Panią Teresę najczęściej spotykałam rano na skwerze, gdy wracała z kościoła. Ja śpieszyłam się do ośrodka zdrowia, w którym pracowałam jako lekarz rodzinny, ona statecznie zdążała do domu. Nie było sposobu jej wyminąć.
– Pani doktor! Jak to dobrze, że panią spotykam. Będę musiała zapisać się na wizytę, coś mnie ostatnio boli pod łopatką.
Tu następował dokładny opis dolegliwości, a ja przebierałam niecierpliwie nogami, bo czas leciał, a kolejka pacjentów czekała. Bądźmy szczerzy, pani Teresa nie była jeszcze taka wiekowa, zdrowie jej dopisywało, dolegała jej tylko samotność i strach przed nieznanym, który starała się oswoić, rozmawiając z Panem Bogiem. Pani Teresa była postacią dość onieśmielającą, zaciśnięte w linijkę usta i ostre spojrzenie zdradzały nieustępliwy charakter. Mieszkała sama, syn i córka mieli własne rodziny, a stosunki między nimi wciąż pozostawały dla mnie zagadką.
– Modlę się za Justynkę, oby jej Bóg przebaczył – powiedziała kiedyś o córce.
Więcej nie udało mi się z niej wydobyć, ale nie dziwiło mnie to. Pacjenci niechętnie opowiadali o niewdzięcznych dzieciach. Za to o synu, kochanym Bogdanku pani Teresa mówiła bez oporów. Twarz jej się wówczas rozjaśniała, łagodniała, spojrzenie traciło ostrość. Wywnioskowałam, że kobieta może liczyć przynajmniej na jedno z dzieci, i przestałam interesować się jej rodziną.
Chciała przejąć jej emeryturę?
Pani Teresa dotrzymała słowa, już kilka dni później zobaczyłam jej kartę w stosiku ułożonym na biurku przez recepcjonistkę Olę. Przypomniałam sobie o Justynie, której zdaniem matki potrzebne było przebaczenie, i zainteresowałam się, o co chodzi. Ola powinna coś wiedzieć. Nasze miasto nie jest takie małe, ale ludzie się znają od pokoleń, trudno cokolwiek ukryć.
– Justyna? Nie znam jej osobiście, ale ludzie gadają, więc sporo o niej słyszałam – recepcjonistka zawróciła od drzwi i chętnie podjęła temat. – Matka bardzo źle o niej mówi i chyba słusznie, bo najlepiej ją zna. Podobno córka próbowała pozbawić ją pieniędzy, tak ją omotała, że o mało nie dostała upoważnienia do konta.
Podniosłam w górę brwi.
– Nie wiedziałam, że pani Teresa jest zamożna.
Ola się roześmiała.
– Ale tam, zamożna. Ma pewnie trochę oszczędności, jak każdy, i emeryturę. Właśnie o te pieniądze chodziło Justynie, w gospodarstwie każdy grosz się przyda. A! Bo pani doktor nie wie, że ona wyszła za rolnika.
– I co z tego?
– Jej matka się wściekła, opowiadała, że córka się zdeklasowała.
– Że co proszę?!
– Mówię, jak było. Pani Teresa ma wielkie mniemanie o własnej rodzinie i nie spodobało się jej, że Justyna będzie zwierzęta obrządzać. Bogdanek, syn, w Warszawie siedzi, studia skończył, awansował i matce chlubę przynosi, a Justyna co? Na gospodarkę poszła. Matka jej nie odwiedza, Justyna rzadko się tu pokazuje, tylko wtedy, kiedy musi. Na jej miejscu też bym unikała odwiedzin, bo ludzie wiedzą, jak jest. Parę cierpkich słów może usłyszeć od sąsiadek. Po mojemu Justyna prędzej czy później dostanie to, na co zasłużyła.
Złapałam się za głowę.
– Oleńko, zastanów się, co mówisz. Odsądziłaś tę kobietę od czci wiary tylko dlatego, że poprosiła matkę o upoważnienie do konta, na które spływa emerytura. Jak się zastanowisz, stwierdzisz, że to właściwe posunięcie na wypadek choroby lub innej niedyspozycji pani Teresy.
Ola wzruszyła ramionami.
– Ja tam nie wiem, jak między nimi jest. Ale matka najlepiej się orientuje, nie? Nie ufa córce, więc pewnie ma powody.
– Codziennie się za nią modli, a powinna jej wybaczyć i żyć z nią w zgodzie, tym bardziej że nic wielkiego się nie stało.
Ola spojrzała na mnie z politowaniem
– Pewnie pani doktor ma rację – powiedziała bez przekonania. – Ale swojego trzeba pilnować, nawet przed dziećmi. Już Teresa wie, co robi.
Nagle drzwi pokoju lekarskiego otworzyły się i zobaczyłam spanikowaną twarz drugiej recepcjonistki.
– Pani doktor! Mamy nagły przypadek!
Pani Teresa siedziała w poczekalni na krzesełku, w rozchełstanym płaszczu, trzymała się za serce i szybko oddychała. Po badaniu okazało się, że to nie zawał, tylko arytmia, która po kilku minutach minęła, i serce zaczęło pracować miarowo.
– Ależ się przestraszyłam, to było takie… dziwne, jakby coś w środku się zepsuło – szepnęła Teresa.
– Już jest dobrze – uspokoiłam ją. – Dostanie pani leki i dobrze byłoby, gdyby ktoś z rodziny się panią zajął – powiedziałam oględnie, myśląc o Bogdanie.
– Zadzwoni pani doktor do mojej córki? – podała mi telefon. – Będzie jakoś zręczniej, jak lekarz wytłumaczy, co się stało.
Westchnęłam i wzięłam aparat.
– Do córki? Nie do syna? – upewniłam się zdziwiona jej decyzją.
– Niech Justyna przyjedzie, będzie wiedziała, co robić – powiedziała normalnie, bez przekąsu, jakby nigdy nie mówiła o córce nic złego.
Strach pozbawił ją zwykłej buty, zwróciła się do osoby, której była pewna.
Justyna przyjechała dość szybko, wyglądała sympatycznie i o nic nie pytała, poza zdrowiem matki.
– Zabiorę cię do nas, odpoczniesz, nabierzesz sił. Pani doktor mówiła, że to wszystko z nerwów – przemawiała kojąco.
Teresa zacisnęła po swojemu usta, ale posłusznie się podniosła i odeszła z córką.
Ech, nic się nie zmieniła…
Byłam przekonana, że wszystko dobrze się skończyło i więcej nie zobaczę pani Teresy, ale miesiąc później spotkałam ją, gdy wracała z kościoła z porannej mszy. Wyglądała kwitnąco, jeśli nie liczyć srogiej miny i zaciśniętych mocno ust.
– Pobyt u córki pani posłużył, widzę, że lepiej się pani czuje – zagaiłam.
– Nie do końca, pani doktor, nie do końca – odparła.
Próbowała zacząć swoją opowieść o dolegliwościach, ale jej przerwałam.
– Chyba jednak zdrowie pani dopisuje, skoro zdecydowała się pani mieszkać sama.
– Nie miałam innego wyjścia, u córki nie było warunków – odparła z niechęcią. – Nie jestem przyzwyczajona mieszkać na wsi, ciągle ktoś wchodzi i wychodzi, drzwi się nie zamykają, żadnej prywatności człowiek nie ma. No i te zapachy! Gospodarskie.
Ostatnie słowo prawie z siebie wypluła. Żachnęłam się, a pani Teresa zauważyła moją niechęć i dodała:
– Tylko niech pani doktor nie pomyśli, że jestem wybredna, mnie wiele nie trzeba, mogę przycupnąć gdziekolwiek, nawet w wiejskiej chałupce, ale tam zostać nie mogłam.
Spojrzałam na nią pytająco.
– Przeszkadzałam Justynie – powiedziała szeptem, jakby powierzała mi sekret. – Ona nie jest taka, jak się wydaje, tylko gra dobrą córkę, a w rzeczywistości… Szkoda gadać.
Pokiwałam głową.
– Słyszałam, że prosiła o upoważnienie do konta.
Pani Teresa się ożywiła.
– No to wie pani doktor o mojej krzywdzie. Zostałabym goła na starość, bo to ich gospodarstwo jest workiem bez dna. Pomieści każdą złotówkę.
– Uważa pani Justynę za złodziejkę? – spytałam spokojnie.
– Nic takiego nie powiedziałam – pani Teresa strzeliła oczami w bok – ale wie pani doktor, jak to jest.
– Nie wiem – odparłam spokojnie. – Jeśli dziewczyna do tej pory zasługiwała na zaufanie, nie należy go jej odbierać. Ani źle o niej mówić. Zdaje sobie pani sprawę, że oczerniła córkę przed sąsiadami?
– I co z tego? – spytała bojowo pani Teresa. – Należało się jej, niech ludzie wiedzą.
Opadły mi ręce. Niepotrzebnie się wtrącałam, niechęć między matką i córką miała głębsze podłoże, trudno było z nią walczyć. Teresa robiła to, co dawało jej satysfakcję, nie uświadamiając sobie, że wyrządza Justynie wielką krzywdę. Czy zdawała sobie z tego sprawę? Miałam nadzieję, że nie, inaczej nie mogłabym o niej dobrze myśleć.
– Proszę przyjąć ode mnie poradę lekarską – powiedziałam powoli. – Najlepiej będzie wybaczyć urazy i zapomnieć.
– Mówi pani doktor jak ksiądz, a jest lekarzem – wąskie usta Teresy skrzywiły się ironicznie.
– Bo to lekarskie zalecenie. Pani serce będzie pracowało miarowo, kiedy przestanie się pani szarpać i odzyska spokój ducha. Dlatego proponuję pogodzić się z córką, wybaczyć, jeśli w ogóle coś jest do wybaczenia.
– To nie takie proste, jak pani myśli – potrząsnęła z uporem głową. – Ale staram się o to każdego dnia – dodała, widząc, że jej słowa nie robią na mnie dobrego wrażenia.
Moja porada spłynęła po niej jak woda po kaczce, bo przecież ona swoje wiedziała. A jutro znów pójdzie modlić się o to, czego sama nie chciała i nie mogła dać córce – o przebaczenie.
Czytaj także:
„Moja córka miała doskonałe świadectwo i nie dostała się do żadnej z wymarzonych szkół. Czułem się bezradny jako rodzic"
„Mój ojciec porzucił matkę i założył nową rodzinę. Przykro mi, że moja córka ma dziadka, który w ogóle się nią nie interesuje”
„Moja córka nie chce wyjść za mąż. Czy ona na głowę upadła? Kobieta musi mieć faceta, by na nią robił”