„Matka twierdzi, że ślub kościelny to chrześcijański obowiązek. Na klęczkach błaga Boga, bym się opamiętał”

zły mężczyzna fot. iStock by GettyImages, AntonioGuillem
„Zawsze miałem dobre relacje ze swoją rodziną. Nie sądziłem, że kiedykolwiek stanie nam na drodze... religia. A jednak. Moja matka zdaje się bardziej cenić to, co powie ksiądz, niż własną rodzinę”.
/ 10.03.2024 22:00
zły mężczyzna fot. iStock by GettyImages, AntonioGuillem

Oczywiście, jak większość Polaków, byłem wychowywany w dość religijnym domu. Chociaż sam nigdy nie przykładałem dużej wagi do kościoła i wiary, wiedziałem, że dla moich rodziców czy dziadków są to ważne wartości. Regularnie chodziliśmy do kościoła, przyjmowaliśmy księdza po kolędzie i czytaliśmy Pismo Święte podczas świątecznych wieczerzy.

Gdy jednak dorosłem i wyprowadziłem się z domu, zacząłem prowadzić własne życie, w którym nie było miejsca na kościół. To nie tak, że darzyłem go pogardą i zupełnie sprzeciwiałem się wartościom wyniesionym z domu. Nadal wysoce szanowałem to, że dla moich rodziców Bóg jest niezwykle ważny.

Sam jednak zaczynałem stykać się z innymi środowiskami niż te, w których wyrosłem. Zaczynałem dostrzegać inne perspektywy, czytałem o różnych skandalach obyczajowych czy finansowych, w które zamieszany był kościół i coraz bardziej traciłem wiarę w czystość tej instytucji, o której zawsze słyszałem w domu.

– Takie rzeczy wypisują o księżach! To zwykły wstyd – oburzała się mama, gdy w gazetach pojawiały się artykuły na temat kolejnych afer z duchownymi w rolach głównych.

Dopóki mieszkałem w domu, raczej tego nie podważałem. Gdy jednak się wyprowadziłem, dostrzegłem, że w wielu tych historiach nie ma żadnych wątpliwości co do winy kościoła, jego duchownych i sprawujących nad nimi władzę urzędników kościelnych.

Gdy przyjeżdżałem do rodziców, nadal grałem wierzącego syna: chodziłem z nimi na msze i przyjmowałem księdza po kolędzie. Jednak gdy wracałem do swojego domu, prowadziłem zupełnie inne życie. Nie czułem, jakbym okłamywał rodziców. Po prostu nie chciałem z nimi wchodzić w dyskusję na temat mojego kryzysu wiary, bo wiedziałem, że bardzo ich tym zranię.

Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal

Wkrótce poznałem Dominikę, z którą nawiązałem swój pierwszy poważny związek. Pewnie, na studiach miałem kilka dziewczyn, ale były to przelotne relacje. Dopiero z Dominiką poczułem prawdziwe porozumienie dusz. Było między nami coś więcej niż tylko chwilowa fascynacja i seksualne napięcie. Mieliśmy wiele wspólnych tematów, podobne cele w życiu, podobne podejście do pieniędzy czy rodziny.

Gdy przedstawiłem Dominikę moim bliskim, wydawało mi się, że też ją polubili. Nie było trudno zauważyć, że to bardzo poukładana dziewczyna; odpowiedzialna, mądra, ambitna. Była też niewierząca, ale o to akurat rodzina nie pytała. Przynajmniej nie na pierwszych spotkaniach. Problemy pojawiły się dopiero po naszych zaręczynach...

Oświadczyłem się Dominice niedługo po skończeniu studiów. Byłem absolutnie pewny tej decyzji. Bardzo ją kochałem i wiedziałem, że jeśli mam z kimś spędzić resztę życia, to musi to być ona. Moi rodzice bardzo się ucieszyli na informację, że zamierzam dość szybko się ustatkować i sformalizować nasz związek. Aż nie przeszliśmy do rozmów na temat samego ślubu...

– To co, Kajtuś, kiedy mam iść do księdza po jakiś termin i zapowiedzi? – zacierała ręce mama.

– Zapowiedzi? Wiesz co, jeszcze o tym dyskutujemy, ale... Wydaje mi się, że nie będziemy brali ślubu kościelnego – wydukałem nieśmiało.

Wokół stołu zapadła cisza, jakbym właśnie oznajmił, że wyprowadzam się na Marsa.

– Co ty w ogóle opowiadasz? – odezwała się w końcu zaskoczona matka.

– No... Wiem, że to dla was ważne, ale ja chciałbym pozostać autentyczny w tym wszystkim. Sam nie chodzę do kościoła regularnie, nie czuję takiej potrzeby, a Dominika deklaruje się jako ateistka... – tłumaczyłem.

Rodzice spoglądali po sobie z posępnymi minami.

– Synu, nawet tak nie żartuj. Wychowaliśmy cię w katolickiej rodzinie, więc i ślub musi być katolicki! – najeżył się w końcu ojciec.

– Ale tato... Czy naprawdę chcecie, żebym składał przed ołtarzem nieszczere deklaracje? – zapytałem.

– Ale dlaczego mają być nieszczere? Przecież wierzysz, zawsze chodziłeś do kościoła! – oburzyła się mama.

Ewidentnie nie docierało do nich to, co próbowałem im przekazać.

– Nie jestem pewien, czy wierzę, mamo... – wyszeptałem w końcu. – I jeśli się okaże, że nie wierzę, to co? Przeklniecie mnie? Wyrzekniecie się mnie?

Rodzice byli obrażeni

Po tamtej rozmowie nie gadaliśmy ze sobą przez kilka tygodni. Później mama zaczęła robić podchody. Niestety, jej strategia była zupełnie nietrafiona, bo postanowiła, że... uderzy w Dominikę!

– Synu, przemyśl to. Czy naprawdę chcesz być z kimś, kto oddala cię od Boga? Kto zmienia wartości, w których zostałeś wychowany? – nagabywała mnie.

– Mamo, wypraszam sobie! Dominika nie robi żadnej z tych rzeczy! Dlaczego nie potraficie zrozumieć, że to moja własna decyzja? – denerwowałem się.

– Bo zawsze byłeś wierzący, a teraz nagle pojawia się ta dziewczyna i już nie chcesz brać ślubu kościelnego!

– Mamo, ja od dawna nie chodzę do kościoła! Chodziłem z wami, jak wracałem do domu, bo chciałem sprawić wam przyjemność, ale tak naprawdę od dawna nie jestem stałym bywalcem kościoła... – przyznałem się.

Matka zamilkła. W tej ciszy między nami wyczuwałem zawód i rozgoryczenie.

– Jestem tobą zawiedziona, synu. Mam nadzieję, że jeszcze oprzytomniejesz i wrócisz do Boga. Wiem, że to tylko chwilowe zboczenie z drogi, bo nie tak cię wychowałam – wycedziła jedynie i zakończyła rozmowę.

Było mi przykro, że rodzice tak do tego podchodzą. Zamiast cieszyć się tym, że znalazłem świetną partnerkę i że przygotowujemy się do najszczęśliwszego dnia w naszym życiu, skupili się wyłącznie na negatywach.

– To nie w porządku! To jest zwykły szantaż emocjonalny. Obrażają się i nie odzywają, bo pewnie myślą, że w ten sposób mnie złamią, ale czy to w porządku? Jeśli nie będą chcieli uczestniczyć w naszym ślubie, to nie! – denerwowałem się.

Dominika jednak starała się mnie uspokoić.

– Wiesz, to pewnie dla nich jakiś szok... W końcu dotąd myśleli, że jesteś tak samo wierzący i praktykujący, jak oni. Daj im trochę czasu – przekonywała.

Czas jednak nie pomagał. Nasz ślub zbliżał się nieuchronnie, a rodzice nadal byli obrażeni. Czasem dostawałem telefony od krewnych, którzy próbowali wzbudzić we mnie jeszcze większe poczucie winy.

– Słuchaj, Kajtek, matka tak się martwi... Wstyd jej, co powie znajomym i rodzinie, jeśli nie weźmiecie ślubu kościelnego. Chodzi do proboszcza i modli się na kolanach, żebyś jeszcze zmienił zdanie – jęczała mi do słuchawki ciotka Wanda.

– I to jest dla niej najważniejsze? Co powie ludziom? A nie to, czego faktycznie my chcemy? – wściekałem się.

Byłem coraz bardziej rozjuszony

Chociaż jeszcze kilka tygodni wcześniej miałem plan, że przeproszę rodziców i ubłagam, żeby nam wybaczyli i przyszli jednak na ślub, zacząłem zmieniać zdanie.

– Gdzie ta ich wielka chrześcijańska wyrozumiałość i tolerancja? To, co oni robią to zwykłe „jeśli nie jesteś z nami, jesteś przeciwko nam”! – żaliłem się narzeczonej.

Widziałem, że Dominika też cierpi. Wiedziała, że zależy mi na dobrych relacjach z rodzicami, a ich zachowanie chyba tylko utwierdzało ją w przekonaniu, że dobrze zrobiła, wybierając ścieżkę z dala od kościoła. Starała się jednak nie dawać mi tego odczuć. Ani razu nie wypowiedziała się o moich rodzicach źle, mimo że to, co robili, sprawiało mi wiele bólu i kładło cień na naszym szczęśliwym dniu.

Finalnie, ślub odbył się po naszemu i wiem, że to była świetna decyzja. Pojawiło się na nim wielu gości, którzy szczerze życzyli nam wszystkiego najlepszego i z radością celebrowali z nami ten dzień. Moi rodzice, owszem, przyszli, ale miałem wrażenie, że stosują jakiś cichy strajk.

Nie tańczyli, nie bawili się, siedzieli w kącie naburmuszeni i rzucali mi spojrzenia pełne wyrzutu. Postanowiłem jednak, że nie będę się tym przejmował w dniu własnego ślubu. Jeśli pozory i to, co powiedzą o nich ludzie, jest dla nich ważniejsze niż moje szczęście, to ich wybór. Ja jestem szczęśliwy, żyję w zgodzie ze sobą, nie robię nikomu krzywdy, staram się być jak najlepszym człowiekiem. A czy nie to właśnie chcieli we mnie zaszczepić rodzice?

Czytaj także:
„Byłam umówiona na randkę w ciemno, ale okazało się, że znam tego faceta. Wyleczył nie tylko moje zęby, ale także serce”
„Nie chciałam takiego zięcia, więc postawiłam ultimatum: albo ja, albo on. Chyba przesadziłam, bo teraz nie mam już córki”
„Chciała, żebym za kasę uwiodła jej męża. Pomyślałam, że to łatwy zarobek. Los pokarał mnie za chciwość”

Redakcja poleca

REKLAMA