Zawsze troszczyłam się o innych i nigdy tak naprawdę nie byłam dzieckiem. Mama nie pozwoliła mi na to, bo sama wymagała opieki. Mówili o mnie siłaczka, bo choć nie byłam najstarsza z czwórki rodzeństwa, to ja opiekowałam się naszą rodziną. Na tyle, na ile mogłam jako nastolatka. Pilnowałam, żeby lodówka zawsze była pełna, rachunki opłacone, a młodsze rodzeństwo poszło do szkoły z odrobionymi lekcjami i świeżymi kanapkami.
Prowadziłam dom na miarę swoich możliwości
Jakoś nikt z dorosłych nie protestował, gdy odbierając od ojca pensję, szłam na zakupy albo po otrzymaniu zasiłku z pomocy społecznej zabierałam brata i siostry do pobliskiego lumpeksu. Nikt nie dziwił się, czemu dziecko mające dwoje rodziców, zamiast biegać po podwórku zajmuje się sprawami, które nie należą do jego kompetencji. Nawet kurator przydzielony naszej rodzinie po tym, jak mama zadłużyła nas we wszystkich okolicznych bankach, zwracał się ze wszystkim do mnie i do ojca.
– Powinnaś inaczej żyć… – wzdychał pod koniec każdej rozmowy i na tym w zasadzie kończyła się jego troska o mnie.
Nigdy nie przywołał do porządku mojej mamy, nie postarał się choćby o sądowe odseparowanie od nas. W zamian w nieskończoność dawał jej kolejną szansę, zapominając, że jej dzieci także na nią zasługują. Mama mogła dojrzewać do swojej roli w nieskończoność, my natomiast musieliśmy cierpliwie czekać, aż któregoś dnia stanie się cud, a ona oderwie wzrok od komputera, żeby dostrzec w nas swoje ukochane dzieci. Tyle że cud nigdy nie nastąpił. Z dzieciństwa pamiętam ją wpatrzoną w ekran monitora niczym w święty obraz. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki po naciśnięciu czarnego przycisku natychmiast traciła kontakt z rzeczywistością. Zapominała o dawanych wcześniej obietnicach, o naszych wywiadówkach, posiłkach, zadanych nam lekcjach, czy choćby wstawionym praniu, gdy posiadaliśmy jeszcze pralkę. Traciła rozum na rzecz okazji, promocji i jedynych w swoim rodzaju ofert.
Nasze trzy sporych rozmiarów szafy uginały się od ekstrawaganckich, żeby nie powiedzieć dziwacznych i nikomu niepotrzebnych rzeczy, ale jej wciąż było mało. Nieustannie śledziła aukcje, licytowała i kupowała wszystko, co tylko przyciągnęło jej uwagę. Tata żartował, że „promocja” to drugie imię mamy, ale nie było mu już do śmiechu, kiedy zapożyczała się na niemożliwe do spłacenia procenty. Przez mamę z porządnej, zwyczajnej rodziny staliśmy się pogardzanymi biedakami. Przez jej długi wyrzucono nas ze spółdzielczego mieszkania do przydzielonej nam z urzędu rudery, w której śmierdziało stęchlizną. Jej pogoń za kupowaniem sprawiła, że zakochany po uszy tata zmarniał i zachorował. To ona obudziła we mnie demony, sprawiła, że po jego śmierci zaczęłam marzyć o domu dziecka, gdzie mogłabym wreszcie przestać czuć się odpowiedzialna za rodzeństwo i spokojnie skończyć szkołę. Skupić się na tym, czego pragnęłam najbardziej – czytaniu książek, czyli jedynej czynności, która pozwalała zapomnieć o szarej rzeczywistości.
Ale ona o nas walczyła
Zamroczona szokiem rzuciła się do stóp sędziemu, bełkocząc, że nie wie, co zrobi, jeśli zabiorą jej dzieci. I to wystarczyło, żeby nikt z dorosłych będących na sali sądowej nie zapytał o zdanie czternastoletniej mnie. Nie pozwolili mi uwolnić się od dźwiganego ciężaru.
– Bądź wyrozumiała dla mamy. Ona cię potrzebuje… – powtarzali, jakbym żyła tylko po to, by ją wspierać.
Najstarszy, pełnoletni brat po wyroku sądu od razu wyprowadził się z domu, zastrzegając, że nie chce mieć z matką nic wspólnego. Od nas też się odciął, jakby wstydził się takiej rodziny. Zabronił kontaktować się ze sobą, odwiedzać go w miejscu pracy i wynajętym mieszkaniu. Zostałam sama z trójką młodszego rodzeństwa i zakupoholiczką, która codziennie skrupulatnie relacjonowała mi swoje postępy. Znów nie liczyło się nic oprócz jej uzależnienia, jej uczestnictwa w przymusowej terapii, jej rozterek i codziennych drobnych zwycięstw lub, dla odmiany, porażek.
Czarę goryczy przelał program, w którym pokazano życie chłopaka zaskarżonego przez rodziców, byłych alkoholików, o należne im za „lata poświęceń” alimenty. Po obejrzeniu dokumentu zrozumiałam, że nigdy nie wyrwę się ze szponów matki. Nie miałam jakiegoś konkretnego planu. Jedynie czasami zastanawiałam się, jakby wyglądało nasze życie, gdyby matka nagle zniknęła. Gdyby ktoś zaatakował ją w bramie, kiedy wracała ze sklepu. Tyle ostatnio słyszy się o śmiertelnych rozbojach, więc właściwie dlaczego miałoby nie spotkać jej coś podobnego? Przecież wypadki chodzą po ludziach, a mama była taka nieostrożna.
Wiem, te myśli były okropne, ale…
W niezwykle rzadkich wolnych chwilach snułam coraz bardziej krwawe fantazje, nawet już nie obawiając się ich spełnienia. Raz, gdy znowu uległa pokusie i wydała nasze z trudem zaoszczędzone pieniądze, przy dzieciach wykrzyczałam, że zabiorę dzieci i uciekniemy, bo nie wytrzymam już dłużej tego szaleństwa. Tylko przerażenie malujące się na twarzach młodszego rodzeństwa powstrzymało mnie przed spakowaniem walizek, ale mama zrozumiała, że jestem u kresu wytrzymałości.
– Powinnaś pójść do lekarza – zaproponowała, gdy uspokoiłyśmy już maluchy.
– Przestań! – zaczęłam wrzeszczeć. – Nie rozumiesz, że to ty jesteś wszystkiemu winna? To nie ja powinnam się leczyć! To nie mnie powinni zamknąć w szpitalu! Po co ty w ogóle żyjesz? Czy tak trudno pojąć, że bez ciebie byłoby nam łatwiej?
Czułam, że ją ranię, lecz nie umiałam i nie chciałam nad sobą zapanować. Puściły wszelkie hamulce, po latach milczenia wreszcie powiedziałam, co mi leży na sercu. Miałam dosyć pełnionej przez siebie roli. Chciałam być jedynie dzieckiem, mieć odpowiednie do wieku obowiązki.
– Przykro mi – powiedziała tylko, czym jeszcze bardziej mnie rozsierdziła.
Z trudem powstrzymałam się, żeby nie rzucić się jej do gardła, ale przypomniałam sobie o śpiącym za ścianą rodzeństwie i wybiegłam z domu. Musiałam ochłonąć, pozbierać myśli i zwyczajnie się wypłakać. Gdy późnym wieczorem wróciłam, mamy nie było, ale nie zaprzątałam sobie tym głowy. Przygotowałam rodzeństwu kanapki do szkoły na następny dzień i wyczerpana padłam na łóżko. Obudziło mnie walenie do drzwi. Nie czekając, aż mama się ubierze, pobiegłam do przedpokoju i spojrzałam przez wizjer.
– Proszę otworzyć, policja – powiedział jeden z dwóch funkcjonariuszy. – Jest tata? – zapytał, gdy już ich wpuściłam.
– Tata nie żyje, a mama… – już chciałam wywołać ją z pokoju, gdy mężczyzna powiedział, że przyszli właśnie w jej sprawie.
Poczułam dziwny niepokój, ale jeszcze nie rozumiałam, dlaczego policjant mówi mi o kobiecie, która uległa wypadkowi. Dopiero, kiedy dodali, że mama leży w szpitalu w ciężkim stanie, dotarło do mnie, dlaczego w ogóle się u nas pojawili i omal nie zemdlałam z przerażenia. W ostatniej chwili zdążyłam ich poprosić, żeby pomogli mi zawieźć dzieci do znajomej rodziców, a mnie do szpitala. Zapadnięta w szpitalne łóżko, z posklejanymi włosami, sinawą skórą i rozmazanym makijażem, który tworzył na jej twarzy dziwaczne wzory, mama przypominała bardziej dziwaczne baśniowe stworzenie niż siebie.
„Dobrze się przypatrz, bo zaraz ją stracisz” – przebiegło mi przez głowę i przerażona cofnęłam się w głąb sali. „A jeśli to ja byłam prawdziwym problemem tej rodziny a nie ona?” – pomyślałam, kuląc się w kącie.
Tylko jednego pragnęłam w tej chwili, żeby mama obudziła się cała i zdrowa, nawet kosztem mojego marnego życia.
– Mamo… – wyszeptałam.
Poruszyła powiekami, ale nie otworzyła oczu
Przysunęłam się do jej łóżka i ponownie ją zawołałam, lecz nie zareagowała.
– Przepraszam mamo, tak bardzo cię przepraszam… – rzuciłam się do jej dłoni.
Odciągnęły mnie od niej zaalarmowane hałasem pielęgniarki, złorzecząc przy tym na kogoś, kto wpuścił mnie na zamknięty oddział ratunkowy. W szamotaninie wepchnęły mnie do swojej dyżurki, gdzie dopadł do mnie czerwony z wściekłości lekarz.
– Nie powinna tutaj przychodzić! Dlaczego, do diabła, nie wysłano kogoś starszego? Przecież to jeszcze dziecko! – z trudem łapał oddech. – Gdzie jest twój ojciec? – po raz drugi tego dnia usłyszałam znajome pytanie.
Równie wściekła co rozgoryczona wycedziłam, że tata nie żyje, a mama jest wszystkim, co mam, więc niech się nie zdziwi, jeśli tu wrócę.
– Mam do tego prawo – dodałam, z trudem powstrzymując łzy.
Wyszłam niezatrzymywana przez nikogo. Odebrałam dzieci ze szkoły i dopilnowałam, żeby zjadły przygotowany przeze mnie obiad, nim powiedziałam im o mamie. Były zrozpaczone. Lamentowały przez dobrą godzinę, a ja siedziałam obok i pocieszałam je. A kiedy już się uspokoiły i zasnęły wyczerpane płaczem, wróciłam na oddział. Szłam gotowa stoczyć kolejną bitwę, ale ku mojemu zaskoczeniu wpuszczono mnie do mamy bez najmniejszych problemów. Personel co prawda nie krył niezadowolenia, że przeszkadzam im w pracy, ale niczego mi nie utrudniał. Może w innych okolicznościach dociekałabym, co spowodowało tę zmianę, ale teraz miałam większe zmartwienia na głowie. Bałam się, że mama odejdzie, a ja, która tak bardzo pragnęłam wolności, nie poradzę sobie zarówno bez niej, jak i z dręczącymi mnie wyrzutami sumienia.
Mama wciąż jednak spała
Posiedziałam przy niej chwilę i postanowiłam wrócić następnego dnia. Jednak kiedy nazajutrz weszłam do jej sali, zastałam puste łóżko! Nim zdążyłam krzyknąć, czyjeś dłonie chwyciły mnie mocno za ramiona i obróciły tak, że stanęłam naprzeciwko pochylonej ku mnie, pooranej bruzdami twarzy znajomego lekarza.
– Twoja mama się wybudziła, przenieśliśmy ją na inną salę, nie musisz się już martwić, wraca do zdrowia – odezwał się łagodnie, a ja odetchnęłam z ulgą.
Chciałam coś powiedzieć, podziękować za pomoc, ale w zamian tylko skinęłam głową. On także nie odezwał się do mnie więcej, kazał jedynie mijającej nas pielęgniarce zaprowadzić mnie do mamy.
– Masz szczęście, zajął się wami sam ordynator – powiedziała kobieta, jakby to miało w tej chwili jakiekolwiek znaczenie.
Mama wydobrzała, przyjęła moje przeprosiny i sama obiecała poprawę, powtarzając, że odtąd przejmie wszystkie moje obowiązki. Stanie się matką, jakiej zawsze pragnęłam. Kajała się i błagała o wybaczenie. Twierdziła, że po to właśnie dostała drugie życie, żeby wszystko naprawić.
– Pan wie, panie doktorze, jaką zdolną mam córkę? – powtarzała przez te kilkanaście dni pobytu w szpitalu. – Jaką mądrą i odpowiedzialną? To cud, że trafiło mi się takie dziecko. Dziękuję za nią Bogu…
Słuchałam jej, zażenowana całą sytuacją równie mocno jak ordynator, który z widoczną ulgą zmienił temat rozmowy. A jednak temat powracał, przez cały czas pobytu mamy w szpitalu podejmowaliśmy go nieraz. Lekarz poznał mnie przez ten czas dość dobrze. Ostatniego dnia zaczepił mnie na korytarzu i poprosił, żebym przyszła do jego dyżurki. Przeraziłam się, że z mamą dzieje się coś złego i chyba widać to było na mojej twarzy, bo doktor uśmiechnął się.
– Chodzi mi o ciebie – uspokoił mnie. – Mam do ciebie ogromną prośbę…
Spojrzałam na niego zdumiona.
– Zadzwoń do mnie, jeśli twoja mama nie wytrzyma w postanowieniu – powiedział wreszcie zdecydowanym głosem. – Nie chodzi mi o nią, tylko o was… O ciebie. Powinnaś się uczyć, zdać do dobrego liceum, pomyśleć o studiach, bo jesteś niegłupią dziewczyną. Rozumiesz, co mam na myśli? W razie kłopotów możesz na mnie liczyć – wcisnął mi swoją wizytówkę.
Zaskoczona, że ktoś z dorosłych wreszcie mnie dostrzegł, nie zapytałam, dlaczego oferuje mi pomoc i nie wierzy zapewnieniom mamy. Ścisnęłam trzymany w dłoni kartonik, podziękowałam i wyszłam z dyżurki. Już wcześniej słyszałam, jak pielęgniarki i lekarze szepczą między sobą o ulubienicy ordynatora, ale nie brałam ich słów do siebie, bo niby czym miałabym zaskarbić sobie sympatię i zainteresowanie tego człowieka? To moja mama przykuwała zawsze uwagę otoczenia. Ja stałam z boku… Być może do końca swoich dni zastanawiałabym się, co kierowało ordynatorem w tamtej chwili, gdyby mama po miesiącach starania się nie uległa pokusie i nie wydała oszczędności na kolejne bibeloty. Rozgoryczona, że po raz kolejny to ja muszę zastanawiać się, skąd wziąć pieniądze na chleb, zadzwoniłam do niego i szlochając, wyznałam, że dłużej nie zniosę takiego traktowania. Nie oczekiwałam cudu, chciałam się jedynie wyżalić, ale on zareagował natychmiast.
Przyjechał do nas w ciągu pół godziny
Wściekły zagroził matce ubezwłasnowolnieniem i odebraniem dzieci. Zaskoczona, zaczęła mu grozić i wrzeszczeć, żeby nie wtrącał się w nie swoje sprawy, lecz on jej nie słuchał. Zrobił to, co uważał za słuszne. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że tak bardzo wywrócił nasze życie do góry nogami. Zmieniło się wszystko… Przede wszystkim wysłał mamę na leczenie w zakładzie zamkniętym i ograniczył jej prawa rodzicielskie, zmuszając dalszą część naszej rodziny, w tym mojego starszego brata, żeby się nami zaopiekowali. Miał władzę i układy, znał prawników, więc musieli go posłuchać. Dlaczego to zrobił? Też zadałam mu to pytanie, bo nie mieściło mi się w głowie, że komuś obcemu może na mnie zależeć.
– Przypominasz mi moją córkę – odpowiedział. – Ona także była mądrą i silną dziewczyną, latami dźwigała na swoich barkach uzależnienie swojej matki i mój pracoholizm. Pilnowała żony, była przy każdym jej potknięciu, podczas gdy ja dokształcałem się, zdobywałem tytuły naukowe i kontakty.
Mój dobroczyńca zajęty sobą i swoją pracą nie zauważał dramatu rozgrywającego się pod jego dachem. Piął się po szczeblach kariery nie widząc, że jego rodzina jest już tylko sztucznym tworem utrzymywanym przy życiu przez jego ukochaną jedynaczkę. Córka miała pójść w ślady ojca, a nawet go przerosnąć i zostać światowej sławy neurochirurgiem. Była bardzo ambitna, świetnie się uczyła i na pewno dałaby radę.
Niestety, problemy ją przerosły
Nie wytrzymała psychicznie kolejnego załamania matki i po prostu uciekła.
– Gdybym wiedział… przyjrzał się jej uważniej, gdybym tylko chciał, zauważyłbym pierwsze oznaki wyczerpania… – zakończył swoją opowieść.
Niczego więcej ode mnie nie oczekiwał. Miałam jedynie spełniać swoje marzenia i żyć. Tak po prostu, jak robią to moi rówieśnicy. Dzięki jego interwencji skończyłam liceum, zdałam na studia i zostałam architektem. Mam dobrą pracę, całkiem ładne mieszkanie i najlepszego na świecie przyjaciela w osobie doktora, ale mam też wciąż słabą mamę oraz młodsze rodzeństwo, dla którego jestem wzorem i Aniołem Stróżem zarazem. Już całe życie będę dźwigać to brzemię, chociaż mnie się udało, bo żyję.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”