Jestem starą panną. Tak, tak. Mam prawie trzydzieści cztery lata i jeszcze nie wyszłam za mąż. Moje koleżanki dawno już pozakładały rodziny i wychowują dzieci, niektóre zdążyły się już nawet rozwieść i po raz drugi stanąć na ślubnym kobiercu, a ja ciągle w rubryce stan cywilny wpisuję panna.
Pewnie myślicie, że jestem brzydka i dlatego nikt mnie nie chce? Nic podobnego! Mam świetną figurę, fajne piersi i ładną twarz. Nieraz widziałam, jak faceci oglądają się za mną i szepczą, że niezła ze mnie laska.
Cóż z tego, skoro, przynajmniej na razie, miłość omija mnie szerokim łukiem? Prawdę mówiąc, tak na zabój zakochałam się tylko raz. W liceum. Chłopak miał na imię Andrzej i przesłonił mi cały świat. Pamiętam nasze wspólne spacery nad jezioro, pocałunki przy świetle księżyca i jak mu się pierwszy raz oddałam. Obiecaliśmy sobie wtedy, że będziemy razem do końca swoich dni.
Ale obietnice to jedno, a rzeczywistość drugie. On wyjechał na studia do Poznania, a ja do Warszawy. Próbowałam utrzymywać z nim kontakt, ale dość szybko usłyszałam, że spotyka się już z inną. Zabolało mnie jak diabli. Przepłakałam wiele nocy, ale w końcu wróciłam do równowagi. Pogodziłam się z tym, że nasze drogi się rozeszły.
Ludzie gadają, że coś jest ze mną nie tak
Miałam potem jeszcze kilku chłopaków, ale raczej tylko dlatego, żeby nie uchodzić za dziwoląga. Nie traktowałam ich poważnie. Byli miłym przerywnikiem w moim wypełnionym nauką studenckim życiu. Po obronie pracy magisterskiej nie zostałam w stolicy. Wróciłam do rodzinnego miasteczka. Zamieszkałam z rodzicami, zaczęłam pracę w szkole. Ale mama nie była zachwycona.
– Nie cieszysz się, że będziesz mnie miała blisko siebie? – zapytałam.
– Cieszę się. I to bardzo. Martwi mnie tylko, że żadnego narzeczonego nie przywiozłaś – westchnęła.
– Mamo, daj spokój! Który warszawiak chciałby przyjechać do naszej mieściny? – zachichotałam.
– No właśnie. A w naszej okolicy wolnych chłopaków coraz mniej. Musisz się szybciutko zakręcić, bo zostaniesz sama. A tego bym chyba nie przeżyła. Tak bardzo chcę, żebyś założyła rodzinę i miała dzieci.
– Nie martw się, zakręcę się. Przysięgam – odparłam na odczepnego. Wcale nie zamierzałam dotrzymać słowa. Nie zamierzałam wychodzić za mąż za byle kogo. Chciałam tylko, żeby przestała zawracać mi głowę.
Mijały miesiące. W moim życiu nic ciekawego się nie działo. Miałam chłopaka, Artura, ale po pewnym czasie zakończyłam znajomość. Nie kochałam go. Prawdę mówiąc spotykałam się z nim tylko po to, by uspokoić mamę. A ta robiła cię coraz bardziej niecierpliwa. Non stop dopytywała się, jak mi się z nim układa.
Gdy z nim zerwałam, wpadła w rozpacz. Naprawdę popłakała się, że wstyd jej przynoszę i sama nie wiem, czego chcę. I że ludzie w miasteczku już gadają po kątach, że coś ze mną jest nie tak, skoro pogoniłam takiego porządnego chłopa.
– A może ty jesteś tą, no, co lubi dziewczyny?
– Nie. Zdecydowanie wolę mężczyzn – roześmiałam się.
– To na co ty liczysz? Że spotkasz księcia z bajki? – zdenerwowała się.
– A żebyś wiedziała! – odparowałam.
Nie chodziło mi oczywiście o prawdziwego księcia. Ja tylko czekałam na miłość. Wierzyłam, że gdzieś na świecie jest mężczyzna, który przesłoni mi świat co najmniej tak, jak kiedyś Andrzej. I że któregoś dnia go spotkam. Czas płynął, a ten jedyny się nie pojawiał.
Mama kompletnie osiwiała
– Doigrałaś się, doigrałaś! Przez te swoje głupie mrzonki zostaniesz na starość sama! – denerwowała się.
– To zostanę! Nic mnie to nie obchodzi! – warknęłam.
Kłamałam. Samotność w końcu zaczęła mi doskwierać. Coraz częściej łapałam się na tym, że chcę założyć rodzinę. Ale nie wyobrażałam sobie, że miałabym wyjść za mąż z rozsądku. Albo z miłości, albo w ogóle – inne rozwiązanie nie wchodziło w grę.
Dwa lata temu w naszej szkole pojawił się Robert, nowy nauczyciel angielskiego. Samotny i, trzeba przyznać, bardzo przystojny czterdziestolatek. Koleżanki z pokoju nauczycielskiego były nim oczarowane. Choć były mężatkami, wzdychały do niego i robiły maślane oczy. Ale on nie zwracał na nie uwagi. Upatrzył sobie mnie. Chodził dookoła, chodził, no i w końcu wychodził. Umówiłam się z nim na randkę. Gdy mama o tym usłyszała, aż podskoczyła z radości.
– No wreszcie! Doczekałaś się na swojego księcia z bajki. Nie wierzyłam, że się zjawi, a jednak jest – cieszyła się.
– Daj spokój. przecież prawie się nie znamy. To tylko niewinne spotkanie – próbowałam studzić emocje.
– Oczywiście, oczywiście. Ale coś mi się wydaje, że zechcecie poznać się lepiej. I na tym jednym spotkaniu się nie skończy – mrugnęła okiem.
Miała rację. Zaczęłam się spotykać z Robertem regularnie. Nie, wcale nie dlatego, że szalałam z miłości do przystojnego anglisty. Niestety, gdy byliśmy razem, nie czułam motyli w brzuchu, nie miałam zawrotów głowy, w ogóle nie przyśpieszało mi bicie serca.
Po prostu dobrze się czułam w jego towarzystwie. Mieliśmy podobne zainteresowania, dobrze mi się z nim gadało, więc dlaczego miałam siedzieć w domu sama z owładniętą obsesją mojego zamążpójścia matką?
Owszem szłam czasem z Robertem do łóżka, ale raczej tylko po to, by rozładować napięcie i zaspokoić fizyczne potrzeby, a nie z jakiejś wielkiej namiętności. Mama wyobrażała sobie jednak, że jestem zakochana w Robercie na zabój. Gdy wychodziłam na randki, lustrowała mnie od stóp do głów. Sprawdzała, czy dobrze wyglądam, czy jestem umalowana, uczesana. I żegnała słowami, żebym się starała, to wtedy Robert poprosi mnie o rękę. Doprowadzało mnie to do białej gorączki, ale się nie odzywałam. Wiedziałam, że i tak jej nie przegadam.
Boże, czego ja o sobie nie usłyszałam
Trzy dni temu marzenie mamy się spełniło. Robert mi się oświadczył. Byłam zaskoczona. Myślałam, że odpowiada mu luźny charakter naszego związku. A on wyskoczył z tym małżeństwem. Mój Boże, powiedział nawet, że kocha mnie nad życie i chce spędzić ze mną resztę swoich dni.
– Dasz mi troszkę czasu do namysłu? – zapytałam, gdy już ochłonęłam.
Posmutniał i spuścił głowę.
– Julka, myślałem, że odwzajemniasz moje uczucie. A ty mnie odrzucasz – wykrztusił.
– Wcale nie odrzucam! Po prostu nie spodziewałam się takiej propozycji. Muszę sobie wszystko spokojnie przemyśleć – plątałam się w zeznaniach, ale za nic nie chciałam sprawiać mu przykrości.
– W porządku, masz tydzień. I ani jednego dnia dłużej – uciął.
Widziałam, że jest zawiedziony. Do domu wróciłam kompletnie skołowana. Mama od razu to zauważyła.
– Tylko mi nie mów, że pokłóciłaś się z Robertem?! – przeraziła się.
– Nie, wyobraź sobie, że poprosił mnie o rękę – odparłam.
– Naprawdę? Gratuluję! Nawet nie wiesz, jaka jestem szczęśliwa – objęła mnie i zaczęła całować.
– Spokojnie, jeszcze nie powiedziałam „tak” – zachichotałam. Odskoczyła ode mnie jak oparzona.
– Żartujesz prawda? – wykrztusiła.
– Nie. Poprosiłam go o kilka dni do namysłu. Nie jestem pewna, czy chcę za niego wyjść.
– Zgodził się poczekać na odpowiedź? – wpadła mi w słowo.
– Tak. Dał mi tydzień.
– Uff, to dobrze – odetchnęła.
Od tamtego dnia mama nie daje mi spokoju
A potem nabrała powietrza w płuca no i się zaczęło. O Boże, czego to ja o sobie nie usłyszałam! Że jestem głupia, nierozsądna, igram z losem. Dowiedziałam się, że Robert jest dla mnie zbawieniem, ostatnią deską ratunku, nadzieją na szczęśliwe życie. Dlatego powinnam natychmiast zapomnieć o swoich idiotycznych rozterkach i przyjąć oświadczyny.
– Daj mi spokój, powiedziałam, że muszę się zastanowić! – krzyknęłam, gdy zamilkła na chwilę. A potem odwróciłam się na pięcie i zamknęłam w pokoju. Na klucz. Nie miałam ochoty dłużej wysłuchiwać jej histerycznych wrzasków.
Stoi pod drzwiami i wydziera się, że natychmiast mam zadzwonić do Roberta. Nie wiem już, co robić. Może ma rację i rzeczywiście powinnam przyjąć oświadczyny? Przecież Robert nie jest taki zły, a ja już mam trzydzieści cztery lata. A co będzie, gdy powiem tak, a potem w naszym miasteczku pojawi się mój wymarzony książę? Mam cztery dni na odpowiedź. Tylko cztery…
Czytaj także:
„Jestem niepełnosprawny i mam prawo parkować >>na kopercie<<. Niestety, urzędników nie obchodzi człowiek, a procedury…”
„20 lat męczyłam się w urzędzie, aż w końcu powiedziałam dość. Zaczęłam zarabiać na swojej pasji, a wszystko dzięki córce”
„Córka ma prawie 40-stkę na karku i ani myśli się usamodzielnić. Zamiast iść do pracy żeruje na mnie, bo tak ją wychowałam”