„Matka marzyła, że zrobię karierę albo chociaż znajdę bogatego męża. Nie mogła znieść, że mam własne plany na życie”

córka, która pokłóciła się z matką fot. Adobe Stock, nenetus
„– Trzeba było, mamo, inwestować w siebie. Pójść na studia, nauczyć się języka, zacząć kurs malarstwa. Kazałaś mi robić to, na co sama nie miałaś odwagi. Nie pytałaś mnie o zdanie. A kiedy okazało się, że twoje marzenia nie są moimi, nazywasz mnie niewdzięcznicą? Niech ci będzie. Tak, na złość tobie jestem szczęśliwa”.
/ 14.12.2022 16:30
córka, która pokłóciła się z matką fot. Adobe Stock, nenetus

Nie jestem idealna, wiem o tym. Nigdy nie byłam pięknością o niesamowitej figurze, nie studiowałam na prestiżowej uczelni, nie mieszkałam w apartamencie za kilka milionów, nie miałam bogatego męża ani genialnych dzieci, które należałyby do Mensy już od przedszkola. Ale i tak byłam szczęśliwa. Czy nie miałam prawa? Zdaniem mojej matki – nie.

Dość długo się o mnie starali z ojcem. W tamtych czasach matki po czterdziestce były rzadkością, częściej bywały młodymi babciami. Mama całą ciążę musiała leżeć, potem dbała o mnie jak o ósmy cud świata, jak o największy skarb. Dla siebie, nie dla mnie. Miałam osiągnąć wszystko to, czego jej się nie udało. Od małego uczęszczałam na zajęcia dodatkowe, o których innym dzieciom się nie śniło. Chodziłam do dwujęzycznego przedszkola. Jednym z języków był angielski, a drugim… francuski. Bez polskiego. Plus balet, zajęcia z rysunku i malarstwa oraz jazda konno. Jakbym urodziła się w rodzinie królewskiej.

Nie podobały jej się moje wybory

Tymczasem mieszkaliśmy na szarym blokowisku, skąd moja matka ambitnie chciała się wyrwać. Konkretnie, ja ją miałam wyrwać. Po śmierci ojca – miałam wtedy siedem lat – postawiła wszystko na jedną kartę, czyli na mnie. Sama była już w wieku, kiedy ludzi, a zwłaszcza kobiety, spycha się na margines. Nie zrobiła kariery, nie miała dobrego wykształcenia, wykonywała prostą pracę w biurze, marząc o lepszym życiu. Pełnym pieniędzy, sławy, przystojnych facetów i fotoreporterów. Do Polski docierały informacje o wspaniałym życiu na Zachodzie. Ona też tak chciała. Chciała, żeby było tak jak w filmach. A ja zrobiłam jej na złość.

Nie byłam utalentowaną poliglotką. Owszem, świetnie mówiłam po angielsku, ale już z francuskim szło mi dużo gorzej. Kiedy mama próbowała wcisnąć mi do grafiku jeszcze niemiecki, rozchorowałam się. Dosłownie nerwy rozregulowały mi żołądek, więc się zbuntowałam. Na balecie z kolei ciągle miałam problemy ze ścięgnami i skręcałam kostki, aż w końcu prowadzący stwierdzili, że to nie ma sensu. Długo musieli przekonywać o tym moją matkę, bo nie chciała dać za wygraną.

To samo było z rysunkiem i malarstwem. Portrety ołówkiem nie przypominały modeli. Do olejnego nie miałam za grosz talentu, do akwareli tym bardziej. Klapa na całej linii. Jedyne, co lubiłam, to jeździectwo. Kochałam to wręcz! Mogłabym spędzać całe dnie w stajni, bo uwielbiałam też o konie dbać. Niestety, moja matka nie pozwalała, żebym marnowała czas, przerzucając koński nawóz, skoro w tym czasie mogłam się nauczyć czegoś nowego, ambitniejszego, rokującego na przyszłość.

W szkole szło mi jako tako, maturę zdałam nieźle, ale nie miałam co marzyć o studiach na prestiżowych uczelniach i „przyszłościowym kierunku”. Dlatego zrobiłam wreszcie to, co chciałam, czyli złożyłam dokumenty na pedagogikę. Uwielbiałam dzieci. Chciałam mieć gromadkę własnych i marzyłam o tym, by zostać nauczycielką wychowania przedszkolnego, która wprowadza dzieciaki w świat edukacji poprzez zabawę. Dla mojej matki nie był to powód do dumy ani zadowolenia. Niemal mnie wyklęła.

Postawiłam na swoim tylko dlatego, że dostałam stypendium socjalne, potem też naukowe, i dorabiałam w weekendy, by się utrzymać. Matka ograniczyła nasze kontakty do minimum i oczywiście nie dostałam od niej ani grosza na te moje „parszywe studia”. Nie odwiedzała mnie w akademiku, a kiedy przyjeżdżałam na święta, serwowała tanie, kupione w markecie potrawy. Taka kara? Manifest biedy? Nie mam pojęcia.

– Mamo, chciałabym ci kogoś przedstawić… – powiedziałam tamtego dnia nieśmiało przez telefon, spoglądając na stojącego obok Witka. – Tak, przyjedziemy na twoje urodziny razem. Do zobaczenia.

Odłożyłam słuchawkę.

– Zaprasza cię – uśmiechnęłam się do Witka, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, że moja matka nie uzna go za dobrą partię.

Witek był pracownikiem kuratorium. Poznaliśmy się w pracy, gdy wizytował nasze przedszkole. Zarabiał niewiele powyżej najniższej krajowej i na większą podwyżkę nie miał co liczyć, podobnie ja jak. Jako pracownicy oświaty znajdowaliśmy się w tej samej sytuacji. Ale kochaliśmy się i chcieliśmy być razem.

– Za co ty mnie tak karzesz?! – matka płakała do telefonu, gdy zadzwoniłam do niej dwa dni po urodzinach. – Mogłaś znaleźć sobie jakiegoś zaradnego albo chociaż przystojnego, ale nie… na złość mnie… na złość… wybrałaś takie zero!

Histeryzowała, jakbym związała się z kryminalistą. I jakby ustawiała się do mnie kolejka królewiczów do wzięcia.

Jak mogła mówić takie rzeczy? I to publicznie!

Na nasz ślub, skromną uroczystość w urzędzie i obiad dla najbliższych, ubrała się na czarno. W suknię, którą miała na pogrzebie ojca. Robiłam dobrą minę do złej gry, ale nie mogłam uwierzyć, że własna matka zrobiła mi taki afront w dniu ślubu. Bo śmiałam podążać za własnymi pragnieniami, zamiast spełniać jej wygórowane ambicje. Mogła w ogóle nie przychodzić.

– Skoro wybrałaś takie życie, to nie masz prawa narzekać – oświadczyła kilka lat później podczas komunii naszej najstarszej córki.

Rozmawialiśmy z chrzestnymi o wakacjach. Oni niedawno wrócili z Grecji, opowiadali, jak było pięknie, a my z Witkiem zastanawialiśmy się, czy w tym roku uda nam się zaoszczędzić i wybrać gdzieś dalej niż na wieś do cioci Witka. Było tam wspaniale i co istotne, tanio, ale chcieliśmy też zobaczyć kawałek świata. I w tym momencie, publicznie, moja matka rzuciła takim tekstem. Aż się we mnie zagotowało.

– Takie życie, mamo? To znaczy jakie? Szczęśliwe? U boku męża, który mnie kocha i wspiera? Z trójką cudownych dzieci? Z pracą, która sprawia mi satysfakcję? O takim życiu mówisz?

– Doskonale wiesz, o co mi chodzi. Nie udawaj głupiej. Mogłaś iść na szczyt, robić karierę i pieniądze, latać do Grecji co miesiąc, ba, mogłaś mieszkać w Paryżu, może w Nowym Yorku! Mogłaś być sławna, mogłaś mieć wspaniałego faceta…!

– Mam wspaniałego faceta. Szkoda, że tego nie widzisz. Coraz więcej par się rozwodzi, a my kochamy się coraz mocniej. Powinnaś mi pogratulować.

– Czego?! Tego, że zmarnowałaś każdą szansę, jaką ci dałam? Każdą godzinę, którą ci poświęciłam, obróciłaś w perzynę, każdą złotówkę, którą na ciebie wydałam, wyrzuciłaś w błoto! – matka się rozkręcała, nie zważając, że obraża mnie przy innych.

Powiedziałam jej wreszcie, co myślę

Dobrze, że restauracja zapewniała animacje dla najmłodszych, więc moje dzieci biegały teraz na zewnątrz, puszczając bańki mydlane, i nie słyszały nienawistnych słów babci.

– Trzeba było, mamo, inwestować w siebie. Pójść na studia, nauczyć się języka, zacząć kurs malarstwa. Kazałaś mi robić to, na co sama nie miałaś odwagi. Nie pytałaś mnie o zdanie. A kiedy okazało się, że twoje marzenia nie są moimi, nazywasz mnie niewdzięcznicą? Niech ci będzie. Tak, na złość tobie jestem szczęśliwa. Nie zgorzkniałam jak ty, nie zionę jadem i pretensjami, i mam nadzieję, że nigdy się taka nie stanę. Jeśli ci się nie podoba moje życie, nie musisz w nim uczestniczyć.

Poniosło mnie, ale sądziłam, że moje ostre słowa ją otrzeźwią, że się opamięta. Nic z tego. Odstawiła z impetem kieliszek na stół i wyszła.

Kochanie, jestem z ciebie dumny – szepnął mi do ucha Witek.

A potem cały czas albo trzymał mnie za rękę, albo głaskał po plecach i ramionach. Pokazywał w ten sposób, że jest ze mną i przy mnie, że stoi za mną murem. Miałam szczęście, trafiając na takiego męża.

Minął rok, a moja matka dalej się do nas nie odzywa. Ominęły ją urodziny Agnieszki, Joli i Basi, ominął ją mój awans na zastępcę dyrektora w przedszkolu. Trudno. Nas ominęły jej fochy i uszczypliwości, którymi częstowała wszystkich po kolei. Nawet swoje wnuczki. Więc nie tęsknię specjalnie. Bycie szczęśliwym to wybór. Ona woli być niezadowolona, co poradzę.

Czytaj także:
„Mama przelewała ambicje na moje dziecko. Przymuszała małą do grania na pianinie, bo wymarzyła sobie, że będzie artystką”
„Marzyłam, by syn został farmaceutą, ale on wybrał inaczej. Zamiast we własnej aptece, będzie harował w podrzędnej knajpie”
„Rodzice dziewczyny nie pochwalali życia na kocią łapę, więc ukrywaliśmy fakt, że mieszkamy razem. Ale to oni nas przechytrzyli”

Redakcja poleca

REKLAMA