„Matka ma klapki na oczach, traktuje mojego brata jak bóstwo. Okradał ją, przepijał kasę, a i tak był lepszy ode mnie”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, dianagrytsku
„Wystarczył jeden telefon od mojego brata i dla mojej matki przestałam istnieć. Znów liczył się tylko jej synuś: Bartek. Gdy tylko matka usłyszała w słuchawce głos Bartka, z miejsca zapomniała o tym, jak ją zawiódł, zlekceważył, opuścił”.
/ 16.03.2022 20:15
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, dianagrytsku

Po tej historii pewnie uznacie mnie za podłą, nieczułą istotę, ale tylko ja wiem, co wycierpiałam i dlaczego postępuję w życiu tak, a nie inaczej. Wydawało mi się, że przeszłość oddzieliłam grubą kreską. Zrozumiałam, co i dlaczego wydarzyło się w moim życiu i pogodziłam się z tym, ale pewnego dnia wszystkie złe emocje wróciły…

Wystarczył jeden telefon od mojego brata i dla mojej matki przestałam istnieć. Znów liczył się tylko jej synuś: Bartek. Nie było ważne, że od lat nie dzwonił, nie pisał, siedział w tej swojej Australii i, jak go znam, zajmował się tam głównie piciem piwa. Gdy tylko matka usłyszała w słuchawce głos Bartka, z miejsca zapomniała o tym, jak ją zawiódł, zlekceważył, opuścił.

Nie mogłam słuchać jej ćwierkania w słuchawkę. Wyszłam do drugiego pokoju, a z niego na balkon. Patrzyłam na drzewa, na wielkomiejski pejzaż, który od czasów mojego dzieciństwa nie zmienił się prawie wcale. Wszystko było tu znajome, a jednak dziwnie obce.

„A może to ja jestem obca?” – przebiegło mi przez głowę, po czym sama sobie odpowiedziałam: – Na pewno dla mojej matki…”. Ta myśl spowodowała niemal fizyczny ból w klatce piersiowej. Nigdy nie miałam z nią normalnych relacji, a wszystko przez tego gówniarza! Gdyby się nie urodził, moje życie wyglądałoby inaczej.

Cała rodzina z niecierpliwością oczekiwała narodzin Bartka. Słabo to pamiętam, bo miałam tylko cztery lata, ale opowiadano mi, że strasznie chciałam mieć młodszą siostrę. Kiedy pojawił się na świecie chłopczyk, jako jedyna byłam rozczarowana.

Matka z ojcem szaleli ze szczęścia: dziedzic, męski potomek, spadkobierca nazwiska… Dziś wydaje mi się to co najmniej śmieszne, bo byliśmy dość biedni, a nazwisko wcale do dobrych nie należało. Było całkiem zwyczajne, a my nie żyliśmy w średniowieczu.

Mój brat od początku zdominował moje życie 

Nieustannie chorował. A to uszy, a to gardło, a to płuca. Z bronchitu praktycznie nie wychodził. Katar lał mu się z nosa, migdałki miał przerośnięte… Wrzeszczał, aż uszy puchły. Lekarze przewijali się przez nasze mieszkanie o różnych porach dnia i nocy. Ojciec zarabiał, a matka albo biegała z Bartkiem po lekarzach, albo wyjeżdżała z nim w góry, żeby zdrowie mu się polepszyło. Nie sądzę, by pamiętała, że ma też córkę, która wymaga opieki.

Częściej niż mama zajmowała się mną ciocia Zosia. Zabierała mnie na wycieczki, do kina, na plac zabaw. Dla niej byłam ważna, u niej czułam się dobrze. Dużo wtedy rysowałam. Moimi pracami zachwycała się nie tylko ciocia, ale i jej znajomi.

Kiedy wracałam do domu, biegłam jak na skrzydłach, żeby pochwalić się rysunkiem mamie, ale ta ledwo rzucała okiem na moje prace. Wygrywałam konkursy piosenki, do których przygotowywała mnie ciocia, jednak matka nawet nie chciała mnie słuchać.

– Ładnie śpiewasz – mówiła bez krztyny zainteresowania w głosie. – Ale jestem tak zmęczona, że aż mi w uszach huczy. Wezmę proszek na ból głowy i pójdę spać…

A wystarczyło, żeby mój brat przyleciał z patykiem, który znalazł pod blokiem, a matka z uwagą oglądała jego znalezisko. Trochę pocieszała mnie bliskość z ojcem. On też, tak jak ja, został przez mamę odrzucony. Bartek przesłonił jej cały świat.

Z ojcem interesowaliśmy się astronomią i informatyką. Porzuciłam pasje artystyczne na rzecz przedmiotów ścisłych. Byłam zrozpaczona, kiedy tata nagle zmarł na serce. Po prostu poszedł do pracy i już nie wrócił. Zostałam sama z matką i rozwydrzonym bachorem. Bartek był wtedy w podstawówce i sprawiał coraz więcej problemów. Ja miałam oczywiście same piątki.

Mój brat nie uczył się, łobuzował, pyskował nauczycielom. Nie było dnia, żeby do matki nie przyszedł ktoś na skargę. A ona i tak uważała, że Bartuś jest w porządku, tylko świat się zmówił przeciwko niemu. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego mama nie widzi, jak wrednym dzieciakiem jest jej syn.

Czy jest aż tak głupia, czy on tak cwany?

Mówiłam głośno to, co myślałam, matka zaś odpowiadała, że to ja jestem bezczelna i rozpieszczona, bo śmiem wygłaszać takie teksty i oceniać jej poczynania.

– Kocham was oboje tak samo – twierdziła, chociaż wszystkie jej czyny świadczyły o czymś wręcz przeciwnym.

Denerwowałam się, bo musiałam temu głąbowi pomagać w nauce, a on bynajmniej uczyć się nie chciał. Zawsze wstydziłam się za niego w szkole. Ja, prymuska, miałam brata, który wagarował i repetował klasę po klasie. Z czasem było coraz gorzej. Bartek pił i palił, wagarował…

Dodatkowym problemem stały się pieniądze. Choć mama poszła do pracy, to bardzo brakowało nam pensji ojca.

– Musisz zacząć zarabiać – powiedziała matka pewnego dnia tuż po mojej maturze.

Tak też zrobiłam. Było dla mnie oczywiste, że powinnam ratować domowy budżet. Zatrudniłam się w sklepie spożywczym i większość swojej pensji oddawałam matce. Czas mijał, a mnie coraz mniej się to wszystko podobało. Ja wraz z matką harowałyśmy, a mój młodszy brat balował. Kiedy skończył osiemnaście lat, oznajmiłam:

– Może Bratek też dorzuciłby się do rachunków? Gdyby się postarał, na pewno gdzieś by go przyjęli. Albo niech chociaż oszczędzi na papierosach i piwie…

Nawet nie skończyłam, a już dostałam od matki w twarz. Pierwszy i ostatni raz w życiu. Nie zamierzałam dać się tak traktować. Tego samego wieczoru spakowałam manatki i się wyprowadziłam. Stojąc w drzwiach, powiedziałam jej, że jest ślepa, skoro nie widzi, kim tak naprawdę jest jej synalek.

– Żyjcie sobie sami i sami na siebie zarabiajcie – warknęłam i poszłam.

Zamieszkałam u ciotki, a po wakacjach przeniosłam się do akademika. Na studiach dobrze sobie radziłam, więc dostałam stypendium naukowe, które dawało mi dużą swobodę finansową. Potem znalazłam pracę na drugim krańcu Polski. Bardzo mi pasowała, bo wreszcie nie musiałam kilka razy w miesiącu oglądać twarzy mojego braciszka i zapatrzonej w niego matki.

Całkowicie zerwałam z nimi kontakt. Od ciotki dowiedziałam się, że Bartek najpierw powoli się staczał, podobno otarł się nawet o kryminał, a potem wyjechał z kraju. Minęło trochę czasu i pewnego dnia ciotka spytała, czy nie spotkałabym się z matką.

– Ona jest taka samotna – westchnęła.

– Niech Bartek z nią się spotyka – odparłam zła, że proponuje mi coś takiego.

– Daj spokój, dziecko. Całe życie zamierzasz się boczyć na mamę?

– Mam prawo do moich uczuć.

– Pewnie, ale masz dwadzieścia osiem lat, nie jesteś już małą dziewczynką, która cierpi, bo urodził jej się brat i mama poświęca mu za dużo czasu – usłyszałam.

Długo obstawałam przy swoim, ale kiedy dowiedziałam się, że mama trafiła do szpitala, złamałam się i poszłam ją odwiedzić. W ten sposób na nowo nawiązałyśmy kontakt. Dowiedziałam się, że Bartek od lat nie odzywa się do matki, ona nie wie, co się z nim dzieje.

Było jej z tego powodu bardzo przykro, ale wydawało się, że wreszcie zobaczyła swojego syna takim, jaki był. Przestała go wybielać, dostrzegła jego wady. Dlatego doznałam szoku, kiedy Bartek zadzwonił do matki, a ona nagle… zgłupiała. Jakby zapomniała, w jaki sposób ją potraktował. Stałam na balkonie, zza ściany dobiegał szmer rozmowy telefonicznej.

„Pewnie ten gówniarz potrzebuje kasy albo pomocy – byłam wściekła. – On wróci, a ja znów stanę się dla matki przezroczysta. Po co w ogóle odnawiałam z nią stosunki? Mogłam to przewidzieć. Ale byłam głupia!”.

Nie pomyliłam się…

– Kasiu! – mama wpadła na balkon jak burza. – Bartuś wraca, musimy mu pomóc!

– Bartuś wraca, a ja odchodzę – oznajmiłam i, korzystając z faktu, że mieszkanie znajduje się na parterze, przełożyłam nogę przez barierkę, zeskoczyłam wprost na trawnik i pieszo ruszyłam do domu.

Przez kilka dni nie włączałam telefonu. Zajęłam się pracą, porządkami, swoim życiem. Wreszcie odebrałam telefon od cioci.

– Co ty wyprawiasz? Szalejemy z niepokoju o ciebie. Tak nagle zniknęłaś…

– Nic się nie dzieje. Musiałam zająć się czymś ważnym. Kimś ważnym – odparłam.

– To znaczy? – nie zrozumiała.

– Sobą – wyjaśniłam.

– Hm – mruknęła ciotka. – Wiesz, że Bartek przyjeżdża z Australii? Jest bardzo chory. Ma raka trzustki, pewnie nie dożyje przyszłego roku, dlatego…

– Przestań – przerwałam jej. – Nie chcę tego słuchać. Nie obchodzi mnie on, ani jego rak. Jest dla mnie obcą osobą.

Rozłączyłam się. Miesiąc później przyjęłam propozycję pracy we włoskiej filii mojej firmy i wyjechałam z Polski na zawsze.

Czytaj także:
„Przez bezmyślność sąsiada mój syn doznał uszczerbku na zdrowiu. Ten człowiek powinien zapłacić za to, co zrobił Tomkowi”
„Wyjawiłam przyjaciółce prawdę o romansie jej męża, a ta zmieszała mnie z błotem. Powinna mi dziękować!”
„Skupowaliśmy działki i rozsiewaliśmy plotki o zakopanym złocie. Odkupowali je trzy razy drożej i zostawali z niczym”

Redakcja poleca

REKLAMA