Niestety, w moim rodzinnym domu zwierzęta nigdy nie były mile widziane. Kiedy prosiłem, by mama kupiła mi pieska lub kotka, za każdym razem stanowczo odmawiała, dowodząc, że to tylko kłopoty.
– Z pewnością roznoszą pchły, paskudne pasożyty i jakieś choroby – tymi słowami odpędzała się ode mnie jak od natrętnej muchy.
Wychowywałem się bez ojca
Rodzice rozwiedli się, gdy byłem zupełnie małym szkrabem. Mamie na pewno było ciężko podołać wszystkim obowiązkom, które czekały na nią po powrocie z pracy. Dodatkowe zajęcia związane z domowym pupilem na pewno nie budziłyby jej entuzjazmu.
Tymczasem ja już w czasach szkolnych próbowałem zaprzyjaźnić się z każdym napotkanym czworonogiem. Kochałem zwierzęta i o niczym bardziej nie marzyłem, niż żeby jakimś się zaopiekować. Na próżno. Mama za nic w świecie nie chciała się zgodzić na przyjęcie pod nasz dach czegokolwiek, co było pokryte sierścią.
Minęły lata. Założyłem własną rodzinę. W którymś momencie podczas spacerów z kilkuletnim synem zacząłem zauważać, że wręcz pieje z zachwytu na widok mijanych zwierzaków. Zatrzymywał się na skraju wielkiego trawnika w centrum naszego osiedla i z przejęciem obserwował psie gonitwy.
Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy nie nadszedł przypadkiem czas, żeby zdecydować się na kupno psa. „No dobrze. A jeśli piesek będzie chciał siusiu w środku nocy?” – pomyślałem niechętnie. Zdałem sobie sprawę, że spacer w piżamie (żeby nie wybić się całkowicie ze snu) nie należałby raczej do najprzyjemniejszych rzeczy na świecie.
A przecież deszcz, mróz czy wiatr nie powstrzymają czworonoga przed wycieczką do psiej toalety. A synka nie wyślę na spacer z psem w środku nocy. Ba! Nawet w dzień nie wyślę, bo na razie jest na to za mały. Cóż, nie zapowiadało się, bym zaznał spokoju w towarzystwie nawet najsympatyczniejszego sierściucha...
Żona szybko się zorientowała, co mnie gnębi. Początkowo nawet podzielała moje wątpliwości. Któregoś dnia jednak zagadnęła mnie niespodziewanie:
– Może w takim razie powinniśmy mieć kota?
Barbara wyjaśniła, że w jej domu zawsze był pies albo kot. Czasem nawet kilka naraz, a suka Kropka karmiła własnym, psim mlekiem kocięta Pusi, która była przeokropną latawicą, kompletnie pozbawioną moralności i matczynej troski…
W pierwszej chwili zacząłem się bronić przed wizją sierści w komputerze i każdym domowym urządzeniu mechanicznym. Natychmiast wyobraziłem sobie miniaturowego tygrysa, który wkroczy do naszego domu i zacznie nami rządzić. O nie! Chociaż być może obdarzy nas również przyjaźnią i przywiązaniem...
– Jasne, możemy kupić kota – powiedziałem nagle, sam nie wiedząc czemu.
Pomyślałem, że decydując się na przygarnięcie kota, zacznę z opóźnieniem nadrabiać braki dzieciństwa pozbawionego czworonożnych przyjaciół. Miałem jeszcze przed sobą złamanie matczynego zakazu kupowania pańskiej skórki niewiadomego pochodzenia i obwarzanków na sznurku.
Oj, biednym byłem kiedyś dzieckiem...
Jako twardy facet nie roztkliwiałem się nad sobą za bardzo. Dwa dni później wsiadłem wraz z żoną do samochodu i pojechaliśmy za miasto. Dom upatrzonej przez nas właścicielki kotów stał na obrzeżach wsi. Otoczony był obszernym ogrodem.
Od razu zauważyliśmy trzy psy, które swobodnie biegały, radośnie obszczekując przechodniów, oraz dwa koty z wdziękiem i gracją przechadzające się obok furtki. Gospodyni już na nas czekała.
– Zaraz go zawołam. Tylko on został mi jeszcze z całego miotu – powiedziała z uśmiechem, po czym wyjaśniła: – Jakaś kotka przybłąkała się do nas i mój stary kocur został ojcem. Kotka była u nas krótko, tylko przez czas gdy karmiła kocięta. Potem poszła swoją drogą.
Gospodyni podeszła do kuchennego stołu. Wzięła kawałek mięsa i głośno zastukała nożem w deskę do krojenia. Dosłownie po kilku sekundach do kuchni wpadły zdyszane psy, a za nimi dostojnie wkroczył On. Kocurek wyglądał na bardzo pewnego siebie. Patrzyliśmy na niego z przejęciem. On zaś nie zwracał na nas najmniejszej uwagi. Spokojnie podszedł do swojej pani i ostrymi ząbkami chwycił mięso.
Kot był chyba niezbyt zadowolony, bo kręcił się niespokojnie po całym samochodzie. Nie przyszło nam wcześniej do głowy, że powinien mieć klatkę do podróży. Szybko przekonałem się, że powinien mieć jeszcze mnóstwo innych rzeczy.
W domu pierwszy napotkany spodek posłużył mu za miseczkę na wodę. Następny został naczyniem na suchy pokarm. Popędziłem szybko po jakąś karmę. Byliśmy zupełnie nieprzygotowani na przyjęcie futrzanego członka rodziny.
Jednak sytuacja została szybko opanowana. Następnego dnia kociak miał już swoje wygodne miejsce do spania i niezbędne wyposażenie. Nieco później poszedłem z nim do weterynarza.
W miarę upływu lat rósł i mężniał
– Narada rodzinna! – zawołał synek, gdy wróciliśmy po szczepieniu. – Kotek musi mieć imię. Może Puszek? – zaproponował bardzo przejęty.
Dorosła część rodziny zaczęła rzucać kolejne propozycje, ale syn obstawał przy swoim. Albo Puszek, albo nic! Ucieszyłem się. Zwierzątko od pierwszej chwili nie było mu obojętne. Miał wreszcie w domu swojego pupila, lubił go i chciał się nim opiekować. Ze zdziwieniem zdałem sobie sprawę, że mu zazdroszczę. Przy okazji pomyślałem, że chyba jestem fajnym ojcem. Zależało mi bardzo, by być dobrym tatą. Sam przecież wychowywałem się bez ojca i często mi go brakowało.
Pewnie zastanawiacie się, co na to moja matka? Nie przyjęła dobrze wiadomości, że moja rodzina kiedyś się powiększy o nowego >>wnuka<<. Nie tego się chyba spodziewała, gdy mówiliśmy o pięknym chłopcu, który rozczulił nasze serca. No cóż, chcę dać synowi to, czego ja nie miałem. A jeśli to nie podoba się mojej matce, to trudno.
Puszek szybko oswoił się z nowym miejscem. Bawił się swoimi zabawkami, ale często zabierał nam jakiś niewielki przedmiot po to, by go podrzucać, a potem zaciekle na niego polować. Czasem spędzał kilka dni w domu moich teściów. Miał tam dla siebie cały ogród. Wspinał się na drzewa, a na wygodnej, grubej gałęzi odbywał zasłużoną drzemkę.
Stał się ulubieńcem całej rodziny. Witał nas przy drzwiach, gdy wracaliśmy do domu. Sypiał w naszych łóżkach. Bezceremonialnie zajmował dla siebie tyle miejsca, ile w danej chwili uznawał za konieczne dla kociego komfortu.
Czasem, gdy stwierdził, że wylegujemy się zbyt długo, urządzał nam poranną pobudkę. Jeśli nie wystarczyło miauknięcie nad uchem, wspinał się na kołdrę i urządzał sobie spacer po śpiochu. Było to niezmiernie irytujące, zwykle więc musiał potem ratować się błyskawiczną ucieczką przed nadlatującą w jego kierunku poduszką. Cóż, takie życie...
Mój synek czuł się trochę zawiedziony.
Puszek odszedł od nas 5 lat temu
Wyobrażał sobie bowiem, że Puszek najbardziej przywiąże się właśnie do niego. Tymczasem kocur lgnął przede wszystkim do mnie. Zupełnie jakby wyczuwał tę moją tęsknotę z dzieciństwa. Lubił siadywać obok, cokolwiek robiłem, a chwile, gdy pisałem na klawiaturze komputera, traktował z wielką powagą. Uważnie obserwował litery pojawiające się na ekranie.
Szybko się zorientował, że to fascynujące zjawisko ma związek z uderzaniem w klawisze. Spokojnie czekał, aż na chwilę odejdę. Zeskakiwał wtedy z monitora
i opierał łapkę o jakiś klawisz, jednocześnie gapiąc się w ekran. Zastawałem potem całe strony zapisane przypadkową literą.
Puszek odszedł od nas pięć lat temu. Długo rozpaczaliśmy i tęskniliśmy za jego psotami. A po roku znów zjawiła się u nas futrzana kulka. Krnąbrna i zadziorna – w niczym nie przypominała łagodnego Puszka. Jednak i ona obdarzyła naszą trójkę swoim kocim przywiązaniem.
Czytaj także:
„Miłość omijała mnie szerokim łukiem, więc poszłam po radę do wróżki. Nie sądziłam, że jej dziwaczna przepowiednia się spełni”
„W młodości zrobiłam coś głupiego dla kasy i do dziś za to płacę. Boję się, że syn odkryje moją tajemnicę i stracę w jego oczach”
„Ktoś włamał się do mojego domu, ale okazało się, że nie taki diabeł straszny... Kto wie, może nawet się zaprzyjaźnimy?”