„Matka mnie wydziedziczyła, bo związałem się z rozwódką. Nie poznała swoich wnuczek i mnie też nie chciała więcej znać”

mężczyzna, którego wydziedziczyła matka fot. Adobe Stock, Victor Koldunov
„– Mamo, mam córkę! Daliśmy jej na imię Marysia! – krzyczałem do słuchawki cały uradowany. – Jestem taki szczęśliwy… Ty się nie cieszysz? – dopiero po chwili do mnie dotarło, że słyszę ciągły sygnał. Połączenie zostało zerwane”.
/ 06.05.2022 06:06
mężczyzna, którego wydziedziczyła matka fot. Adobe Stock, Victor Koldunov

W niedzielę przyjechały dziewczyny ze swoimi rodzinami i Mateusz, zatwardziały kawaler. Siedmioro dorosłych plus moje ukochane wnuki: trzyletnia Martynka i niespełna dwuletnie bliźniaki: Julek i Lucek. Córki – Marysia, Zuzia i Patrycja w kuchni pomagały żonie w przygotowaniach do obiadu; w stołowym męskie towarzystwo próbowało okiełznać trójkę rozkrzyczanych szkrabów. Panował straszny harmider, ledwie w tym hałasie wyłowiłem dźwięk telefonu.

– To ty, Pawełku? – rozpoznałem słaby głos mojego ojca. – Synu, Bożena umarła, twoja matka znaczy… – zamilkł; pewnie czekał, aż coś powiem, ale nie wiedziałem, co mam powiedzieć. – No nic, synu, nic nie musisz mówić. Dorota zorganizowała pogrzeb, będzie stypa. Mają przyjść przyjaciółki Bożeny. Msza w środę o 10, w naszej parafii. Przyjedziesz?

– Tak, tato, będę na pewno – obiecałem, po czym wypytałem ojca jeszcze o jego zdrowie; o pogrzebie więcej nie rozmawialiśmy, nawet nie spytałem, kiedy dokładnie umarła matka ani jaka była przyczyna śmierci.

Po skończonej rozmowie z tatą, czułem się dziwnie. Wiele razy myślałem o tej chwili: co będzie, kiedy ona umrze, co zrobię, co będę czuł. A teraz nie czułem kompletnie nic. W głowie miałem pustkę. A w sercu?

– Coś się stało, tato? – najmłodsza córka Patrycja potrząsnęła moje ramię. – Tato, ocknij się, co ci jest?

– Wasza babcia umarła – powiedziałem rzeczowo, bez emocji.

– Babcia? – zdziwiła się Zuza, jakby nie wiedziała o kim mowa.

Patrycja i Zuza nie mogły jej pamiętać. Znały jedynie babcię Zosię, mamę mojej żony, choć i ją pamiętały bardzo słabo. Marysia, najstarsza nasza córka, widziała babcię Bożenę raz z daleka… Kiedyś o nią zapytała. Była w drugiej klasie.

– Robimy laurki dla babci i dziadka, będzie koncert w szkole. Tato, czy babcia do nas przyjedzie? – spytała mnie wtedy.

Wiedziałem, że nie ma na to żadnej szansy. Coś tam córce wytłumaczyłem, że babcia jest chora.

– A dziadek? – nalegała Marysia.

Pamiętam, jak mnie wtedy ścisnęło w gardle. Dziadek, czyli mój ojciec, na pewno marzył, żeby zobaczyć wnuczki, ale jego przyjazd do nas był niemożliwy. Ryzykowałby gniew matki, a przy swojej dobrodusznej naturze unikał tego jak ognia.

Chyba były o mnie zazdrosne

W Marcie zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Od razu czułem, że i ona odwzajemnia moje uczucie, lecz była ostrożna. Bez owijania w bawełnę wyznała mi, że jest rozwódką, ma dziecko, i nie marzy o kolejnym związku, a małżeństwa się po prostu boi. Jednak po roku znajomości wszelkie wątpliwości zniknęły i postanowiliśmy się pobrać.

Przyszedłem z Martą do domu rodziców. Od pierwszej chwili mama zapałała wrogością do mojej narzeczonej. Przez cały czas siedziała nadęta, w dziwny sposób, jakby z poczuciem wyższości artykułowała każde słowo. Sam podałem do stołu herbatę. Zacząłem kroić ciasto, które stało w kuchni, ale wtedy siostra mnie powstrzymała, mówiąc, że ciasto nie jest dla obcych. Zdębiałem, pokazałem jej, żeby się w głowę puknęła, i zaniosłem do pokoju paterę.

Kiedy wszedłem, moja matula przepytywała Martę w tę i wewtę… Narzeczona odpowiadała na wszystkie pytania zgodnie z prawdą, nie mówiła jednak nic o swoim pierwszym związku ani o Mateuszu. Uprzedziłem ją, że do tej wiadomości muszę swoich rodziców trochę przygotować. Mama zawsze niechętnie odnosiła się do rozwodników.

Następnego dnia, kiedy poinformowałem rodziców, że będę się z Martą żenił, usłyszałem:

– Za mądra dla ciebie. Poszukaj sobie normalnej dziewczyny, a nie jakiejś profesorki – moja narzeczona uczyła wtedy polskiego w jednym z liceów.

Nie rozumiałem, jak można być tak uprzedzonym do kogoś, kogo się wcale nie zna. W rozmowie z matką niczego się jednak nie dowiedziałem. Na moje pytania odpowiadała wymijająco, a kiedy zarzuciłem jej, że przeciwko mojej dziewczynie nastawiła Dorotę, stwierdziła z jakąś dziwną, nieznaną mi dotąd złośliwą satysfakcją w głosie, że widocznie moja siostra poznała się na tej „dziewusze” tak samo jak ona.

Tata był mi przyjacielem, ale lubił święty spokój

– Nie podoba mi się i kropka, a ty jeszcze będziesz przez nią płakał!

Nie rozumiałem, co złego mogłaby mi zrobić Marta. Przez kilka miesięcy zdążyłem ją dobrze poznać, przywiązać się i polubić jej synka, poznać całą rodzinę. Wszyscy odnosili się do mnie przyjaźnie, z wielką życzliwością. Dlaczego miałbym więc się czegoś obawiać? W końcu doszedłem do wniosku, że moja matula jest po prostu o mnie zazdrosna. Nic innego nie przychodziło mi do głowy na wytłumaczenie tej dziwnej wrogości wobec Marty. To samo dotyczyło pewnie mojej siostry. Zawsze miała mnie na wyłączność, pod ręką, a teraz to się zmieniło.

Kiedy matka dowiedziała się, że Marta jest rozwódką i ma pięcioletniego synka, dostała szału.

– Nie będziesz mi tej wywłoki do domu sprowadzał. Jesteśmy porządną rodziną, i nie pozwolę, żeby jakaś puszczalska mi syna bałamuciła!

Próbowałem z nią rozmawiać, wytłumaczyć, że rozwiedziona kobieta nie jest żadną puszczalską, a odwrotnie: to były mąż zdradził Martę, zresztą zaraz po ślubie, kiedy zaszła w ciążę. Rozwiodła się z nim, bo nie mogła znieść myśli, że w ich wspólnym życiu pojawił się ktoś trzeci.

Nic do mojej matki nie dotarło. Przeciwnie. Zaczęła mnie traktować jak obcego. Na całego zbuntowała przeciwko mnie siostrę i ta – dobrze zapowiadająca się stara panna – też uznała, że dopuszczam się potwornej zdrady wobec świętych zasad, jakimi dotąd kierowała się nasza rodzina. Nie mogłem tego pojąć! Gdyby jeszcze matka i Dorota były nadzwyczaj bogobojne, lecz żadna z nich nawet nie chodziła do kościoła.

Jedynie w ojcu miałem przyjaciela.

– Nie słuchaj matki. Kochacie się, to się żeń – usłyszałem od niego.

Miałem trzydziestkę na karku, więc nie zwlekałem ani chwili. Poprosiłem mamę, żeby pogodziła się z myślą, że już najwyższy czas wypuścić mnie z domu, i żeby spróbowała przekonać się do Marty (która z wielką wyrozumiałością odnosiła się do niej). Nic z tego. Na ślubie nie pojawiły się ani matka, ani siostra. Przyszedł tata, ale bardzo się śpieszył z powrotem do domu.

– Wiesz, jaka jest sytuacja, synku. Nie chcę awantury – prosił, żeby go zwolnić z uroczystego obiadu, który przygotowała mama Marty.

Ja jednak nalegałem, więc w końcu został. Potem miałem wyrzuty sumienia, bo nie obeszło się bez awantury w moim rodzinnym domu…

Myślałem, że to będzie przełom...

Tydzień po ślubie do warsztatu, który prowadziłem z ojcem, przyszła matka.

– Zabierz z domu swoje rzeczy – zażądała suchym tonem. – Dorota już ci wszystko spakowała. No i poszukaj sobie pracy. Warsztat jest ojca. On nie będzie harował na tę ladacznicę i jej bękarta. Miesiąc się kończy, dostaniesz swoją pensję i więcej nie chcę cię tu widzieć.

Gdy wróciłem do żony, po prostu się rozpłakałem. Było mi ciężko, jednak nie dlatego, że musiałem szukać pracy… Sam wcześniej zaproponowałem ojcu rozbudowę warsztatu i stworzenie formalnej spółki, tak żebym nie był ciężarem dla rodziców, jednak takiego kroku ze strony własnej matki się nie spodziewałem.

Później dowiedziałem się, że matka u notariusza spisała testament. Nasz rodzinny dom, który kiedyś sama odziedziczyła po swoich rodzicach, czyli moich dziadkach, zapisała w testamencie mojej siostrze, wydziedziczając mnie całkowicie. Kilka lat później kazała ojcu przepisać na Dorotę również warsztat. Prawdę mówiąc, po tym testamencie i tak na żaden spadek nie liczyłem.

Zresztą wtedy miałem już swój warsztat – nieduży, poza miastem, przy domu, który kupiliśmy razem z żoną za pieniądze ze sprzedaży mieszkania po teściowej. Cóż, moje życie nie potoczyło się tak jak chciałem, ale nie było wcale złe. Każdy najdrobniejszy sukces – swój, mojej żony czy któregokolwiek z dzieci, był powodem do dumy i radości. Zawsze jednak każdą szczęśliwą chwilę zatruwała mi myśl, że nie mogę jej dzielić z matką.

Mamo, zostałem ojcem! – pamiętam, jaki byłem podekscytowany, kiedy zadzwoniłem do matki.

Kiedy usłyszałem jej głos w słuchawce, ucieszyłem się. Byłem pewien, że ta chwila, narodziny mojej córki, a jej wnuczki, będzie tą przełomową. Że moja matka, jak kiedyś, roześmieje się, powie, że jest szczęśliwa, złoży mi gratulacje, no i że będzie chciała zobaczyć malutką.

– Halo, kto mówi? Ach tak. No, mogłam się tego spodziewać, że całkiem cię usidli – mruknęła w odpowiedzi.

– Mamo, mam córkę! Daliśmy jej na imię Marysia! – krzyczałem do słuchawki. – Jestem szczęśliwy… Ty się nie cieszysz? – dopiero po chwili do mnie dotarło, że słyszę ciągły sygnał.

Połączenie zostało zerwane.

Zapraszałem mamę na kolejne urodziny Marysi, jednak nie przychodziła. Potem, gdy na świat przyszła Zuzia, pojechałem do rodzinnego domu pokazać dziewczynki. Matka nie otworzyła nam furtki. Stojąc na schodach ganku, spytała tylko:

– A to pierwsze to ile ma?

Powiedziałem, że Marysia skończyła dwa latka. Matka kiwnęła głową, coś tam pod nosem bąknęła, po czym zniknęła w domu. Odchodząc, widziałem w głębi ogrodu siostrę. Zrywała śliwki do kosza. Nie przyszła się przywitać.

Patrycja urodziła się z wadą serca. Nie powiadamiałem matki o jej narodzinach. I tak na pewno wiedziała, że po raz trzeci zostanie babcią. Kontaktowałem się przecież z ojcem i za każdym razem, kiedy z nim rozmawiałem, prosiłem, aby przekazywał matce różne informacje o życiu mojej rodziny. Teraz pewnie powiedział jej, że Patrycja jest poważnie chora.

– Co to za historia z tą operacją? – pewnego dnia zadzwoniła do mnie na komórkę siostra; wyczułem w jej głosie i ciekawość, i… pretensję.

Maleńką, zaledwie dwumiesięczną kruszynę akurat wzięli na salę operacyjną. Umierałem się ze strachu o córeczkę, ledwie mogłem mówić.

– Ma chore serduszko, będą ją operować – mówiłem drżącym głosem.

– Nie histeryzuj i przestań opowiadać wszystko ojcu, bo tylko nas denerwuje tymi historiami o twoich dzieciakach. Mama ma wysokie ciśnienie, nie można jej denerwować…

Rozłączyłem się. Nie mogłem słuchać Doroty. Chyba w tamtym momencie uświadomiłem sobie, że nie doczekam się chwili, gdy matka zatęskni do mnie, do moich dzieci. Zrozumiałem, że nie mam matki, choć ona żyje.

Wiele lat później, kiedy moje dzieci dorosły, a na świat przyszły wnuki, nie powiedziałem o tym ani matce, ani siostrze. Ojcu przykazałem, żeby zachował tę wiadomość dla siebie. Gdy bliźniaki miały około trzech miesięcy, podstępnie wykradłem go z domu i zawiozłem do córki, żeby poznał Julka i Lucka. Był bardzo szczęśliwy.

– Wszyscy pojedziemy na pogrzeb – z zamyślenia wyrwał mnie głos żony. – Umarła wasza babcia, mama waszego taty. Dla bliźniaków zorganizuje się opiekę na kilka godzin. Pojedziemy wszyscy – powtórzyła.

Nikt nie zaprotestował. Nawet zięciowie byli na pogrzebie mojej matki. Nie wiem, czy na to zasłużyła, moim zdaniem bardzo w życiu zbłądziła. Bo ja chyba nie popełniłem żadnego błędu.

Czytaj także:
„Oddałam córkę rodzicom i teraz mała myśli, że jestem jej siostrą. Boję się, że gdy wyznam jej prawdę, znienawidzi mnie”
„W sypialni króluje rozkrzyczany niemowlak, a żona nie pozwala mi przenieść się na kanapę. Miałem na to sposób”
„Odbiłam przyjaciółce męża, bo bardziej pasował do mnie niż do niej. Niczego nie żałuję. Zresztą ona też jest zadowolona”

Redakcja poleca

REKLAMA