„Ciosałam córce kołki na głowie, bo po porodzie zaniedbywała dziecko. Sądziłam, że te jej humorki to zwykły wymysł”

Matka, która zwiodła córkę fot. Adobe Stock, Vadim Pastuh
„Następnego dnia wpadłam do domu córki jak burza. Postawiłam ją na nogi. Nakrzyczałam jak za czasów, gdy była smarkulą i zdarzało jej się nawywijać. Byłam nieprzyjemna, ale czasem trzeba. Skoro ona się nad sobą użala, to ja, jej matka, muszę nią potrząsnąć. Kto, jak nie ja?”.
/ 02.07.2022 19:15
Matka, która zwiodła córkę fot. Adobe Stock, Vadim Pastuh

Kiedy dowiedziałam się, że będę babcią, oszalałam ze szczęścia. Już najwyższy czas, powtarzałam córce i zięciowi. Ona skończyła trzydzieści pięć lat, on miał trzy lata więcej, życie ogarnięte, stabilizacja osiągnięta, mieszkanie na własność, dobra praca, samochód… Na co więcej czekać?

I w końcu uszczęśliwili nas dobrą nowiną. Dziecko w drodze! Czy może być lepsza wiadomość dla przyszłej babki?

Maluch miał się urodzić późną wiosną, więc miałyśmy z córką całą jesień i zimę na przygotowanie domu i pokoiku, kupno wyprawki; ja nawet wyciągnęłam druty, na których kiedyś zawzięcie dziergałam, gdy nie było niczego w sklepach, i zaczęłam znowu robić kocyki, butki, sweterki, czapeczki.

Zięć i córka bali się, czy ze zdrowiem maluszka będzie wszystko w porządku. Te współczesne kobiety najpierw czekają z ciążą niemal do czterdziestki, a potem drżą o każdy wynik badania. 

Kiedyś nawet USG się nie robiło. Ciąża to ciąża, zwykła rzecz, nie choroba. Dziecko kopie? Znaczy, że silne. Rodziło się też bez tych wszystkich znieczuleń, gazów rozweselających i innych fanaberii. Grunt, by dziecko urodziło się zdrowe, a nie, żeby matka chichotała w trakcie porodu.

Na szczęście mój wnuk rósł w brzuchu matki zdrowy i silny, a my nie mogliśmy się go doczekać. Na pewno ja czekałam jak na szpilkach. Mój mąż i zięć też.

Tylko córka nie wyglądała jak kobieta w stanie błogosławionym. Prędzej przeklętym.

Hormony, myślałam. Przejdzie jej po porodzie

W połowie ciąży zamknęła swój gabinet psychoterapii, twierdząc, że nie ma siły ani ochoty wysłuchiwać ludzi, którzy przychodzą do niej i opowiadają w kółko te same pierdoły. Nigdy przedtem w ten sposób nie mówiła, tak lekceważąco, nieprzyjemnie, ale nie roztrząsałam tego.

W sumie to nawet dobry pomysł, żeby zwolniła na parę miesięcy, niech dziecko nie słucha całymi dniami o problemach innych. Ale skończyło się na tym, że Anita została w domu, gdzie całymi dniami spała albo oglądała telewizję.

Kładła się spać w dresie, a potem w tym samym dresie leżała na kanapie. Pod koniec zimy zaczęła płakać. Starała się to przed nami ukrywać, ale jestem jej matką, więc mnie nie mogła nabrać

– Czemu znowu płakałaś?

Wzruszenie ramion.

– Nie wiem, tak jakoś…

Jak kobieta nie ma czasu po tyłku się podrapać, bo każdą chwilę poświęca małemu dziecku, to smętne myśli raz-dwa wywietrzeją jej z głowy. Zięciowi też mówiłam, że będzie dobrze, gdy pytał, co on może w tej sytuacji zrobić, jak Anitce pomóc.

– Kup jej kwiaty, Piotrusiu, i daj spokój. Przejdzie jej. To taki czas, że hormony szaleją, że płacze i śmieje się na zmianę – wytłumaczyłam, nakarmiłam szarlotką i wysłałam do domu.

No ale co za dużo, to niezdrowo. Kiedyś nie wytrzymałam.

Po 4 dniach wrócili do domu

– Wzięłabyś się w garść! – zburczałam ją podniesionym głosem. – Za miesiąc poród, a w domu syf. Piotrek robi zakupy, Piotrek przywozi jedzenie po pracy, Piotrek sprząta i pierze. A ty albo śpisz, albo gapisz się w telewizor, albo snujesz się jak zombie, w jednym i tym samym dresie dzień w dzień. Zejdź z tej kanapy. Umalowałabyś się, ubrała jak człowiek, wyszła na spacer, wiosna w pełni! Sąsiedzi pytają, co u ciebie, a ja nie wiem, co im mówić.

– To nic nie mów… – odparła cicho i odwróciła się do mnie plecami. Nic do niej nie docierało.

W końcu doczekaliśmy się najpiękniejszego dnia. Piotrek zadzwonił, że Anicie odeszły wody i jadą do szpitala. Szesnaście godzin później kolejny telefon. Mamy dużego, silnego wnuka, trzy dziewięćset, dziesięć paluszków u rąk i nóg. A jakie ma gardło i płuca, drze się tak, że w całym szpitalu słychać!

Anita ledwie chodziła. Nie dostała znieczulenia, potem musieli ją szyć, jak to po porodzie, nic nadzwyczajnego.

– Nie ma co się nad sobą rozczulać, zresztą to wszystko blednie, gdy bierzesz na ręce swojego dzidziusia, nasze cudo, nasze słonko! – szczebiotałam nad maleńkim ciałkiem.

– Jakie blednie? Nic nie blednie, ciągle mi się to śni… – wzdychała Anita i znowu odwracała się plecami do nas.

Myślałam, że ja Tomeczek będzie już na świecie, to sytuacja się poprawi, ale było jeszcze gorzej. Anita w ogóle przestała o siebie dbać, niemal nie jadła, więc bardzo szybko schudła po porodzie, co na pewno nie było zdrowe.

To się zmieniło. Dresy zastąpił szlafrok

Tysiąc razy jej powtarzałam, że musi o siebie dbać, bo teraz jest matką, jej życie i ciało nie należą już tylko do niej, musi być odpowiedzialna, musi się bardziej starać. A ona co? Nie miała siły iść pod prysznic, nie miała siły nałożyć tuszu na rzęsy. Snuła się po domu jak duch, z workami pod oczami i w szlafroku narzuconym na koszulę nocną.

Piotrek przyjechał któregoś dnia autentycznie znękany.

– Mamo, ona ciągle płacze. Już nie wiem, co robić. Mówili w szpitalu, że przez parę dni po porodzie może mieć obniżony nastrój, ale to już drugi miesiąc. Kwiaty nie pomagają, komplementy nie pomagają, ile mogę, tyle robię przy dziecku, ale parę godzin dziennie mnie jednak w domu nie ma, no bo muszę pracować. Nie nadążam karmić małego…

– Jak to? Ty go karmisz? Anita nie karmi piersią? – oburzyłam się.

– Nie, mówi, że ma coraz mniej pokarmu. Nie dziwota. Nic nie je, więc skąd ma mieć mleko, poza tym mówi, że nie chce, że to okropne, obrzydliwe, że czuje się jak dojna krowa i… takie tam… Ja już sam nie wiem, co o tym myśleć, co robić. Może ona żałuje decyzji o dziecku? Czy ona w ogóle kocha Tomka? Nie mam pojęcia. Może to jakaś depresja, co? Może powinienem pójść z nią do specjalisty, jak mama myśli?

– Depresję to może mieć księżna Monako – stwierdziłam cierpko i postanowiłam zadziałać.

Następnego dnia wpadłam do domu córki jak burza. Postawiłam ją na nogi. Nakrzyczałam jak za czasów, gdy była smarkulą i zdarzało jej się nawywijać tak, że wstydziłam się za nią przez pół roku.

Ciesz się nim, zamiast ciągnąć miny

– Zachowuj się jak kobieta, jak matka, a nie macocha i patologia! Co to jest, żebyś od tygodnia chodziła z brudnymi włosami? Spocona, nieświeża, fuj! A mały leży w tej samej pieluszce, w której go ojciec zostawił przed wyjściem. Co to ma być, do diabła!?

– Idź stąd… – jęknęła i rozpłakała się.

– Ani mi się śni! Nigdzie nie pójdę. Zachowujesz się jak wybryk natury! Masz takie cudowne dziecko, bezproblemowe, zdrowe, śliczne. Ciesz się nim, zamiast ciągnąć miny. Inne mamy chodzą z wózkami dookoła osiedla, siedzą na placach zabaw, a pani szanowna wyje w domu!

– Idź sobie…

– Nie pójdę, dopóki mnie nie wysłuchasz, moja droga! Matka powinna się cieszyć, że może się zająć swoim dzieckiem. To największa radość móc karmić piersią. A ty co? Lenistwo do tyłka ci zajrzało? W głowie się poprzewracało? Piotrek ledwie ciągnie ostatkiem sił, w pracy tyra, w domu tyra, a pani szanowna wymyśla problemy. Dziecka nie ma siły przewinąć ani nakarmić. Co to za sztuka zająć się własnym synem? Weź się wreszcie w garść i zadbaj o malucha! O siebie też przy okazji, bo wyglądasz tak, że wstyd cię ludziom pokazać!

Byłam nieprzyjemna, ale czasem trzeba. Skoro ona się nad sobą użala, to ja, jej matka, muszę nią potrząsnąć, wybić jej z duszy i głowy te niezdrowe humory. Kto, jak nie ja?

Po co psychiatra? Samo jej przejdzie!

Od tamtego dnia przychodziłam do niej codziennie. Zmuszałam do wzięcia prysznica, umycia zębów, uczesania się, zjedzenia śniadania, ubrania się, zapakowania dziecka w wózek i spacerowania.

Lato było ciepłe, ale nie upalne. Ludzie narzekali, że wakacje takie sobie, lecz do spacerów z maluchem pogoda była w sam raz. Pod koniec tego łagodnego lata miałam wrażenie, że córka wreszcie doszła ze sobą do ładu.

– Tylko w nocy płacze… – mówił Piotrek, gdy przyjeżdżał do nas z małym.

– Nie rozumiem, naprawdę tego nie rozumiem – dziwiłam się. – Przecież jest z zawodu psychologiem, terapeutą. Tylu innym pomagała, a sobie nie potrafi?

Zięć wzdychał.

– Szewc bez butów chodzi… Chyba jednak zapiszę ją na wizytę do psychiatry.

– Żeby znowu zaczęła wydziwiać? – obruszyłam się. – Wychodzi już na prostą, daj jej jeszcze trochę czasu, a będzie lepiej. Zajmę się tym.

I zajęłam się: jeździłam dalej. Mówiłam, powtarzałam, poganiałam, sztorcowałam, ciosałam kołki na głowie i krzyczałam, jeśli uznałam, że trzeba. Działało.

Anita robiła to co inne matki. Zajmowała się domem, dzieckiem i sobą. Tylko się nie uśmiechała. Jakby dziecko nie dawało jej szczęścia, co było dla mnie niepojęte, bo ja przy Tomeczku miałam ochotę uśmiechać się cały czas. Bo dla mnie to on był jak gaz rozweselający.

Jej telefon leżał na stole

Jesienią z Anitą było już całkiem dobrze. Nie narzekała i przestała płakać w nocy, jak relacjonował Piotrek. Opanowaliśmy sytuację. Pilnowanie jej, żeby miała zajęcie i nie myślała o głupotach, opłaciło się.

– Córcia, przyjadę dziś trochę później, dobrze? Wizyta u kardiologa mi się przeciąga… – zadzwoniłam do niej w południe, gdy siedziałam już drugą godzinę w szpitalu. Lekarza wezwano do konsultacji przy operacji, a my, pechowcy, którzy przyszliśmy tylko po recepty i analizę wyników, mogliśmy sobie umierać pod gabinetem.

Kiedy wreszcie dojechałam do mieszkania Anity i Piotrka, już z daleka usłyszałam płacz Tomka. Wpadłam do środka i z przerażeniem odkryłam, że dziecko jest samo. Półroczny maluch całkiem sam, w łóżeczku. Płakał z głodu i z powodu pełnej pieluchy.

Zajęłam się nim, dygocząc ze złości. Byłam wściekła na Anitę. Jak mogła gdzieś wyjść bez niego? Jak mogła zostawić małego bez opieki? To niedopuszczalne!

Nakarmiłam wnuczka mlekiem z butelki, a wyrodna matka wciąż nie wróciła. Może wyskoczyła po coś do sklepu, bo jej zabrakło na obiad, może w najbliższym sklepie nie było, więc poszła gdzieś dalej? Co za brak odpowiedzialności! Tyle razy jej mówiłam, że trzeba listę robić, by niczego nie zapomnieć i nie biegać potem jak kot z pęcherzem.

Obdzwoniliśmy wszystkie szpitale

– Nagadam tej twojej mamusi, jak się pojawi – mruczałam do Tomka, tuląc go i kołysząc. – W pięty jej pójdzie, zobaczysz, niech no tylko wróci…

Ale ona nie wracała. Zostawiła telefon na stole, jej torebka wisiała w przedpokoju na wieszaku.

– Gdzie ta twoja mama sobie poszła? – pytałam Tomka, który w końcu zasnął, najedzony i zmęczony płaczem. – Co takiego musiała załatwić?

Kiedy Piotrek wrócił z pracy, wystraszył się nie na żarty. Nie było jej już od co najmniej czterech godzin, a sprawdził i okazało się, że Anita nie zabrała ze sobą portfela, żadnych dokumentów, pieniędzy, kart.

Więc gdzie była, co robiła? Chciał dzwonić na policję, ale się wahał, bo może zaraz wróci, po co robić aferę. Nie wróciła do wieczora. Przestaliśmy się zastanawiać i zawiadomiliśmy policję.

– Czy żona nie zdradzała jakichś niepokojących objawów? Zaniki pamięci? Depresja?

Spojrzeliśmy po sobie z Piotrkiem i z narastającym poczuciem winy oraz paniki opowiedzieliśmy, co się z nią ostatnio działo. Poszukiwania ruszyły.

Policjanci dostali jej zdjęcia, zamieszczono artykuł w lokalnym serwisie internetowym. Dusza matki wyje, gdy ogląda takie rzeczy. A wyje tym głośniej, gdy patrzy na twarzyczkę maleństwa, które czeka na swoją mamę, któremu ta mama jest potrzebna, niezbędna wręcz.

Serce wypełnione było strachem A jeśli coś się stało? Może miała wypadek? Może ktoś ją napadł? Obdzwoniliśmy wszystkie szpitale w okolicy, ale nikogo podobnego do Anity nie przywieziono. Mogliśmy więc jedynie czekać, modlić się i mieć nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.

W mojej głowie myśli plątały się i galopowały

Chodziłam od okna do okna, nasłuchując jej kroków na schodach. Chciałam, żeby stanęła w drzwiach i powiedziała, że zasnęła u przyjaciółki, że skręciła kostkę na spacerze, ale już jest, jakoś dokuśtykała do domu, bo stęskniła się za Tomkiem i Piotrem, nawet za moim marudzeniem, że napiłaby się zielonej herbaty i zjadła mojej szarlotki…

Cisza. Odpowiadała mi tylko cisza. Minuty wlekły się jak godziny, a godziny jak dni. To oczekiwanie było najgorszym, czego doświadczyłam do tej pory.

Znaleziono ją nad ranem. Na policję zadzwonił jakiś spacerowicz, który wyszedł z psem nad rzekę i znalazł siedzącą pod drzewem kobietę. Wyglądała, jakby spała.

W kieszeni swetra miała kartkę, na której długopisem napisała: „Nie mogę dłużej”. Na ciele nie było żadnych śladów pobicia, duszenia, napaści, policja więc wykluczyła udział osób trzecich. Na podstawie naszych zeznań postawiono diagnozę silnej depresji poporodowej, która musiała się zacząć, jeszcze zanim Anita urodziła.

Wszystko, co robiła i czego nie robiła, co mówiła, a co pomijała milczeniem, było wołaniem o pomoc. A my, w pędzie, zaślepieni wizją uśmiechniętej mamy i ślicznego bobaska, zamiast jej pomóc, wymagaliśmy, dobijaliśmy i krytykowaliśmy.

Stawialiśmy wymagania, zamiast podać rękę i podtrzymać. Przede wszystkim ja. Zawiodłam. Jako człowiek i jako matka. Wydawało mi się, że wiem lepiej, że postępuję dobrze, a tylko pogarszałam sprawę. Zabrakło mi empatii, zrozumienia, cierpliwości.

Nigdy sobie tego nie wybaczę…

Dzisiaj Tomek poszedł po raz pierwszy do przedszkola. Odprowadził go tylko tata. Bo Tomek nie ma już mamy. Nie idzie obok niego przez życie, nie trzyma go za rękę. Kiedyś mi to wypomni.

Kiedyś ujrzę w jego oczach wyrzut, oskarżenie. Czemu jej nie powstrzymałaś? I będzie miał rację. Ja winię się w każdej chwili. Nigdy nie przestanę. Nie pomogłam mojemu dziecku, gdy tego najbardziej potrzebowało, gdy można było mu pomóc.

Matki dorosłych córek, nie popełniajcie mojego błędu. Patrzcie sercem, nie rozumem. Unikajcie stereotypów, mówienia: bo inni, bo kiedyś, bo ja zawsze, bo ty nigdy.

Nie oceniajcie, jeśli nie znacie wszystkich szczegółów. Nie wymagajcie, lecz wspierajcie. Jeśli macie przy sobie swoje dzieci, jesteście milion razy bardziej szczęśliwe niż ja.

Czytaj także:
„Nie chciałam gratów męża w mieszkaniu. Przesadził, gdy zrobił warsztat lutowniczy z mojej świeżo odremontowanej kuchni"
„Ola była księżniczką w wieży, a ja cierpliwie o nią walczyłem. Wielu facetów już by się poddało, ale ja wiedziałem, że warto"
„Kochanek 2 lata obiecywał, że się rozwiedzie. Zostawiłam go, a on postarał się, żebym straciła pracę. Dostał jednak za swoje”

Redakcja poleca

REKLAMA