Noc miałam fatalną. Sąsiedzi z góry wyprawili huczne przyjęcie. Pukanie w rury nic nie dało, a na osobiste zwrócenie im uwagi jakoś nie mogłam się zdobyć. Mama chrapała w najlepsze. Będąc na emeryturze, odsypiała trzydzieści lat wstawania o piątej rano; nie obudziłaby jej nawet burza z piorunami. Mnie udało się zasnąć dopiero około trzeciej nad ranem. Nic dziwnego, że zaspałam i spóźniłam się do pracy.
– Pani jak zwykle w niedoczasie – wytknął mi szef.
Spóźniłam się drugi raz w życiu, ale o tym nie raczył pamiętać. Zasuwałam jak mały samochodzik, wklepując setki informacji z ankiet, i wciąż słyszałam, że jestem za wolna. Miałam ochotę powiedzieć szefowi, że nie najmowałam się na strusia pędziwiatra, a prócz mnie są jeszcze inni odpowiedzialni za to jakże zaszczytne zadanie, ale nie robiłam tego. Tuliłam uszy po sobie i grzecznie bąkałam: „tak, szefie, nie, szefie”.
Nie umiałam wyrażać negatywnych emocji
Tłumiłam je i niemal czułam, jak zjadają mnie od środka. Miałam dopiero dwadzieścia siedem lat i nadkwasotę; w tym tempie jak nic dorobię się wrzodów żołądka jeszcze przed czterdziestką. Na dokładkę w moim wieku nadal wklepywałam dane… Przyszłyśmy do firmy razem: Aniela i ja. W agencji zajmującej się badaniami rynku zaczynałyśmy jako zwykłe ankieterki, które – czy mróz, czy upał – błagały ludzi o odpowiedź na kilka pytań. To znaczy ja przyjmowałam błagalny ton; Aniela przedstawiała udział w ankiecie jako przywilej i zawsze udawało jej się wyrobić sporą nadwyżkę. Pewnie dlatego szybko pięła się po szczeblach kariery, by w końcu osiąść na stanowisku kierownika Biura Obsługi Klienta. Nie czułam zawiści, tylko czasami nachodziła mnie refleksja, czemu mnie nikt nie docenia, czemu w kółko muszę robić to samo… Dlatego dzisiaj, gdy Aniela wpadła na kawę, pomyślałam: co mi szkodzi spróbować małej protekcji.
– Może mogłabyś mnie do siebie wkręcić? – spytałam nieśmiało. – Słyszałam, że szukacie asystentki. Nie obrażę się, jeżeli odmówisz – zaznaczyłam.
– To dobrze, bo muszę odmówić – odparła niemal bez namysłu.
– Tak? – przełknęłam ślinę; czułam się głupio za nią i za siebie. – A właściwie czemu?
– Znamy się od dawna. Jesteś dziewczyną do rany przyłóż, grzeczną, sympatyczną, jak najbardziej lojalną i pracowitą… – uśmiechałam się skromnie. – Co z tego, skoro ze wszystkich sił unikasz konfliktowych sytuacji, a kiedy trzeba, nie umiesz się postawić.
Z wolna przestawałam się uśmiechać, a Aniela kontynuowała dobijanie.
– Kontaktuję się z klientami. Z reguły to duże firmy, którym się wydaje, że skoro płacą, mogą wyszkolonemu psu dyktować, jak ma szczekać. To absurd, który trzeba im grzecznie, lecz stanowczo wyjaśnić. A ty, Marysiu, nie umiesz powiedzieć nie. Brak ci śmiałości. Milczysz, bojąc się, że kogoś urazisz. Nie jesteś asertywna, a w dzisiejszych czasach bez tego ani rusz.
– Czyli co, mam być chamska?
Aniela pokręciła głową.
– Nie chamska, tylko szczera i odważna w wyrażaniu własnych odczuć, opinii i pragnień. Jeżeli zarazem respektujesz uczucia i postawy innych, nikt nie zarzuci ci arogancji.
– Skąd ty taka mądra jesteś? – spytałam bez złośliwości.
– Byłam na kursie: „Jak być asertywnym, czyli naucz się mówić nie”.
– I co? Nauczyłaś się?
– Chyba słyszałaś – odparła, puszczając do mnie oko.
Dopiła kawę i odeszła energicznym krokiem. Patrząc w ślad za nią, zastanawiałam się, czy umiałabym być taka jak ona i czy chciałabym…
Nie tak mnie mama wychowała
Zawsze powtarzała, że skoro nie jesteśmy bogate i piękne, bądźmy przynajmniej miłe i uczynne.
„I zobacz, do czego to doprowadziło? – wtrącił się w moje myśli złośliwy głosik. „Wyrosłaś na beznadziejnie miłą starą pannę, którą każdy wykorzystuje”.
„Nieprawda!” – zaprotestowałam.
„A kto zmywa po wszystkich kubki od kawy? Kto dostaje urlop w najgorszym terminie? Kto nie dostał podwyżki od trzech lat?”.
„A kysz, diable!”.
Ale nie tak łatwo uwolnić się od czarta zwątpienia. Zwłaszcza, że nim wykończyłam stos piętrzących się przede mną ankiet, przyszło mi wysłuchać kolejnej reprymendy szefa.
– Nie płacimy pani za myślenie, tylko za wprowadzanie danych. Pomyłki zniekształcą wyniki badań. Proszę więc łaskawie skupić się na pracy, nie na bujaniu w obłokach. Z tego, co widzę, będzie musiała pani zostać po godzinach.
Ciekawe, co podręcznik Anieli radziłby zrobić w takiej sytuacji. Zionąć ogniem, kazać się palantowi wypchać? Bo właśnie na to miałam ochotę… Wychodząc z firmy, dosłownie padałam na twarz. Marzyłam wyłącznie o kąpieli i łóżku. Podróż tramwajem w godzinach szczytu nadwątliła do reszty moją wiarę w siebie. Deptano mi po stopach, wciskano łokcie w bok, ktoś zarzucił mi, że stoję mu na drodze, ktoś inny potraktował mnie jak wieszak. Dotąd jakoś umykały mi takie drobiazgi – brałam je za urok komunikacji miejskiej – ale nagle uderzyło mnie, że nikt, dosłownie nikt nie powiedział przepraszam.
Jakby nie było kogo przepraszać…
Następnego dnia znowu stałam na przystanku, czekając na piątkę, którą zwykle dojeżdżałam do pracy. Najchętniej jednak zrobiłabym w tył zwrot, wróciła do domu, do mamusi, która pogłaskałaby mnie po głowie i zapewniła, że grunt to być dobrym człowiekiem, a wtedy wszystko się jakoś ułoży. Do licha! Przecież byłam dobrym człowiekiem! I co z tego? Czy dzięki temu traktowano mnie lepiej? Wręcz przeciwnie. Czułam się niedoceniana, zgorzkniała i zakompleksiona. Noc minęła, chandra nie. Na samą myśl, że być może do końca życia będę wykonywać te same nużące czynności, wysłuchiwać tych samych niesprawiedliwych uwag, zrobiło mi się słabo. Nie chciało mi się jechać do roboty, jak jeszcze nigdy! Przyjechała dwunastka i nie myśląc wiele – wsiadłam. Na rondzie mogłabym się jeszcze przesiąść i jednak dotrzeć na czas do firmy… Dziewczyna obok wybuchnęła radosnym śmiechem. Spojrzałam na nią z zazdrością. Nie pamiętam, kiedy śmiałam się tak szczerze i otwarcie.
– Niech to szlag! – mruknęłam pod nosem. – Co oni ze mną zrobili? Czemu im na to pozwoliłam?
– O, przepraszam panią – jakiś facet cofnął się, zabierając nogę z mojej stopy.
No, proszę! – nie kryłam mojej irytacji. Tak mnie to zaskoczyło, że przeoczyłam przystanek na rondzie. I dobrze. Los zdecydował za mnie. Zrobię sobie dzisiaj wagary. Jakoś to później wyprostuję. Wykorzystam choćby jeden z wielu dni zaległego urlopu. Przynajmniej raz ja wybiorę termin. Niespiesznym krokiem przechadzałam się po Starym Rynku, czekając, aż otworzą sklepy i knajpki. Z pewnym zdziwieniem stwierdziłam, że snuje się tu sporo młodzieży jak na tę porę dnia. „Czyżbym zapomniała o jakimś święcie? Dzień Kobiet już był. Notabene nie dostałam od szefa nawet goździka. Który dzisiaj…? Pierwszy dzień wiosny!” – uświadomiłam sobie nagle.
A to dobre. Zdecydowałam się na pierwsze wagary w życiu i trafiłam idealnie – w Dzień Wagarowicza. Tyle że ja nie zamierzałam snuć się bez sensu. Miałam plan: kupić poradnik o asertywności, potem usiąść w miłej kafejce i przy filiżance kawy poczytać sobie, jak skutecznie, acz grzecznie, odmawiać. W księgarni okazało się, że pozycje o asertywności zajmują całą półkę; na początek wybrałam najcieńszą książeczkę. I już niebawem siedziałam w przytulnym kąciku, przede mną zaś leżała moja nowa biblia. Uchyliłam pierwszą stronę, przeczytałam kilka zdań i… z miejsca mnie wciągnęło. Wprost nie mogłam uwierzyć, ale… autorka pisała jakby o mnie samej!
Zwracała się do mnie!
Jakby znała od lat mnie i moje demony: nieśmiałość, tłumione poczucie zazdrości, strach przed rywalizacją, popełnieniem błędu oraz wieczne przepraszanie wszystkich za wszystko. Niska samoocena – oto, na co chorowałam. Bałam się być sobą, bo uważałam, że nie warto. Właśnie byłam w połowie rozdziału na temat problemów w pracy, gdy ktoś mi przeszkodził. Uniosłam głowę. Wysoki młodzieniec jedną dłoń trzymał na ramieniu ładnej brunetki, drugą położył na oparciu wolnego krzesła.
– Tak, proszę wziąć – odparłam machinalnie.
– Pytałem, czy możemy się przysiąść? – Chłopak lekko pochylił się w moją stronę, próbując wywrzeć na mnie presję.
Ustęp o mowie ciała miałam już za sobą. A jednak moje usta i umysł bezwiednie ułożyły się do typowej dla mnie odpowiedzi: „Oczywiście, proszę bardzo…”. W ostatniej chwili ugryzłam się w język, dosłownie. Podziałało. Pomyślałam, co Aniela i autorka książki radziłaby mi zrobić. „Zastanów się, czego chcesz, a na co absolutnie nie masz ochoty. I powiedz to na głos”. Odchrząknęłam. Nie tak łatwo pokonać wieloletnie przyzwyczajenie.
– Proszę pani – ponaglił mnie chłopak – nie ma wolnych miejsc, pytałem, czy możemy się…
– Nie – rzuciłam odważnie.
Sądząc po pełnym zaskoczenia spojrzeniu młodzieńca, nie spodziewał się odmowy.
– Czeka pani na kogoś? – dociekał. – Nie, po prostu chcę być sama, posiedzieć w spokoju, poczytać. Taki miałam plan.
– Ale tylko przy pani stoliku są wolne miejsca – nie dawał za wygraną.
– Trudno… – rozłożyłam ręce.
Ciekawe, że kiedy raz się powie „nie”, potem jest coraz łatwiej. Zwłaszcza, że przerabiałam już takie sytuacje. Ktoś się dosiadał, niby grzecznie dziękował, a potem, nim minęło pięć minut, następowało przejęcie stolika. Czując się jak piąte koło u wozu, pakowałam manatki i ustępowałam miejsca uzurpatorowi. Teraz też pewnie by tak było.
– Spróbujmy gdzieś indziej. Mało knajp na rynku? – brunetce znudziło się wyczekiwanie.
Pociągnęła chłopaka w stronę wyjścia
– Co za nieużyta baba! – usłyszałam na odchodnym gniewne prychnięcie młodzieńca.
Nie kryję, zrobiło mi się przykro. Znowu odezwało się moje zakompleksione ja, które nie chciało, by ktokolwiek myślał o nim źle. To „ja”, które było równie asertywne, co zając pod miedzą.
„Kobieto, opamiętaj się! – krzyknął mi do ucha duch oporu. „Co cię obchodzi opinia jakiegoś gbura? On miał w nosie twoje prawo do spokoju”.
„Co racja, to racja...! Czemuż więc mam wyrzuty sumienia? Przecież nie zrobiłam nic złego. Do kosza z tym bezsensownym poczuciem winy!” – zdecydowałam.
I nagle... poczułam dumę. Dumę z samej siebie, bo właśnie odniosłam pierwsze małe zwycięstwo nad swoimi słabościami! I wiedziałam, że tym razem moja rozmowa z szefem odbędzie się naprawdę. Często układam w myślach błyskotliwe zdania i nigdy nie znalazłam dość odwagi, by je z siebie wydusić. Nie twierdzę, że teraz będzie lekko, że głos mi nie zadrży, ale przynajmniej spróbuję i pokażę, że umiem wypowiadać własne opinie, a nie tylko wklepywać cudze zdania. Zamówiłam drugą kawę i wróciłam do czytania.
Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”