„Matka powtarzała, że nauka to klucz do sukcesu. Bzdura! Żeby żyć na poziomie, wystarczy złapać bogacza na dziecko”

pewna siebie kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Odwieszając markowy, zapewne bardzo drogi płaszcz pana Michała, oceniłam, że nada się na mojego męża. I z sukcesem na niego zapolowałam. Uśmiech, trzepotanie rzęsami, nieśmiałe zerknięcia, przypadkowe dotknięcia ręki – ani się obejrzałam, a Michał ślinił się na mój widok”.
/ 07.07.2022 12:30
pewna siebie kobieta fot. Getty Images, Westend61

Jeśli zapytasz kogoś o najgłębsze wspomnienia z dzieciństwa, to okaże się, że zwykle zapamiętał to, co zdefiniowało jego dalsze życie. Naukowcy pamiętają pierwsze przeczytane zdania, ludzie szczęśliwi – śmiech i rodzinę, bogaci – bajeczne wakacje nad ciepłym morzem albo wielkie lody, które rodzice kupowali im na każde zawołanie. A ja zachowałam w pamięci obrazek mamy odmawiającej mi wszystkiego:

– Skarbie, ale po co ci ta sukienka, przecież masz w szafie pięć. Nie dąsaj się już, jeśli bardzo chcesz, uszyję ci jeszcze jedną. Albo babcia przerobi ci swoją kolorową spódnicę, tę, która ci się tak podoba.

– Kochanie, takie ilości lodów są niezdrowe. Rozboli cię gardło, a przecież nie chcesz trafić do szpitala. Zrobimy w domu wafle z masą czekoladową.

– Haniu, ale rower po twojej siostrze jest jeszcze całkiem sprawny. Jeśli skrzypi łańcuch, jak mówisz, to wujek ci go nasmaruje. Nie, nie możemy kupić nowego, potrzebujesz butów na lato, a Marek i Jacek – byli to moi młodsi bracia bliźniacy – wyrośli z kurtek. Jesteś już dużą dziewczynką i wiesz, że pieniądze nie rosną na drzewie. Ale jeśli chcesz, pożyczę rower od sąsiadki i pojedziemy na wycieczkę razem. Co ty na to?

Nie żyliśmy skromnie, tylko biednie

Ale ja nie chciałam ani wycieczki z mamą, ani wciąż tych samych wafli z mlekiem w proszku i margaryną udających czekoladę. Marzyłam o pucharku lodów z bitą śmietaną i owocami zjedzonych przy stoliku w kawiarni.

Chciałam mieć nowy rower z przerzutkami, modne spódnice i sandałki z błyszczącą kokardką. Na drugie śniadanie zjadać paszteciki ze szkolnego sklepiku, a nie bułki z serem, które robiła rano i zawijała w papier babcia. Chciałam wakacji nad morzem, a nie u cioci na wsi, choć mama zachwalała, że jest tam taka cisza i świeże powietrze. Chciałam być jak moje koleżanki z klasy, które nie muszą donaszać ubrań po kuzynach i butów oddawanych do naprawy, dopóki szewc mówił, że już nic nie da się z nimi zrobić. Ale nie byłam.

Moja rodzina była zwyczajnie biedna. To znaczy babcia i mama powtarzały, że żyjemy skromnie, ale przecież nie głodujemy, mamy ubranie, dach nad głową i możemy chodzić do szkoły, lecz przecież miałam oczy i widziałam.

Babcinej emerytury i pensji mamy, która pracowała jako zwykła ekspedientka, ledwie wystarczało na utrzymanie naszej czwórki. A gdzie w tym ojciec? A właściwie ojcowie? Cóż, mama zakochała się na zabój jako nastolatka, zamiast na studia poszła do zawodówki, urodziła córkę i powtarza nam, że nigdy nie była tak szczęśliwa jak wtedy.

Szczęście nie trwało jednak długo, bo jej ukochany mąż nagle zmarł. Wpadła w czarną rozpacz i nie wiadomo, co by się stało, gdyby babcia jej nie wytłumaczyła, że jest młoda, przed nią jeszcze kawał życia i powinna sobie jak najszybciej znaleźć nowego mężczyznę, bo sama z dzieckiem sobie nie poradzi.

Wychowała nas sama, musiała oszczędzać

Być może mama się pospieszyła i nie szukała zbyt wnikliwie, tylko wzięła pierwszego lepszego, bo mój – pożal się Boże – ojciec, kiedy była w ciąży ze mną, zaczął pić, gdy mnie urodziła – regularnie chlać, kiedy jeszcze w tym samym roku zaszła w kolejną ciążę – coraz częściej nie wracał na noc, a gdy okazało się, że urodzą się bliźniaki zaczął się na nią wydzierać.

– Jak mogłaś mi to zrobić! Za dwa lata będziemy mieli piątkę! W życiu nie wygrzebię się z tych kup i pieluch, a przede wszystkim będę tyrał od rana do nocy, żeby zarobić na te darmozjady.

Jakby nie wiedział, skąd się biorą dzieci. Moja biedna mama dzielnie znosiła jego wszystkie występki, ale kiedy podniósł na nią rękę, powiedziała: „dość”.

Wyrzuciła go z domu, wyliczając, że z alimentami na trójkę dzieci powinna żyć całkiem przyzwoicie, ale akurat: ojciec okazał się jeszcze większym gagatkiem, zarabiał na czarno i ukrywał dochody tak, że tylko czasem udało się z niego wyciągnąć jakieś grosze.

Nigdy nas nie odwiedzał, nie przysyłał prezentów i znałam go jedynie ze starych zdjęć. Ale już na pewno tak nie wygląda, więc gdybyśmy się minęli na ulicy, nawet nie wiedziałabym, że to on. Mama urodziła chłopców, zacisnęła zęby i powiedziała babci, że nie chce już więcej żadnego mężczyzny.

– Skromnie, ale damy radę, przynajmniej będziemy żyć spokojnie i w szacunku – powtarzała.

O tak, spokoju nam nie brakowało

Mieliśmy go aż nadto; od kiedy popsuł się nasz czarno-biały telewizor, którego się strasznie wstydziłam – w domach koleżanek były już kolorowe – moja nadzieja, że my teraz też kupimy nowoczesny, okazała się płonna. Nie było nas stać na żaden.

– No i dobrze – powiedziała babcia.

– Przynajmniej nie będziecie już marnować czasu na te wszystkie głupoty, tylko czytać i się uczyć.

Obie nam zawsze wbijały do głowy, że możemy odpuścić wszystko, ale nie szkołę, bo tylko wykształcenie pozwoli nam na lepsze życie. Moja starsza przyrodnia siostra, cichutka myszka, jak zwykle posłuchała: przez cztery lata wstawała o piątej rano, żeby dotrzeć do liceum, a potem poszła na studia.

Mama popłakała się ze szczęścia, ale czy ja wiem, czy było z czego? Anka chodziła w niemodnych ciuchach, dorabiała w weekendy i ciągle miała podpuchnięte oczy, bo uczyła się po nocach. A kiedy już te studia skończyła, została księgową. Też mi coś, tyle poświęceń, żeby musieć codziennie pracować, a w zamian mieć „luksus” wynajętego mieszkania.

Moi braciszkowie byli mądrzejsi, pomyśleli, policzyli i uznali, że zostaną zawodowymi wojskowymi. Bo uczyć się za bardzo nie trzeba, a wojsko da im pracę zawsze. Nie żyli co prawda w przepychu, ale bez zamartwiania się o mieszkanie i czy wystarczy im do pierwszego.

Ale dla mnie to wszystko to było za mało. I zamiast złożyć papiery do liceum, ku rozpaczy mamy i babci zapisałam się do szkoły kosmetycznej.

Uznałam, że czas złowić złotą rybkę

– Chcesz do końca życia malować paznokcie? Czy wyciskać pryszcze? – dokuczała mi babka.

– Skarbie, nawet jeśli by ci się to spodobało, to pomyśl: pracując u kogoś w zakładzie kosmetycznym, nie zarobisz kokosów. Chcesz żyć tak jak do tej pory? Nie widziałaś, jak było nam ciężko?

Widziałam, dlatego absolutnie nie miałam takiego zamiaru. Ba, ja w ogóle nie chciałam iść do pracy. Mój sprytny plan zakładał znalezienie bogatego męża, a szkoła kosmetyczna była mi potrzebna do tego, żeby zrobić się na bóstwo i nie wyglądać już jak dziewczyna z bieda-domu, tylko jak królowa.

Bardzo szybko opanowałam te wszystkie sztuczki, czarowałam na praktykach właścicielki salonów, prosiłam i zbierałam zbędne kosmetyki, a że byłam pojętna i miałam do tego dryg, to modelki mogły mi zazdrościć.

Zresztą kiedyś na ulicy zaczepił mnie obcy facet i wręczył ulotkę z zaproszeniem na casting do teledysku. Teledysk! Pewna, że idę w dobrym kierunku, uznałam, że czas złowić rybkę.

Na ostatnie praktyki poszłam do salonu piękności specjalizującego się w zabiegach dla panów. Gdzie jak gdzie, ale tam mężczyzn na poziomie mają pewnie na pęczki.

Co prawda na praktyki było dużo chętnych, pewnie nie tylko ja wpadłam na tak genialny pomysł znalezienia bogatego męża, ale dałam z siebie wszystko. Umalowałam się, uczesałam i ubrałam jak na jakiś wybieg w Paryżu, a właściciel to docenił, bo tylko rzucił na mnie okiem i nie sprawdzając moich umiejętności, mnie przyjął.

W tajemnicy odstawiłam tabletki

Potem zrozumiałam, że była mu potrzebna właśnie taka reprezentacyjna dziewczyna: miałam podawać panom herbatę, odwieszać ich kurtki, wymieniać ręczniki i dobrze wyglądać. Mnie to w zupełności wystarczyło.

Odwieszając markowy, zapewne bardzo drogi płaszcz pana Michała, oceniłam, że nada się na mojego męża. I z sukcesem na niego zapolowałam. Jak? Czy naprawdę muszę tłumaczyć takie rzeczy?

Uśmiech, trzepotanie rzęsami, nieśmiałe zerknięcia, przypadkowe dotknięcia ręki – ani się obejrzałam, a Michał przybiegał na zabiegi co tydzień i po którymś z nich zaprosił mnie na kawę.

Pewnie nie jest godne pochwały to, co zrobiłam potem, ale po pół roku znajomości z rozmysłem odstawiłam tabletki antykoncepcyjne, a kiedy zaszłam w ciążę, odegrałam przed nim melodramat:

– Kochanie, ja naprawdę nie mam pojęcia, jak to się stało, przecież się zabezpieczaliśmy. I co ja teraz zrobię? Na pewno nie będziesz mnie już chciał… Wiesz, jak ciężko jest samotnej matce? Moja mama wychowała nas czwórkę. Widocznie było mi to pisane… – teatralnie pociągnęłam nosem i otarłam łzę.

Michał – jak przypuszczałam – okazał się rycerzem na białym koniu i natychmiast mi się oświadczył. Kupił mi chyba największy pierścionek w mieście. Pojechałam natychmiast do rodzinnego domu zaprezentować go mamie i babci.

Poczułam, co to znaczy żyć na poziomie

– Widzicie, żadna z moich dawnych koleżanek takiego nie ma – puszyłam się.

Mama mi pogratulowała, chyba nawet się cieszyła, ale przed wyjściem i tak mi wbiła szpilę pytaniem:

– Dziecko, a co z twoją dalszą nauką? I z pracą?

Z jaką pracą? Michał już w dniu oświadczyn powiedział przecież, że mam o niej zapomnieć. Moim jedynym zadaniem jest odpoczynek i dbanie o zdrowie. „Oraz o wygląd” – dodałam w myślach.

Postanowiłam zrobić wszystko, żeby nawet nie spojrzał na inną kobietę. Było to łatwiejsze niż dawniej, bo miałam warunki i środki. W wieku dwudziestu lat zostałam żoną biznesmena, jedynego syna i spadkobiercy rodzinnej fabryki mebli, i nie musiałam już się martwić o swoją przyszłość.

Kiedy pół roku później urodziłam śliczną córeczkę, postanowiłam, że – w przeciwieństwie do dawnej mnie – jej niczego nie zabraknie. Kiedy odwiedzałyśmy razem rodzinne strony, parkowałam mój nowiutki, drogi samochód przy głównej ulicy, żeby wszyscy widzieli.

– Hanka? To naprawdę ty? – zaczepiła mnie kiedyś kobieta o poszarzałej twarzy.

Z trudem rozpoznałam w niej koleżankę z klasy, której zazdrościłam nowych sukienek. Jej rodzice zachorowali jedno po drugim, a ona zatrudniła się w urzędzie i ledwie wiązała koniec z końcem, żeby utrzymać całą trójkę.

Niech czują to, co ja kiedyś

– No, no, ale ci się poszczęściło – pokiwała głową, kiedy pochwaliłam się mężem i życiem.

Widziałam, że jest zabiedzona jak myszka, ale zamiast dodać jej otuchy, powiedziałam niegrzecznie:

– A pewnie, los się odwrócił.

Po czym sama też się odwróciłam na pięcie i poszłam z malutką do butiku po nową sukienkę. W sumie miała ich całą szafę, ale kto nam zabroni?

Za ladą rozpoznałam inną koleżankę, jak ona miała na imię? A, Eliza, to przecież jej zazdrościłam lodów. Teraz postanowiłam się za to zemścić. Kazałam sobie podawać kolejne sukienki, dobierać do nich rajstopki, marudziłam, a na koniec jeszcze nakrzyczałam, że terminal płatniczy działa za wolno.

– Zrób coś z tym, bo jeszcze chwila, a poproszę o widzenie z twoim kierownikiem – powiedziałam, patrząc na nią z góry, a ona robiła się coraz mniejsza… A dobrze, niech czuje to, co ja kiedyś.

W kawiarni, w której przysiadłam z córeczką odpocząć, też trafiłam na znajomą twarz, oto urok małych miasteczek.

To chłopak z równoległej klasy, który był właścicielem lokalu, a zamówienie do stolika przyniosła mi jego żona. Ewka! To przecież ona miała ten super rower!

Drugie dziecko? Nie ma mowy!

Najpierw udawała, że nie wie, kim jestem, a może mnie rzeczywiście nie poznała, w końcu zmieniłam się jak Kopciuszek, ale grzecznie wysłuchała opowieści o moim szczęściu, by z profesjonalnie przyklejonym uśmiechem powiedzieć:

– Gratuluję. Mnie też żyje się całkiem nieźle, mam kochającego męża, dom, prowadzimy razem tę kawiarnię…

A to żmija, nie potrafi przyznać, że mnie w życiu poszło lepiej.

– Ja nie muszę pracować, mój mąż nigdy by się na to nie zgodził – powiedziałam, po czym zostawiłam ostentacyjnie zbyt duży napiwek i zabierając córkę, wyszłam.

I tak, pławiąc się w swoim sprycie i pieniądzach męża, nie martwiąc zbytnio o przyszłość, żyłam sobie z dnia na dzień. Nigdy nie przepuściłam okazji, żeby pokazać dawnym znajomym, jak mi się poszczęściło, a żeby szczęście i mąż się nie odwrócili – biegałam po salonach piękności, fryzjerach, zakupach, siłowniach i wciąż wyglądałam jak bóstwo.

Chociaż Michał wspominał o drugim dziecku, postanowiłam: „nigdy w życiu”. Nie dopuszczę do tego, żeby urósł mi brzuch, pojawiły się rozstępy i obwisła skóra, bo jeszcze on znajdzie sobie inną.

– Kochanie – wypłakiwałam mu się. – Ja naprawdę nie wiem, dlaczego nie jestem w ciąży, już dawno odstawiłam tabletki, coś ze mną jest nie tak.

Wmówiłam mu jeszcze, że byłam u najlepszych lekarzy i zrobiłam wszystkie badania, ale tylko bezradnie rozkładali ręce, sugerując, że to być może on jest powodem, dla którego nie zachodzę w ciążę.

– Ale absolutnie się nie przejmuj, i tak będę cię kochać. A poza tym nie wierzę w ani jedno słowo tych konowałów. Widocznie nie jest nam pisana większa rodzina – przekonywałam.

No, teraz to mi żadna nie podskoczy

Pieniądze, które mi dał na leczenie, wydałam na serię zabiegów ujędrniających i odmładzających, obrzydliwie drogich i jeszcze bardziej skutecznych.

A jednak. Pewnego wieczoru Michał powiedział, że musimy porozmawiać. Miał przy tym tak poważną minę, że musiało się wydarzyć coś ważnego. Pojedziemy wreszcie na wycieczkę do Australii zobaczyć te kangury? A może chce, żebyśmy zaadoptowali dziecko? Ale on powiedział po prostu:

– Zakochałem się. Wybacz, ale ty ciągle byłaś zajęta kosmetykami, zabiegami, zakupami. A ja chcę trochę ciepła i rodziny, nic więcej.

Aha, rodziny, jestem uratowana.

– Kochany, przecież wiesz, że to niemożliwe. Z jakiegoś powodu nie mogę zajść w ciążę i nie jest to moja wina – zaczęłam, ale Michał mi przerwał.

– Ani moja – powiedział sucho.

Po czym prawie zabił mnie informacją, że jego nowa kobieta spodziewa się dziecka, a potem… potem wyjął z kieszeni i rzucił na stół opakowanie po moich tabletkach antykoncepcyjnych.

– Okłamałaś mnie – powiedział cicho.

Płakałam, błagałam, zaklinałam, lecz nic z tego. Michał odszedł i złożył pozew o rozwód, a ponieważ miał dowody na moje kłamstwo, dostał go szybko. Sąd przystał na niego tym bardziej, że Michał zobowiązał się zabezpieczyć mnie i córkę. Tylko co z tego.

Na pewno będą mnie wyśmiewać…

Dostałam nasz piękny dom, ale nie stać mnie było na jego utrzymanie i musiałam go sprzedać. Dostawałam ładną sumkę alimentów na córkę, ale przecież to na córkę, nie wystarczy na życie na poziomie.

Mój adwokat próbował przekonać sąd, że mnie też należą się alimenty, ale pani sędzia orzekła, że jestem młoda, zdrowa i mogę na siebie zarobić. Tak więc wróciłam do mojego rodzinnego miasteczka, a za sprzedany dom kupiłam nieduże mieszkanie i salon kosmetyczny.

Będę go prowadzić i na razie pracować w nim sama. Tylko… tylko jak ja spojrzę w oczy wszystkim koleżankom, które być może do niego przyjdą, a z których ja się wyśmiewałam i na które patrzyłam z góry?

– Nie martw się, na pewno cię zrozumieją – pocieszała mama.

Czytaj także:
„Nie wierzyłam córce, że syn sąsiadów się do niej dobierał. To złote dziecko i wcielony aniołek, a nie żaden rozbójnik”
„Po wypadku nie mogłem przestać myśleć o pociągającej pielęgniarce. Uknułem spisek, by móc patrzeć w jej zielone oczy”
„Ciosałam córce kołki na głowie, bo po porodzie zaniedbywała dziecko. Sądziłam, że te jej humorki to zwykły wymysł”

 

Redakcja poleca

REKLAMA