„Matka ma okrutną demencję. Czasem myślę, że śmierć byłaby wybawieniem”

Matka chora na demencję fot. Adobe Stock, Evrymmnt
Nie miałam oporów, by sprzątać jej dom, po którym często biegały karaluchy, bo znosiła do niego najróżniejsze śmieci. Najbardziej bolało mnie patrzenie na to, kim mama się staje.
/ 29.06.2021 10:21
Matka chora na demencję fot. Adobe Stock, Evrymmnt

Nie sądziłam, że moja mama naprawdę kochała tatę. Bywała dla niego bardzo szorstka. Nie ma nic gorszego od widoku bliskiej osoby, która co dzień bardziej się oddala…

Mama Michała zmarła szybko, bez bólu. Po prostu położyła się któregoś wieczoru spać i już nie wstała. Następnego dnia zadzwonił do nas zapłakany teść, potem był pogrzeb i stypa, i – po wszystkim. Mój mąż cierpiał, zresztą mnie także było bardzo smutno, bo uwielbiałam swoją teściową. Ale mimo wszystko uważam, że to, co było nieuniknione, odbyło się nad wyraz spokojnie. Bez długotrwałego bólu, bez miliona złych myśli przebiegających przez głowę każdego dnia, bez powolnego patrzenia, jak ukochana osoba niknie w oczach.

Mama Michała do końca pozostała kobietą samodzielną, energiczną, uśmiechniętą. I taką ją zapamiętamy. U mnie nie było tak kolorowo. Moja mama zawsze miała trudny charakter, była surowa i wymagająca. Już jako małe dziecko miałam ściśle wytyczone granice, których nie mogłam przekraczać. Mama nauczyła mnie dyscypliny, i choć wielokrotnie przeklinałam ją za zbytnią stanowczość, upór i konsekwencję, przyszedł czas, gdy zatęskniłam za tym…

Z mamą zaczęło dziać się źle, kiedy odszedł ojciec

Tak, dokładnie wtedy. Pamiętam, że pierwszy raz pomyślałam: „Boże, jak ona się postarzała” – właśnie podczas pogrzebu taty. Patrzyłam, jak moi bracia odprowadzali mamę pod rękę do samochodu, i przeraziła mnie ilość zmarszczek i bruzd, które znaczyły jej twarz. Wydała mi się wtedy jakaś obca, taka malutka i bezbronna, zupełnie jak nie ona. Przytłoczona rozpaczą.

A przecież, odkąd pamiętam, odnosiła się do swojego męża raczej lekceważąco. To ona rządziła w domu i jej rozkazy musiały być wypełniane bez mrugnięcia okiem, co dotyczyło również taty. Czasami zastanawiałam się, czy ona go kiedykolwiek kochała, bo co do tego, że on darzył ją miłością, nie miałam cienia wątpliwości. No bo czy inaczej wytrzymałby z taką heterą w domu przez pięćdziesiąt lat?

Wtedy, podczas pogrzebu, gdy widziałam, jak mama skurczyła się i poszarzała, uzyskałam odpowiedź na nurtujące mnie pytania. Tak, kochała tatę. Od tamtego dnia powoli, krok po kroku, wchodziła w szaleństwo…

– Mario, powiedz ojcu, żeby zrobił ci herbaty, ja się muszę położyć – przywitała mnie raz, kiedy przyszłam ją odwiedzić.

- Tylko niech nie sypie za dużo cukru, to niezdrowo!

Na początku pomyślałam, że po prostu się przesłyszałam

– Co ty mówisz, mamo? – spytałam zdumiona. – Przecież tata od paru lat nie żyje. Spojrzała na mnie wtedy tak, jakbym odezwała się do niej w nieznanym języku. Potem przestała poznawać swoje wnuki. Do Aśki mówiła Wiola i odwrotnie. Dawniej też zdarzało jej się mylić, co bardzo denerwowało dziewczyny, ale tym razem to nie był efekt roztargnienia. Pewnego razu zapytała Asię:

– Wioletto, dlaczego już nie spotykasz się z tym chłopakiem, tym… Jak mu tam… Piotrkiem? Taki przystojny był z niego kawaler! Znałam jego matkę. Nic dziwnego, że córka popatrzyła na mnie przerażona. Bo nie dość, że babcia pomyliła ją z młodszą siostrą, to w dodatku pytała o kolegę z podstawówki. A Joanna właśnie kończyła studia. Takich pomyłek było więcej.

Trudno je wszystkie wymienić. Dość powiedzieć, że moja mama powoli zmieniała się z charyzmatycznej kobiety sukcesu w nieporadną staruszkę żyjącą w swoim własnym świecie. Czasami miałam wrażenie, że odpływa myślami gdzieś w przeszłość, a kiedy wraca i komunikuje się z nami, nadal jedną nogą tkwi w innej rzeczywistości.

Demencja – przykra dolegliwość, która dotyka sporo starszych osób, niestety, zawładnęła i nią. Po pewnym czasie mama zaczęła mieć problemy nie tylko z głową… Trudności z utrzymaniem moczu, drętwienie i puchnięcie palców u rąk, bóle w okolicach krzyża, nieustanne zmęczenie…

Czasem śmierć bywa dla nas wybawieniem

Pomagałam jej, jak mogłam, a nie było to wcale łatwe. Nie przerażały mnie takie rzeczy, jak mycie starszej matki, która nie potrafiła, a może nie chciała już zachowywać podstawowej higieny. Nie miałam oporów, by sprzątać jej dom, po którym często biegały karaluchy, bo znosiła do niego najróżniejsze śmieci. Najbardziej bolało mnie patrzenie na to, kim mama się staje, i porównywanie tego z obrazem z przeszłości, który chowałam w pamięci jak najcenniejszy skarb. Jakże pragnęłam, żeby stanęła przede mną taka jak kiedyś, dumna i wyprostowana, i surowym głosem powiedziała:

– Mario, usiądź prosto! Jak się będziesz garbić, to żaden chłopak cię nie zechce! Ale wiedziałam, że tamte chwile już nigdy nie wrócą. Że to jest przeszłość, zamknięty raz na zawsze rozdział, którego nie powinnam już czytać na nowo. Bo tylko mama, która nie widziała teraźniejszości, mogła bezkarnie uciekać w przeszłość i czuć się w niej dobrze.

Ja, niestety, twardo stąpałam po ziemi i wiedziałam, do czego to wszystko zmierza. Do śmierci, która będzie dla mnie wielkim ciosem, ale jednocześnie – powiedzmy to sobie szczerze – wybawieniem.

Czytaj także:
„Nie szukałam miłości, panicznie bałam się dzieci. Wtedy w moim życiu pojawił się on i… jego córka”
„Matka wychowała mnie na swoją prywatną opiekunkę. Ja się nigdy nie liczyłam, zawsze musiało być po jej myśli”
„Kochałam dwa razy i dwa razy zostałam wdową. Dlaczego los musi zabierać mi wszystko, gdy jestem szczęśliwa?”

Redakcja poleca

REKLAMA