„Byłam pewna, że nad moim uczniem znęca się ojciec - zimny biznesmen. Prawda okazała się jeszcze bardziej szokująca”

chłopiec, który jest ofiarą przemocy fot. Adobe Stock, altanaka
„To było błaganie, bym zostawiła ten temat. Bym udawała, że niczego nie widziałam. Ale ja tak nie mogłam. To dziecko ktoś przypalał papierosem! Ktoś go maltretował! A gdzie szukać winnego, jeśli nie w domu rodzinnym? Chciałam od razu o tym powiedzieć jego matce, ale nie zdążyłam, bo bardzo się spieszyła. Podobno”.
/ 14.07.2022 06:30
chłopiec, który jest ofiarą przemocy fot. Adobe Stock, altanaka

W przeszłości marzyłam o własnych dzieciach, o chłopcu i dziewczynce… Tak się jednak złożyło, że jestem bezdzietna. Ale dzieci mi nie brakuje! Co dzień przez kilka godzin przebywam z moimi małymi uczniami, wielu odwiedza mnie jeszcze po skończeniu szkoły. Niektórzy dzwonią, gdy dostaną się do konserwatorium, a w zeszłym roku mój były uczeń, obecnie pianista światowej klasy, zaprosił mnie na swój koncert do filharmonii. To miły gest, zważywszy, że podczas całej swojej edukacji musiał mieć wielu nauczycieli gry na fortepianie.

– Pani profesor, mogę wejść? – do sali zajrzał Alek, trzecioklasista.

– Zaczekaj chwilkę – podniosłam wzrok znad zeszytu. – Za pięć minut zaczniemy.

Wycofał się bez słowa, a ja wróciłam do otwartego zeszytu. To nie były nuty, choć można by tak sądzić, patrząc na okładkę. To był notatnik, w którym zapisywałam swoje uwagi na temat uczniów. Dodawałam nowy wpis po każdej lekcji przez ostatnie trzydzieści jeden lat.

– To musiało być siedem lat temu… – mamrotałam do siebie, kartkując stary zeszyt. – O, jest!

Niestety znów mi przeszkodzono i nie zdołałam przeczytać swojej opinii na temat Samanty W., którą skończyłam uczyć w 2015 roku. Musiałam zacząć zajęcia.

Janek był ofiarą przemocy

Lekcje ze zdolnymi, pracowitymi dziećmi są czystą przyjemnością, a na szczęście w szkole muzycznej spotyka się głównie takie. Czasami jednak z uczniem dzieje się coś dziwnego. Tak właśnie było z Jankiem. Kiedy zdał do szkoły, byłam pewna, że ma wyjątkowy talent. Rozpoznałam u niego słuch absolutny i dałam jego rodzicom nadzieję, że ich syn będzie najmłodszym finalistą ogólnopolskiego konkursu pianistycznego. Przez pierwsze dwa lata Janek grał jak wcielenie Beethovena! Uczył się piorunem i nawet trudne utwory opanowywał bezbłędnie. Aż nagle zaczęło się dziać coś zupełnie niezrozumiałego…

– Tu jest fis, nie f – przerwałam mu po raz trzeci od dziesięciu minut. – Przecież wyraźnie słychać, że jest źle!

Wrócił do początku utworu i przez kilka minut grał bez zarzutu. Aż nagle sfałszował cały takt.

– Jakie gis?! – krzyknęłam. – Przecież tu masz kasownik! A do tego nie trzymasz rytmu… Co się dzieje, Janku?

Przepraszam, pani profesor – powiedział, nie patrząc na mnie.

Nie wyjaśnił jednak, skąd u niego to rozkojarzenie. 

Po lekcji zrobiłam dość ostrą notatkę na temat jego spadku koncentracji i odkryłam, że to już dziewiąta o podobnej treści. Wcześniej także pisałam, że ten ośmiolatek wyraźnie opuścił się w nauce. Nie skupiał się na moich wskazówkach, zadane do domu utwory przygotowywał byle jak, mylił się w podstawowych rzeczach. Coś się z nim działo, ale nie chciał o tym rozmawiać.

Trzy dni później, na kolejnej lekcji, wydarzyła się rzecz jeszcze bardziej niepokojąca. Otóż, by pomóc mu utrzymać rytm, uderzałam w obudowę pianina drewnianym wskaźnikiem i w pewnym momencie, gdy zagrał zły dźwięk, chciałam lekko dotknąć jego lewej dłoni, by zwrócić na to jego uwagę. Często tak robiłam z uczniami i nigdy w życiu nikt nie potraktował tego jako próby uderzenia. Janek jednak, gdy zauważył kątem oka ruch wskaźnika, gwałtownie cofnął obie ręce i skulił się przestraszony.

– Janku! – powiedziałam zdumiona. – Przecież nawet cię nie dotknęłam!

Jak zwykle przeprosił i wrócił do gry, ale mnie ta scena utkwiła w pamięci. Byłam pewna, że to dziecko ktoś zastrasza albo robi mu większą krzywdę. Byłam na seminarium o przemocy wobec dzieci i wiedziałam, jak interpretować nagłe problemy z nauką, unikanie kontaktu wzrokowego, kulenie się, gdy ktoś robi gwałtowny ruch. To wszystko syndromy dziecka maltretowanego.

– A jak sobie radzi Samanta? – zapytałam mamę Janka, cichą, jakby nieco zalęknioną kobietę, gdy po niego przyszła.

Starsza siostra chłopca nie była tak uzdolniona jak on, i prawdę mówiąc, niezbyt ją lubiłam. Matka z kolei kojarzyła mi się ze znerwicowaną myszą bojącą się, że jak wyjrzy z nory, to ukatrupi ją kot.

– Doskonale – twarz kobiety zastygła w półuśmiechu. – Jest już w liceum. Świetnie się uczy.

Nic zaskakującego. Pamiętałam tę dziewczynę. Nie miała szczególnego daru, ale i tak musiała być najlepsza. Uwielbiała występować przed publicznością, chłonęła pochwały jak gąbka wodę.

Włosy upinała w gruby kok, pozowała na starszą, niż była w rzeczywistości. Chyba właśnie dlatego za nią nie przepadałam – zawsze odnosiłam wrażenie, że zachowuje się zbyt nienaturalnie, że za bardzo uważa na to, co mówi, jak siedzi i kto na nią patrzy. Kontrolowała wszystko, nie było w niej ani grama spontaniczności, co osobiście uważam za warunek bycia dobrym muzykiem. Pochwały przyjmowała z rozleniwionym uśmieszkiem, ale krytyka budziła błyski w jej oczach. Samanta po prostu nie mogła nie być doskonała. Nie mogła albo też nie było jej wolno…

Okłamywał mnie ze strachu

– A co powiesz o jej rodzicach? – Martę, moją przyjaciółkę i jednocześnie psychologa zaciekawiły moje podejrzenia. – Wymagający? Nie znoszą porażek?

– Coś w tym stylu – przyznałam, myśląc o ojcu dzieci, małomównym biznesmenie traktującym córkę z dużym chłodem. – Przyjeżdżał po nią i wyglądał, jakby to był dla niego ciężki obowiązek. Nigdy nie widziałam, żeby ją objął czy pocałował na przywitanie. Rozmawiał tylko ze mną.

– A matka?

– Raczej jego przeciwieństwo – stwierdziłam. – Potulna, potakująca. Miałam wrażenie, że żyła w ciągłym napięciu, jeszcze kiedy przychodziła po Samantę, ale przy Janku jest dosłownie kłębkiem nerwów.

Marta nie feruje wyroków pochopnie, ale moja opowieść brzmiała dla niej jednoznacznie.

– To wygląda na przemoc w rodzinie – oświadczyła. – Matka wyraźnie się czegoś boi, córka sprawiała wrażenie terroryzowanej i zmuszanej do osiągania sukcesów, a syn ma typowe objawy dziecka maltretowanego. To jednak tylko teza. Dowodów nie mam.

Dowody znalazły się same. Tydzień później podczas lekcji Janek tak strasznie nie mógł się skoncentrować, że zarządziłam krótką przerwę.

– Wstań, przeciągnij się, podejdź do okna – poradziłam. – Odetchnij głęboko.

Chłopiec odszedł od pianina, stanął przy oknie, przeciągnął się, unosząc ręce nad głowę i wtedy to zobaczyłam...

– Janek! Co ci się stało? – wyrwało mi się na widok czerwonych kółek na jego brzuchu.

– Nic! – przerażony chłopczyk obciągnął koszulkę. – To… wysypka!

Ale ja wiedziałam, co to było. Ślady po przypalaniu papierosem.

– Kto ci to zrobił? – zapytałam go możliwie jak najspokojniej.

– Nikt! To wysypka! – powtórzył z wyrazem paniki na twarzy. – Czy mogę już wrócić do gry? Pani profesor, proszę…

To było błaganie, bym zostawiła ten temat. Bym udawała, że niczego nie widziałam. Ale ja tak nie mogłam. To dziecko ktoś przypalał papierosem! Ktoś się nad nim znęcał! A gdzie szukać winnego, jeśli nie w domu rodzinnym? Chciałam od razu o tym powiedzieć jego matce, ale nie zdążyłam, bo bardzo się spieszyła. Podobno.

Na kolejnej lekcji Janek był jeszcze bardziej zamknięty w sobie niż poprzednio. Momentami nie reagował nawet na moje słowa, wyraźnie odcinał się od świata zewnętrznego. I było coś jeszcze.

– Źle układasz lewy nadgarstek – zauważyłam. – Kiść ma opadać swobodnie, a ty usztywniasz. Przecież już miałeś prawidłowe ułożenie, co się stało?

– Przepraszam… – wyszeptał.

Zrozumiałam. Zanim zdążyłam się zastanowić, co robię i co może mi za to grozić, złapałam chłopca za łokieć i szybko podwinęłam mu długi rękaw bluzki.

– Janek! Co to?! – szepnęłam na widok opuchniętego nadgarstka, który przecinała czerniejąca linia świeżego rozcięcia.

Ja… spadłem – chłopiec siedział niczym sparaliżowane strachem, niezdolne do ucieczki zwierzę. – Z huśtawki.

– Gdzie? – puściłam jego rękę i spojrzałam uważnie.

– Yyy… w wesołym miasteczku… – zająknął się.

– A gdzie teraz jest wesołe miasteczko? – drążyłam, widząc, jak nieudolnie kłamie.

– No, obok nas…

– Nieprawda – powiedziałam łagodnie. – Nie ma tam wesołego miasteczka, a ty z niczego nie spadłeś. Janku, porozmawiaj ze mną, proszę… Kto ci przeciął skórę na ręce? Możesz mi zaufać…

– Nic pani nie rozumie! – krzyknął nagle i od razu złapał się za buzię. – To znaczy… przepraszam, pani profesor…

Zrozumiałam, że został zastraszony. Bite dziecko na ogół mówi, że z czegoś spadło albo się uderzyło. Każe mu tak mówić jego oprawca. Albo kłamie samo, żeby go chronić, bo to mamusia albo tatuś… I przeprasza, w kółko przeprasza, bo maltretowane dziecko zazwyczaj ma poczucie winy za to, co je spotyka…

Musiałam interweniować

– Musimy poinformować odpowiednie służby – powiedziałam do dyrektora szkoły. – Mamy obowiązek! W domu jest też nastoletnia dziewczyna. Jeśli brat jest okaleczany, to Bóg jeden wie, co może spotykać ją. A zawsze zachowywała się dziwnie, tak sztywno…

Dyrektor wiedział, że powinien był wezwać lekarza na obdukcję, a w razie stwierdzenia, że uczeń był maltretowany – policję. Zamiast tego postanowił najpierw porozmawiać z rodzicami dziecka. Spięty pan biznesmen i zahukana pani mysz stanęli w gabinecie dyrektora nazajutrz. Byli wyraźnie zaniepokojeni.

– Chcemy porozmawiać o państwa synu – zaczął dyrektor. – Mamy podstawy sądzić, że jest on ofiarą przemocy.

Powietrze w gabinecie rozdarło głośne westchnienie matki. Przyjrzałam się ojcu. Ten, dla odmiany, zareagował bardzo spokojnie. Wbił wzrok w podłogę i nerwowe drganie palców zdradzało, że zrozumiał, co powiedział dyrektor.

– Zgodnie z ustawą, mamy obowiązek zgłosić to odpowiednim organom – podjął wątek mój szef. – Ale najpierw chcieliśmy porozmawiać z państwem, tym bardziej, że chodzi o drugie dziecko…

– Och, nie! – matka ponownie głęboko wciągnęła powietrze, jakby wynurzała się z toni. – Ona nie… Nie mogą państwo…

Dyrektor jednak nie patrzył na nią, tylko na ojca, który zacisnął usta w wąską kreskę. Przypomniałam sobie, że dokładnie taki sam wyraz twarz miewał czasami, kiedy patrzył na córkę zbierającą nuty i pakującą plecak: mieszanina odrazy, strachu z domieszką poczucia rezygnacji. Ale uparcie milczał. Jego żona też, choć walczyła ze łzami.

– Wiemy o przypalaniu papierosami – powiedziałam nagle. – Widziałam też jego nadgarstek! Proszę państwa, tak nie może być. Musimy zawiadomić policję!

– Nie! Nie możecie! – krzyknęła matka i od razu zasłoniła usta obiema dłońmi, gestem wystraszonego dziecka.

Mąż spojrzał na nią ciężko i skuliła się jeszcze bardziej. Zaczynałam nienawidzić tego potwora i życzyć mu nagłej śmierci.

– Rozumiem, że państwo… – zaczął dyrektor; jego twarz była napięta i blada.

– Nie sądzę, by można to było zrozumieć – przerwał mu nieoczekiwanie ojciec. – Szczerze mówiąc, my też tego nie rozumiemy. Ale to nasza córka. Co możemy zrobić?

– Samanta? – zapytałam głupio. – Uczyłam ją…

– Więc musiała pani to zauważyć – biznesmen zamknął oczy.

– Co? – teraz już naprawdę zgłupiałam.

– No… przecież powiedzieli państwo, że chodzi o nasze drugie dziecko… – spojrzał pytająco na dyrektora.

– Ale co to ma… – zaczęłam.

– To nasza wina! – matka się rozpłakała. – Nie jej! Ona się taka urodziła! Ale my nie byliśmy w stanie ochronić Janka…

Zamiast ich oskarżać, trzeba pomóc

Dalsze wyznania przeszły w spazmy, ale opowieść dokończył jej mąż. To nie żadne z rodziców torturowało chłopca, tylko jego starsza siostra. Pozornie delikatna, dobra uczennica i dobra pianistka. Dobra, ale nie rewelacyjna ani nawet wyróżniająca się. Za to wszystko kontrolująca z nieludzkim opanowaniem.

– To Samanta przypalała brata papierosem? Dręczyła go z zimną krwią? – nie mogłam w to uwierzyć.

– Nie tylko brata… – kobieta podwinęła spódnicę i pokazała bliznę po oparzeniu na udzie. – Wylała mi na nogę pół czajnika wrzątku. Bo zabroniłam jej oglądać film po dwudziestej. Miała jedenaście lat.

– Zdiagnozowano u niej osobowość dyssocjalną – dodał cicho ojciec. – Inaczej mówiąc, mamy w domu psychopatkę. Zaburzenia narcystyczne, defekty emocjonalne, całkowity brak empatii i niekontrolowane zachowania agresywne. Oto cała Samanta – dokończył z rezygnacją. – Ale to wciąż nasza córka. Co mamy z nią zrobić? – matka patrzyła na mnie, jakbym naprawdę miała jej dać radę.

– Przypalała brata papierosem – powiedziałam. – Jej miejsce jest w poprawczaku.

Nie może znieść, że jest zdolniejszy od niej, że ma szansę wystąpić na konkursie, a jej nigdy tego nie zaproponowano… – tłumaczył ojciec. – Siedziała wieczorem na balkonie i paliła papierosy. Aż nagle wstała i poszła do łazienki, gdzie kąpał się Janek – głos mu się załamał.

– Boże, ten jego krzyk… – kobieta złapała się za głowę. – Nim dobiegłam do łazienki, ona trzasnęła drzwiami wyjściowymi. Wróciła rano jak gdyby nigdy nic…

Nieszczęśnicy zupełnie nie wiedzieli, jak poradzić sobie z tą potworną sytuacją. Pytali bezradnie, czy mają donieść policji na własną córkę… Ona śmiała się z tego. Powiedziała, że oskarży ojca o molestowanie, a potem przypali się tak samo jak brata i powie, że zrobiła im to matka. Zapewniła, że odegra taką scenę w sądzie, że to ich zamkną, a nie ją.

– Boimy się jej – podsumował ojciec. – Czasem marzymy, że złamie prawo gdzieś na mieście i trafi do poprawczaka. Problem w tym, że ona na zewnątrz wygląda niewinnie. Pani to wie, uczyła ją pani…

Kiwnęłam głową. Rzeczywiście, nie lubiłam jej, ale gdyby powiedziała, że jest ofiarą przemocy domowej, uwierzyłabym jej. Media i stereotypy robią swoje.

Nie zawiadomiliśmy policji. Skontaktowaliśmy rodziców z poradnią psychologiczną, gdzie otoczono ich opieką. Janek przestał mieć świeże blizny na ciele. Niemniej jednak odmówił startu w konkursie pianistycznym.

– To za duża trema – wyjaśnił, ale dobrze wiedziałam, że chodzi o coś innego.

Może jego siostra była teraz pod stałą kontrolą sztabu specjalistów, ale wciąż potrafiła zastraszyć brata. Chociaż Janek skończył szkołę z wyróżnieniem, nie kontynuował nauki w naszym mieście. Rodzice wysłali go do szkoły muzycznej II stopnia z internatem. Samanta została z nimi. Z tego, co wiem, nie weszła w konflikt z prawem. Jeszcze…

Czytaj także:
„Latami chowałam się w swojej skorupie, nie wierzyłam, że mogę się komuś podobać. Z kompleksów uleczyła mnie... miłość”
„Mąż dosłownie oszalał na punkcie naszej córki. Bałam się, że przez nadopiekuńczość wychowa ją na bezwolne ciele”
„Szkolny osiłek bił mnie i upokarzał przed całą szkołą. Teraz ja jestem krezusem, a on... może najwyżej czyścić mi buty”

Redakcja poleca

REKLAMA