„Matka umie tylko krytykować, a potem jest wielce zdziwiona, że córka nie przyjeżdża do domu. Gardzi jej życiem i wyborami”

Dzieci wylały na mnie pomyje, kiedy zostawiłam ich ojca fot. Adobe Stock, Artem Zakharov
„– Powiedziała pani wcześniej, że niektórzy zadowalają się byle czym – przypomniałam. – Odnoszę wrażenie, że uważa pani wybory córki za porażkę. – Uważam, że Marta żyje poniżej swoich możliwości. I ona o tym wie, dlatego tak niechętnie nas odwiedza. Po prostu nie potrafi przyznać się do błędu! – A może nie chce ciągle słyszeć wyrzutów?”.
/ 13.12.2022 20:30
Dzieci wylały na mnie pomyje, kiedy zostawiłam ich ojca fot. Adobe Stock, Artem Zakharov

Kiedy wstałam, Adelka zeskoczyła miękko z łóżka i potuptała do salonu. Drobinka taka, ale swój rozum ma i już zarejestrowała, że w domu oprócz mojego jest także drugie wygrzane łóżko. Zerknęłam przez uchylone drzwi – właśnie lokowała się tuż obok brata w nogach Marii. Ach, nie wspominałam chyba jeszcze: zdecydowałyśmy, że spróbujemy razem pomieszkać. Każda z nas jest sama, bo dzieci powyjeżdżały, a winda zepsuła się już drugi raz w tym miesiącu. I święta za pasem, a każdy, kto choć raz spędzał ten okres w pojedynkę, wie, jakie to dołujące doświadczenie.

Moja córa jest zachwycona

Uparła się nawet podziękować Marii na Skypie, że dotrzymuje mi towarzystwa. Tak jakby to był jaki wyczyn!

Chyba nie jesteś dziś entuzjastycznie nastawiona – Maria pojawiła się w drzwiach kuchni, gdy kończyłam śniadanie.

– Po prostu nie marnotrawię energii na radość, która może nie nadejść – uśmiechnęłam się. – Może będzie jak w tamtym tygodniu i w ostatniej chwili się dowiem, że umówiony klient jest chory?

– Niepoprawny pracuś – powiedziała.

– Po prostu właściwy człowiek na właściwym miejscu – wyjaśniłam. – Lubię to.

– Dobra, jak zostaniesz na lodzie, to ja poproszę cię o radę, żebyś nie wyszła z wprawy – obiecała.

Spojrzałam z ciekawością – naprawdę? Wzruszyła ramionami. Spędziłyśmy kawał lata razem na jej działce, teraz już kilka dni dzieliłyśmy mieszkanie, ale wciąż była dla mnie zagadką. W poradni czekało na mnie starsze małżeństwo. Kobieta rezolutna i zdeterminowana, mąż mniej – kiedy weszli do gabinetu, zawahał się, nim usiadł, i pomyślałam, że najchętniej by się wymiksował z tej wizyty.

– Siadajże, Heniu – jego żona podobnie odczytała te niewerbalne sygnały. – Przecież uzgodniliśmy już wszystko.

Henryk przeczesał dłonią rzednące włosy, westchnął i usiadł obok swojej połowicy. Zapytałam, jaki problem ich sprowadza.

– Od trzydziestu paru mamy tylko jeden problem – westchnęła Teresa. – Naszą córkę. Kiedyś chciałam mieć więcej dzieci, ale się nie złożyło… Dziś myślę, że Opatrzność musiała nad nami czuwać. Same kłopoty!

Poprosiłam, by przedstawiła naturę problemu. Sama mam tylko córkę, zresztą w podobnym wieku, i zawsze jestem po ludzku ciekawa, jak ludzie radzą sobie w zbliżonej sytuacji.

– Marta jest uparta jak osioł, a najgorsze, że nie potrafi przyznać się do błędu – usłyszałam. – Zawsze taka była, od małego.

O, nie, jako mała dziewczynka była wspaniała – zaprotestował nieśmiało pan Henryk. – Zawsze radosna, pełna pomysłów…

– Tak, Heniu, cofnijmy się najlepiej do króla Ćwieczka – pokręciła głową z dezaprobatą jego żona. – Może raczej zacznijmy od momentu, gdy kreatywność Marty zaczęła być kłopotliwa, dobrze?

Henryk znów przeciągnął dłonią po włosach. Może właśnie dlatego zostało ich tak niewiele z przodu głowy?

– Sami się wszystkiego dorobiliśmy i chcieliśmy córce oszczędzić takiego losu – powiedział po chwili. – Oczywiście, człowiek ma satysfakcję, że mu się udało, ale jest też zmęczenie, które odkładało się latami. Gdy pracował, by się utrzymać na studiach, brał fuchy, by szybciej ukończyć budowę domu…

– Już wiemy, jak ci było ciężko – przerwała żona. – Zawsze wszystko Marcie podtykałeś pod nos i to był błąd, Henryku. Za łatwo jej przychodziło to, na co my musieliśmy pracować, i zaczęła szukać utrudnień. Na przykład kierunek studiów – wybrała chyba jedyny, którego nie było na naszym uniwersytecie. Przeprowadzka, wynajem, a po roku zmiana, bo przestało się podobać. Ale do domu już nie wróciła, bo przecież nie zostawi przyjaciół… Rodziców można, czemu nie.

– Młody człowiek zawsze patrzy, by wyfrunąć z gniazda – nieśmiało wtrącił jej mąż.

– Tak naprawdę nie potrzebowaliśmy jej pomocy. Ale nie podobało mi się, że nie wiem, w jakim towarzystwie się obraca, z czyim zdaniem się liczy… Zapraszałam ją na weekendy z koleżankami, żeby mieć jakieś pojęcie. Ile ja się wtedy nagotowałam!

– Marta powiedziała kiedyś, że Teresa magluje jej przyjaciół jak śledczy – uśmiechnął się Henryk, ale zaraz zamilkł, zgromiony spojrzeniem żony.

– Czego tak naprawdę pani się obawiała? – zapytałam. – Potrafi pani sobie teraz przypomnieć?

– A czego może bać się matka, mając dorastającą córkę? – spojrzała na mnie z politowaniem. – Chyba wiadomo: że zada się z niewłaściwym mężczyzną!

– To akurat może zdarzyć się zawsze, prawda? – zapytałam.

– Nie zgadzam się – zaprotestowała. – Dopóki była w domu, nie spotykała się z byle kim. W liceum miała wspaniałego chłopaka.

– Oj, przestań, Tereso – wtrącił się Henryk. – Skoro z nim zerwała, musiała być jakaś skaza na tym krysztale.

– Tak? A możesz powiedzieć jaka? Artur jest teraz lekarzem!

Henryk przeczesał dłonią włosy, ja poczułam się równie zepchnięta do defensywy jak on.

Czy chociaż raz uda mi się dojść do głosu?

Dalej, działaj, Agato. Problem tkwił w tym, że pani Teresa przypominała do złudzenia Madzię, siostrę mojego nieżyjącego męża. Kobieta, która wie wszystko i na wszystko ma radę, kobieta samozwańczy holownik. I jak przy Madzi, natychmiast złapałam się na hol, dryfując wśród fal jej słowotoku.

– Panie Henryku – zwróciłam się do mężczyzny. – Ponieważ pan także zadał sobie trud, by tutaj dotrzeć, chciałabym poznać pańskie zdanie.

– A co ja mogę sądzić? – wzruszył bezradnie ramionami. – Teraz to żona sięga aż do króla Ćwieczka… Mam wrażenie, że w ogóle nie dojdziemy do sedna.

– Zatem dokonajmy syntezy – skorzystałam z tego, że jego partnerka zamarła w oburzeniu. – Mieli państwo konkretny plan na przyszłość córki, ale Marta, wchodząc w dorosłość, postanowiła przeforsować własne pomysły: wyprowadziła się do innego miasta i zmieniła kierunek studiów. Zaczęła żyć po swojemu. Czy sobie poradziła?

Teresa prychnęła, natomiast jej mąż skinął głową.

– Tak – powiedział. – Uważam, że dobrze się spisała. Skończyła studia, znalazła dobrą pracę, potem zmieniła na jeszcze lepszą. My też mogliśmy zacząć wreszcie żyć własnym rytmem. W pewnym wieku człowiek już potrzebuje odpoczynku.

– Niektórych – odzyskała głos jego żona – można zadowolić byle czym. Ale z jednym mąż ma rację: rzeczywiście sięgnęłam za daleko w przeszłość, w ten sposób nigdy nie dopłyniemy do brzegu.

Henryk spojrzał zszokowany, ja również – no, no.

– W końcu mamy już prawie zięcia, a nawet wnuczkę – wyjaśniła. – I właściwie przyszliśmy w tej sprawie. Potrzebujemy porady, jak rozmawiać skutecznie z Martą, gdy odwiedzi nas w Wigilię, prawda? – spojrzała na męża, który skinął głową bez słowa.

– Chciałabym jeszcze o coś zapytać – postanowiłam nie dać znów się złapać na podrzucony hol. – Użyto tu sformułowania „zadowolić się byle czym”. Uważa pani, że córka prowadzi życie poniżej swoich możliwości?

– Kogo obchodzi, co ja uważam? – spytała z brutalną szczerością. – Pracę Marta faktycznie ma dobrą, ale ten jej, pożal się, Boże, partner? Myślę, że w głębi duszy córka też ma wątpliwości, skoro, mimo dziecka, nie upiera się przy ślubie. Ja tym bardziej nie będę.

Nie chce przyznać się do błędu, dlatego rzadko ich odwiedza?

– A jakie jest pana zdanie? – zwróciłam się do Henryka.

– Na temat Jerzego? – wzruszył ramionami. – Marta wygląda na szczęśliwą, a to jest najważniejsze. Chłop nie pije, nie bije, pracowity jest. I ambitny, wyjechał na roczny kontrakt do Doliny Krzemowej, żeby zarobić na wykup mieszkania.

– Mogli dostać te pieniądze od nas – przerwała Teresa. – Pod warunkiem, że mieszkanie będzie kupione na Martę. Ale była wielka obraza… Zawsze łatwiej wyjechać za morze, szczególnie gdy w domu jest małe dziecko.

– Powiedziała pani wcześniej, że niektórzy zadowalają się byle czym – przypomniałam. – Odnoszę wrażenie, że uważa pani wybory córki za porażkę.

– Uważam, że Marta żyje poniżej swoich możliwości. I ona o tym wie, dlatego tak niechętnie nas odwiedza. Po prostu nie potrafi przyznać się do błędu.

– Marta powinna przyjść jak Henryk IV do Canossy – zachichotał znienacka jej mąż. – Na kolanach.

– Bardzo śmieszne – syknęła Teresa. – Nie oczekuję od Marty ukorzenia się. Wystarczy, że czasem zapyta o radę, pochwali coś…

– A pani ją chwali? – zapytałam. – Konsultuje się w sprawach, na których córka zna się lepiej?

Wydęła usta.

– To już nie jest mała dziewczynka, tylko dorosła kobieta – przypomniałam.

Ale wciąż moja córka – wzruszyła ramionami. – Boli mnie, że pojawia się rzadko i jak po ogień, tak jak teraz na Wigilię. Chciałabym, żeby została na dłużej, tydzień lub dwa. Pracuje zdalnie, z naszego domu też by mogła. Mielibyśmy wnuczkę na dłużej.

– Przecież nie będzie całymi dniami siedziała w domu kamieniem, żeby nas nie zarazić – żachnął się jej mąż. – I Roksanka też nie. Czasem mi się wydaje, Teresa, że to by ci pasowało – mogłabyś się czepiać, jak lubisz, a dziewczyna nie miałaby pola manewru.

Dlaczego nikt mnie nie rozumie? – Teresa spojrzała ze łzami w oczach. – Czy ja naprawdę jestem taka straszna?!

Jej rozpacz wydawała się autentyczna

Spojrzałam na Henryka. Wyglądał na dziwnie zadowolonego i po raz pierwszy poczułam współczucie dla tej kobiety.

– Proszę sobie odpowiedzieć, co pani czuje na myśl o córce – zaproponowałam. – Tylko szczerze, bez obarczania się matczyną misją.

– Kocham ją – westchnęła. – Żałuję, że nie ułożyło jej się lepiej.

– Bez misji – przypomniałam. – Tak po ludzku.

– Po ludzku? – zamyśliła się. – Tęsknię za Martą.

– Tylko czy ona zdaje sobie z tego sprawę? – zapytałam. – Czy są państwo w stanie jej to okazać?

Zapadła cisza.

Nie żądać więcej, lecz cieszyć się tym, co jest? – podsunęłam.

– To nie prosić, by została dłużej? – zapytała Teresa i doceniłam ten akt kapitulacji.

– Co za różnica, czy zostanie dłużej teraz, czy przyjedzie kiedy indziej, bardziej z potrzeby serca niż z obowiązku… Człowiek, aby czuć się dobrze, potrzebuje akceptacji. Czy są państwo w stanie po prostu cieszyć się przebywaniem z córką i wnuczką bez stawiania warunków?

– Nie sądzę – powiedział Henryk, patrząc na żonę.

– Postaram się – tym razem nawet nie zwróciła uwagi na ten brak lojalności ze strony męża. – Ale nie muszę jej przepraszać, prawda?

– O ile nie wydarzy się nic, za co by wypadało przeprosić – potwierdziłam. – Proszę spróbować żyć teraźniejszością, nie rozważać, co było, co mogło być… To nie prowadzi do niczego dobrego. Pan – zwróciłam się do Henryka – może wiele pomóc, wspierając żonę. Warto – stawką są dobre kontakty z córką i jej rodziną.

Kiedy wychodzili, życzyłam im radosnych Świąt

I miałam nadzieję, że naprawdę takie będą. A jakie będą moje w tym roku, z dala od rodziny, z Marią pod jednym dachem? W drodze do domu wstąpiłam do sklepu po ciastka, wzięłam też bukiecik róż. Życie składa się z drobnych przyjemności, które robimy innym, pomyślałam i dorzuciłam butelkę wina i kocie przysmaki dla futer. A skoro już o tym mowa, może powinnam zadzwonić do szwagierki, która była w rodzinie męża odpowiednikiem pani Teresy? Może i Madzia czasem czuje się nierozumiana przez innych, skoro większość ludzi opędza się od jej rad i poleceń… Może ciemną nocą pyta sama siebie, czy naprawdę jest taka straszna? W aucie wyjęłam telefon, znalazłam numer i już, już miałam go wbić, ale… Nie, jednak nie. Zadzwonię tuż przed Wigilią, kiedy Madzia nie będzie miała za wiele czasu na skupianie się na problemach reszty świata. Nie ma co szarżować.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA