Kto by pomyślał, że będę taka kościółkowa. O ile kościół to tylko miejsce chrześcijańskiej kontemplacji, składania rączek do modlitwy i innych przenajświętszych cudów. A wiem z własnego, bardzo przyjemnego doświadczenia, że kościół to nie tylko to. No bo nie będę ściemniać, zakochałam się w księdzu. Chociaż nie była to miłość od pierwszego wejrzenia...
Ta rozrywka nie była dla mnie
Matka od zawsze wysyłała mnie do kościoła, ale ja nigdy nie czułam się w tym miejscu komfortowo. Nudziłam się tam. Msza święta wydawała mi się niekończąca i mdła. Słowa księży, śpiewy organistów, zawodzenia bab kościelnych zlewały mi się w jeden ciąg pomrukiwań. Wydawało mi się wręcz, że były to pomrukiwania śmierci albo innych zmor mogilnych. I tak stojąc pomiędzy innymi wystrojonymi uczestnikami mszy, wdychając tę wiekuistą atmosferę kiczowatych perfum, omal nie zemdlałam.
Kilkukrotnie!
– Ciebie to chyba, Ewelina, diabeł opętał – uwzięły się na mnie mama z babcią.
– Mam swoje lata, nie muszę robić tego, co wszyscy – odpowiadałam.
– W lata to się rzeczywiście niedługo wpędzisz. Zostaniesz starą panną, bo nikt cię nie zechce, jak będziesz taką bezbożnicą – nie dawały za wygraną.
– Odczepcie się ode mnie – trzaskałam drzwiami od kuchni i biegłam do swojego pokoju.
– Ewelinka, tak nie można – próbowała podejść mnie łagodnie matka.
– Przecież chodzę do kościoła, czego ode mnie chcecie? – pytałam
– Tak, dwa razy do roku, z okazji świąt – mama drążyła temat.
– Kiedy będę starsza, to będę tam chodziła codziennie. O ile po drodze ubędzie mi kilka piątych klepek.
– Jak tak możesz mówić, dziecko!
Ksiądz też jest mężczyzną
Pewnego dnia matka znowu zapędziła mnie do kościoła. Z ambony przemawiał ksiądz. Ten sam, co zwykle. Ale tak jakoś pierwszy raz zobaczyłam, a właściwie usłyszałam, jak żartuje. Wydał mi się przez to poczucie humoru nie tylko ludzki, ale nawet męski. Normalny człowiek, a nie jakiś święty dziad z obrazu. I tak sobie kombinowałam – je też pewnie kanapki, a nawet chodzi siku, czy wręcz ma... penisa.
Zaczęłam zauważać, że ma męski głos. Taki niski, taki uroczysty, a nawet inteligentny wręcz. Nie zakochałam się w nim od razu, tylko małymi kroczkami. Kawałek mojego serca skradł też tym, że uprawiał jogging. Łał!
A teraz razem uprawiamy nie tylko jogging...
Nasz romans rozkręcił się po kolędzie. Moja mama była akurat w szpitalu. Nigdy nie przyjmowałam kolędy. Ludzie od rana latają jak nakręceni. I.. nigdy w życiu nie gadałam w księdzem. A co dopiero z tym. Już poprzedniego dnia ogarnęłam mieszkanie. Nie myłam specjalnie okien, ani nie prałam firan. Normalnie, odkurzyłam, pozamiatałam, przejechałam ścierką.
Około drugiej po południu dzwonek do drzwi. Otwieram, wchodzą ministranci dryndając tymi dzwonkami, jakby wchodzili co najmniej do bram niebios, a nie do moich skromnych progów. A mnie już trochę serce skacze. Wchodzi on. Wysoki. Męski głos. Śpiewamy – to znaczy ja tak za bardzo tych śpiewów nie znam, więc pomrukuję coś tam. Potem całowanie krzyża i inne takie.
Pierwszy raz przyjęłam kolędę
– Pokój temu domowi i jego mieszkańcom – zaczyna standardowo.
– Dziękuję – odpowiadam, bo jestem dobrze wychowana.
– Mówi się Bóg zapłać – poprawia mnie jednak.
– Kto mówi? – pytam zalotnie, trochę nerwowo głaszcząc włosy.
– Tak się mów – powtarza z naciskiem przystojniak w czarnej sutannie.
– A, w sensie mówi się tak w chrześcijańskim obrządku, taki paradygmat? – nie, żebym starała się być na siłę inteligentna... ale lubię po prostu nazywać swoje myśli, po imieniu.
Droczenie się z panem księdzem sprawiało mi przyjemność.
– W sumie... tak – zastanawiał się chwilę i zaczął się śmiać. Nie tylko ustami! A oczy jego wydawały mi się nieziemskie, szczególnie, że przyglądają mi się badawczo.
Chciałam poprosić go, aby usiadł, ale sam rozsiadł się na fotelu w dużym pokoju. Ja spoczęłam naprzeciwko niego. „Oho, zacznie się teraz wypytywanie”– pomyślałam. Trochę czułam się niczym ośmiolatka mająca pokazać księdzu swój zeszyt do religii. Na razie jednak całkiem dobrze mi szło.
– Czyli pani sama w tym roku?
– Tak. Mama jest w szpitalu.
– Coś poważnego?
– A, takie podstawowe badania.
– Aha...
A potem było jeszcze ciekawiej...
– Do kościoła pani chodzi? Bo jakoś...
– A niespecjalnie – odpowiedziałam.
– Aha... Nie lubi pani odwiedzać Boga?
– Boga mam w sercu, w powietrzu, jeśli go potrzebuję...
– Ciekawe spojrzenie – utkwił wzrok przed sobą. Zaskoczył mnie. Myślałam, że mnie zjedzie za tę rebeliancką moją myśl.
– No, o ile jest Bóg, to jako osoba wysoko wibracyjna aktywuje się na przykład pod wpływem świeżego powietrza – kontynuowałam w stylu ideologii New Age. Czy w stylu pogańskich guseł.
– O!
– Albo... figli w łóżku – czy ja nie przesadziłam?
– Yyy... figli w łóżku?
– No... miłości bliźniego. Pieszczoty, pocałunki, czy chociażby dobry uczynek.
Zaczął się mną poważnie interesować
– O! – teraz jego wzrok padł na mój dekolt.
– Przyniesienie kwiatów kobiecie. Lub inna randka.
– Ciekawe, co pani ma właściwie na myśli?
– Wie pan... Ksiądz wie, jakiś czas temu dotarło do mnie, że te dziesięć przykazań nie jest takich głupich. Po coś Bóg nakazał ludziom zachowywać się w określony sposób. Według mnie Księga Rodzaju to prosty przepis na podniesienie wibracji.
– O! Wibracji? – błądził wzrokiem po moim ciele.
– No. Wysokie wibracje to pozytywna, dobra energia. Anielska! – uśmiechnęłam się.
– Wie pani, dotąd nie myślałem o tym w ten sposób.
– A ja myślę czasami o... różnych rzeczach.
– Ostatecznych?
– Tak i nie tylko. Mimo wszystko, widzę w tym wszystkim jakiś sens.
Wymieniliśmy jeszcze parę zdań i ksiądz poszedł w swoją stronę. A właściwie Kuba. Bo wychodząc, podał mi dłoń:
– Kuba – zaskoczył mnie!
– Ewelina – odpowiedziałam.
Liczyłam na coś więcej
Wyszedł. Usiadłam w fotelu. A więc jest nie tylko przystojny. Spodobały mi się te nasze rozmowy. Tylko że... jakoś nic z nich nie wynikło. Czułam jednak, że to kwestia czasu, zanim się znowu zobaczymy. Nie wynikło z nich nic randkowego, że tak to ujmę, ale poczułam, że brakuje mi rozmów na takie... egzystencjalne tematy. Czułam, że ten pociągający ksiądz ma mi jeszcze niejedno do powiedzenia.
Kolejna okazja do randki pojawiła się w parku. No bo gdzie można spotkać biegacza? Już wcześniej zauważyłam, którymi okolicami biega i... ruszyłam przed siebie. Z samego rana. W sobotę. Kiedy większość ludzi jednym okiem zaczyna ogarniać rolki na Instagramie, a drugim szuka okazji, aby jeszcze sobie pospać. Biegam więc ścieżką w parku i naprzeciwko zauważyłam właśnie jego. Uśmiechnął się. Jakby czekał na mnie!
– Co ja widzę, moja wyjątkowo inteligentna parafianka! Ewelinka – popatrzył na mnie.
– Witaj, Kuba – odpowiedziałam.
Nie mieliśmy wtedy jednak czasu, aby porozmawiać. Kuba spieszył się na mszę. Na którą oczywiście obiecałam przyjść. Po mszy poszliśmy razem do salki katechetycznej, aby pogadać. Od tamtego czasu często chodzę do kościoła, niby na mszę, ale odwiedzam zupełnie inną część kościoła, aby dalej integrować się z księdzem. Ostatnio weszłam, a on już na mnie czekał.
Rzucił się do drzwi, by przekręcić klucz w zamku. A potem zaczęliśmy się całować. Motyle tańczyły w naszych ciałach. A nasze dłonie szukały wzajemnie siebie jak obłąkane. Nie, nie kochaliśmy się jeszcze. W tej salce. Raz zrobiliśmy to w lesie. Prawie.
Nie chodzi tylko o seks
Kiedy tak nasycimy nasze ciała tymi grzesznymi pieszczotami, lubimy uciąć sobie intelektualną pogawędkę. Okazuje się, że pomimo różnych stylów życia, bywamy całkiem podobni.
– Dlaczego właściwie poszedłeś do seminarium? – zapytałam ostatnio.
– Szukałem pocieszenia – powiedział, wkładając koszulę w spodnie.
– Pocieszenia?
– Wiesz, pierwszy raz to było chyba w wieku dwunastu lat. Dopadła mnie wtedy taka myśl. Dziwna i... powodująca lęk. Paraliżujący lęk. Że w zasadzie to, że coś robimy, jest bez sensu. Na przykład jemy gruszkę, a potem za kilka godzin znowu jemy coś innego, znowu jesteśmy głodni.
Podeszłam do niego.
– Po co w takim razie myć szklankę, nie? Skoro za kilka godzin znowu będzie brudna – podchwyciłam, łaskocząc go jedną dłonią po szyi.
– No tak... – odpowiedział, mrucząc.
– Znam to – powiedziałam szczerze.
– Naprawdę?
– Kurczę, swego czasu również miałam podobne rozkminy.
– Serio? – podniósł wysoko do góry prawą brew?
– No – zarzuciłam mu ręce na szyję, przytulając się.
– Rozkminy egzystencjalne – uśmiechnął się. Jakby czytał w moich myślach.
– Denerwował mnie czas – powiedziałam.
– Że tak szybko mija?
– Dokładnie. Że nie można go zatrzymać. Wstajesz rano, a za chwilę znowu musisz już iść spać.
– I codziennie od nowa...
Zaczęliśmy się znowu całować, przytłoczeni tym poczuciem bezsensu.
Spotykaliśmy się w konfesjonale
Innym razem znowu podjęliśmy ten temat. W konfesjonale. Byłam akurat z mamą na mszy i naprawdę była zdziwiona, że tak mi zależy na wyspowiadaniu się.
– Chcę przyjąć komunię – wyjaśniłam.
– Pięknie, Ewelinko.
Gdyby wiedziała! Chociaż w tym konfesjonale rozmawialiśmy całkiem niewinnie:
– Kurczę. Teraz rozumiem, dlaczego zostałeś księdzem.
– Tak? – zapytał.
– W niebie, czy czymkolwiek jest ten świat, podobno czas nie płynie – kontynuowałam swoje przemyślenia.
– Tak, dokładnie. Tam nie ma czasu linearnego. Wieczna teraźniejszość.
– Co... Czytasz też Eliadego? – dopytałam.
– No...
– I jak sobie z tym radzisz?
– Z czym? Z tym czasem? Przyzwyczaiłam się. Ale zauważyłam, że od kiedy sobie to uzmysłowiłam, przestałam czytać plotkarskie gazety, a zaczęłam bardziej naukowe. Nie lubię plotek, bo...
– Tylko utwierdzają cię w tej ulotności czasu? – naprawdę czytał w moich myślach!
– Dokładnie.
–A nie myślałaś o tym, aby zainteresować się religią?
– Wolę naukę. Wiesz, jest taka teoria o ciemnej materii, która stanowi niemal 70% naszego świata, ale nie wchodzimy z nią w reakcje fotonowe, więc jej nie widzimy. To tylko hipoteza. Aczkolwiek bardzo to pocieszające w kontekście życia wiecznego. Nie wystarczyłaby mi sama wiara. Muszę coś wiedzieć, poznać fakty, aby w coś uwierzyć.
– Ciekawe. Może też przejdę na naukę. Chociaż...
–Tak?
– Co ty na to, że sama wiara w coś jest niezbędna, aby coś zaistniało?
– Czyli... jeśli uwierzę w to, że zostanę twoją żoną to nią będę?
– Haha, trochę tak. To... oświadczyny?
– Powiedzmy... ale musiałbyś zupełnie przejść na naukę. I wypisać się z Kościoła.
No i tak sobie gawędzimy... A potem, tacy zaciekawieni sobą dajemy upust swoim fantazjom. Cóż, mama chciała na siłę mnie zaciągnąć do kościoła. Okazuje się jednak, że poniekąd osiągnęła swój cel. O ile kościół to nie tylko zbiór rytuałów, ale poszerzenie doczesnych, ziemskich horyzontów o transcendentne perspektywy. I nawet nie wiedziałam, że jestem taka uduchowiona! Chociaż i w sensie namacalnym faktycznie, bywam w kościele częściej. Wygląda też na to, że moja mama będzie miała za zięcia byłego księdza. Na razie czekamy na dyspensę.
Czytaj także:
„Byłam umówiona na randkę w ciemno, ale okazało się, że znam tego faceta. Wyleczył nie tylko moje zęby, ale także serce”
„Dzieci mojego brata rozstawiają rodziców po kątach. Im nie jest potrzebne wychowanie, ale porządna tresura”
„Mój mąż zalecał się do mojej przyjaciółki, gdy stałam obok. Jurny starzec narobił mi wstydu przed całą firmą”