„Ktoś włamał się do mojego domu, ale okazało się, że nie taki diabeł straszny... Kto wie, może nawet się zaprzyjaźnimy?”

mężczyzna i kot fot. Adobe Stock, auremar
„Nie jestem strachliwy, ale tamtej nocy miałem pietra jak nigdy. Nie czułem się na siłach, by stawić czoła bandziorom. Gdybym miał pewność, że jest tylko jeden, może bym spróbował. Ale jak było ich dwóch albo trzech? Nie miałem ochoty wylądować w szpitalu lub w kostnicy, więc najciszej, jak umiałem, zamknąłem drzwi i zadzwoniłem na policję”.
/ 24.10.2022 19:15
mężczyzna i kot fot. Adobe Stock, auremar

To było dwa tygodnie temu. Przez cały dzień ciężko pracowałem w ogrodzie i wieczorem byłem tak zmęczony, że ledwie trzymałem się na nogach. Zjadłem więc pośpiesznie kolację i resztkami sił wdrapałem się na górę do sypialni. Chciałem jeszcze swoim zwyczajem trochę poczytać, ale nawet nie sięgnąłem po książkę. Gdy tylko się położyłem, zasnąłem jak kamień.

Obudził mnie jakiś hałas. Zaspany i trochę zdezorientowany, zerknąłem na zegar. Pokazywał północ. Nadstawiłem ucha, ale zza drzwi sypialni nie docierały żadne dźwięki. Przewróciłem się więc na drugi bok i szczelniej okryłem kołderką. Już miałem zamknąć oczy, gdy znowu coś usłyszałem. Wygrzebałem się z pościeli, otworzyłem drzwi na korytarz i zdębiałem. W domu ktoś był. Buszował bezczelnie na dole, przeszukując kąty. Wyraźnie słyszałem, jak chodzi, przesuwa i przewraca przedmioty. Matko Boska, to pewnie złodziej! Albo nawet kilku – przemknęło mi przez głowę.

To co, wzywać wsparcie? – zapytał policjant

W zasadzie nie jestem strachliwy. Ale tamtej nocy miałem pietra jak nigdy. Nie czułem się na siłach, by stawić czoła bandziorom. Gdybym miał pewność, że jest tylko jeden, może bym spróbował. Ale jak było ich dwóch albo trzech? Bałem się, że gdy stanę do nierównej walki, i to jeszcze po takiej wyczerpującej harówce w ogrodzie, to marnie skończę. Nie miałem ochoty wylądować w szpitalu lub – nie daj Bóg – w kostnicy, więc najciszej, jak umiałem, zamknąłem drzwi i zadzwoniłem na policję.

– To nie jest dowcip? – dopytywał się dyżurny, gdy spanikowanym szeptem opowiedziałem mu o swoich podejrzeniach.

– Ależ skąd! – oburzyłem się. – Jestem poważnym facetem. Przyjeżdżajcie natychmiast! Na razie są na dole, ale pewnie wkrótce wejdą na górę! – tłumaczyłem rozgorączkowany.

– Proszę się więc gdzieś schować i spokojnie czekać. Policjanci już jadą – odparł.

W pierwszej chwili chciałem zamknąć się w szafie, ale ostatecznie wlazłem pod łóżko. Niemal wstrzymałem oddech i mokry od potu czekałem. Miałem nadzieję, że pomoc przyjdzie na czas.

Policjanci przyjechali bardzo szybko. Cichutko, bez świateł i syren. Usłyszałem ich dopiero wtedy, gdy wywalili drzwi wejściowe i znaleźli się w środku.

Policja! Policja! – dotarło do mnie z dołu.

A potem już nic. Żadnych krzyków. Tylko przytłumione głosy. Wygramoliłem się spod łóżka, ostrożnie otworzyłem drzwi do sypialni i niemal wpadłem na rosłego policjanta. Na jego twarzy malował się dziwny uśmiech.

– To pan nas wyzwał? – zapytał

– Ja! Złapaliście ich! – ucieszyłem się.

– Nie ich, tylko jego. Jest jeden. Ale nie złapaliśmy go, bo to bardzo szybki i przebiegły osobnik. Bez wsparcia sobie nie poradzimy – odparł, a ja aż podskoczyłem.

– Naprawdę?

– Jak pan nie wierzy, niech pan sam zobaczy. Jest w kuchni – odparł i zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, odwrócił się na pięcie i ruszył schodami w dół. Przestraszony, ale i zaciekawiony podreptałem za nim.

– I gdzie jest ten włamywacz? – zdenerwowałem się, bo na dole dostrzegłem tylko drugiego policjanta.

– A tam – wskazał ręką w górę.

Spojrzałem i znowu zdębiałem. Na szafce, niemal pod samym sufitem, siedział kot. Taki ryży dachowiec. Spokojny, ale czujny.

Przychodzi coraz częściej i zostaje na dłużej

– A skąd on się tu wziął? – wykrztusiłem.

– To nie jest pański zwierzak?

– Ależ skąd! Pierwszy raz go widzę na oczy! To on narobił takiego hałasu i bałaganu?

– Myślę, że tak, bo poza nim i moim kolegą nie ma tu żywego ducha. Poza tym złodziej nie byłby raczej zainteresowany resztkami jedzenia – spojrzał wymownie na stół, na którym walały się pozostałości kolacji.

– Rzeczywiście… Przepraszam… Zapomniałem zamknąć okno… I posprzątać ze stołu… To wykorzystał sytuację… Gdybym wiedział, nigdy bym nie zadzwonił – zmieszałem się.

– Domyślam się – powiedział policjant. – To jak? Mam wzywać wsparcie?

Jakie wsparcie?

– No kogoś, kto go odłowi i zawiezie do schroniska – odparł.

Kot poruszył się niespokojnie, nastroszył grzbiet i ogon. Miałem wrażenie, że chce rzucić się do ucieczki. Zrobiło mi się go żal. Nie chciałem, żeby żył zamknięty w klatce.

– Nie… Skoro już przeszedł, to niech zostanie. Może się zaprzyjaźnimy – wykrztusiłem.

Pewnie spodziewacie się teraz happy endu. Myślicie, że kot po tych słowach zeskoczył z szafki i z wdzięczności zaczął mruczeć i łasić się do moich nóg. Nic z tego. Gdy policjanci odjechali, czmychnął przez ciągle otwarte okno i zniknął w ciemności. Następnego dnia jednak wrócił i głośnym miauczeniem zaczął domagać się poczęstunku. Powtarza się to codziennie i zostaje u mnie na coraz dłużej, więc myślę, że się jednak zaprzyjaźnimy. Mam już nawet dla niego imię: Zyga. Lepiej brzmi niż włamywacz, prawda? 

Czytaj także:
„Syn bombardował nas niewygodnymi pytaniami. Mąż jak zwykle schował głowę w piasek, więc to ja musiałam wyznać mu prawdę”
„Narzeczony pracował po nocach, patrzył na mnie z obrzydzeniem i nie dotknął mnie od tygodni. Było dla mnie jasne, że ma kochankę"
„Chciałam zemścić się na koleżance z pracy, ale przesadziłam. Teraz modlę się za jej zdrowie i płaczę pod szpitalem”

Redakcja poleca

REKLAMA