Historia mojej mamy należy do takich, które opowiada się tylko jeden raz w życiu. Wyrzuca się ją z siebie, aby… zapomnieć.
Dorastałam w przekonaniu, że moja mama wychowała się w domu dziecka, i to z tego powodu nie poznałam nikogo z jej rodziny. Nie mówiła o swoim dzieciństwie, a ja nigdy o to nie pytałam… Dopiero ten list otwiera tamę jej wspomnień.
– Pamiętam, że zawsze lubiłam patrzeć, jak moja matka przegląda pocztę – mama z niechęcią mierzy wzrokiem kartkę papieru zapisaną niedbałym pismem, którą przed chwilą wyjęła z koperty. – Jak bierze w dłonie list i obraca go, bawiąc się widokiem „przyszłej ofiary”, nim sięgnie po nożyk do papieru i rozetnie kopertę jednym sprawnym posunięciem. A potem jej białe, smukłe dłonie zakończone czerwonymi szponami rozkładały papier i podnosiły do oczu tak blisko, że niemal muskał jej malusieńki, zgrabny nosek. Bo wiesz, ona była krótkowidzem.
Nikt tego nie wiedział oprócz mnie i naszej gosposi. Ta piękność, przed którą męski trup słał się gęsto, nikomu nie zdradziłaby swojej słabości. Dlatego tak ważne były dla mnie te poranki. Zwyczajne, krótkie chwile normalności, kiedy przyczajałam się za futryną drzwi prowadzących do gabinetu matki i patrzyłam, jak mrużąc oczy, czyta listy.
Nawet w takiej chwili, choć śmieszna, miała w sobie dużo uroku. Nie wiem, ile bym dała, żeby mnie przytuliła do siebie. Tak bardzo pragnęłam jej bliskości…
– Jesteś tam, smrodku? – pytała, wyrywając mnie z moich marzeń. – Znowu się czaisz? No chodź, pokaż się mamusi. Szłam, mimo że dobrze wiedziałam, jak to się skończy. Że za chwilę to mnie rozerwie na strzępy jak tę kopertę. Ale nie użyje do tego nożyka, tylko słów. Wyśmieje moje włosy, uczesanie, skręcone rajstopy, źle dobraną sukienkę, którą sama wcześniej kazała mi włożyć. A potem wyszydzoną odeśle skinieniem ręki i zabroni mi sobie przeszkadzać.
I nieważne, że miałam tylko pięć albo siedem, czy też dwanaście lat. Dla mojej matki, od chwili swoich narodzin, byłam wrogiem numer jeden. Gdyby nie ja, to – byłaby kimś innym, gdzie indziej spełniłaby swoje pragnienia, miałaby wszystko… I nieważne, że dla jej adoratorów moje istnienie, bądź nieistnienie, nie miało żadnego znaczenia. Kochaliby ją i z takim bagażem. Niektórzy, chyba nawet mnie lubili. Przynosili cukierki, kupowali sukienki, zabawki. Matka zawsze kazała mi za nie dziękować, a potem albo chowała na dnie szafy, albo oddawała do spalenia gosposi.
Z jakiego powodu tak się znęcała nad córką?
Nigdy nie ośmieliłam się jej pytać o mojego ojca, a ona nigdy o nim nie wspominała. Nie znałam nie tylko jego, ale i całej swojej rodziny. Także ze strony matki. Nie wiedziałam, kim są moi dziadkowie, gdzie mieszkają, nie widywałam ciotek ani wujków. Ona była całym moim światem. Drżałam więc, kiedy na pozór łagodnym tonem mówiła, że mnie odda.
– Komu? – pytałam.
– Komuś. Komukolwiek – wzruszała ramionami. – Albo będziemy szły sobie ulicą, wejdę do sklepu i cię sprzedam.
Bałam się tego jeszcze bardziej niż zadawanego przez nią bólu. Jak psiak z pańskiego stołu, tak ja spijałam jej drobne pochwały, ciesząc się każdego wieczoru, że wciąż tu jestem. Ale spacery z matką były udręką.
Drżałam, gdy mijałyśmy sklepy, kawiarnie. Zamierałam ze strachu, kiedy podchodził do nas ktoś obcy. Mijały długie minuty, podczas których ona śmiała się i kokietowała swojego znajomego w najlepsze, a ja stałam, zastanawiając się, czy aby właśnie nie dobija z nim targu. Nie wiedziałam, że tak nie można. Bo skąd mogłam to wiedzieć?
Byłam tylko małym, przerażonym dzieckiem, które oprócz ciepłych słów gosposi nie doświadczyło w życiu miłości. Czasem matka przychodziła do mnie przed snem. Wsuwała się cichutko do mojego łóżka, wtulała we mnie.
– Jesteś taka cichutka, cieplutka, mięciutka – mówiła. – Jak ten stary, śmierdzący miś. Ten, którego musiałyśmy spalić. Pamiętasz, co z niego wyleciało, jak się rozpruł? Pamiętasz? – dopytywała, aż odpowiedziałam, że owszem, pamiętam. A potem następowała seria pytań i odpowiedzi, które zmierzały do jednego – zasiania we mnie nowego ziarnka niepokoju. – Ale wiesz, czemu go wyrzuciłyśmy? Bo śmierdział. Tak pozbywamy się ludzi i rzeczy.
Pamiętasz Nikolę, córkę naszych dawnych sąsiadów? Wiedziałam, że dziewczynka pewnego dnia znikła. Matka powiedziała mi wtedy, że pewnie rodzice ją spalili jak ona spaliła misia. Na koniec dodała, bym nikomu tego nie powtarzała, bo i nas spalą.
Po tym przedstawieniu całowała moje czoło i odchodziła do swojego pokoju. Nie wiem, co czuła w takich chwilach, i dlaczego się tak pastwiła nade mną. Najbardziej nie lubiłam obcinania paznokci. Przycinała mi je tak krótko, że aż krwawiły. Po kilku dniach znowu, zdaniem matki, były za długie…
– Teraz już wiesz, czemu noszę tipsy. Rozkoszuję się ich długością, a na samą myśl o przycinaniu paznokci aż przechodzą mnie ciarki – mama podnosi do twarzy wypielęgnowane dłonie. – Chcesz coś jeszcze wiedzieć o swojej babci, Ineczko?
Nagle widzę w niej tamtą maleńką, przerażoną istotkę i mam ochotę ją przytulić. Ochronić przed złymi wspomnieniami, które rozbudził list babci. „Jak ta kobieta śmiała napisać do niej i prosić o pomoc. Ba! Żądać tej pomocy, bo przecież urodziła ją i wychowała! Jak ona mogła?! Kim był ten potwór bez uczuć?” – myślę ze wzburzeniem.
Mama widzi, co się ze mną dzieje. I zamiast ja ją, to ona przysuwa mnie do siebie i mocno obejmuje. Ma w sobie tyle kojącego ciepła. Tyle miłości…
– Kochanie, ludzie są różni – tłumaczy mi cicho. – Nie mamy wpływu na nich, możemy jedynie chronić siebie. Moje dzieciństwo nie należało do różowych, ale cóż… Paradoksalnie to, co się potem wydarzyło, coś złego, coś strasznego, wyzwoliło mnie z tego piekła. Bo nie wiem, gdzie i kim byłabym dzisiaj, gdyby nie tamten „wujek” – mama jest bardzo smutna.
– Opowiesz mi o nim? – pytam, choć w głębi serca boję się prawdy.
– Cóż… Matka po kilku przelotnych romansach poznała pewnego pana. Przystojnego i zamożnego. No i oczywiście zajętego, jak wszyscy jego poprzednicy. Nie wiedziałabym tego, bo przecież skąd mogłabym wiedzieć – nie miałam ojca, nie wiedziałam, że są mężczyźni, którzy nie wychodzą od kobiety po północy i wspólnie z nią wychowują dzieci. Na szczęście, miałyśmy gosposię, a ta długi język. Była szczerą, prostą kobietą. I chociaż nie należała do wylewnych ani zbyt uczuciowych, to nawet ją – najtwardszą z twardych – ruszał mój los.
To ona nazywała moją matkę rozżaloną pannicą, która zamiast wyjść za mąż za przyzwoitego faceta, lata za chłopami, szukając miłości. Do której tak naprawdę sama nie jest zdolna.
– Dziecko, co ty z nią użyjesz – wzdychała czasami, nie precyzując dokładniej, o co jej chodzi.
Była chorobliwie zazdrosna o wujka
Wujek okazał się nawet miłym facetem. I nie wychodził od nas tak często jak poprzedni. Dużo później dowiedziałam się, że jego żona i dzieci mieszkały daleko poza Gdańskiem, więc nie musiał w tygodniu wracać do domu. Z czasem jego wizyty stawały się coraz częstsze. Lubił przebywać nie tylko z moją mamą, ale i ze mną. Zabierał nas do kina, kawiarni, na wspólne obiady. Czasami czytał mi książki na dobranoc, chociaż miałam już 14 lat. Nie broniłam się jednak przed tym, złakniona zwyczajnego ciepła i bliskości. Tylko matka sarkała na te nasze „rytuały”.
– Chcesz, to urodzę ci jeszcze jedno – rzucała niby od niechcenia. Ale widać było, że wujek nie śpieszył się do zakładania rodziny. – Wystarczy mi Malwina – odpowiadał, zerkając na mnie. – Nie znoszę małych dzieci.
Po tych słowach, matka zawsze wybuchała gromkim śmiechem, bo zgadzała się ze swoim panem w zupełności. W pewnym momencie wujek przeprowadził się do nas niemal na stałe. Tylko z rzadka, raz na miesiąc czy dwa, wyjeżdżał gdzieś na weekend.
Matka krążyła wtedy niespokojnie po mieszkaniu, czasem wychodziła ze swoim dawnym towarzystwem. Wracała późno w nocy albo nad ranem. Zmęczona i skacowana nie przypominała wtedy bogini. Im dłużej zresztą przebywał u nas wujek, tym ona gorzej to znosiła. Ciągle wietrzyła spiski innych kobiet i zarzucała mnie pytaniami, czy aby nie wygląda już staro.
Musiałam kłamać, że tak nie jest, chociaż widziałam, że poszarzała na twarzy i nieco utyła. Stawała się coraz bardziej drażliwa na tym punkcie. Robiła wujkowi awantury. Czepiała się mnie. Co gorsza, piła, coraz częściej i z byle powodu. Wujek nie znosił tego, więc matka zła znikała na mieście. Zostawaliśmy wtedy sami w domu.
Ja i on, bo gosposia wieczorami wracała do swojej rodziny. Nie wiem, może byłam mało rozgarniętą dziewczynką, może moja izolacja od świata sprawiła, że nie potrafiłam przewidzieć najgorszego? Nie umiem na to dzisiaj odpowiedzieć. Długo winiłam siebie za to, co się stało…
Nie chciała poznać prawdy. Bała się jej?
Tamtego wieczoru matki nie było, wujek chciał się zabawić w ojca. W pewnym momencie usnęłam, znużona treścią powieści. Przebudził mnie jego oddech. Przyśpieszony, jakby nerwowy. Otworzyłam oczy. Pochylał się nade mną, czerwony od emocji, spocony. W pewnej chwili przysunął się i dotknął ustami moich warg. Wyszarpnęłam się, a on jakby oprzytomniał. Poprawił koszulę i wyszedł z sypialni. Następnego dnia przywołał mnie do siebie. Powiedział, że to nic takiego, że takie rzeczy dzieją się między córkami i ojcami, tylko ja ich nie znam, bo nie miałam ojca.
Co czułam? Trudno mi opisać to słowami. Euforię, szczęście, ale i strach, bo nie tak wyobrażałam sobie miłość. Nie na taką czekałam. Przyjęłam więc jego słowa z chłodną godnością i wyszłam z pokoju. Ale burza już się rozpętała. Broniłam się przed przebywaniem z nim sam na sam. Unikałam spotkań przed snem i tego niby to przypadkowego wpadania na siebie o poranku. Kiedy w piżamach śpieszyliśmy się do łazienki.
– Jakaś ty chudziutka – mawiał wtedy, chwytając delikatnie mój łokieć, albo bark. W piętnaste urodziny wujek kupił mi dużo prezentów i zabrał do kina. Potem mieliśmy świętować w domu, ale ponieważ do kina poszliśmy tylko we dwoje, matka się wściekła. Zabawa skończyła się karczemną awanturą i jej ostentacyjnym wyjściem z domu. Coś wtedy we mnie pękło. Rozpłakałam się i uciekłam do swojego pokoju, a za mną po chwili przyszedł wujek. Przytulił mnie do siebie. Zaczął pocieszać, przepraszać za matkę. Zaproponował, że zrobi mi gorące mleko i poszedł do kuchni.
Zwolnił gosposię, mówiąc, że wszystkim się zajmie. Przyniósł mleko. Upiłam łyk i odstawiłam. Było zbyt gorące bym mogła dopić. Roześmiał się, że wyglądam jak bobasek i palcem starł z moich ust białą smużkę. A potem zlizał z niego resztę mleka.
– Kiedy ktoś jest z kimś blisko tak, jak my, nic go nie brzydzi w drugiej osobie, nic nie odrzuca – przysunął się do mnie. W jego zachowaniu było coś, co jednocześnie mnie pociągało i odpychało. Zapewne ciepło i uwaga, jaką mi poświęcał, sprawiały, że chciałam być obok niego. I że był, gdy matka szalała z wściekłości. Zaczął mnie gładzić i znowu pocałował w usta. Zesztywniałam, lecz skoro mówił, że tak robią córki i ojcowie, nie odwróciłam głowy. Powstrzymałam wstręt.
Wujek powoli zaczął całować moją szyję, policzki, ramiona i zsuwać ze mnie ubranie. Próbowałam nieśmiało go powstrzymać, jednak zdecydowanie odsunął moje ręce. Nie rozebrał się. Za to ja byłam naga, a jego dłonie błądziły wszędzie. Dosłownie wszędzie!
Zaczęłam szlochać i wtedy do pokoju wpadła matka. Była pijana, wściekła. Wyszarpała mnie z ramion wujka i rzuciła w kąt niczym szmacianą lalkę. Nie powiedziała słowa, ale patrzyła na nas tak, że chciałam się zapaść pod ziemię. Wujek czmychnął czym prędzej. Zostałyśmy same.
– Boże, jak ja pragnęłam, żeby ona mnie przytuliła! – mama płacze i znowu jest małą Malwiną. – Zamiast tego rzuciła mi w twarz oskarżenie, że uwiodłam jej faceta. Bo od dawna miałam na niego ochotę… Rano oznajmiła chłodnym tonem, że wysyła mnie do szkoły z internatem.
– Ale za co? – pytałam.
– Mała, przebrzydła dziwko – wysyczała wtedy wolno. – Najpierw wypiłaś ze mnie wszystkie soki, a teraz chcesz pozbawić miłości? Niedoczekanie twoje – to mówiąc, rzuciła się do mojej szafy. Sukienki, bluzki, spodnie, swetry wirowały w powietrzu, kiedy je wyrzucała. – Masz godzinę, żeby się spakować, potem przyjedzie taksówka. Już dzwoniłam do szkoły, przyjmą cię z otwartymi ramionami! – wrzeszczała.
Nie dodała tylko, że był to zakład poprawczy dla trudnych dziewcząt prowadzony przez siostry zakonne. I tak, mając 15 lat, wylądowałam poza domem. Wtedy po raz ostatni widziałam swoją matkę i wujka. Nie wiem, co się z nimi stało. Pieniądze na szkołę przychodziły regularnie, ale nikt do mnie nie pisał, ani nie dzwonił. A i ja nie szukałam z nimi kontaktu. Nigdy…
Mama patrzy na mnie z takim smutkiem, że serce mi się ściska.
– Jak widzisz, dziecko, nie poddałam się. Wyszłam na ludzi, skończyłam technikum i poznałam twojego tatę. Długo mnie zdobywał. Był pierwszym i jest jedynym mężczyzną, którego kocham. Dla moich koleżanek zawsze był nieco niezaradnym safandułą, jednak mnie nikt nie otoczył taką bezwarunkową miłością jak on. Poza tym dał mi ciebie, mój największy skarb…
Przez lata wmawiałam ci, że wychowałam się w domu dziecka, kłamałam, żeby wytłumaczyć, dlaczego nie znasz mojej rodziny. Jak widzisz, prawda jest inna i nie wiem, czy nie gorsza. Wyjmuję z rąk mamy list. Całuję ją w policzek, a potem sięgam po papierosy i zapalniczkę.
– Nie pal, kochanie, rzuć wreszcie tę truciznę – prosi mnie spokojnym tonem.
– To mój ostatni papieros, mamo – uśmiecham się do niej i zaciągam. Potem żarem papierosa podpalam list babki i spokojnie patrzę, jak płonie w popielniczce. To samo robię z kopertą, która zajmuje się mocnym, jasnym płomieniem. „Niestety, kochana babciu, nie zapamiętałam twojego adresu, więc cię nie odwiedzę, ani nie puszczę do ciebie mamy”.
Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy