„Matka nosiła poduszkę na brzuchu, aby wszyscy myśleli, że moja siostra jest jej dzieckiem. Adopcja byłaby skandalem”

Rodzice ukrywali, że siostra jest adoptowana fot. Adobe Stock, astrosystem
„Kiedy zaczynało świtać i miałyśmy się już rozstać do następnego spotkania, siostra wyjaśniła mi wreszcie, dlaczego zakonnice twierdziły, że nie żyje. Zażądali tego adopcyjni rodzice Mai. Kazali zatrzeć wszystkie ślady, zniszczyć dokumenty. Chcieli, żeby wszyscy wokół myśleli, że to ich własne dziecko”.
/ 17.06.2022 12:15
Rodzice ukrywali, że siostra jest adoptowana fot. Adobe Stock, astrosystem

Zawsze czułam, że nie jestem sama na tym świecie. Jasne, są rodzice, ale gdzieś jest jeszcze ktoś. Miałam takie dziwne przeczucie. Tak jakby ktoś nade mną czuwał. I nagle okazało się, że to nie jest tylko wytwór mojej wyobraźni.

Ona naprawdę tam była. Moja kochana...

Miewałam ataki bólu, ale lekarze twierdzili, że nic mi nie dolega. O tym, że jestem adoptowana, dowiedziałam się, gdy miałam raptem 9 lat. Podsłuchałam wtedy przypadkowo rozmowę mamy z ciocią Adelą. Siedziały na tarasie i myślały, że są same, bo odrabiam lekcje w swoim pokoju. Rzeczywiście, odrabiałam, ale przy otwartym oknie. Docierało do mnie każde słowo.

– Przecież wiem, nie musisz mi przypominać. Ale nie mamy pojęcia, jak się do tego zabrać. To takie trudne. Boimy się, że ją stracimy – westchnęła mama.

Zaintrygowana wybiegłam na taras.

– Co jest takie trudne, mamusiu? I dlaczego boicie się, że mnie stracicie? – zapytałam.

Spojrzała na mnie spłoszona.

– Podsłuchiwałaś? – wykrztusiła.

– Nie. Po prostu usłyszałam. Mam w pokoju otwarte okno. A więc?

– To nieważne. Porozmawiamy o tym później. Jak wróci tata, to wtedy pogadamy, OK? – zaczęła się wykręcać, ale wtedy do akcji wkroczyła ciocia Adela.

Nie później, tylko teraz! Lepszej okazji nie będzie. Pogadajcie sobie spokojnie, a ja w tym czasie zrobię coś do jedzenia – powiedziała stanowczo, a potem odwróciła się na pięcie i powędrowała do kuchni.

– No powiedz wreszcie, co to za tajemnica? – niecierpliwiłam się.

Mama nabrała powietrza.

Chodzi o to, córeczko, że to nie ja cię urodziłam. Adoptowaliśmy cię z tatą, jak miałaś pół roku – wykrztusiła z wyraźnym trudem.

Ta wiadomość, wbrew obawom mamy, nie zrobiła na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia.

Byłam bardziej zaciekawiona niż przestraszona

Przez następną godzinę mama opowiadała mi więc, jak to się wszystko obyło. Że trafiłam do nich z domu dla samotnych kobiet w ciąży, prowadzonym przez zakonnice, że byłam malutka i bezbronna, że gdy mnie zobaczyli, to oszaleli na moim punkcie

Byłaś i zawsze będziesz naszym ukochanym słoneczkiem, naszą księżniczką. Mam nadzieję, że o tym wiesz – powiedziała na koniec.

– Pewnie, że wiem, ja też was kocham – zarzuciłam jej ręce na szyję.

Byłam szczera. Nie obchodziło mnie, że urodziła mnie inna kobieta. Kochałam swoich rodziców, a oni kochali mnie. Bezgranicznie. I wtedy, gdy miałam 9 lat i później, gdy dorastałam. Byłam z nimi naprawdę szczęśliwa. Tylko jedno nie dawało mi spokoju. Odkąd dowiedziałam się o adopcji, miałam nieodparte wrażenie, że gdzieś na świecie jest ktoś bardzo bliski, z kim łączy mnie niesamowita i specyficzna więź. Mój bliźniak. Siostra lub brat.

W tym przekonaniu utwierdzały mnie także różne dziwne przypadki, które mi się przytrafiały w życiu. Bywało, że nagle, bez żadnej przyczyny, czułam, że boli mnie ucho, mam złamaną rękę, skręconą kostkę. Wiłam się z bólu, płakałam, choć lekarze bezradnie rozkładali ręce i mówili, że nic mi nie dolega. Jeden poradził nawet rodzicom, żeby zaprowadzili mnie do psychiatry.

Ja wcale nie zwariowałam! Naprawdę czuję ten ból! Nic na to nie poradzę! – rozpłakałam się. Mama mocno mnie wtedy przytuliła.

– Wiem, córeczko, wiem. Dlatego tata jutro pojedzie do zakonnic i dowie się, czy masz rodzeństwo. Prawda, Zbysiu? – spojrzała na ojca.

– Tak, tak. Już ja z nich wszystko wyciągnę, możecie być pewne! A jak się okaże, że masz brata lub siostrę, to na głowie stanę, żeby ich odnaleźć – zapewnił gorąco.

Gdy to usłyszałam, zrobiło mi się lżej na sercu

Święcie wierzyłam, że myśl o posiadaniu bliźniaka nie jest tylko wytworem mojej wyobraźni. I że wkrótce się z nim spotkam. O niczym w życiu tak chyba nie marzyłam, jak o tym spotkaniu. Tata dotrzymał słowa. Następnego dnia pojechał do domu dla samotnych matek prowadzonego przez zakonnice. Droga była daleka, więc wrócił dopiero późnym wieczorem. Gdy wszedł do domu, miał bardzo zatroskaną minę. Od razu domyśliłam się, że nie ma dobrych wieści.

Jestem jedynaczką, prawda? – zapytałam, zanim zdążył się odezwać.

– Tak… To znaczy nie… – spuścił głowę.

Widać, że sam był skołowany. –

To tak, czy nie? – zdenerwowałam się.

– No właśnie! Mów jaśniej, bo zrozumieć cię nie można – poparła mnie mama.

Tata milczał przez dłuższą chwilę.

Twoje przeczucia się sprawdziły, córeczko. Było was dwie.

– Czyli mam siostrę! Wiedziałam! Ale super! – ucieszyłam się.

– To znaczy… Miałaś… Tamta dziewczynka nie żyje… Zmarła kilka tygodni po urodzeniu – powiedział ze smutkiem.

– O Boże, jesteś pewien, tato? Ale jak to? – ledwie mogłam mówić.

– Zakonnice nie były rozmowne, ale w końcu pokazały mi dokumenty… Przykro mi… Nawet nie wiesz, jak… – popatrzył na mnie załzawionymi oczyma.

Wiadomość o śmierci siostry kompletnie mnie dobiła. Nie mogłam uwierzyć, że moje marzenia o spotkaniu z bliźniaczką prysły jak mydlana bańka. Mama i tata długo musieli mnie pocieszać, zanim się uspokoiłam. Niespodziewanie dowiedziałam się, że zostałam adoptowana, potem pojawiła się nadzieja, że mam rodzeństwo, a za chwilę taka wiadomość…

W końcu jednak pogodziłam się z rzeczywistością

Mijały miesiące, a potem lata. Skończyłam studia, wyszłam za mąż za Rafała, najwspanialszego mężczyznę pod słońcem, urodziłam synka, Kubusia. Wiodłam spokojne i szczęśliwe życie. Zastanawiało mnie tylko jedno: dlaczego od czasu do czasu ciągle odczuwam te niczym niewytłumaczalne, czasem bardzo dokuczliwe bóle. I dlaczego nie opuszcza mnie myśl, że jednak mam rodzeństwo. Przecież moja siostra bliźniaczka nie żyła.

Tata ostatecznie to wyjaśnił. Starałam się odpędzać te myśli, ale wracały ze zdwojoną siłą. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy rzeczywiście nie powinnam pójść do psychiatry. Któregoś dnia podzieliłam się swoimi wątpliwościami z Rafałem.

– Może twoja siostra daje ci w ten sposób znać, że nad tobą czuwa? Albo że się kiedyś spotkacie? W innym świecie? – uśmiechnął się ciepło.

To wytłumaczenie spodobało mi się bardziej niż myśl o chorobie psychicznej, więc trzymałam się go przez następne dwa lata. Aż do tego niesamowitego spotkania.

To było miesiąc temu...

Wyszłam z Kubusiem na sanki. Gdy po raz kolejny zjeżdżał z górki, przewrócił się i zwichnął rękę. Nie zastanawiając się ani chwili, wsadziłam synka w samochód i zawiozłam do szpitala. Przed budynkiem było mnóstwo ludzi, więc do środka weszliśmy dopiero po paru godzinach. Kubuś przez cały czas płakał i cierpiał, więc ledwie panowałam nad nerwami. Podeszłam do okienka.

– Mój syn ma zwichniętą rękę… – zsunęłam maseczkę, żeby rejestratorka lepiej mnie słyszała. O

na jednak nie pozwoliła mi dokończyć.

Pani doktor, co pani tu robi? Trzeba było od razu wejść z córeczką na SOR – uśmiechnęła się.

– Pani doktor? Jaka pani doktor? Nie jestem lekarzem. I przyjechałam z synkiem, a nie córką – warknęłam.

Rejestratorka spojrzała dziwnie.

– Jak to? Doktor Maja, prawda?

– Nie… – pokręciłam głową.

– Jak to...? Nie pracuje pani w tym szpitalu? – wciąż patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

– Nie, do cholery! Nazywam się Julia i pracuję w banku. A zresztą, co to za głupie pytania? Proszę natychmiast zarejestrować moje dziecko. Co jest do tego potrzebne? Mój dowód? Proszę bardzo – rzuciłam dokument.

Obejrzała zdjęcie.

– Rzeczywiście, Julia... Ale numer – pokręciła głową.

Tego było już za wiele!

– Dość już tych żartów! Jak moje dziecko zaraz nie dostanie pomocy, to… – szukałam w myślach groźby, która by zrobiła wrażenie na pani z rejestracji.

– Proszę usiąść z dzieckiem na tamtym krzesełku.

Lekarz zaraz do pani przyjdzie – z uśmiechem wskazała miejsce. Zaraz potem chwyciła za telefon i zaczęła komuś o mnie opowiadać, ale nie słyszałam, co mówi. Byłam tak zaaferowana stanem Kubusia, że nie myślałam o niczym innym. Tego, co się później stało, nie zapomnę chyba do końca życia. Nagle w drzwiach prowadzących na oddział pojawiła się kobieta w białym kitlu.

Spojrzałam na nią i… oniemiałam z wrażenia. Była moim lustrzanym odbiciem. Widziałam dokładnie, bo na twarzy miała tylko przezroczystą przyłbicę. Podeszła bliżej. Wstałam z krzesła, żeby jeszcze lepiej jej się przyjrzeć.

– Przepraszam, czy pani jest… – nie dokończyłam, bo głos uwiązł mi w gardle.

O Boże! Ty naprawdę istniejesz! – rzuciła mi się na szyję. – Wiedziałam!

Tamtego dnia nie miałam okazji dłużej porozmawiać z siostrą. Miała dyżur w szpitalu, no i trzeba było zająć się Kubusiem. Spotkałyśmy się dopiero następnego dnia. Usiadłyśmy u mnie w domu. Miałam ciasto, ale ani ona, ani ja nie miałyśmy ochoty nic jeść.

Obie zapomniałyśmy o bożym świecie

Rafał zajmował się synem, nawet nie wiem, kiedy obaj poszli spać. Na początku, przez kilka minut wgapiałyśmy się w siebie. Żadna nie odezwała się słowem. Potem zaczęłyśmy mówić jednocześnie. Pytałyśmy się nawzajem o jakieś nieistotne drobiazgi. Nasza rozmowa nie miała z początku logicznego ciągu, ale powoli zaczęłyśmy układać chronologicznie to, co zdarzyło się w życiu każdej z nas. A potem już nie umiałyśmy skończyć.

Gadałyśmy, gadałyśmy i gadałyśmy. Przez wiele godzin. Aż do świtu. W trakcie tej pierwszej rozmowy wyszły na jaw podobieństwa między nami. Maja potwierdziła, że gdy ja miałam dotkliwe bóle, ona miała złamaną nogę, operację, rodziła córeczkę. Żyłyśmy z daleka od siebie, a jednak byłyśmy bardzo blisko. Kiedy zaczynało świtać i miałyśmy się już rozstać do następnego spotkania, siostra wyjaśniła mi wreszcie, dlaczego zakonnice twierdziły, że nie żyje. Zażądali tego adopcyjni rodzice Mai.

Kazali zatrzeć wszystkie ślady, zniszczyć dokumenty. Chcieli, żeby wszyscy wokół myśleli, że to ich własne dziecko. Matka Mai nosiła nawet poduszkę imitującą ciążowy brzuch.

– Tak bardzo zależało jej, żeby nawet rodzina nie znała prawdy – Maja otarła łzy. – Prawdę wyznała mi dopiero rok temu, tuż przed śmiercią. Wtedy też powiedziała mi, że mam siostrę bliźniaczkę. Szukałam cię, bez skutku – Maja miała w oczach łzy.

– Ale już odnalazłaś. I to jest najważniejsze – przytuliłam ją.

Poczułam, jak ogarnia mnie fala niewyobrażalnego szczęścia. Moje marzenie się spełniło. Od tamtej pory widujemy się z siostrą prawie codziennie. Głównie u moich rodziców. Przyjęli Maję z otwartymi ramionami, jak własne dziecko. Teraz mówią, że mają dwie córki, dwóch zięciów i dwoje wnucząt. A my? Nadrabiamy stracony czas. Na szczęście mamy go całe mnóstwo.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA