„Matka mojej ukochanej niszczy nam życie. Ciągle wydzwania i chce, żeby córka była na każde zawołanie jak służąca”

Mama mojej ukochanej chciała ją kontrolować fot. Adobe Stock, De Visu
„Następnego dnia Ewa powiedziała mi, że mama wieczorem zrobiła jej kolejną awanturę o nasz związek. Wypominała jej, że żyjemy na kocią łapę, że sypiamy ze sobą jak bezbożnicy. Wiedziałem, że mnie nie lubi, ale przede wszystkim, była zazdrosna o córkę. Chciała, żeby była na każde jej zawołanie, próbowała ją do siebie przywiązać”.
/ 08.08.2022 09:15
Mama mojej ukochanej chciała ją kontrolować fot. Adobe Stock, De Visu

Kiedy jest się towarzyskim, sześćdziesięcioletnim wdowcem i mija czas żałoby, przyjaciele często uznają, że powinieneś jeszcze kogoś poznać. Tak jak moi przyjaciele. Co jakiś czas – niebyt często, bo przecież w końcu nie ma aż tak dużo wolnych sześćdziesięciolatek – zapraszali mnie do siebie, by przedstawić mi jakąś swoją krewną czy koleżankę. Niewiele z tych starań wychodziło, bo mijały miesiące, a żadna z tych pań nie zainteresowała mnie na tyle, by doszło potem do spotkania w cztery oczy.

Randki mogą mieć sens

Z tego, co pamiętam, przyprowadziła ją do mnie żona kolegi. Były na zakupach w pobliżu i wpadły z krótką wizytą. Weszły na górę i wtedy jakoś tak naturalnie, w zupełnie niewymuszony sposób, się zaczęło…

– Proszę bardzo, z lodem i cytryną – uśmiechnąłem się grzecznie, podając Ewie dużą szklankę wody mineralnej, o którą poprosiła.

O, postarał się pan. U mężczyzn to rzadkość… – odwzajemniła uśmiech i sięgnęła po szklankę.

– Gdy na panią spojrzałem, pomyślałem o lodzie i cytrynie – zażartowałem.

– Taka się wydaję? Zimna i kwaśna?

– Nie, skąd. Po prostu spragniona.

To była nasza pierwsza rozmowa. A właściwie flirt, bo od niego zaczęliśmy. Nie należę do osób, które tak szybko skracają dystans, ale w tym przypadku po kilku chwilach czułem, jakbyśmy znali się z Ewą od lat. Może dlatego, że to sympatyczna kobieta z poczuciem humoru. Kulturalna, miła, zorientowana w świecie i otwarta na to, co nowe. Słowem, dziewczyna, z którą można by spędzić ciekawie emeryturę. Z każdym następnym spotkaniem przekonywałem się o tym coraz bardziej. Zaczęliśmy od kina, potem była kolacja, następnie teatr, a po nim wycieczka. Wtedy pierwszy raz pocałowałem Ewę.

Znaliśmy się wtedy dwa tygodnie

Czułem się jak nastolatek. Nie tylko dlatego, że towarzystwo Ewy przyprawiało mnie o dreszcze – ale również ze względu na to, że w tle tej naszej znajomości regularnie pojawiała się jej mama. Często wydzwaniała do mojej towarzyszki, czym psuła nam zabawę. Schemat był za każdym razem taki sam.

Ewa odbierała telefon, przepraszała i odchodziła na stronę, żeby porozmawiać. Zawsze wtedy miała minę, która wyrażała jednocześnie zatroskanie i rozdrażnienie.

„Tak, mamo. Tam na półce nad telewizorem. To ty ją tam położyłaś… U znajomych jestem. Będę, jak wrócę… Dobrze, jak przyjadę do domu, to zadzwonię! Nie, nie po nocach! Muszę już kończyć, pa”.

To były urywki rozmowy, które do mnie docierały. Już na początku naszej znajomości zrozumiałem, że relacje między Ewą a jej mamą nie są najłatwiejsze. Z każdym tygodniem upewniałem się w tym spostrzeżeniu. Starsza pani była kobietą zaborczą, a do tego chorowitą. Wymagała opieki, którą zresztą potrafiła egzekwować. Choć Ewa poświęcała jej naprawdę dużo czasu, zawsze jej było mało. Na dodatek była przewrażliwiona na punkcie bezpieczeństwa córki. Co rusz do niej wydzwaniała, pytając, czy jest już w domu, kiedy wraca, gdzie wyszła i z kim przebywa.

Na miejscu Ewy pewnie dałbym mamie do zrozumienia, że to nie jej sprawa, że nie zgadzam się na taką kontrolę, ale moja nowa znajoma była nazbyt delikatna, by zareagować tak stanowczo.

Znosiła wszystkie pretensje

Gdy w telefonie rozbrzmiewał sygnał połączenia, ciężko wzdychała, przepraszała mnie kolejny raz i odchodziła na bok. Pierwszą poważną i szczerą rozmowę o jej mamie przeprowadziliśmy po dwóch miesiącach znajomości. Pojechaliśmy wtedy na trzydniową wycieczkę. Było wspaniale. Oczywiście poza tymi chwilami, kiedy Ewa musiała odbierać telefony…

Nie możesz jej po prostu zignorować? – zapytałem po którymś razie.

– To nie takie proste. Ona naprawdę jest już schorowana. Dlatego za każdym razem, gdy dzwoni, martwię się, że wydarzyło się coś niedobrego – odpowiedziała trochę zmieszana i zawstydzona. – Przepraszam, wiem, że psuje ci to wyjazd.

– Ten wyjazd mógłby mi popsuć tylko koniec świata – uśmiechnąłem się pojednawczo, by zapewnić Ewę, że nie dzieje się nic złego. – Chodzi mi tylko o ciebie. Chciałbym, żebyś wreszcie poczuła się… wolna.

– Masz rację. Ale co zrobię, kiedy się martwię. A z nią jest coraz gorzej. Zapomina brać leki, gubi się w rachunkach domowych, wpada w histerię z nieuzasadnionych powodów.

– Czyli?

Ciągle martwi się, że ktoś chce ją napaść i okraść. No i jest coraz bardziej roztargniona. Zdarza jej się zapomnieć, że zostawiła zupę na gazie. Już raz uratowałam ją przed pożarem, bo prawie wszystko się wygotowało.

– No to rozumiem. Martwisz się o jej bezpieczeństwo. Ale dlaczego pozwalasz, by ona tak kontrolowała ciebie?

– Chyba z przyzwyczajenia. Zrobiła się taka troskliwa, gdy umarł mój mąż. I tak już zostało. Teraz nie mam siły tego zmieniać.

Nie chciałem jej do siebie zrazić

Odpuściłem więc temat i cierpliwie znosiłem telefoniczne towarzystwo starszej pani. Byliśmy parą, choć nie myśleliśmy o przyszłości, po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Poza tym, że bywaliśmy razem w ciekawych miejscach, to jeszcze zapraszaliśmy się do siebie nawzajem. Po jakimś czasie zacząłem się jednak dziwić, że pomimo takiej zażyłości, nie miałem jeszcze okazji poznać mamy Ewy.

Gdy ją o to zapytałem, wyznała szczerze, że chce nam wszystkim oszczędzić nerwów. Mama nie dość, że była nadopiekuńcza, to jeszcze dość pruderyjna. Starsza pani nie akceptowała naszego związku.

– To znaczy, że ukrywasz przed matką swojego nowego chłopaka? – pytałem pół żartem, pół serio.

– Trochę. Ale proszę, nie gniewaj się.

– Nie gniewam się. Tylko to śmieszne. Robicie sobie nawzajem krzywdę. Ty jej, bo ją oszukujesz, a ona tobie, bo nie możesz się podzielić swoim szczęściem z najbliższą osobą.

– Masz rację. Tylko…

– Tylko co?

– A już sama nie wiem.

Ewa broniła się w ten sposób przez jakiś czas, ale w końcu poszła za moją radą i powiedziała mamie o nas. A starsza pani zareagowała najgorzej, jak to było możliwe. Po prostu przestała się do córki odzywać. Obraziła się.

Uznała, że nasza znajomość jest gorsząca

Skrycie cieszyłem się, że obrażona mama będzie nas rzadziej nękać telefonami, ale już po kilku dniach odkryłem, że nie ma w tym nic śmiesznego. Bez regularnego kontaktu z matką Ewa była kłębkiem nerwów. Ciągle martwiła się, czy u niej wszystko w porządku, czy daje sobie radę. Martwiła się, że jeśli coś się mamie naprawdę stanie, będzie za to odpowiedzialna. 

Próbowałem ją jakoś uspokoić, ale moje starania nie przynosiły żadnego rezultatu. Może dlatego, że sam byłem tą sytuacją zdenerwowany. Też bałem się, że mamie Ewy coś się przydarzy, i będzie to po części moja wina. Nie spodziewałem się, że to obrażanie, ten gniew spowodują, że starsza pani niemal całkowicie odbierze mi Ewę. Zamieni naszą znajomość, naszą miłość w jakieś szkolne podchody i ukrywanie się po kątach. Po tygodniu rozłąki z mamą Ewa postanowiła do niej pojechać. To, co zastała w mieszkaniu, utwierdziło ją tylko w dawno kiełkującym przekonaniu, że starsza pani już nie jest samodzielna. Że potrzebuje codziennej pomocy.

W domu panował bałagan i straszny zaduch. W lodówce leżały resztki jedzenia, bo mama nie wyszła ani razu na zakupy. Wpadła w paranoję i wydawało jej się, że teraz, gdy pokłóciła się z córką, ktoś wykorzysta jej samotność, okradnie ją i zabije. Gdy Ewa zajrzała do apteczki, okazało się, że mama leki brała wybiórczo – jak jej się przypomniało. Zmierzyła matce ciśnienie. Wynik poważnie przekraczał normę.

– Piotr, muszę ją wziąć do siebie. Sama już nie daje rady – powiedziała mi nazajutrz po tej przygnębiającej wizycie; milczałem. – Nic nie powiesz?

– Ewa, a co ja mam powiedzieć? To jest twoja mama i to jest twój obowiązek. Byłbym potworem, gdybym cię od tej decyzji odwodził.

– Ale…

– Oj, przecież wiesz doskonale, jak to wpłynie na naszą znajomość.

– No jak?

– Ja nie będę mógł odwiedzać ciebie, a ty nie będziesz zostawać u mnie na noc – stwierdziłem ponurym tonem.

– Nie, na pewno nie. Nie pozwolę, by moje relacje z mamą odebrały mi ciebie. Jesteś zbyt ważny!

– Cieszę się, że to mówisz, ale i tak czuję, że będzie nam trudno…

Ewa przeniosła do siebie mamę po dwóch tygodniach od naszej rozmowy. No i w końcu ją poznałem, bo Ewa poprosiła mnie o pomoc przy przeprowadzce.

Starsza pani była dla mnie miła

Nie mogę powiedzieć. Spodziewałem się chłodnego przyjęcia, a zaskoczyła mnie serdeczność w jej słowach i gestach. Byłem pokrzepiony. Do czasu, gdy następnego dnia Ewa powiedziała mi, że mama wieczorem zrobiła jej kolejną awanturę o nasz związek. Wypominała jej, że żyjemy na kocią łapę, że sypiamy ze sobą jak bezbożnicy. Byłem zdumiony, bo przecież nie dała mi odczuć, że coś jest nie tak. Ach, jaka była dla mnie milutka… To była strategia starszej pani.

Gdy przychodziłem do nich z wizytą, kłaniała się i cieszyła z odwiedzin, a gdy wychodziłem, znów dręczyła Ewę. Nie muszę chyba dodawać, że wizyty składałem Ewie niezwykle rzadko i miały one charakter kurtuazyjny. Bo w towarzystwie mamy nie mogliśmy się nawet przytulić. Ciągle się kręciła po mieszkaniu, ani na chwilę nie zostawiała nas samych.

– Nie zwracajcie uwagi na mnie. Zachowujcie się tak, jakby mnie nie było – mówiła z tym swoim uśmiechem, a Ewa wzdychała jeszcze ciężej niż za czasów, gdy nękała nas telefonami.

Kilka razy zaproponowałem, że z nią porozmawiam, ale wtedy Ewa wpadała w panikę i błagała mnie, bym tego nie robił, „bo mama dostałaby zawału”. Nie miałem więc wyjścia i tkwiłem w tym dziwnym układzie, który przypominał mi lata młodzieńcze. Czasy, gdy jako skrępowany, zakompleksiony nastolatek odwiedzałem swoją pierwszą dziewczynę. Jedynymi chwilami wytchnienia były momenty, gdy Ewa przychodziła do mnie. Spędzaliśmy ze sobą kilka godzin, a potem ona wracała do domu, bo przecież nie chciała zostawić mamy samej. Po pierwsze, dlatego, że coś mogłoby się jej stać, a po drugie, ze względu na jej opinię o naszym związku.

Mama wciąż była oburzona

Znosiłem to cierpliwie przez rok. Dwanaście miesięcy tułania się między jednym domem a drugim – jak student, jak gołowąs. Nasze rozmowy o tej sytuacji stawały się coraz bardziej nerwowe. Ja zaczynałem domagać się większej uwagi, a Ewa irytowała się, bo nie wiedziała, jak pogodzić potrzeby moje i mamy. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jeśli tak dalej pójdzie, jeśli będziemy trwali w tym dziwnym układzie, to nasz związek się rozpadnie. A do tego nie mogłem dopuścić. Za bardzo Ewę kochałem.

Dlatego zdecydowałem się na krok, który moim zdaniem miał rozwiązać sprawę ostatecznie.

– Ewa, musisz za mnie wyjść – powiedziałem któregoś dnia, gdy leżeliśmy u mnie w domu na kanapie i odliczaliśmy minuty do jej wyjścia do domu. – Nie możemy tak żyć jak gimnazjaliści. Od roku się tułamy między dwoma domami.

– Ej, czy to są oświadczyny? – Ewa odsunęła się ode mnie i spojrzała na mnie zdziwiona.

– No chyba tak.

– Nie powiem, żeby oprawa zapierała dech w piersiach…

– Przecież wiesz, że w naszej sytuacji nie chodzi o fajerwerki, a o normalne życie. Chciałbym z tobą po prostu żyć.

– Co nie zmienia faktu, że mogłeś się postarać. Kiedyś się starałeś.

– No, jeśli tego potrzebujesz, to jestem od jakiegoś czasu przygotowany – oznajmiłem.

Wstałem i wyjąłem z szafki pierścionek, który kupiłem tydzień wcześniej. Ukląkłem przed Ewą i jeszcze raz poprosiłem o rękę. Tak, jak należy. Zostałem przyjęty. A potem, jak zwykle, odwiozłem Ewę do domu. Reakcja starszej pani była umiarkowana. Ewa spodziewała się, że mama nie uzna tego za radosną nowinę. Oboje podejrzewaliśmy wręcz, że niechęć wobec naszego związku nie wynika z braku formalnych ram, ale z zazdrości o córkę. Po ślubie zamieszkaliśmy wszyscy razem. Sprzedaliśmy oba mieszkania i kupiliśmy dom, bo na większej powierzchni łatwiej było o intymność dla nas, nowożeńców.

Mama Ewy zamieszkała na dole przy salonie, a my mamy sypialnię na górze. Mieszkamy już tak razem osiem miesięcy i już się przyzwyczaiłem, że nie jestem wymarzonym zięciem. Ewa to widzi i często bywa jej z tego powodu przykro.

Co tam, znów ci czymś dopiekła? – pyta co jakiś czas.

– A nic takiego – macham ręką.

– No, powiedz…

– Kiedy mówię, że nic wielkiego. Jak zwykle zaczęła mnie porównywać do twojego zmarłego męża. Bo nie potrafię naprawić tych zepsutych drzwi w przedpokoju.

– Ale co dokładnie powiedziała?

– Że Marianek by umiał. To wystarczyło – uśmiechnąłem się smutno. – Ale nie martw się. Ja rozumiem, że to już starsza kobieta i może mieć swoje za uszami. Spokojnie, kochanie, nie zabiję jej, bez obaw.

No cóż, moja teściowa nie potrafi chyba pogodzić się z faktem, że to już drugi zięć w jej życiu. Ale teraz przynajmniej nie wchodzi Ewie na głowę. Kilka razy postawiłem się w jej obronie i starsza pani zrozumiała, że nie będzie tak łatwo, jak kiedyś. Na razie każdego dnia od nowa wyznaczamy granice tego, co komu wolno, co wypada, ale mimo wszystko jesteśmy szczęśliwi. Musimy być, bo przecież za nic w świecie nie pozwoliłbym sobie Ewy odebrać.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA