„Córka ma prawie 40-stkę na karku i ani myśli się usamodzielnić. Zamiast iść do pracy żeruje na mnie, bo tak ją wychowałam”

kobieta, która nie chce dorosnąć fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Tak bardzo chciałam, by córka miała szczęśliwe i beztroskie życie, że nie zauważyłam, kiedy całkowicie przejęłam za nią odpowiedzialność. Nigdy nie goniłam jej, by poszła do pracy i dokładała się do czynszu, nie wymagałam, by partycypowała w obowiązkach domowych, nie sugerowałam, że powinna się wyprowadzić. Nie pozwoliłam jej dorosnąć”.
/ 14.09.2022 07:15
kobieta, która nie chce dorosnąć fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

– Wyjeżdżam do babci na weekend – powiadomiłam moją córkę, Basię, przy kolacji. – W lodówce masz obiad na jutro i pojutrze.

– Naprawdę musisz jechać? – wykrzywiła usta jakby do płaczu.

– To moja matka – odruchowo przybrałam przepraszający ton. – Źle się czuje ostatnio, muszę do niej zajrzeć…

– Ja też się źle czuję, jak ciebie nie ma – mruknęła smętnie, a ja zastanowiłam się, czy to wyznanie mnie cieszy, czy martwi.

Oczywiście każda mama jest szczęśliwa, kiedy dziecko mówi jej coś takiego. Problem jednak w tym, że Basia, choć zachowywała się jak mała dziewczynka, miała trzydzieści sześć lat…

Wciąż zachowywała się jak nastolatka

Od kiedy córka skończyła roczek, byłyśmy tylko we dwie. To właśnie wtedy mój mąż pojechał wspinać się w Alpy – i nigdy nie wrócił. Przez wiele lat czułam się winna jego śmierci, jakbym miała jakikolwiek wpływ na jego decyzje. Prawda była taka, że mój mąż żył górami i swoją pasją, i nie było siły, by zatrzymać go w domu.

Zostałam więc sama z rocznym dzieckiem i przez lata starałam się wynagrodzić mu to, że wychowuje się bez drugiego rodzica. Robiłam wszystko, by Basia miała beztroskie dzieciństwo, a potem szczęśliwą młodość. Chciała studiować slawistykę – studiowała, chciała pracować charytatywnie w fundacji – pracowała, chciała poświęcić się pisaniu wierszy po czesku – wspierałam ją i w tej decyzji. W międzyczasie minęło kilkanaście lat, i w którymś momencie zorientowałam się, że moja córka skończyła trzydzieści pięć lat, nigdy nie miała etatowej pracy, nie zdołała założyć rodziny ani nawet stworzyć stałego związku, i żyje niczym wieczna studentka.

– Z kim idziesz na sylwestra? – zapytałam ją w grudniu. – Z tym Tomkiem, który był u nas w wakacje?

Popatrzyła na mnie nieprzytomnie, jakby nie wiedziała, o kim mówię.

– Ach, z tym Tomkiem? Niee, rozstaliśmy się we wrześniu, wywierał na mnie straszną presję… Nie wiem jeszcze z kim pójdę, pewnie z bandą znajomych.

„Banda znajomych”, to brzmiało dziwnie w ustach trzydziestosześciolatki. Jej rówieśnice chadzały już na wywiadówki do szkół! A moja córka uciekła od kolejnego mężczyzny, bo „wywierał presję”. Przyznała się, że ta „presja” to były rozmowy o wspólnej przyszłości, małżeństwie i dzieciach…

– A co tam u Basi? Wychodzi za mąż? – dopytywała się moja mama za każdym razem, gdy ją odwiedzałam. – Nie? No to może zamierza iść przynajmniej na swoje?

– Mamo, ona zarabia kilkaset złotych miesięcznie – tłumaczyłam. – Pracuje w domu kultury dwa wieczory w tygodniu, ucząc czeskiego. Resztę czasu poświęca wolontariatowi. Nie ma oszczędności ani zdolności kredytowej. Jak niby miałaby się wyprowadzić?

– Na przykład idąc do prawdziwej pracy i biorąc odpowiedzialność za swoje życie! Nie jest przecież nastolatką! – sarknęła raz moja mama, i musiałam przyznać, że trafiła w sedno.

Co jednak mogłam zrobić? Wyrzucić własne dziecko z domu? Przestać o nią dbać? Miałam wrażenie, że kiedy przestanę jej gotować, ona umrze z głodu, a kiedy przestanę ją utrzymywać, skończy na ulicy. Miałabym do tego dopuścić? Ja, jej matka?

Któregoś wiosennego dnia moje serce napełniło się nadzieją, bo Basia wróciła do domu w towarzystwie przystojnego, dobrze ubranego mężczyzny… Mariusz miał koło czterdziestki, jeździł porządnym samochodem i był radcą prawnym. Został u nas na kawie i wyraźnie było widać, że zależy mu na Basi. Dostałam skrzydeł!

– Kiedy znowu wpadnie do nas twój chłopak? – zagadnęłam córkę miesiąc później. – Może gdzieś wyjdę i zostawię was samych? – bardzo chciałam, żeby ten związek się Basi udał. Mariusz wyglądał na faceta, który wie, czego chce. Oby tylko chciał założyć rodzinę z moją córką!

Jak powiedzieć jej, że powinna wydorośleć?

– Nie wiem, czy jeszcze wpadnie – zmarszczyła nosek i zauważyłam, że ta dziecinna minka kontrastuje z siateczką zmarszczek wokół jej oczu.

– Ale dlaczego? – zmartwiałam.

– On jest jak czołg, mamo – poskarżyła się. – Ma swój plan na życie. No wiesz, wspólne mieszkanie, potem ślub, dzieci, pies et cetera – i prze do przodu, nie zważając, czego ja chcę!

– A czego chcesz? Nie chcesz założyć rodziny, mieć własnego domu?

– A co to mi źle? – wzruszyła ramionami. – Ty jesteś moją rodziną, mam swój pokój i jestem wolna. Nie spieszy mi się do małżeństwa. Mam jeszcze czas, no nie?

W tym momencie zdałam sobie sprawę, że to wszystko moja wina! Tak bardzo chciałam, by córka miała szczęśliwe i beztroskie życie, że nie zauważyłam, kiedy całkowicie przejęłam za nią odpowiedzialność. Nigdy nie goniłam jej, by poszła do pracy i dokładała się do czynszu, nie wymagałam, by partycypowała w obowiązkach domowych, nie sugerowałam, że powinna się wyprowadzić. Tak naprawdę nie pozwoliłam jej dorosnąć. Zrobiłam z niej wieczną małą dziewczynkę!

Moje obawy potwierdziły się, kiedy jakiś czas później Basia lekkim tonem oznajmiła, że zerwała z Mariuszem. Znowu padło zdanie o „wywieraniu presji”. Zupełnie mnie to załamało. Zrozumiałam bowiem, że moja córka nigdy nie zrezygnuje z wygodnego, darmowego lokum u mnie, domowych obiadków i życia polegającego na spaniu do południa, pisaniu wierszy i pracy raptem cztery godziny w tygodniu. Problem tkwił w tym, że nie miałam pojęcia jak ją przekonać, iż powinna wreszcie dorosnąć…

Nie było dnia, bym nie zastanawiała się, jak powiedzieć córce, że powinna zacząć żyć samodzielnie. Delikatne sugestie powodowały tylko jej smutne minki i kończyły się zapewnieniami, że bardzo mnie kocha i potrzebuje.

– Bardzo jesteś ostatnio zamyślona, Celu – odezwał się ktoś zza moich pleców, kiedy w zakładowej stołówce kiwałam się nad zimnym gulaszem.

– O, Rysiek! – uśmiechnęłam się i zrobiło mi się ciepło na sercu, jak zawsze, kiedy znajdowałam się blisko tego przystojnego mężczyzny.

– Myślę o sprawach rodzinnych, ale to nic takiego…

– Nic takiego? – podchwycił, przysiadając się. – Wyglądasz na solidnie zmartwioną. Może chcesz pogadać?

– Teraz? – mam pięćdziesiąt pięć lat, a poczułam, że się rumienię. Co za idiotyczne uczucie! – No wiesz, przerwa mi się kończy…

– Oczywiście, że nie teraz – uśmiechnął się filuternie. – Myślałem raczej o kawie po godzinach. Dawno już chciałem ci to zaproponować. Miałabyś ochotę?

Miałam. I nie skończyło się na kawie. Byliśmy głodni i wybraliśmy się samochodem Ryszarda, pięknie utrzymanym starym garbusem, do uroczej włoskiej knajpki. Z lekkim zawrotem głowy wdychałam zapach jego wody kolońskiej. Mocny i męski, a przy tym wyrafinowany – idealnie pasujący do mojego towarzysza. Podobnie jak jego garbus – samochód z duszą, oryginalny i romantyczny. Powiedział mi, że to jego oczko w głowie, a mnie spodobała się ta pasja. Była na pewno bezpieczniejsza niż wspinaczka wysokogórska.

Wykrzyczałam jej, co o tym myślę

Kilka tygodni później zrozumiałam, że wyświechtane powiedzenie „nigdy nie jest za późno na miłość” jest niezwykle prawdziwe. Ryszard i ja naprawdę do siebie pasowaliśmy. Mieliśmy tysiące wspólnych tematów, potrafiliśmy rozbawić się wzajemnie do łez, uwielbialiśmy spędzać razem czas. Głównie w mieszkaniu Ryśka, ale w końcu podjęłam decyzję o przyprowadzeniu go do siebie.

– Poznasz moją córkę – zapowiedziałam.

Spotkanie przebiegło w napiętej atmosferze. Basia wyglądała na poirytowaną obecnością Ryszarda, on z kolei wyraźnie negatywnie oceniał fakt, że kobieta zbliżająca się do czterdziestki wciąż jest zależna finansowo od matki, rzucił nawet jakąś zawoalowaną uwagę na ten temat.

– To arogant i gbur, jeśli chcesz znać moje zdanie, mamo! – oświadczyła, gdy zamknęły się za nim drzwi.

– Mnie się podoba i zamierzam nadal się z nim spotykać! – odparowałam.

Kolejne tygodnie przyniosły sporo stresu – zapowiedziano zwolnienie kilkunastu osób. Przez jakiś czas żyłam w strachu, że padnie na mnie, ale na szczęście podczas zebrania działu okazało się, że uniknęłam egzekucji. Od razu pobiegłam podzielić się tą nowiną z Ryszardem.

– Wciąż tu pracuję – oznajmiłam wesoło. – Nie zwolnili mnie! Rysiek, słyszysz?

– Ale mnie tak… – odpowiedział głucho. – Jestem bezrobotny…

Za zwolnieniem Ryszarda przyszły inne zmartwienia. Pod jego nieobecność wylała pralka i zalała całe mieszkanie. Na podłogi i ściany rzucił się grzyb. Konieczna była wymiana parkietu i przynajmniej częściowy remont, ale na to nie miał funduszy. Lokal w takim stanie nie nadawał się do mieszkania...

– A może wprowadzisz się do mnie? – zaproponowałam. – W końcu i tak planujemy wspólną przyszłość.

– Przecież masz tylko dwa pokoje, a w jednym mieszka Basia. Nie pomieścimy się – wyraził wątpliwość, ja jednak obstawałam przy swoim.

Ryszard nie zabrał wielu rzeczy – wprowadził się do nas tylko z jedną walizką i pudłem z płytami oraz starym laptopem, który służył mu głównie do rozsyłania CV.

Mamo, ile to jeszcze potrwa? – Basia swoim zwyczajem wydęła usta, wspominając o Ryszardzie. – Kiedy wreszcie nasze życie wróci do normy?

– To znaczy, co? – nie wytrzymałam i krzyknęłam. – Pytasz, kiedy mój facet mnie rzuci i znowu będziemy tu wegetować tylko we dwie? To właśnie nazywasz normą?! Więc ci powiem, co jest normą: ja i mój mężczyzna pod jednym dachem, a ty w swoim mieszkaniu! Ale niestety to nie zależy ode mnie! Bo ja mam w domu wieczne dziecko, które ani myśli się usamodzielnić i przez to nigdy nie będę miała normalnego życia!

To ja musiałam zrobić pierwszy krok

Pierwszy raz zobaczyłam wtedy, jak moja córka blednie z wrażenia. Klapnęła ciężko na taboret i schowała twarz w dłoniach. Pożałowałam swoich słów, naprawdę nie chciałam tego załatwiać w ten sposób.

– Basiu, ja… – zaczęłam.

– Nie, nic nie mów, mamo. Wszystko zrozumiałam – popatrzyła na mnie poważnie i w jej oczach odbiła się jakaś żelazna determinacja.

Przez trzy kolejne dni atmosfera w domu była nie do wytrzymania. Basia znikała gdzieś na całe dnie, a kiedy wracała, nie odzywała się ani słowem. Ryszard wyraźnie nie akceptował jej „żerowania” na mnie, jak to bez ogródek nazywał, a mnie chciało się płakać, bo byłam pewna, że katastrofa zbliża się wielkimi krokami…

Któregoś dnia wróciłam z pracy i zastałam ich rozmawiających w kuchni. Wyglądało na to, że się nie kłócili, prowadzili raczej rzeczową rozmowę, a na stole leżały jakieś notatki.

Co się dzieje? – zapytałam zaniepokojona.

– Rozmawiamy o remoncie mieszkania Ryszarda – odpowiedziała Basia. – Ustaliliśmy, że się nim zajmę. Znajdę ekipę, dopilnuję wszystkiego. W zamian będę mogła mieszkać u niego w małym pokoju.

– Zgadza się – Rysiek spojrzał na mnie. – Porozmawialiśmy jak dorośli i uznaliśmy, że już czas, by Basia stanęła na własnych nogach. Doglądając remontu, będzie szukała pracy.

– Już nawet mam coś na oku – córka wyglądała na dumną z siebie.

– Agencja tłumaczeń szuka współpracowników, na razie umowa o dzieło, ale potem, kto wie? W każdym razie jutro się przeprowadzam.

Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc zapytałam tylko głupio, skąd Ryszard weźmie pieniądze na remont.

Sprzedałem garbusa – odrzekł z uśmiechem. – Kupił go kolekcjoner z Niemiec za niezłą cenę.

– Kochałeś ten samochód – wytrzeszczyłam w zdumieniu oczy.

– E tam! – machnął ręką. – Po prostu miałem nadzieję, że uda mi się na niego poderwać jakąś babkę z klasą. Spełnił swoje zadanie, więc już go nie potrzebuję – puścił do mnie oko.

Basia dopilnowała, by lokum Ryszarda wyglądało jak z katalogu – i to za niewielkie pieniądze. Potem je od nas wynajęła. Mogła sobie na to pozwolić, bo dostała pracę na uczelni – okazało się, że wystarczy zapytać, gdzie potrzebują wykształconych slawistów. Za moją namową zadzwoniła też do Mariusza. Wciąż mu na niej zależało. Nie wiem, jak potoczyłoby się nasze życie, gdybym nie spotkała Ryszarda… Przypadkiem odkryłam też, co trzeba było zrobić, by moja córka zaczęła żyć własnym życiem: to ja musiałam zdecydować się na to pierwsza!

Czytaj także:
„Adoptowaliśmy niemowlę, które mój mąż znalazł... na śmietniku. Syn nigdy nie pozna prawdy, już ja się o to postaram”
„Teściowa uważa, że pozjadała wszystkie rozumy i da sobie sama radę. Woli zrobić z siebie idiotkę, niż poprosić o pomoc”
„Wyszłam za tyrana i alkoholika, nie zaznałam szczęścia w miłości. Odnalazłam je po 25 latach u boku… dawnego przyjaciela”

Redakcja poleca

REKLAMA