Tyle razy już ją opłakałem, a tymczasem stoi przede mną – uśmiechnięta i bardziej żywa niż kiedykolwiek. I młoda. Uśmiecha się i wyciąga do mnie rękę, w której trzyma mojego pluszowego misia, Miszkę. Wtulam się w mamę i wyczuwam jej zapach, zapach bezpieczeństwa.
– Dlaczego dawniej nie byłaś taka? – pytam.
Nic nie odpowiada, tylko ściska mnie mocno. Czuję, że za mocno, że zaraz zacznę się dusić. Zaczynam się szarpać, chcę rozerwać uścisk jej ramion. Słyszę, jak zaczyna się śmiać. Ze mnie i mojej słabości.
– Duszę się, duszę się, zostaw mnie, mamo!
To tylko sen
Ten sen pojawił się po raz pierwszy kilka miesięcy po śmierci mojej matki. Potem powracał jeszcze kilkakrotnie, zawsze wpędzając mnie w silny rozstrój emocjonalny. Nie znam się na snach. Nie wiem, co może znaczyć. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek w realnym życiu dusił się w objęciach matki. Z bardzo prostej przyczyny – nie pamiętam, żeby mama kiedykolwiek mnie obejmowała. Może jak byłem niemowlakiem? Choć, mówiąc szczerze, bardzo w to wątpię.
Mama chyba nigdy nie chciała mieć dzieci. Zajęta pracą nie miała zapewne czasu, żeby zwrócić uwagę na to, że jest w ciąży. A potem już było za późno. Ale może ją krzywdzę, może w jakimś momencie poczuła w sobie jakiś ślad instynktu macierzyńskiego. Nawet jeżeli tak było, to trwało to bardzo krótko. Jej stosunek do mnie przypominał stosunek kaprala do najgorszego kota, ofermy batalionowej.
Szkoliła mnie od małego
– Siedź prosto! – rzucała rozkazy, nie zaszczycając mnie spojrzeniem, zaplątana w swoje dokumenty. – Nie umiesz stanąć porządnie? Nie garb się jak ostatnia oferma! Buty razem! Znowu poplamiłeś koszulę?!
Nie pamiętam, co wtedy takiego zbroiłem. Co mogłem zrobić? Miałem pewnie z pięć lat, może nie chciałem czegoś zjeść, a może odwrotnie, miałem na coś ochotę?
W każdym razie matka przeszyła mnie lodowatym spojrzeniem, zwinęła papiery i warknęła:
– Wkładaj buty!
– Ale idziemy gdzieś?
– Nie dyskutuj! To jest walizeczka, możesz do niej włożyć trzy rzeczy. Zastanów się, co wziąć ze sobą. Tylko trzy! Żebyś później się nie mazał!
– Ale dokąd idziemy?
– Do domu dziecka! Oddam cię do domu dziecka, bo jesteś nieznośny, mazgajowaty i mam cię już dosyć!
Szarpnęła mnie za rękę, aż wypadła mi walizeczka, a z niej mój Miszka i dwaj ołowiani żołnierze. Zacząłem płakać.
– Nie chcę do domu dziecka…
– Nikt cię nie pyta o zdanie. Tam się już tobą zajmą. Tam mają odpowiednie metody, żeby z takiego mazgaja zrobić mężczyznę. No, już!
Wyszliśmy z domu. Połykając łzy i trzęsąc się ze strachu, popatrzyłem po raz ostatni na nasze okna, na podwórko, na bramę. Matka zaciągnęła mnie do tramwaju.
– Nie wstyd ci? Tak ryczeć przy ludziach?
To miała być lekcja
Weszliśmy do ponurego budynku. Po chwili pojawiła się koło nas jakaś kobieta.
– Witam serdecznie, pani Zofio. Co was sprowadza?
– Ten oto młody człowiek postanowił w ramach kształtowania charakteru podarować waszym wychowankom swoje ulubione zabawki. No, na co czekasz? Oddaj walizkę!
– To piękny gest, chłopcze. A jak ci na imię?
– Fe-fe-felek…
– Piękne imię. Z tradycjami.
Kobieta pogłaskała mnie po włosach. Stałem, ściskając walizeczkę, i ciągle jeszcze nie rozumiałem, co się stało.
– Wiesio, Marek, chodźcie tu. To jest Felek. Postanowił podarować nam swoje zabawki. Podziękujcie ładnie.
Chłopcy patrzyli na mnie groźnie. Próbowałem schować się za mamę, ale wypchnęła mnie przed siebie.
– Na co czekasz? Daj chłopcom zabawki.
– Ale… Miszka… – zaniosłem się płaczem.
Zabrali mi walizeczkę i pobiegli korytarzem. Stałem tam i czułem się ograbiony z wszystkiego, co kochałem.
– Dziękuję wam – powiedziała wychowawczyni.
– Ja też wam dziękuję – odpowiedziała moja mama i chwyciła mnie za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia.
Straciłem Miszkę, ułana i piechura, ale przecież to wszystko znaczyło, że wrócę z mamą do domu.
– Czego cię to nauczyło? – spytała mnie.
– Nie wiem…
– Że trzeba się dzielić swoimi rzeczami. I że trzeba walczyć ze swoimi przyzwyczajeniami i sentymentami. Że walka o nowy, lepszy świat wymaga ogromnych poświęceń, przy których twój Miszka nie ma żadnego znaczenia. Zrozumiałeś?
Nie rozumiałem jej
Długo nie mogłem zasnąć bez Miszki. Czułem się bardzo skrzywdzony. Dlaczego mama mi to zrobiła?
– Jedz. Śniadanie nie będzie czekać. Lepiej już?
– Ale nie oddasz mnie do domu dziecka, tak jak Miszkę?
– To zależy od twojego postępowania.
Byłem za mały, żeby cokolwiek z tego zrozumieć.
Mama chodziła do jakiejś pracy w jednym z wydawnictw, a wieczorami piła w samotności, złorzecząc całemu światu i ojcu, że zostawił ją samą z tym wszystkim, umierając w wypadku kilka miesięcy po moim narodzeniu.
Kiedy byłem nastolatkiem, zafascynowała mnie muzyka rockowa ze swoim buntowniczym przesłaniem.
– To jakaś głupota – mówiła matka. – Tak się nie zmienia świata. To tylko zabawy rozpieszczonych gówniarzy!
Próbowałem się buntować
Dla mnie to była jedyna nadzieja i szansa na odnalezienie swojego prawdziwego życia. Nie bałem się już domu dziecka, bo byłem za stary. Matka też już coraz częściej ograniczała się do wygrażania i przeklinania, świadoma tego, że jest coraz bardziej bezradna. Nagle odkryłem w sobie jakąś szczątkową siłę, która pozwoliła mi uciekać z lekcji, pyskować nauczycielom, zapuszczać włosy, wreszcie uciekać z domu.
Znikałem coraz częściej i na coraz dłużej. Pomieszkiwałem u różnych bliższych i dalszych znajomych, szukając pomysłu na życie i bawiąc się do upadłego. A przy tym czułem się jak życiowa pokraka.
Coraz rzadsze wizyty u matki pokazywały mi dobitnie, że nic nas nie łączy. Nie było między nami nie tylko miłości, ale nawet odrobiny sympatii. Czasem chciała mnie szantażować, wywoływać poczucie winy, że nie zajmuję się nią, a ona coraz bardziej potrzebuje opieki.
– Zgłoś się do poradni. Z alkoholizmu się leczy.
– Milcz! Jak śmiesz tak zwracać się do swojej matki! Ty egoistyczny, zapatrzony w siebie mazgaju! Jeszcze gorzko nad sobą zapłaczesz i wspomnisz moje słowa, ale wtedy będzie już za późno. Jednak będziesz nikim.
Nie kochałem jej
Nie zbudowaliśmy ze sobą żadnej więzi. Na jej powolne staczanie się patrzyłem z zimnym cynizmem. Na większość jej próśb odpowiadałem bezlitosnym wzruszeniem ramion. Raz tylko doszło do poważnej rozmowy, na krótko przed jej śmiercią.
– Czy naprawdę nic mi się od ciebie nie należy? Tak podły jesteś, że własną matkę masz za nic?
– Czy ty naprawdę myślisz, że kiedykolwiek byłaś dla mnie matką? Poza tym, że mnie urodziłaś?
– A kim niby byłam, jak nie matką?
– Treserką, ale nie matką – odparłem.
– Chciałam, żebyś wyrósł na prawdziwego mężczyznę, na bohatera… – powiedziała zaskakująco cicho i łagodnie. – Kochałam cię tak jak umiałam najlepiej.
– Na szczęście to już nie ma znaczenia, co mi powiesz. Nie masz do mnie dostępu. Jestem dorosły, choć przy tym kompletnie pogubiony i aspołeczny.
Wyszedłem, zostawiając ją zapłakaną. Coś się we mnie ścisnęło, w brzuchu i w sercu, ale nie na tyle, żeby zawrócić.
Kilka miesięcy później matka zmarła. Na pogrzebie byłem tylko ja i kilkoro ludzi z jej ostatniej pracy. Nic nie czułem, żadnej rozpaczy. Nie wylałem ani jednej łzy. To było tylko zwykłe poczucie obowiązku, które kazało mi ją pochować.
Zniszczyła mi życie, zanim jeszcze na dobre się zaczęło. Mimo że próbowałem się buntować, to w środku byłem jak sparaliżowany. Nie umiem nawiązać głębszych relacji z nikim. Kobiety mnie przerażają, więc nawet nie próbuję stworzyć związku. Jestem dorosłym facetem, a cały czas nie potrafię być być prawdziwym mężczyzną, na jakiego próbowała wychować mnie matka.
Mam w sobie poczucie straty i zaniedbania. I czasem płaczę nad sobą i swoim życiem, bo przecież wszystko mogło być inaczej.
Czytaj także: „Wredna dziewczyna kumpla miała mnie za drania. Nie wiedziała, że go kryłem, gdy zabawiał się na boku”
„Dla męża byłam tylko ładną ozdóbką w szpilkach. Lubił się mną chwalić przed innymi i poniżać, gdy byliśmy sami”
„Zbierałam szczękę z podłogi, gdy poznałam lubieżną profesję Gośki. Imię Alfons było jej bliskie”