„Matka wybrała mi męża już w przedszkolu. Dopiero po zaręczynach zrozumiałam, że nigdy nie kochałam Michała”

Musiałem wychowywać dzieci partnerki z jej byłym fot. Adobe Stock, Drazen
„Nasze mamy bardzo się zaprzyjaźniły i podobno kiedyś ustaliły, że będziemy parą. No i stało się. Teraz mamy po 25 lat i od trzech spotykamy się tak na poważnie. Miesiąc temu Michał mi się oświadczył. W pierwszej chwili byłam zachwycona, ale potem… Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie wiem, czy chcę z nim spędzić resztę życia”.
/ 28.04.2023 17:15
Musiałem wychowywać dzieci partnerki z jej byłym fot. Adobe Stock, Drazen

– Matko Boska, czy to aby na pewno tu? – na małej, prawie nieoświetlonej stacyjce nie było żywego ducha.

Tylko wiatr złowieszczo gwizdał w ośnieżonych koronach drzew. Gdy zniknęły światła pociągu, poczułam się trochę nieswojo. Postawiłam kołnierz, bo zimno przeszywało mnie do szpiku kości i zaczęłam bezradnie rozglądać się wokół siebie.

– Bez czapki? Na taki ziąb? Jak można być tak nierozsądną! – usłyszałam nagle z ciemności.

Po chwili stał przede mną wysoki mężczyzna w zielonej puchówce z kapturem i mierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.

Jestem Piotr, brat Kaśki. A ty pewnie jesteś Wera? Chodźmy szybko do samochodu, bo się tu zaraz w sopel lodu zamienisz i zapalenia płuc dostaniesz – dodał.

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, złapał moją torbę i popchnął mnie w stronę zaparkowanej nieopodal terenówki.

W ciepłym wnętrzu poczułam się od razu lepiej

– Pokój już na ciebie czeka. Ale nie licz na jakieś specjalne wygody. To leśniczówka, a nie Hilton. Ale Kaśka pewnie ci to mówiła. Podobno szukałaś miejsca, w którym mogłabyś podumać. To jest idealne – cisza, spokój… Zresztą jutro sama zobaczysz – powiedział i ruszył drogą ledwie widoczną wśród zasp.

Po pół godzinie byliśmy na miejscu. W środku było ciepło i przytulnie. Piotr posadził mnie za dębowym stołem.

– Ugotowałem grochówkę. To moje pokazowe danie. Zjedz, a potem na górę spać, na pewno jesteś zmęczona – powiedział i postawił przede mną talerz.

Patrząc na pływające w zupie duże kawałki podsmażonego boczku, uświadomiłam sobie, że w domu nigdy w życiu nie pozwoliłabym sobie na taką rozpustę. Tyle kalorii? Po 18.00? To było niemal jak przestępstwo!

„Na wyjeździe się nie liczy” – uśmiechnęłam się do siebie i dziarsko zabrałam się za jedzenie.

Grochówka była przepyszna! Najedzona jak bąk wdrapałam się na górę, zrzuciłam ciuchy i wskoczyłam pod cieplutką kołderkę.

„No i co ja mam teraz zrobić?” – zaczęłam się zastanawiać.

A naprawdę miałam o czym myśleć... Chodziło o Michała. Znamy się od piaskownicy, wychowaliśmy się na tym samym osiedlu. Nasze mamy bardzo się zaprzyjaźniły i podobno kiedyś obserwując, jak zgodnie stawiamy babki z piasku, ustaliły, że będziemy parą. No i stało się. Teraz mamy po 25 lat i od trzech spotykamy się tak na poważnie. Miesiąc temu Michał mi się oświadczył. W pierwszej chwili byłam zachwycona, ale potem… Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie wiem, czy chcę z nim spędzić resztę życia. Niby było nam razem dobrze, znaliśmy się przecież jak łyse konie, ale… tak jakoś nudno.

Żadnych fajerwerków…

Czasem miałam wrażenie, że jesteśmy razem, bo tak chcą nasze mamy, a nie my… I że Michał zaproponował mi małżeństwo, bo tak wypadało. Poprosiłam go więc o trochę czasu do namysłu. Nawet nie był zaskoczony. Czyżby czuł podobnie?

No, faktycznie, masz problem – stwierdziła moja przyjaciółka Kaśka, gdy opowiedziałam jej o wszystkim.

– No właśnie, muszę wyjechać na kilka dni do jakiejś głuszy, wszystko spokojnie przemyśleć. Tylko gdzie? Nie mam rodziny na wsi, a na agroturystykę mnie nie stać – odparłam.

Kaśka zastanawiała się tylko chwilę.

– Mam! Pojedziesz do mojego brata, Piotra. Nie poznałaś go jeszcze, bo rzadko bywa w domu. Jak twierdzą rodzice, to niewdzięcznik bez sumienia. Kiedyś ubzdurali sobie, że wykształci się na lekarza, a on... został leśnikiem. Teraz siedzi w środku puszczy i nosa poza tą samotnię nie chce wyściubić. A mama z tatą rwą sobie włosy z głowy, że zupełnie tam zdziczeje. Pojedziesz tam, a potem zdasz relację, jak sobie radzi i czy przypomina jeszcze normalnego człowieka, i zyskasz wdzięczność moich rodziców! – ucieszyła się.

– Eee tam… To chyba nienajlepszy pomysł. Nie wypada…– broniłam się.

– Nie bój się, on jest niegroźny – Kaśka się uśmiechnęła – Ma 30 lat i żadnej dziewczyny. Czasem zastanawiam się nawet, czy jakiejkolwiek szuka. Kto go tam wie… Grunt, że mimo kilku dziwactw, to w sumie fajny facet. Tylko poza tym swoim lasem świata nie widzi – dodała.

A potem tak nalegała, że się wreszcie zgodziłam. Dzisiejszego poranka wsadziła mnie do pociągu, no i po dwóch przesiadkach wylądowałam u Piotra.

„Na dumanie jeszcze będę miała czas. Dziś i tak nic rozsądnego chyba nie wymyślę. Może jutro...?” – pomyślałam, zasypiając.

Obudziło mnie pukanie

– Dzień dobry! Już dziewiąta! Może masz ochotę na spacer? – usłyszałam głos Piotra.

Półprzytomna zwlokłam się z łóżka i nie zastanawiając się, co robię, otworzyłam drzwi. Na mój widok Piotr lekko się zmieszał.

– Czekam z gorącą kawą – rzucił szybko i uciekł. Natychmiast oprzytomniałam. Nic dziwnego, że dał nogę. Musiałam wyglądać jak potwór. Rozczochrana, w rozciągniętej koszulce w piłeczki… Tragedia... Ubrałam się i zeszłam na dół. Na stole stała kawa i kanapki.

Dzisiaj jest niedziela, chętnie pokażę ci okolicę. Jutro nie będę miał już na to czasu – powiedział.

Pół godziny później byłam gotowa do wyjścia. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo Piotr miał na ten temat zupełnie inne zdanie.

– No tak, ciągle zapominasz, że nie jesteś w mieście – stwierdził, patrząc na mnie krytycznym wzrokiem.

A potem bez ceregieli wcisnął mi na głowę wełnianą czapę z pomponem. Chciałam zaprotestować, ale mnie uprzedził.

– Bez dyskusji! To moje królestwo i ja tu rządzę! – powiedział i zrobił groźną minę.

Pomyślałam, że ta jego stanowczość bardzo mi się podoba… Spacer był cudowny. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, oniemiałam z wrażenia. Wokół było biało i czysto, niemal dziewiczo. W Warszawie prawie nigdy się to nie zdarza: za dużo ludzi, samochodów, soli na ulicach… Szliśmy wąską ścieżką, brnąc w śniegu do pół łydki. Ale wcale nie czułam się zmęczona. Piotr pokazywał mi tropy zwierząt i opowiadał o mieszkańcach lasu. Mówił tak ciekawie… W pewnym momencie natknęliśmy się na stadko dzików. Chciałam uciekać, ale Piotr mnie powstrzymał.

– To mój przyjaciel, Teodor z rodziną, nic nam nie zrobi. Zostań tu i patrz – powiedział, a potem wolno podszedł do zwierząt.

Największy dzik w stadzie przyjaźnie otarł mu się o nogi.

Piotr podrapał go za uchem

Dzik zachrumkał z zadowoleniem, a potem wrócił do wygrzebywania żołędzi spod śniegu. Do tej pory widziałam takie obrazki tylko w telewizji.

– Masz więcej takich kumpli? – zapytałam zachwycona.

– Oczywiście! Jest jeszcze jeleń Ambroży, sarna Sabina… – zaczął wyliczać, potem nagle przerwał. – Wiesz co, ślicznie wyglądasz, jak się tak uśmiechasz – powiedział i zaczerwienił się jak burak.

„Ja? W tej wielkiej czapie?” – pomyślałam w pierwszej chwili.

Ale po chwili poczułam, jak robi mi się na sercu dziwnie ciepło. Minęły trzy dni, a mój problem pozostawał ciągle nierozwiązany. Prawdę mówiąc, w ogóle o nim zapomniałam. Co prawda Piotr wyjeżdżał codziennie rano do pracy do lasu i zostawałam przez kilka godzin w leśniczówce sama, ale nie miałam czasu na dumanie. Tu można było robić tyle fajnych rzeczy! Przede wszystkim nauczyłam się palić w piecu. Co prawda za pierwszym razem zadymiłam cały dom, ale potem szło mi już jak z płatka. Ulepiłam też na podwórzu bałwana, nałożyłam mu garnek, zrobiłam oczy z jabłek i przyczepiłam nos z marchewki. Niestety nie stał długo. Przysmaki skusiły Teodora i aby je zdobyć, rozprawił się w nocy z bałwanem w parę chwil. Przypomniało mi się też, że kiedyś z pasją gotowałam i piekłam ciasta. Piotr wcinał wszystko, co mu podstawiłam pod nos, mimo że bigos trochę mi się przypalił, a sernik wyszedł z zakalcem. Wieczorami graliśmy w scrabble lub siadaliśmy przy kominku i gadaliśmy.

Piotr wcale nie był zdziczałym odludkiem

Wręcz przeciwnie, okazał się świetnym kompanem. Sypał zabawnymi historiami jak z rękawa, a ja śmiałam się z nich do łez. W pewnym momencie, ku własnemu zdziwieniu, poczułam, że jestem tu szczęśliwa. Właściwie zrozumiałam to czwartego dnia po południu, kiedy szykowałam się już do wyjazdu. Wcale tego nie chciałam. Nie paliło mi się do brudnych ulic, smogu, wiecznego pośpiechu. Pomyślałam, że będę tęsknić za tym miejscem, no i za Piotrem. Złapałam się na tym, że brat Kaśki coraz bardziej mnie fascynował. Imponował mi jego spokój i pasja, z jaką opowiadał o swojej pracy. No i był bardzo przystojny… Niestety, poza tym jedynym komplementem, który usłyszałam wtedy, na spacerze, nie powiedział mi więcej nic miłego. Owszem był grzeczny, przyjacielski, ale miałam wrażenie, że jestem dla niego tylko gościem, przyjaciółką siostry a nie dziewczyną, którą chciałby zdobyć.

– Pewnie się cieszysz? Wracasz do cywilizacji, kin, klubów, znajomych... – wyrwał mnie nagle z zamyślenia głos Piotra.

– Do smrodu, spalin… – dokończyłam, siląc się na wesołość, choć wcale nie było mi do śmiechu. – Chodźmy już, bo spóźnię się na pociąg – dodałam, gdy już udało mi się dopiąć walizkę.

Zaczęłam zbierać się do wyjścia.

– Nie zapomnij o czapce! – powiedział. Posłusznie wcisnęłam ją na głowę.

Pomyślałam, że będzie to jedyna pamiątka, jaka mi zostanie po tym krótkim pobycie w leśniczówce… Przez całą drogę do stacji Piotr nie odezwał się nawet słowem. Milczał też, gdy staliśmy już na peronie. Tylko zerkał na mnie od czasu do czasu i marszczył czoło. Jakby się nad czymś zastanawiał. Gdy w oddali pojawiły się światła pociągu, nagle przemówił.

Posłuchaj, Wera, nie wiem, jak ci to powiedzieć… Ale chciałbym, żebyś coś wiedziała. Bardzo mi się podobasz… Tak bardzo, że mógłbym się z tobą ożenić. Oczywiście, gdybyś chciała… – wypalił.

Zatkało mnie. Na amen

Nawet śliny nie mogłam przełknąć z wrażenia. Prędzej bym się diabła spodziewała zobaczyć, niż usłyszeć takie wyznanie.

– Jesteś taka radosna, pełna życia! Po raz pierwszy leciałem po robocie do domu jak na skrzydłach! Po to tylko, by z tobą porozmawiać, zobaczyć twój uśmiech – kontynuował ośmielony chyba moim milczeniem. – No i myślę, że ci się tu podoba. Sam widziałem, z jakim zachwytem patrzyłaś na zwierzęta, przyrodę! Żebyś wiedziała, jak tu pięknie jest latem. A jesienią... Mógłbym założyć pasiekę, kupić dwa konie, bryczkę. No i nie poznałaś jeszcze Ambrożego i Sabiny…

– Piotr… – próbowałam mu przerwać gdy odzyskałam wreszcie głos.

Pociąg właśnie wtaczał się na stację.

– Wygłupiłem się, wiem… Ale musiałem ci to powiedzieć. Za chwilę wyjedziesz i pewnie nigdy się już nie zobaczymy – posmutniał nagle.

Pogłaskałam go po twarzy.

– To nie tak, mam okropny mętlik w głowie, zaskoczyłeś mnie, muszę wszystko przemyśleć… – próbowałam mu tłumaczyć.

Mnie się nie spieszy, mogę poczekać… Wystarczy, że dasz mi nadzieję – odparł.

Pośpiesznie musnęłam ustami jego usta i wskoczyłam do pociągu.

– Do zobaczenia, nie żegnaj! – zdążyłam jeszcze krzyknąć, zanim ruszył.

W drodze do domu myślałam, jakie to los potrafi płatać figle. Uciekłam z Warszawy, żeby uporać się z sercowym dylematem. A teraz mam kolejny. 

Czytaj także:
„Randki traktuję jak przesłuchanie. Bajerantów eliminuję na starcie, szukam tylko bogatych i mądrych kandydatów”
„Zaprosiłem córkę na randkę. Chciałem, żeby pomimo rozwodu rodziców, nadal miała prawidłowy wzorzec męskości”
„Nie wiem, czy dam radę być samotną matką. Może powinnam przymknąć oko na to, że mój facet przespał się z eks?”

Redakcja poleca

REKLAMA