwo macicy” stanowi o uroku kobiecości. Facet jest prosty jak konstrukcja cepa, mawiał, a kobieta to katedra. Możesz się w niej modlić, dostąpić ekstazy, ale nigdy jej nie zrozumiesz. Ja nawet nie próbowałem. Może dlatego odeszły ode mnie trzy żony? Czasy się zmieniły, a ja ciągle tkwię w przeszłości. Ale to inna historia…
Mój ojciec był bardzo zaradnym człowiekiem i miał żyłkę do interesów. Za czasów komuny nazywano go pogardliwie (i jednocześnie ze źle skrywaną zazdrością) badylarzem. Inaczej mówiąc – miał szklarnie z kwiatami.
Liczyliśmy się wśród ludzi
W czasie przemian ustrojowych wykorzystał okazję, a także wojskowe znajomości i przyjaźnie, i stworzył sieć hurtowni florystycznych. Matka była florystką, Hela też miała do tego talent, więc rodzinny interes kwitł. Ja naturalnie poszedłem w ślady ojca i uczyłem się zarządzać, nawiązywałem kontakty, jeździliśmy na targi, konferencje, także zagraniczne, i rozwijaliśmy bazę. Hurtownie, potem sklepy, potem internet… Wiodło się nam znakomicie. Nie byliśmy bogaczami, to nie ta skala, na kwiatach takiej kasy się nie zrobi, ale w województwie się liczyliśmy.
A potem zrobiliśmy błąd. Zaufaliśmy nie tym ludziom co potrzeba i nagle okazało się, że przez jakiś czas naszą firmę wykorzystywała mafia do przewozu narkotyków. Wiedzieliśmy, że wkrótce zainteresuje się nami policja, urząd skarbowy. Byliśmy na granicy utraty majątku. Wtedy ojciec podjął jedyną mądrą w tej sytuacji decyzję – rozwiódł się z matką, a w trakcie rozwodu, ona dostała firmę. Rozwód był jedynie na papierze. Ojciec kochał matkę (teraz niektórzy dodaliby: na swój sposób, bo taka chłodna, mało wylewna miłość w głowie im się nie mieści), a ona patrzyła na niego jak na bożka. Ufał jej całkowicie, a ona nigdy jego zaufania nie zawiodła.
Przez kolejne piętnaście lat tak właśnie było – ojciec i ja użeraliśmy się ze skarbówką, sądami, zaliczyliśmy nawet kilkumiesięczne areszty. W tym czasie zarządzaliśmy interesem poprzez naszych zaufanych ludzi w firmie, a mama wszystko firmowała. Bo przecież ona wiedziała – wszyscy wiedzieli – kto tak naprawdę rządzi – tata i ja. A po jego śmierci – ja. I było uzgodnione, że kiedy już będzie bezpiecznie, mama przepisze na mnie firmę, a w razie czego, miałem dostać ją po jej śmierci, zapisaną w testamencie.
Nie było wątpliwości, że tak się stanie
Tak więc nie zwróciłem uwagi na podejrzliwe spojrzenia matki, które pojawiły się, nie wiedzieć skąd i dlaczego trzy lata po śmierci ojca. I nie zaniepokoiłem się nawet wtedy, gdy mama i siostra zaczęły przesuwać terminy spotkania u notariusza. Bo chora, bo nie ma sił. No dobrze, rozumiem, 80 lat. Dopiero główny księgowy firmy, mój kumpel z wojska, przyszedł do mnie i powiedział:
– Tomek, dzieje się coś niedobrego. Hela się rządzi. Odwołuje twoje polecenia. Mówi, że nie mają mocy prawnej. A wiesz, że ona jest dobra artystycznie, ale do finansów głowy nie ma. Jej księżycowe plany nikomu nie wyjdą na dobre. Pogadaj z matką. Czas przywrócić starą władzę.
Poszedłem więc do rodzinnego domu, ale Hela zwąchała pismo nosem i przez dwa tygodnie wzbraniała mi dostępu do mamy, że niby jest chora. W końcu, jak na szpiegowskim filmie, wywabiłem siostrę z domu przy pomocy kumpla księgowego, a sam pogadałem z mamą.
– Mamo, czas spełnić polecenie taty i przekazać mi firmę. Jest wiele do zrobienia, a Hela podejmuje złe decyzje. Mówi, że ja nie mam praw. Przecież wiesz, do kogo należy ta firma… Mamo, co się stało? Czemu płaczesz?
– Gdzie jest mój syn? Chcę mojego syna! – szeptała przez łzy.
Zwariowała, pomyślałem. Alzheimer? Hela to ukrywała?
– Jestem tu, to ja, twój Tomek – wziąłem ją za rękę, wyrwała ją.
– Jesteś kukułczym jajem. Synem wywłoki. Nic tu nie jest twoje, won!
Byłem w szoku. Jakie kukułcze jajo? Jaka wywłoka?
Musiałem porozmawiać z Helą
Poczekałem, aż wróci. Wpadła do domu, wściekła.
– Nasłałeś na mnie kumpla – krzyknęła – żebyś mógł wśliznąć się tu jak złodziej. Zwalniam go! Mama ma słabe serce, nie wolno jej denerwować.
– To nie ja opowiadam jej dyrdymały o kukułczym jaju. O co ci chodzi?
– Niewiniątko – zadrwiła. – Masz, czytaj. Twoja mamuśka wysłała mamie – powiedziała i podała mi list.
Jakaś kobieta napisała, że właśnie umiera i dlatego chce zdradzić swój największy sekret.
„Byłam kochanką pani męża. Tak się złożyło, że ja i pani w tym samym czasie zaszłyśmy w ciążę. Urodziłam trzy dni wcześniej, w tym samym szpitalu. Byłam wściekła na Stasia, bo powiedział, że z nami koniec, żona rodzi mu następcę. Powiedziałam, że ja też rodzę mu syna, ale tylko wzruszył ramionami. Bękart się nie liczył. Więc postanowiłam się zemścić, nawet jeśli tylko ja o tym będę wiedzieć. Zamieniłam w szpitalu chłopców. I przez następne lata czułam radość i satysfakcję, że on wychowuje bękarta. A do jego syna nie miałam serca. Rok później oddałam go do domu dziecka w innym mieście. Nie wiem, co się z nim stało i nie chcę wiedzieć. Żałuję tylko, że Stach nie dowiedział się przed śmiercią, że ma w domu syna kochanki… Pomyślałam, że przynajmniej pani o tym powiem. Umrę z uśmiechem na ustach”.
– Ten list wszystko wyjaśnił – powiedziała zimno moja siostra. – Dlaczego uważałeś tylko ojca, byłeś zimny w stosunku do nas. Nie masz z nami nic wspólnego, kukułko. I dlatego matka cię wydziedziczy.
Osłupiałem.
– To jakieś bzdury!
– Nie ma tu dla ciebie miejsca – powiedziała i wyrzuciła mnie z domu. – I pamiętaj, jesteś teraz obcą osobą.
Kiedy pierwszy szok minął, zacząłem myśleć
Wezwałem na pomoc kumpli z wojska, z którymi blisko się przyjaźniłem – księgowego firmy, którego Hela rzeczywiście zwolniła, prawnika i psychologa. Zabawiliśmy się w prywatnych detektywów. Szybko się okazało, że w tygodniu, kiedy moja matka rodziła mnie w szpitalu, urodziły się trzy dziewczynki i dwóch chłopców – jeden z matki wieloródki, a drugi chory z matki po 40. roku życia. Żadna z nich nie mogła być kochanką mojego ojca. Pomijając fakt, że mój ojciec nigdy matki nie zdradził. O czym mówił mi parę razy przy różnych okazjach. Wierzyłem mu.
– Myślę, że twoja matka bardziej boleśnie odczuła nie fakt, że możesz nie być z jej łona, niż to, że on ją zdradził. Wiesz, jak bardzo go ubóstwiała – powiedział Jacek, księgowy. – Wydziedziczenie cię jest jej zemstą na nim.
– I miała rację – odparłem. – Nie mógł jej zdradzić. Dlatego nie rozumiem…
– Hela – przerwał mi psycholog. – Ona cię nienawidzi. Musisz przekonać matkę, że jesteś jej rodzonym synem. Wtedy wszystko odkręcisz.
Moja siostra mnie nienawidzi. To też był szok. Dlaczego? Jakiś czas później, podczas kolejnego procesu sądowego, powiedziała mi: bo jej ubóstwiany ojciec nie zwracał na nią uwagi, nie tak, jak tego pragnęła. Nie rozmawiał z nią, nie wciągał do interesów, nie traktował jak partnera. Była tylko córką. Ozdobą. Kotkiem do pogłaskania. Cały splendor bycia dzieckiem ojca spadał na syna. Który miał mieć wszystko – również to, co należało się jej. Bo przecież ona też chce mieć własne pieniądze, własną firmę i być kimś, nie tylko popychadłem.
– Jakim popychadłem? – krzyczałem, wytrącony z równowagi. – Dostawałaś wszystko, co chciałaś, jakbyś chciała własną firmę, dostałabyś pieniądze, pomoglibyśmy ci się rozwijać…
– Ja chcę tę firmę – przerwała mi.
Wtedy zrozumiałem, że jej nie chodzi ani o pieniądze, ani o firmę, ale o ojca i jego miłość, którą według niej ja skradłem. Postanowiła w związku z tym pozbawić mnie wszystkiego innego. Wymyśliła więc tę historię z kochanką i zamienionym dzieckiem, by namówić matkę na wydziedziczenie mnie. Totalny idiotyzm, pozbawiony logiki, ale umysł starej, schorowanej kobiety poddał się manipulacji.
Musiałem przekonać mamę, że jestem jej synem
Potrzebowałem materiału genetycznego, by dokonać porównania. Lecz kiedy miałem już wynik badania, który potwierdzał moją wersje, było już za późno. Mama zmarła. W testamencie zapisała wszystko Heli, mnie wydziedziczając jako „podrzutka”. Tak oto zostałem bez domu, bez pieniędzy, bez rodziny. Od kilku lat walczę w sądach o obalenie testamentu mamy, udowadniając, że nie jestem wielbłądem. Wiem, że w końcu wygram, bo racja jest po mojej stronie. Ale czasu mam coraz mniej – Hela niszczy firmę, wyprowadza pieniądze, i kiedy już wygram, dostanę jedynie zgliszcza.
Wszystko, na co ojciec i ja pracowaliśmy, zostanie zniszczone, bo kobieta poczuła się niedoceniona. Jakoś udaje mi się przeżyć dzień za dniem i nie tracić nadziei tylko dzięki kumplom z wojska. Ojciec miał rację. Jedynie im można zaufać, bo z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”