„Dzieci mojego brata rozstawiają rodziców po kątach. Im nie jest potrzebne wychowanie, ale porządna tresura”

niegrzeczne dzieci fot. Getty Images, Jose Luis Pelaez Inc
„Młodszy biegał po całym salonie, wrzeszczał i rzucał na wszystkie strony ciasteczkami, robiąc przy tym niewyobrażalny bałagan, a starszy walił drewnianymi łyżkami w garnki, wydobywając z siebie przedziwne dźwięki”.
/ 06.03.2024 18:30
niegrzeczne dzieci fot. Getty Images, Jose Luis Pelaez Inc

Naprawdę myślałam, że generalnie lubię dzieci – do momentu, aż moi bratankowie nie osiągnęli wieku szkolnego. To, na co ich rodzice im pozwalają, jest dla mnie niebywałe.

Mój brat zawsze marzył o dużej rodzinie

Adam zawsze był inny niż większość facetów. Wrażliwy, dobry. Nie czuł potrzeby imponowania kolegom jakimiś idiotycznymi przechwałkami czy niebezpiecznymi zachowaniami, jak to wielu dorastających chłopaków. Nawet w gimnazjum czy liceum zawsze dbał o swoje dziewczyny, nie bawił się w podrywy „dla sportu”, był lojalny i mądry. Prawdziwa definicja „porządnego chłopaka”. Długo nie mógł znaleźć dziewczyny, która podchodziłaby do życia i związków równie dojrzale, co on, dlatego często kończył ze złamanym sercem.

– Nie przejmuj się, serio, trafiłeś po prostu na dziewczyny zupełnie niegodne twojego zainteresowania. Każdy musi przez to przejść. Pamiętaj, że to nie z tobą jest coś nie tak, tylko z nimi – pocieszałam go, gdy smucił się po kolejnym rozstaniu.

Kaję poznał w połowie studiów. Od początku przeczuwałam, że to w końcu będzie odpowiednia kobieta dla niego. Była poukładana, ambitna i zdawała się doceniać, że trafiając na mojego brata ustrzeliła los na loterii. Szybko okazało się, że miałam rację, a moja intuicja dobrze mi podpowiadała: tuż po obronie dyplomu, Adam postanowił oświadczyć się Kai.

– Gratulacje! – cieszyłam się, gdy oznajmił mi dobrą nowinę przez telefon. – To co, teraz szaleństwo „fazy miodowej”? – zaśmiałam się.

– Może i tak... – odpowiedział pogodnie mój brat. – Ale wiesz, że chwilowe porywy serca to nie to, czego szukam. Ja po prostu wiem, że z Kają założę taką rodzinę, o jakiej zawsze marzyłem.

Ślub brata odbył się w niewielkim kościele na Starówce, ale jeszcze przed tą ceremonią przyjęliśmy Kaję w naszej rodzinie jak swoją.

Bratowa szybko zaszła w ciążę

Ku radości mojego brata, już niespełna rok po ślubie Kaja zaszła w pierwszą ciążę. Chociaż dla Adama było to spełnienie marzeń, nasi rodzice byli nieco zaniepokojeni.

– Adaś, tak szybko? Ledwo co zaczęliście pracę, skończyliście studia... Poradzicie sobie? – pytała zmartwiona matka.

– Mamo, pewnie, że tak! Wiemy, że na początku będzie ciężko, ale nie ma rzeczy, których nie dałoby się zrobić, jeśli bardzo się o nich marzy – odparł brat.

– Ech, ty to zawsze patrzysz przez różowe okulary – zachichotał ojciec. – Aż ci tego zazdroszczę! Ale nic, powodzenia! Jak coś to wiecie, że możecie na nas liczyć.

– Wiemy, tato, wiemy, ale postaramy się nie skorzystać z tej oferty – uśmiechnął się Adam.

Gdy na świat przyszedł Kostek, mój pierwszy bratanek, cała rodzina oszalała z radości. Miałam wręcz wrażenie, że żadne dziecko na tym świecie nie mogło być tak kochane i tak rozpieszczane jak ten mały szkrab. Nie dało się jednak ukryć, że maluch miał charakterek. Już od samego początku dawał swoim rodzicom popalić. A gdy tylko okazało się, że wychodzi z fazy pieluch, bratowa zaszła w kolejną ciążę.

Na ten czas przypadła akurat moja zagraniczna praca, więc nie było mnie przy narodzinach Karola. Widywałam go podczas rozmów z bratem na Skypie, ale tak osobiście poznałam młodszego bratanka, dopiero gdy skończył dwa lata. Kostek, z kolei, miał już wtedy trzy i pół roku. Gdy wróciłam ze Stanów i przeniosłam się na stałe do polskiego oddziału mojej firmy, aż nie mogłam się doczekać spotkania z rodziną, a zwłaszcza z bratankami.

Przeżyłam szok!

Zaopatrzyłam się w prezenty, podjechałam pod dom brata i bratowej, zadzwoniłam do drzwi, a za nimi... usłyszałam koszmarny raban! Awantury, wrzaski, tupanie... „Okej, faktycznie życie z małymi dziećmi może nie być najłatwiejsze”, pomyślałam z rozbawieniem.

– Och, Magda! Cześć, jak cudownie cię widzieć! – brat uścisnął mnie natychmiast po tym, jak przekroczyłam próg.

– Ciebie też! Sto lat! Gdzie są te szkraby moje kochane? – zapytałam, szukając od razu wzrokiem ukochanych bratanków.

– Kaja kąpie Karola, a Kostek jest gdzieś tutaj... – mruknął brat. – Synek, chodź, przywitasz się z ciocią Madzią! – zawołał.

– NIE! Niech stąd spada! - wrzasnął niespełna czterolatek.

„O rany, czyli charakterek mu został”, pomyślałam.

– Kostuś, rozmawialiśmy o tym, nie wolno tak mówić... – tłumaczył mój brat, ewidentnie zrezygnowany.

– Nie obchodzi mnie to! Niech ona się stąd wynosi! Won, stara babo! – krzyknął, po czym rzucił we mnie trampkiem.

Aż oniemiałam. W życiu nie widziałam dziecka zachowującego się w ten sposób. „Jak oni mogą im na to pozwalać? Przecież nam rodzice by przetrzepali skórę za takie zachowanie!”, pomyślałam zszokowana. Mój brat natomiast... spojrzał tylko na syna wyczekująco, ale kiedy nic nie nastąpiło, odpuścił i zupełnie nie zareagował.

– Okej, to może nie jest najlepszy moment na odwiedziny... – zawahałam się. – Chłopcy pewnie są zmęczeni, jest pora kąpania, wpadnę jutro, okej?

– Jasne, jutro też jesteśmy w domu. Wybacz, Madzia... – mruknął brat.

To są diabły wcielone

Przez całą drogę powrotną do domu naprawdę myślałam, że trafiłam po prostu na dzień, w którym chłopcy mieli jakieś fochy albo po prostu byli zmęczeni. Dlatego następnego dnia ponownie zapakowałam w pudełka prezenty przywiezione ze Stanów i podjęłam kolejną próbę złożenia wizyty mojemu bratu.

Tym razem nikt mnie jawnie nie wygonił... Ale chłopcy wcale nie byli grzeczniejsi. Młodszy biegał po całym salonie, wrzeszczał i rzucał na wszystkie strony ciasteczkami, robiąc przy tym niewyobrażalny bałagan, a starszy walił drewnianymi łyżkami w garnki, wydobywając z siebie przedziwne dźwięki.

– U was tak zawsze? – uśmiechnęłam się.

– Ale o co ci chodzi? – najeżyła się bratowa.

– O nic, po prostu widzę, że chłopcy dają popalić – zaśmiałam się.

– To są dzieci. One muszą mieć prawo do swojej ekspresji, do wyrażania uczuć. Niczego im nie narzucamy. Jeśli na coś mają ochotę, to znaczy, że powinni tego spróbować – oznajmiła mi wyniosłym tonem Kaja.

„Co to za bzdury?”, pomyślałam zdziwiona. „Czy to jest właśnie to bezstresowe wychowanie?”.

– Rozumiem... – mruknęłam, siląc się na uprzejmy ton, ale już po chwili przyłapałam Karola na grzebaniu w mojej torebce i wyrzucaniu z niej moich kosmetyków. – Hej! Karolek! Nie wolno! Oddaj cioci szminkę! – zganiłam malucha.

– Magda, my na nich nie krzyczymy. To są negatywne emocje, zupełnie niepotrzebne. Do dziecka da się dotrzeć bez agresji, zarówno słownej, jak i, broń Boże, fizycznej – syknęła bratowa.

– Aha... – mruknęłam, ale już po chwili chłopcy znaleźli sobie inne zajęcie: postanowili wyciągnąć z szuflad wszystkie czyste obrusy i owinąć nimi swoje brudne od kredek, soczków i ciasteczek ciałka.

– Chłopcy, bardzo proszę odłożyć obrusy na miejsce – oznajmiła spokojnie bratowa, ale urwisy ani myślały jej słuchać.

Odniosłam wręcz wrażenie, że nużące prośby matki tylko ich napędzały do robienia jej na przekór.

– No tak, widzę, że metoda świetnie działa – zaśmiałam się, choć już po chwili tego pożałowałam, bo Kaja zgromiła mnie wzrokiem.

– Jak się nie ma swoich dzieci to faktycznie pewnie niewiele się wie o ich wychowaniu – wycedziła.

– Pewnie masz rację – zachichotałam, po czym spojrzałam na brata.

Nie wyglądał, jakby się zgadzał ze swoją żoną, ale niczego nie mówił. Szybko więc dałam dzieciom prezenty (które rzuciły w kąt już po kilku minutach), po czym wymówiłam się jakąś ściemą i pojechałam prosto do rodziców.

Rodzice też to widzieli

– Rany boskie... Te dzieci są straszne! Jak wy z nimi wytrzymujecie? – zapytałam już na wejściu.

Rodzice spojrzeli po sobie porozumiewawczo.

– No cóż, łatwo nie jest... – westchnęła mama.

– Ale najgorsza z nich jest chyba Kaja – zachichotał złośliwie ojciec. – Ja nie wiem, jakich durnowatych książek ona się naczytała, ale średnio się sprawdzają. A co najgorsze, uważa, że pozjadała wszystkie rozumy.

– Wiesz, tu nie chodzi o nas, ale i o innych. Oni mają straszne problemy w przedszkolu, w żłobku, bo chłopcy są nie do opanowania... Ale Kaja nie daje sobie nic powiedzieć – mruknęła mama.

Na moment zapadła cisza i wszyscy pogrążyliśmy się w swoich myślach. „No tak... Zbzikowany rodzic przeświadczony o swojej nieomylności to faktycznie twardy orzech do zgryzienia. Tylko jaką rolę w tym wszystkim odgrywa mój brat? Chyba muszę z nim o tym porozmawiać. Tym dzieciom jest potrzebna zwyczajna dyscyplina!”, pomyślałam bojowo.

Czytaj także:
„Śmierć męża uczyniła mnie najszczęśliwszą osobą na świecie. Inni płakali nad urną, a ja planowałam wesołe życie wdowy”
„Sporo się dorobiliśmy i wreszcie chcieliśmy spokojnie żyć na emeryturze. A mój mąż tak po prostu wziął i umarł”
„Jestem zmęczona swoimi dziećmi. Moje życie kręci się tylko wokół nich, nie mam czasu, by w spokoju wypić kawę”

Redakcja poleca

REKLAMA